Szukaj na tym blogu

środa, 28 września 2011

Przymiarka wyborcza

Przeszłam się dzisiaj ulicami mojego miasta i przy okazji obejrzałam sobie plakaty wyborcze. A na plakatach kandydaci i kandydatki szczerzą się pokazując pełny komplet uzębienia i przekonują mnie, że nikt tak, jak oni, nie zadba o moje interesy. Tyle, że jakoś im nie wierzę. Wielu z nich miało już okazję mnie uszczęśliwić w poprzednich kadencjach i co, i g….o. Owszem zadbali, ale wyłącznie o siebie.

W moim mieście likwiduje się ostatnie zakłady pracy, żyje się coraz biedniej a p-osły do następnych wyborów mają to tam gdzie kura jajo. Za to, kiedy przychodzi czas wyborów znowu padają obietnice rozwoju regionu, zrównania szans itp., itd. I tak, wkoło Macieju. Mam dość. Przejadł mi się ten chocholi taniec.

Pójdę na wybory i zagłosuję na Palikota, lepiej może nie będzie, ale śmieszniej z pewnością. Że co? Że to nieodpowiedzialne? Możliwe, ale czy głosować na partię Kaczyńskiego, to odpowiedzialne i mądre? Nie sądzę. Poza tym wolę kogoś, kto robi z siebie idiotę aniżeli idiotę, który robi z siebie męża stanu. PO mnie nie uszczęśliwi, bo nie jestem klasą posiadającą. SLD gra zgranymi kartami i nie może się zdecydować, czy opłaca się mu być bardziej na lewo czy może trochę na prawo, więc stoi w rozkroku a tak daleko się nie zajdzie. PSL zawsze dogada się z tymi, co przy korytku, więc na nich też nie zagłosuję. Kto zostaje? Wychodzi na to, że pierwszy do wsadzania kija w szprychy tj. Palikot.

wtorek, 27 września 2011

Ogólnopolski Dzień Podziękowań

26 września pierwszy raz jest obchodzony Ogólnopolski Dzień Podziękowań - donosiły dzisiaj serwisy informacyjne. Skonstatowałam, że coraz więcej mamy w kalendarzu dni dedykowanych określonej sprawie. Z tego co pamiętam, kiedyś obchodziło się Dzień Kobiet, Dzień Nauczyciela, Dzień Budowlańca, Dzień Żołnierza, Dzień Dziecka, Dzień Matki, więc świętowanie miało charakter osobowy a teraz przybyły dni poświęcone zachowaniom np. Dzień Życzliwości i wspomniany Dzień Podziękowań. Trochę to dziwne że niektórym potrzebne są nadzwyczajne okoliczności, żeby wyrażać zwykłe ludzkie odruchy. Jednak, oficjalnie czy nie, warto dziękować, więc może propagowanie takich zachowań poprzez poświęcenie im konkretnego dnia nie jest pozbawione sensu.

Osobiście nie mam problemów z wyrażaniem wdzięczności, więc nie potrzebuję przypominania, że mam podziękować. Dziękuję przy okazji, ale też bez szczególnej okazji, i naprawdę mam za co. Dziękuję moim bliskim, przyjaciołom, znajomym, że są przy mnie, że dają mi swój czas, uczucie i uwagę. Nie zapominam o podziękowaniach należnym ludziom, których spotykam na swojej drodze, za wszystko co dla mnie robią. Jakiś rodzaj wdzięczności mam też dla swoich wrogów, bo dzięki nim wiem lepiej kim nie chcę być i jak nie chcę się zachowywać.

Wdzięczność to uczucie, które buduje mosty między ludźmi, więc nie należy go sobie skąpić. Dlatego z całą hojnością na jaką tylko mnie stać dziękuję bliźnim za wszystko co dla mnie robią. Jedynie do wrogów nie wyrywam się z podziękowaniami, bo powinno im wystarczyć, że nie życzę im tego, czego oni życzą mi. Poza tym, gdybym np. podziękowała znajomemu babonowi, że dzięki niej mam lepsze zdanie na swój temat, to mógłby ją trafić jasny szlaczek, bo całkiem nie o to jej chodziło. Nie będę ryzykowała, że babon pęknie ze złości, więc daruję sobie podziękowania. Niech babon żyje szczęśliwie byle z dala ode mnie. Ale wszystkim pozostałym dziękuję z całego serca.

Na koniec wiersz ks. Jana Twardowskiego, który pięknie potrafił dziękować.

* * *
Dziękuję

Dziękuję Ci za miłość prędką bez namysłu
za to że nie jest całym człowiek pojedynczy
za oczy nagle bliskie i niebezimienne
za głos niedawno obcy a teraz znajomy
za to że nie ma czasu by pisać list krótki
więc dlatego się pisze same tylko długie
choć pisanie jest po to by szkodzić piszącym
a miłość wciąż niezręcznym mijaniem się ludzi
że nie można Cię zabić w obronie człowieka

Dziękuję Ci za tyle bólu żeby sprawdzać siebie
za wszystko co nieważne najważniejsze
za pytania tak wielkie że już nieruchome

niedziela, 25 września 2011

O sobocie i łaskawości losu

Dzisiejszą sobotę spędziłam bardzo przyjemnie. Większość przyjemności zawdzięczam bliskim, ale pogoda też dostarczyła mi przyjemnych wrażeń. Zaczęło się od tego, że dostałam od córki drobny upominek - begonię stalekwitnącą. Kiedyś wspomniałam, że chciałabym ją mieć i już mam, nie tylko kwiatek, ale też przyjemne ciepełko w serduchu.

Los był dla mnie łaskawy obdarzył mnie radością macierzyństwa i to jest coś czego nie można przecenić. Jestem szczęściarą, bo moje dziecko, chociaż już dorosłe i samodzielne, wciąż jest blisko mnie. Powiedziałabym, że jesteśmy sobie coraz bliższe, bo coraz lepiej się rozumiemy. Fajnie jest mieć dorosłe dziecko, z którym można się zaprzyjaźnić. Jednak to wymaga trochę starania, bo trzeba respektować granice (a to nie jest takie łatwe), zrównać prawa i zejść z pomnika Matki Idealnej.

Ja byłam zmuszona przestać traktować córkę jak przedłużenie siebie, bo Marta odkąd dorosła postawiła swoje granice. Trochę się buntowałam, bo przecież „wiem lepiej czego jej trzeba“, ale dość szybko skapitulowałam. Prawa poniekąd zrównały się same, bo teraz rozmawiamy jak równy z równym. Ona jest dorosła a ja dojrzała i każda z nas szanuje tę drugą, nawet jak się z nią nie zgadza. A co się tyczy pomnika, to nie musiałam z niego złazić, bo nawet się do niego nie przymierzałam, wrodzony krytycyzm odebrał mi złudzenia, że byłam idealną matką.

Sobotni wieczór spędziłam przy komputerze. Odwiedziłam ulubione strony, poczytałam co tam na świecie i w okolicy, a potem siadłam do szlifowania opowiadania, które piszę. Dużo nie poprawiłam, bo „wennaagrafomanna“ obchodziła mnie bokiem a pomysłowy Dobromir nie podrzucił mi swojej kulki. Jednak, co nieco zrobiłam i początek opowiadania już mam. A brzmi on tak.

* * *
Jest późno. Od otwartych drzwi balkonu wieje chłodem. W pokoju jest coraz zimniej, leżę skulona i obserwuję niebo. Czarny prostokąt przyciąga mnie jak magnes. Patrzę na płynące wolno chmury a na ich tle w mojej głowie wyświetla się film. Scena za sceną, oglądam moje życie ograniczone do stałych miejsc, sytuacji, zachowań. Jestem jak ślimak - cały swój świat noszę na własnym grzbiecie. Gdybym rzuciła się w dół, to może ta cholerna skorupa w końcu by się roztrzaskała i odpadła. Jednak boję się wstać, dlatego do końca życia będę na nią skazana, bo on musi umrzeć pierwszy. Od czasu kiedy się urodził, moje życie jest jak kiepskie puzzle - na pudełku piękny obrazek rodziny, ale po zdjęciu folii wszystko się rozsypuje i nie daje się złożyć. Nikt nie powinien poznać prawdy, dlatego nie zdejmuję folii. Duszę się, moje życie nie należy już do mnie, ale nie mogę się przyznać, co naprawdę czuję. Nie tego się ode mnie oczekuje. Jestem matką, która jest oddana swojemu dziecku i robi to, co powinna. Dopóki nie wychodzę z roli jest w porządku. Kończy się kolejna bezsenna noc a ja wciąż jestem w tym samym miejscu, w którym byłam u jej progu. Chmury zmieniły barwę, wszystko poszarzało. Uczucie goryczy i wstydu wzmaga ból głowy i niesmak w ustach. Jestem zmęczona.

sobota, 24 września 2011

Szła, szła i przyszła...

Szła, szła i przyszła jesień złocista. Zaczęła się szelestem liści strącanych chłodnym powiewem wiatru, śpiewem ptaków zbierających się do odlotu, które rozćwierkały się na gałęziach by po chwili poderwać się do lotu tworząc na niebie wirujące koło. Ten cudny widok namalował się przed moimi oczami, kiedy leżałam sobie na balkonie, grzejąc kości w promieniach wrześniowego słońca.

Przedpołudnie spędziłam leniwie na leżaczku, ale resztę dnia miałam pracowitą. Zrobiłam zakupy na weekend, posprzątałam mieszkanie, ugotowałam obiad na dwa dni, zrobiłam pranie, byłam na spacerze z Niutkiem a teraz leżę i kwiczę, bo wszystko mnie boli. Czuję się jakbym się zderzyła z pociągiem, ale mówi się trudno. Mój pociąg do życia jest za duży, żebym zajmowała się tylko chorowaniem.

W nagrodę, za to że byłam taka pracowita, kupiłam sobie korale z kamienia nazwanego piaskiem pustyni. Rdzawo-złote kuleczki na srebrnym druciku osłodzą mi cierpką stronę mojego życia. Poza tym, dalej trzymam się swojej tezy, że jak ubywa urody, to zawsze można kupić koraliki.

A’propo urody. Jesień jest niesłychanie urodziwa, chociaż przywiędła i chimeryczna, to dlaczego dojrzałe kobiety tak wstydzą się swojego wieku, nie rozumiem. Młynarski w swojej piosence prosił: „Dziewczyny, bądźcie dla nas dobre na wiosnę“, a ja, bez proszenia, będę dla siebie dobra jesienią. Moje hasło na dziś: Koraliki dla urody, wiersz dla ducha i uśmiech od ucha do ucha.

* * *
J e s i e ń - L. Staff

Jesień mnie cieniem zwiędłych drzew dotyka,
Słońce rozpływa się gasnącym złotem.
Pierścień dni moich z wolna się zamyka,
Czas mnie otoczył zwartym żywopłotem.

Ledwo ponad mogę sięgnąć okiem
Na pola szarym cichnące milczeniem.
Serce uśmierza się tętnem głębokiem.
Czemu nachodzisz mnie, wiosno, wspomnieniem?

Tak wiele ważnych spraw mam do zachodu,
Zanim z mym cieniem zostaniemy sami.
Czemu mi rzucasz kamień do ogrodu
I mącisz moją rozmowę z ptakami?

czwartek, 22 września 2011

Jesień idzie, nie ma na to rady

Dzisiaj jest ostatni dzień kalendarzowego lata. Szkoda, że to już. Lato żegna się w dobrym stylu - jest słonecznie i ciepło. Zaraz po przebudzeniu rozłożyłam na balkonie leżak i zaległam pod kocykiem goniąc resztki snu. Starzeję się, więc budzę się coraz wcześniej i nie dosypiam. Całe życie byłam śpiochem, ciągle brakowało mi snu a ranne wstawanie było moją zmorą. Teraz budzę się skoro świt i szkoda mi czasu na sen. Jednak jedno się nie zmieniło - wciąż czuję się niedospana.

Lubię poranki. Kiedy dzień jeszcze młody łatwiej o nadzieję, że coś miłego się zdarzy, że wszystko, co zaplanowane, uda się przeprowadzić. Wieczorem jest o jedną kartkę w kalendarzu mniej za to więcej zmęczenia i świadomości, że nie wszystko da się zrobić a czasu ubywa.

I tak, witamy się z panią Melancholią, która uczy nas pogody ducha, łagodności dla siebie i bliźnich. Jednak czasami jesteśmy opornymi uczniami, nie odrabiamy lekcji, awanturujemy się, nie chcemy akceptować rzeczywistości i praw natury, a wtedy panią Melancholię zastępuje Chandra.

Melancholia i Chandra są siostrami, ich ojcem jest Smutek, ale Melancholia jest tą lepszą siostrą, która po ojcu odziedziczyła jego najlepsze cechy. Chandra wzięła to co gorsze, więc jest trudna do zniesienia, wszystko jej się nie podoba, wszystko ma za złe, w niczym nie widzi sensu. Dlatego niczego nas nie uczy, za to ćwiczy nas okropnie. Noce z panią Chandrą dłużą się, nie dają odpoczynku, zabierają resztki nadziei, że jeszcze spotka nas coś dobrego.

Dlatego nie lubię Chandry i obchodzę ją z daleka. Robię wszystko, żeby do mnie nie przylazła. Chandra lubi rozgoryczenie,pretensje, lenistwo, złość, wygórowane oczekiwania, wrednych ludzi, więc unikam jej i tego co lubi. Z Melancholią jestem pogodzona i staram się być pojętną uczennicą. Zabieram ją nawet na jesienne spacery. Chodzimy sobie w jesiennej mgle i kontemplujemy piękno natury. Melancholia potrafi być miła jeżeli uda się ją zrozumieć i często się do niej uśmiecha.

Na koniec jesiennego smędzenia wierszyk Andrzeja Waligórskiego jednego z moich ulubionych oswajaczy życia. Jesień idzie i nie ma na to rady, ale moją zasadą jest bycie najbardziej szczęśliwą jak się da. A reszta? Cóż, jak powiedział Hamlet:"Reszta jest milczeniem."

***
Jesień idzie

Raz staruszek, spacerując w lesie,
Ujrzał listek przywiędły i blady
I pomyślał: - Znowu idzie jesień,
Jesień idzie, nie ma na to rady!
I podreptał do chaty po dróżce,
I oznajmił, stanąwszy przed chatą,
Swojej żonie, tak samo staruszce:
- Jesień idzie, nie ma rady na to!
A staruszka zmartwiła się szczerze,
Zamachnęła rękami obiema:
- Musisz zacząć chodzić w pulowerze.
Jesień idzie, rady na to nie ma!
Może zrobić się chłodno już jutro
Lub pojutrze, a może za tydzień
Trzeba będzie wyjąć z kufra futro,
Nie ma rady. Jesień, jesień idzie!
A był sierpień. Pogoda prześliczna.
Wszystko w złocie trwało i w zieleni,
Prócz staruszków nikt chyba nie myślał
O mającej nastąpić jesieni.
Ale cóż, oni żyli najdłużej.
Mieli swoje staruszkowie zasady
I wiedzieli, że prędzej czy później
Jesień przyjdzie. Nie ma na to rady.