Szukaj na tym blogu

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą przyjemność. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą przyjemność. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 15 września 2014

Erich Fromm - o wartości życia















Pierwszy raz zetknęłam się z myślą tego filozofa będąc w szkole średniej. Później często wracałam do jego tekstów, bo zawsze znajdowałam w nich nadzieję. Dzisiaj przypomniałam sobie rozważania Fromma, gdy szukałam słów pocieszenia dla bliskiego mi człowieka, który stwierdził, że jego życie jest nic nie warte, bo fizycznie źle się czuje i nie może zarabiać wystarczającej ilości pieniędzy. Wpisałam w wyszukiwarkę zapamiętane cytaty i bez trudu znalazłam potrzebny mi tekst. Teraz ja idę dalej nawracać i pocieszać, a Wy poczytajcie, bo warto.


CZY ŻYCIE MOŻE NIE BYĆ WARTE ŻYCIA?

"Bentham wyszedł z założenia, że celem życia jest przyjemność, a Następnie zaproponował rodzaj buchalterii, która dla każdej czynności wykazywałaby bilans przyjemności i cierpienia: czynność byłaby warta wykonywania, gdyby bilans wypadł dodatnio - przyjemność byłaby większa od cierpienia. Dla niego całe życie było więc czymś analogicznym do interesu, w którym w każdym momencie korzystny bilans wykazywałby, że warto.

Poglądy Benthama nie zajmują już zbytnio ludzkich umysłów, natomiast postawa, którą wyrażają, jeszcze bardziej się umocniła. W umyśle współczesnego człowieka pojawiło się nowe pytanie, czy mianowicie "życie jest warte życia" i odpowiednio poczucie, że czyjeś życie "jest porażką" bądź "sukcesem". Idea ta opiera się na pojmowaniu życia jako przedsięwzięcia, które powinno się wykazać zyskiem. Porażka przypomina bankructwo, kiedy straty są większe niż dochody.

Nonsensowna to idea. Możemy być szczęśliwi lub nieszczęśliwi, możemy osiągać jedne cele, a nie osiągać innych; ale nie istnieje żaden sensowny bilans, który pokazywałby, czy życie, póki trwa, jest warte, żeby żyć. Być może z punktu widzenia takiego bilansu życie nigdy nie jest warte życia. Zawsze się kończy śmiercią; spotyka nas wiele rozczarowań; cierpimy i borykamy się z trudnościami; zdawałoby się, że z punktu widzenia bilansu sensowniej byłoby w ogóle się nie urodzić albo umrzeć w niemowlęctwie.

Skądinąd jednak, któż powie, czy jeden szczęśliwy moment miłości, radości z oddychania, czy spaceru o świeżym poranku i wdychania woni świeżego powietrza nie jest wart wszystkich cierpień i wysiłków życia? Życie to dar wyjątkowy i wyzwanie, nie da się go mierzyć niczym innym i nie można dać sensownej odpowiedzi na pytanie, "czy jest warte" życia, ponieważ samo pytanie jest bezsensowne."

***

„Jeśli jestem tym, co posiadam i to stracę, czym wówczas będę? [...] Jeśli jestem tym, kim jestem, nie zaś tym, co posiadam, nikt nie może mnie pozbawić pewności ani zagrozić mojemu bezpieczeństwu i poczuciu tożsamości.”
                                                                         Erich  Fromm




 obraz znaleziony w sieci

czwartek, 10 listopada 2011

Niewiele mi trzeba

















Leżę sobie w ciepłym łóżku i obserwuję, co dzieje się za oknem. A za oknem wiatr niesie listopadowe ciemne chmury, strąca ostatnie liście z lipy, której korona zasłania okna sąsiedniego bloku, przygina wiotkie gałązki brzozy i dmucha w skrzydła ptakom siedzącym na balustradzie balkonu.

Słucham „Preludium deszczowego” Chopina, popijając białą herbatę z płatkami róży. Nic nadzwyczajnego a jest tak przyjemnie. Wybrzmiewają ostatnie dźwięki preludium, chwila ciszy i pokój wypełnia smętne „Prelude In E Minor, Op 28”. Idę w rytm muzyki, płynę w chmury, i jeszcze „Nocturne Op. 72”, kołysze mnie i unosi coraz wyżej, i wyżej.


Za oknem wieje coraz bardziej, wiatr rozwiewa chmury, niebo przejaśnia się na chwilę by na powrót zasnuć się kobaltowo-szarą zasłoną. Słońca dzisiaj raczej nie będzie, ale nic nie szkodzi, dzień pogrążony we wszystkich odcieniach szarości też jest ładny. Dopiję herbatę, ciepło się ubiorę i pójdę się poszwędać w jesiennym krajobrazie. Mam luksusy, które nic nie kosztują i szczęście na wyciągnięcie ręki.

niedziela, 25 września 2011

O sobocie i łaskawości losu

Dzisiejszą sobotę spędziłam bardzo przyjemnie. Większość przyjemności zawdzięczam bliskim, ale pogoda też dostarczyła mi przyjemnych wrażeń. Zaczęło się od tego, że dostałam od córki drobny upominek - begonię stalekwitnącą. Kiedyś wspomniałam, że chciałabym ją mieć i już mam, nie tylko kwiatek, ale też przyjemne ciepełko w serduchu.

Los był dla mnie łaskawy obdarzył mnie radością macierzyństwa i to jest coś czego nie można przecenić. Jestem szczęściarą, bo moje dziecko, chociaż już dorosłe i samodzielne, wciąż jest blisko mnie. Powiedziałabym, że jesteśmy sobie coraz bliższe, bo coraz lepiej się rozumiemy. Fajnie jest mieć dorosłe dziecko, z którym można się zaprzyjaźnić. Jednak to wymaga trochę starania, bo trzeba respektować granice (a to nie jest takie łatwe), zrównać prawa i zejść z pomnika Matki Idealnej.

Ja byłam zmuszona przestać traktować córkę jak przedłużenie siebie, bo Marta odkąd dorosła postawiła swoje granice. Trochę się buntowałam, bo przecież „wiem lepiej czego jej trzeba“, ale dość szybko skapitulowałam. Prawa poniekąd zrównały się same, bo teraz rozmawiamy jak równy z równym. Ona jest dorosła a ja dojrzała i każda z nas szanuje tę drugą, nawet jak się z nią nie zgadza. A co się tyczy pomnika, to nie musiałam z niego złazić, bo nawet się do niego nie przymierzałam, wrodzony krytycyzm odebrał mi złudzenia, że byłam idealną matką.

Sobotni wieczór spędziłam przy komputerze. Odwiedziłam ulubione strony, poczytałam co tam na świecie i w okolicy, a potem siadłam do szlifowania opowiadania, które piszę. Dużo nie poprawiłam, bo „wennaagrafomanna“ obchodziła mnie bokiem a pomysłowy Dobromir nie podrzucił mi swojej kulki. Jednak, co nieco zrobiłam i początek opowiadania już mam. A brzmi on tak.

* * *
Jest późno. Od otwartych drzwi balkonu wieje chłodem. W pokoju jest coraz zimniej, leżę skulona i obserwuję niebo. Czarny prostokąt przyciąga mnie jak magnes. Patrzę na płynące wolno chmury a na ich tle w mojej głowie wyświetla się film. Scena za sceną, oglądam moje życie ograniczone do stałych miejsc, sytuacji, zachowań. Jestem jak ślimak - cały swój świat noszę na własnym grzbiecie. Gdybym rzuciła się w dół, to może ta cholerna skorupa w końcu by się roztrzaskała i odpadła. Jednak boję się wstać, dlatego do końca życia będę na nią skazana, bo on musi umrzeć pierwszy. Od czasu kiedy się urodził, moje życie jest jak kiepskie puzzle - na pudełku piękny obrazek rodziny, ale po zdjęciu folii wszystko się rozsypuje i nie daje się złożyć. Nikt nie powinien poznać prawdy, dlatego nie zdejmuję folii. Duszę się, moje życie nie należy już do mnie, ale nie mogę się przyznać, co naprawdę czuję. Nie tego się ode mnie oczekuje. Jestem matką, która jest oddana swojemu dziecku i robi to, co powinna. Dopóki nie wychodzę z roli jest w porządku. Kończy się kolejna bezsenna noc a ja wciąż jestem w tym samym miejscu, w którym byłam u jej progu. Chmury zmieniły barwę, wszystko poszarzało. Uczucie goryczy i wstydu wzmaga ból głowy i niesmak w ustach. Jestem zmęczona.

niedziela, 3 lipca 2011

Przy sobocie, z robotą i po robocie

Sobota minęła mi szybko, jak cały tydzień. Trochę się kręciłam wokół codziennych spraw; sprzątanie, zakupy, pranie, prasowanie. Nudy, a jednak się nie nudziłam, bo nauczyłam się dostrzegać przyjemność płynącą z wykonywania prostych czynności. Kiedyś domowa krzątanina mnie irytowała, teraz pomaga łapać punkty podparcia. Organizowanie przestrzeni wokół siebie jest kojące. Nie można tylko popadać w przesadę, bo grozi nam „krzątawica”, tj. chorobliwe dbanie o porządek. Kobiety, dotknięte krzątawicą ( mężczyźni rzadko zapadają na krzątawicę) tracą kontakt z mózgiem, bo nie wymaga on fizycznego odkurzania. Ja nie lubię żadnej przesady, więc krzątawica mi nie grozi.

Wracając do dzisiejszego dnia, to po południu zajmowałam się Niutkiem, bo młodsi pojechali na zakupy. Zajmowanie się wnukiem jest bardzo przyjemne, ale noszenie ośmiu kilo słodyczy fizycznie męczy. A Niutek kocha spacery tylko wtedy, gdy jest noszony na rękach. W wózku drze się na całe gardło, bo jest za nisko i ma ograniczoną perspektywę. Wystarczy wziąć go na ręce a już jest zadowolony. Z uwagą przygląda się wszystkiemu i robi za puchacza, wydając z siebie pełne zachwytu huuuu, hu, uhhuu, uuuhu.

Wieczorem, po służbie na usługach wnuka, trochę czytałam, obejrzałam z mężem jakiś film a potem zawiesiłam się na wspomnieniach. W pozycji horyzontalnej, z kubkiem mocnej herbaty, udałam się w przeszłość. Przeszłości mam kilkadziesiąt lat, więc jest co wspominać. Jeden z moich ulubionych nazywaczy rzeczy po imieniu W. Broniewski napisał wiersz „Chwile”, który noszę w sobie od podstawówki.

* * *
Ręce skrzyżuję, głowę pochylę,
w dawność popłyną myśli i chwile,
jesień wichurą w szyby zapłacze,
dawne, stracone znowu zobaczę.

Oczy zasłonię ciężką powieką:
indziej, inaczej, dawno, daleko-
wróci tęsknota, wróci niepokój,
kroki znajome przejdą przez pokój.

Znowu zapłonie w oczach i słowach
światło ukryte w palcach różowych,
nocą w ogrodzie kwiaty się ockną,
duszne zapachy wpłyną przez okno.

Oczom bezsennym znów się odsłonią
piersi jak blade kwiaty tytoniu,
nocą wilgotną - sennie, srebrzyście -
miesiąc obłędny zajrzy przez liście...

Sny niespokojne, sny niepojęte,
kwiaty uwiędłe, okno zamknięte!
Liryko rzewna! - śpiewasz - i nocą
czarne, dalekie skrzydła łopocą.

niedziela, 15 maja 2011

Tak mogę się nudzić....

Środę spędziłam bardzo miło. Rano trochę popracowałam, ale resztę czasu poświęciłam uprzyjmnianiu sobie życia. W południe miałam zamówioną wizytę u pana Andrzeja, który od 15 lat robi co może, żeby dodać mi urody. Nie ma chłop lekko, bo urody i włosów mam coraz mniej. Ubywanie urody ma ścisły związek z przybywaniem lat i z tym jestem pogodzona, ale wypadanie włosów mnie wkurza, bo powodem są leki, za które muszę jeszcze płacić. O wątrobie, która po lekach i na widok aptecznych rachunków staje mi w poprzek, gadać nie będę, bo miało być o miłych rzeczach. Wracając do tematu, kiedy moja głowa była już wystrzyżona i wyczesana, przejęłam od córki wnuka a ona zajęła moje miejsce.

Poszliśmy z Niutkiem na spacer. Na widok drzew małemu oczy wychodziły z orbit i aż wzdychał z przejęcia. Kiedy już się zmęczył podziwianiem świata przypomniał sobie, że coś by zjadł. Włączył syrenę, więc napoiłam go koperkiem, bo jego osobista mleczarnia była jeszcze u fryzjera. Małemu dużo do szczęścia nie było trzeba i jak tylko napełnił żołądek smacznie zasnął. A ja siedziałam sobie na ławce w wiosennym słońcu, patrzyłam jak mały uśmiecha się przez sen i cieszyłam się chwilą. Gdy córka wróciła poszłyśmy powoli w stronę domu.

Po drodze zajrzałam do banku, żeby sprawdzić jak stoję z kasą. Nie znoszę debetów, więc pilnuję żeby wydawać tylko to co mam na koncie. I tu spotkała mnie miła niespodzianka. Okazało się że są już pieniądze za ostatnie zlecenie i to większe niż się spodziewałam. Od razu znalazłam sposób na wykorzystanie nadwyżki. Postanowiłam kupić żelazko, bo moje działało ostatnio według nieznanych mi zasad, tzn termoregulator sam decydował, jaką ustawi temperaturę. Poszłyśmy więc do sklepu „nie dla idiotów”, gdzie z lekka zgłupiałam i zamiast żelazka kupiłam generator parowy. Najwyraźniej tym razem reklama nie kłamała a sprzedawca był bardzo skuteczny. I tak zarobione pieniądze trafił szlag a ja będę musiała prasować z uśmiechem, bo podobno prasowanie takim ustrojstwem to czysta przyjemność. Jak mi się spodoba, to może będę świadczyć usługi, w końcu wiele osób nie cierpi prasowania.

Po obiedzie byłam z mężem w „Biedronce” tj. sklepie dla ubogich wg naczelnego patrioty Yarkacza. Patrząc na ceny zauważyłam, że ubodzy muszą być coraz zamożniejsi, bo od mojej ostatniej wizyty sporo się zmieniło. Wieczorem byłam tak wypompowana swoją aktywnością, że zaległam przed telewizorem i obejrzałam dramat kryminalny „Dziewięć kobiet”.

A teraz piszę ten wykaz ze świadomością, że dla postronnych ten wpis zalatuje nudą. Co zrobić. Zwykłe życie szaraka, często wydaje się nudne. Jednak ja się nie nudziłam. Pod nosem podśpiewuję sobie piosenkę z tekstem Jana Wołka do muzyki Satanowskiego. Satanowski pewnie nie rozpoznałby w moim wykonaniu swojej muzyki, ale przecież nie twierdzę, że potrafię śpiewać.

Zwykły cud
Z wiekiem wkradł się nam do zwykłych słów, godny ton, tłusty druk  
Pośród prostych pojęć nowy ład słowo "bóg", słowo "świat"  
Coraz szybciej pociąg nasz się toczy, błysk, stacje dni  
Gdy dobrobyt zajrzał w nasze oczy - strach, rzadsze sny  
 Więc  
Boże, daj swym lizusom raj  
Nam za karę  
Pożyć w miarę daj!...  

Boże, daj swym lizusom raj 
Nam za karę
Pożyć w miarę daj!

Ku ojczyzny chwale życia pół giąłeś kark jak ten muł  
Raz pod stołem, to przy stole znów czerwień dni w bieli słów  
Tu gdzie płaczą nawet głupie wierzby, śmiech przeciw złu  
Gdzież u siebie bardziej nam, no gdzież by? gdzie, jak nie tu?  
 
Więc  
Boże daj swym lizusom raj  
Nam za karę  
Pożyć w miarę daj!...  
 
Masz za sobą globus krętych dróg w skwarze słońc, bólu nóg  
Lecz nie gadaj, że to pieski świat, nie pluj i nie drzej szat  
Nie jest garbem, ani solą w oku, krzyż, ani wrzód  
Z zimnej ziemi wschodzi biały krokus - cud! zwykły cud!  
 
Więc  
Boże, daj swym lizusom raj  
Nam za karę  
Pożyć w miarę daj!...  
 
Z dziećmi dzieci wreszcie usiąść w krąg w szepcie brzóz, splocie rąk  
W ciepłym trwaniu, gdzie zielony cień, pewny czas, letni dzień  
Teraz można w białych chmur łamańce na boski znak  
Odpaść jak w dziecięcej wyliczance, ot, choćby tak:  
 
Ein, zwei, drei, daj lizusom raj, nam za karę pożyć w miarę daj...

czwartek, 3 marca 2011

Trochę rozczarowania, trochę przyjemności

Dzisiejszy dzień był był bardzo słoneczny i po raz pierwszy od dłuższego czasu ruszyłam się z domu. Poza miastem widać już, że zima jest w odwrocie. Cieszyłam się chwilą, świeżym powietrzem a cieszyłabym się jeszcze bardziej, gdyby nie cel wyjazdu.

Niestety, celem była wizyta w sądzie. Towarzyszyłam mężowi, który na drodze sądowej musi dochodzić swoich praw, bo niektórym się wydaje, że uczciwość to pojęcie względne i do nich należy decyzja, co jest uczciwe, a co nie.

Nie lubię patrzeć na ludzi, którzy dla pieniędzy pozbywają się elementarnych zasad i troszczą się tylko o dobry kamuflaż oraz materialny zysk. To jest przykre, tym bardziej, gdy dotyczy osób, o których miało się dobre zdanie. Ten rodzaj rozczarowania przenosi się też na innych ludzi i inne sytuacje. Jeżeli ktoś, kogo przez lata oceniało się jako porządnego człowieka i troskliwego syna, okazuje się być bezkręgowcem nastawionym na materialny zysk, to jak tu ufać innym, których mniej znamy? Skąd brać pewność, że też nie zamienią się w pazerne hieny? Czego oczekiwać od obcych ludzi skoro nie można wierzyć synowi, bratu, rodzinie? To są pytania pozostawiające w duszy paskudny osad.

Dobrze że w drodze powrotnej było miło, bo dzięki temu łatwiej było odreagować nieprzyjemne wrażenia. Rozmawialiśmy z mecenasem o jego pasji, jaką jest filozofia, którą ukończył równolegle z prawem. Mówiliśmy o Diogenesie, który jak wiadomo, głosił wolność od dóbr materialnych i był abnegatem żyjącym w beczce. Zastanawialiśmy się, jaki wpływ na jego postawę życiową i późniejsze wybory miał fakt, że ojciec Diogenesa był nieuczciwym bankierem, który kradł pieniądze i został za to skazany na banicję.

Bardzo podobała mi się anegdota dotycząca oczekiwań Diogenesa. Otóż do Diogenesa, który siedział na ulicy i rozkoszował się pięknym słonecznym dniem, przyszedł sam Aleksander Wielki i obiecał, że spełni każde jego życzenie. Diogenes spojrzał na tego zdobywcę połowy starożytnego świata i bez zastanowienia powiedział, że jego jedynym życzeniem jest, aby Aleksander Wielki trochę się przesunął, bo zasłania mu słońce.

Po powrocie do domu zaczęłam czytać książkę, którą dostałam pod choinkę, piękne wydanie „Mitologii Greków i Rzymian”. Tak sobie myślę, że pomimo bardzo dziwacznych wyobrażeń i opisów świata, tamto życie było pełniejsze i prostsze.

sobota, 5 lutego 2011

Deszcz pada, wiatr wieje a mimo to może być przyjemnie.




















Sobota, dla ciężko pracujących ludzi wyczekiwany dzień odpoczynku. Dla mnie tylko kolejny dzień tygodnia. Jestem sama, bo mąż ma jakieś szkolenie. W domu cicho. Pierwsze dni lutego a pogoda marcowa. Zagapiłam się w okno i obserwowałam pędzące z wiatrem chmury, słuchałam szumu wiatru. Strasznie dziś wieje i siąpi deszcz. Lubię taki stan zatopienia w sobie i chmurach, przy akompaniamencie wiatru. Przychodzą mi wtedy do głowy różne myśli. Już o tym pisałam w tekście "Wiatr".
Większość ludzi nie lubi takiej pogody, bo ich przygnębia. Mawia się, że wieje jakby ktoś się powiesił. I co z tego, że wieje albo pada? To tylko zjawisko atmosferyczne. Zgoda, ten stan aury może źle oddziaływać na nasz organizm(na mój źle), ale to żaden powód żeby marnować dzień. Człowiek może być szczęśliwy nie tylko w słońcu.
Przypomniała mi się taka sytuacja. W jesienny dzień wybrałam się na spacer, chociaż pogoda nie zachęcała do wyjścia na dwór. Było pochmurno, siąpił drobny deszcz i wiało. Wiatr był słabszy niż dzisiaj, ale momentami trochę dmuchało.
Szłam sobie osiedlowymi alejkami i przyglądałam się drzewom. Cieszyłam się rześkim powietrzem, pięknymi kolorami i przyjemnością płynąca z możliwości swobodnego ruchu, stawiania kroków i przemieszczania się w przestrzeni. Kiedy się trochę zmęczyłam, usiadłam sobie na ławce. Zajęłam się obserwowaniem tego co wokół: różnokolorowych liści opadających na trawnik, psiaka który wypuszczony z domu biegał jak oszalały po mokrej trawie a na pysku miał wypisane samo szczęście, ludzi śpieszących się do domów, drzew kołyszących się w rytm wiatru, drobnych kropelek deszczu na mojej kurtce.
Wtedy z jednego z bloków wybiegła dziewczynka. Miała może z pięć lat, cała była w różnych odcieniach różu a spod czapki wystawały jasne włoski. Wystawiała buzię do nieba i łapała na twarz mikroskopijne kropelki deszczu, mrużąc przy tym oczy. Wyglądała na bardzo zadowoloną z tego co robiła.
Za chwilę z klatki wyszła jakaś kobieta, być może jej babcia, i zajęła się małą. Od razu włożyła jej kaptur, naciągając go prawie na nos. Wzięła małą za rękę i pokrzykując, że zmokną, pociągnęła ją za sobą. Dziewczynka szybko przebierała nóżkami a spod kaptura widziała tylko rozmoknięte liście i kałuże na chodniku.
Pomyślałam, że ta zapobiegliwa pani zabrała właśnie małej przyjemność cieszenia się deszczem. Po co taka troskliwość na wyrost? To, co kapało z zachmurzonego nieba niczym dziecku nie groziło. Trzeba by długo czekać żeby przemoknąć.
Kiedy obie mnie mijały, kobieta spojrzała na mnie ze zdziwieniem. Pewnie uważała, że nie jestem specjalnie normalna, bo normalni ludzie nie siedzą w deszczu na osiedlowej ławce. Być może. Ale w moich normach mieści się takie zachowanie, może jestem normalna inaczej.

autor:misiolinka

Żal mi małej, bo jak będzie otoczona taką troską, to może wyrosnąć na człowieka, który unika wszystkiego, co może być chociażby potencjalnie uciążliwe. Takiego, który nie umie się cieszyć i byle co go przygnębia. A mając takie podejście do życia, straci wiele przyjemności.