Szukaj na tym blogu

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą problemy. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą problemy. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 11 marca 2013

Kombinuję, jak płynąć a nie tylko dryfować



Zaczął się nowy tydzień, więc po weekendowym "odpuście", wróciłam do prostowania moich ścieżek. Dlatego - bez wielkiego entuzjazmu, ale z determinacją – wzięłam się za robotę. Bo jak chce się coś zrobić, to trzeba szukać sposobów, jak to zrobić, a nie powodów, dlaczego zrobić się nie da. W szukaniu sposobów pomaga mi moja rogata natura, bo od zawsze tak mam, że jak mnie życie przygniata do ziemi, to sprężynuję. Zupełnie jak leszczyna.

Wieczorem dopadło mnie zmęczenie, więc odpuściłam sobie działanie i przeszłam w stan kontemplacji, niekoniecznie religijnej. Właściwie może bardziej odpowiednie byłoby nazwanie tego, co robię, medytacją albo zadumą, ale mi bardziej pasuje kontemplacja. 

Lubię pogrążać się w myślach i oglądać wszystko od podszewki, pozwalając, żeby myśli swobodnie krążyły wokół tego co akurat mnie zajmuje. Staram się jednak nie wybiegać myślą za bardzo do przodu i skupiam się na tym, co tu i teraz. Snuję różne plany i oceniam które z nich mają choćby minimalną szansę powodzenia. Mapa moich myśli przypomina obrazy Pollocka - gmatwanina linii, plam, figur wśród których ukryty jest jakiś sens, jakaś odpowiedź. Trzeba się tylko nauczyć w jaki sposób patrzeć, żeby zobaczyć coś więcej aniżeli bazgroły. Kurcze, całkiem jak w życiu.





Na koniec, linkuję wywiad z Marcinem Prokopem Nareszcie ktoś uczciwie i otwarcie powiedział, że  bajońskie sumy płaci się ludziom, którzy są medialnymi wydmuszkami. Lubię Pana, Panie Marcinie.
 


piątek, 21 października 2011

Spacer pod chmurką

wywiorski















Rano byłam na spacerze. Pogoda nie była spacerowa, ale moje serce telepało się jak stara furtka na jednym zawiasie, więc poszłam się dotlenić.

Szłam sobie pod parasolką i zastanawiałam się, jak też będę dalej żyć. Mam się nad czym zastanawiać, bo jest ze mną coraz gorzej, co rusz przybywa mi jakaś wyjątkowo atrakcyjna choroba.

Jestem jak poobijany garnek, bolą mnie mięśnie, stawy i prawie wszystkie kości. I jak tu normalnie żyć? No, nie da się normalnie. Ale jeżeli, nie normalnie, to jak? No tak, jak się da. Czyli po staremu.

Skupiona na wewnętrznym monologu, nie zauważyłam, że coraz mocniej pada. Pomimo tego, że ból nie zniknął a mój umysł skupiony był na czym innym, to precyzyjnie omijałam kałuże i przeszłam kawał drogi. Czyli, wciąż jestem zdolna do działania. Mój wewnętrzny ster ustawia azymut a ja muszę tylko wydatkować trochę energii.

Okazało się, że bez względu na to jak się czułam jednak przeszłam kilka kilometrów. Spacer przyniósł zamierzony efekt, bo dotlenione serce się uspokoiło.

Roman Zmorski, o którego istnieniu do niedawna nie wiedziałam, napisał:

Przez noc droga do świtania -
Przez wątpienie do poznania -
Przez błądzenie do mądrości -
Przez śmierć do nieśmiertelności.

Podoba mi się takie wyjaśnienie.

środa, 12 października 2011

Pilnuję hierarchii ważności i robię co mogę

Pilnuję hierarchii ważności i nie przejmuję się byle czym. Dbam tylko o to, co ważne. A na rzeczy, które mi obrzydzają życie, stosuję „wdupiemanie”. Mam jeszcze lżejszą wersję nie przejmowania się, którą stosuję w sprawach mniejszego kalibru, tj. „mnie to lotto”. Dzięki „wdupiemaniu” i „ mnie to lotto” łatwiej mi się żyje.

Są jednak sprawy ważne, którymi nie sposób się nie przejmować. Pracuję nad swoim optymizmem, ale zaklinanie rzeczywistości na niewiele się zda, gdy życie ciśnie. Trzeba sobie jakoś radzić, więc biorę problemy na klatę i staram się stawić im czoła. Robię co mogę, żeby było lepiej, ale też godzę się z tym, czego zmienić nie mogę. Pilnuję się, żeby pamiętać, że wszystko dzieje się po coś a ja nie jestem tą emocją, która mnie przygniata, jestem czymś znacznie większym.

Do napisania tych słów – mojego życiowego credo - skłoniła mnie rozmowa ze znajomą. Wysłuchałam jej skarg i wymiękłam. Okazuje się, że niektórzy tak lubią się wszystkim przejmować, że tak samo płaczą nad rzeczami ostatecznymi jak i nad przysłowiowym rozlanym mlekiem.

czwartek, 5 maja 2011

Dzień jak co dzień

Dzisiejszy dzień był podobny do wielu dni, które już bezpowrotnie minęły. Nic nadzwyczajnego się nie wydarzyło. Ot, szara codzienność zorganizowana wokół przyziemnych spraw.

Życie stawia przed nami upierdliwe wymagania i chcemy czy nie, trzeba jakoś sobie z nimi radzić. Trzeba się umyć, trzeba coś zjeść, wywiązać się z różnych obowiązków, znaleźć się wśród innych ludzi. Jak już się obrobimy, to można ostatecznie skupić się na swojej obolałej duszy, ale jeżeli naprawdę jesteśmy w kiepskiej formie, to po tzw. normalnym dniu nie mamy już na to siły. Dobrze, nie będę generalizować, ja już nie mam siły. Święty brat Albert Chmielowski poradził kiedyś swojej współpracownicy, która wciąż przeżywała rozterki, depresje i różne psychiczne cierpienia: „Niech Dynka tyle nie myśli, bo i tak nic nie wymyśli” No właśnie. Na to że życie czasami boli, nic się nie wymyśli.

Za oknem słońce, przyroda pięknieje w rozkwicie, więc chociaż czuję miałkość swego bytu i chociaż życie ma teraz gorzki smak, to mam wielki apetyt na trwanie i uczę się być szczęśliwa bez stawiania warunków. Z rozmysłem i z własnej woli, staram się nie uzależniać swojego szczęścia od różnych rzeczy. Nie mówić, że gdyby stało się to czy tamto, to byłabym szczęśliwa a skoro się nie stanie, to nie mam szansy na szczęście. Nie oczekuję nadzwyczajnych rzeczy, szukam radości w tym co mam.

Nie zawsze jestem dobrą uczennicą, ale naprawdę się staram. Dlatego nawet w taki dzień jak dziś, gdy trudno o ”hura optymizm”, nie mówię „witaj smutku” ale też nie uciekam od smutku na oślep. Wiem, że gorszy nastrój, przygnębienie, to tylko uczucia a nie koniec świata. Mój świat będzie trwał, przynajmniej jeszcze przez jakiś czas, i mam szansę na radość i słońce, może już jutro. A póki co, spokojnie zanurzę się w codzienność, zrobię co będzie trzeba i poszukam tego co dobre, budujące, bo na pewno coś takiego znajdę.