Szukaj na tym blogu

wtorek, 10 stycznia 2012

Wielka orkiestra i mali ludzie

Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy znowu zagrała, Naród się zmobilizował i podzielił się kasą, ale znaleźli się tacy, którzy jak zwykle mieli za złe. Dlaczego, mógłby ktoś zapytać. Jak to dlaczego? Dlatego, że są tacy, co bardzo lubią wszystko zohydzić i wszystkich sprowadzać do swojego poziomu.

Po co ten Owsiak zbiera pieniądze skoro mówi: „róbta co chceta” pytają bigoci a głupi ksiądz temu wtóruje, bo przecież są inne organizacje, ot choćby Caritas. A kto komu broni robić to samo, co Owsiak? Trochę się zabulgotałam czytając ten artykuł .

Ale wytłumaczyłam sobie, że niektórym poczucie misji i siermiężna religijność odbierają rozum. Manifestanci z Poniatowej pewnie nie znają słów św. Augustyna: „Kochaj i rób co chcesz”, bo jakby znali to może i jemu by się dostało.

Jednak do stanu wrzenia doprowadził mnie jedynie prawy i sprawiedliwy poseł Brudziński , dla którego każdy pretekst jest dobry, żeby czepić się Tuska i jego ekipy. A co przy okazji zniszczy i pobrudzi, to już nie jego zmartwienie.Na podobną nutę zagrał w Rzepie redaktor Rafał Ziemkiewicz, który kiedyś rwał szaty, bo jako rolnik bał się reformy KRUSU a potem cierpiał, że twórcy bardzo zbiednieją, jeżeli będą płacić większe podatki. 

Krótko mówiąc, poleciało trochę błotka w stronę Owsiaka, bo do powątpiewających dołączył i poseł Wojciechowski, ale ja liczę na to, że tym, którzy tylko błotem potrafią rzucać, społeczeństwo przy najbliższych wyborach tak dokopie, że im się bajorem odbije.

Ku pokrzepieniu wklejam cudne jesienne błotko, do którego inne błota się nie umywają.

agochi






niedziela, 8 stycznia 2012

Zimowy spacer



















Nareszcie przyszła zima, więc poszliśmy rodzinnie się nią nacieszyć. Wnuk był zachwycony, my też. Pokazywanie świata małemu człowieczkowi, to ogromna frajda i wielki przywilej.



Niutek miał pierwsze spotkanie z bałwanem, na szczęście bałwan był sympatyczny, bo śniegowy.  


No panie bałwan, mówię do pana

Niestety, bałwan mimo tego że sympatyczny, nie reagował na niutkowe zaczepki. Mały nie mógl zrozumieć, dlaczego to coś ubrane w czapkę dziadka nie reaguje na jego plitu, plityał, blu, bli, blał.













Co zrobić nie pogadali, bo Niutek plitał , plitu blau a bałwan jak stał cicho, tak stał. Jak Niutek będzie starszy, to mu wytłumaczę, że bałwan, który nic nie mówi, to bardzo rzadki model wśród bałwanów. Tylko śniegowe bałwany są cicho, reszta bałwanów lubi sobie  pogadać a nawet pokrzyczeć. 













piątek, 6 stycznia 2012

Postanowienia w sprawie: niejedzenia

Nie wiem, czy początek roku to dobry czas na robienie postanowień, ale większość ludzi, w tym i ja, właśnie wtedy planuje zmiany. Z badań wynika, że mnóstwo noworocznych postanowień dotyczy przejścia na dietę w celu zgubienia kilku zbędnych kilogramów. I w większości przypadków na postanowieniach się kończy, bo odmawianie sobie jedzenia nie jest prostą sprawą, wyjątek stanowią anorektyczki. W tym roku dołączyłam do postanawiających i też podjęłam postanowienie, że będę jadła tylko zdrowe rzeczy i tylko w rozsądnych ilościach.

O ile z wielkością posiłków nie mam problemów, o tyle z jedzeniem tylko tego co zdrowe, już tak prosto nie jest. W zdrowej diecie nie mieszczą się duże ilości cukru a ja kocham słodycze. Cukierków nie jadam, ale uwielbiam ciasta, czekoladę, lody, kandyzowane owoce, galaretki. Poza tym słodzę herbatę - dziennie wypijam 6-8 szklanek- a to już daje 12-16 łyżeczek cukru. 

Zawsze byłam szczupła, ale teraz jestem szczupła mniej i muszę zacząć uważać, żebym za chwilę nie została grubaską. Stanowczo wolę zostać taka jaka jestem, bo tylko tłuściutkie dzieci wyglądają zabawnie a ja od dawna dzieckiem nie jestem.
Żeby się zniechęcić do jedzenia słodyczy poszukałam w Internecie informacji, jak szkodliwy jest cukier i jak skutecznie ograniczyć jego spożycie. Tyle że nie spodziewałam się, że trafię na coś takiego:”
naukowcy z Gettysburg College odkryli ostatnio ciekawy związek między łasuchowaniem a zachowaniami prospołecznymi. Okazuje się, że im więcej ktoś jada słodyczy, tym słodszy się staje dla innych. Miłośnicy czekolady chętniej zgłaszali się na ochotnika do sprzątania miasta po powodzi i chętniej wspomagali innych.”

No i masz babo placek, zamiast argumentu „przeciw”, mam argument „za”. I jak tu zrezygnować ze słodyczy, jak może się okazać, że moją życzliwość dla ludzi zawdzięczam objadaniu się słodyczami? No, nie wiem, nie wiem.

Z kolei jedzenie mięsa podobno pobudza agresję i powoduje gnuśność. Nie wiem, co powoduje moją okresową gnuśność, ale z agresją problemów nie mam, bo jestem za leniwa, żeby ciągle się złościć. 

Czasami jestem agresywna słownie, ale tylko wobec wrednych ludzi, którzy wchodzą mi w paradę. Ostatnio dałam upust słownej agresji, gdy jedna taka moherowa chrześcijanka zaczęła mnie nawracać i pouczać, że powinnam zrobić z mojego męża katolika. Wtedy rzeczywiście szlag mnie trafił i powiedziałam jej cyt: „Niech się pani wypcha wigilijnym siankiem, to będzie pani nie tylko świętsza, ale też mniej próżna.” Jednak nie wiem, czy moja reakcja to wpływ mięsa czy może mojej kąśliwej natury, osobiście stawiam raczej na to drugie.

Gdyby jednak ktoś zamierzał ograniczyć spożywanie mięsa, to mam przepis na dobry wegetariański pasztet, który piekę mężowi.

Składniki: 0.5 kg grochu (może być łupany), 0.5 kg pieczarek, 0.5 kg cebuli, 25 dkg marchwi, 25 dkg selera, 4 jajka, 3 ząbki czosnku, olej do smażenia, przyprawy: świeżo mielony pieprz czarny i zielony, papryka ostra i słodka, szczypta czarnuszki, kminu rzymskiego i kozieradki, sporo majeranku, sos sojowy ciemny,.
Wykonanie: groch ugotować do miękkości, pieczarki zesmażyć z posiekaną cebulą i czosnkiem, dorzucić starte i uduszone na oleju warzywa. Po wystudzeniu dodać jajka i doprawić przyprawami a następnie wszystko zmiksować. Przełożyć do formy i piec godzinę w temperaturze 180 stopni C.

Pasztet jest równie smaczny na ciepło jak i na zimno. Kanapka z takim pasztetem jedzona z kiszonym ogórkiem jest pyszna i zdrowa. Ale czy poprawia charakter tego nie wiem. W razie co, zawsze można przegryźć czekoladą. 

  

czwartek, 5 stycznia 2012

O pogodzie, kalendarzu, mitologii i książkach

W kalendarzu zima a na dworze wiosenna pogoda, ciepło, mokro, wietrznie. Właściwie nie powinnam wybrzydzać na pogodę, bo większość czasu spędzam w domu. Niestety mój kręgosłup nie doszedł do siebie po sylwestrowej nocy i wciąż mi dokucza. Jednak „nie ma tego złego…”, bo miałam więcej czasu na czytanie.






A propos kalendarza, czytałam trochę o kalendarzu majów i z butów mnie wyrwała informacja, że Majowie, którzy nie znali koła i żelaza, potrafili tak precyzyjnie odmierzać czas, że nam udało się ich dogonić dopiero w połowie XX wieku. Poza tym z żelazną konsekwencją rozdzielali sprawy i święta państwowe od religijnych. Dlatego ich kalendarz składał się z dwóch części, kalendarz słoneczny 365 dniowy i rytualny liczący 260 dni. Co 52 lata obie części się ze sobą pokrywały.

Majom zawdzięczamy też horoskopy i wiedzę astrologiczną. Ciekawa jest historia ich cywilizacji, bo Majowie pojawili się nie wiadomo skąd i odeszli, do dziś nie wiadomo, dlaczego. Podobno została gdzieś w okolicach zachodniego Hondurasu niewielka grupka ich potomków( mówiąca archaicznym językiem, który nie ma żadnych związków ze współcześnie znanymi językami), ale nie ma do nich dostępu, bo z zasady izolują się od wpływów współczesnego świata. Nie mieszkają już w szałasach, sprzedają swoją sztukę i rzemiosło, ale poza tym nie chcą mieć z zachodnią cywilizacją nic wspólnego. Może to jedyni ludzie, którzy wyciągnęli wnioski z błędów swoich przodków. My współcześni, niestety wniosków nie wyciągamy. Wciąż popełniamy stare błędy,także te popełnione przez Majów.

Fascynują mnie mitologiczne opowieści o ludziach, którzy dawno odeszli, ale zostawili na ziemi swój materialny ślad. Kupiłam kiedyś mężowi w prezencie „Mitologie Świata” wydane przez Rzeczpospolitą i teraz je czytam. Cykl składa się z 24 pozycji, więc mam zajęcie na długi czas. Kończę już tę pisaninę, bo czekają na mnie „Fenicjanie”, którzy wbrew powszechnej opinii wcale nie byli wynalazcami pieniądza.











wtorek, 3 stycznia 2012

Zebrało mi się na wspomnienia



Ludziska wymieniają się informacjami o noworocznych postanowieniach a mnie się zebrało  na wspominki i jak Jerzy Stuhr w „Spisie cudzołożnic” wspominałam sobie dzisiaj swoich chłopaków. Kiedyś już pisałam, że do mnie bardziej pasuje reumatyzm aniżeli romantyzm, ale coś mnie wzięło na sentymenty.  

Pierwszy był Piotrek przystojny brunet ze śmieszną łatką jasnych włosów na skroni. Zawrócił mi w głowie w ekspresowym tempie. Poznałam go rano, gdy całą paczką pojechałam na żagle nad Zalew Zeborzycki. Kiedy wieczorem mnie odprowadzał do domu, zaczął mnie całować, a ja się nie broniłam, bo zaskoczył mnie swoją śmiałością. Kolorowy zawrót głowy trwał trochę ponad miesiąc. Potem otrzeźwiałam, bo choć Piotrek wciąż bardzo mi się podobał, to nie był to chłopak dla mnie. Coś narozrabiał, potem miał problemy z milicją, a ja nigdy nie byłam amatorką mocnych wrażeń.

Drugiego chłopaka poznałam na dyskotece w LDK. Na imię miał Robert, ale nazywałam go Orzeszkiem, bo oczy i włosy miał w kolorze laskowych orzechów. W ogóle taki był ładny, że nie mogłam od niego oderwać oczu. Gapiłam się na niego przez całe wakacje, bo od rana do wieczora byliśmy razem. Pod koniec września całe zauroczenie szlag trafił, bo Robert miał wolną chatę i zażądał dowodu miłości. Niczego nie miałam zamiaru udowadniać, bo, po pierwsze, on miał 18 lat, ja 16, a po drugie, byłam bardziej tchórzliwa niż romantyczna. Tak się pokłóciliśmy o „dowód”, że nie chciałam go dłużej znać. 

Trzeci był Andrzej, który chodził do tej samej szkoły, tyle, że on był w szkole pomaturalnej a ja w drugiej licealnej. Poznaliśmy się w szatni. Skarżyłam się właśnie koleżance na wrednego germanistę Bolka, któremu nie podobał się mój akcent, gdy do rozmowy wtrącił się nieznajomy chłopak i zaproponował pomoc. A ponieważ był miły i przystojny zgodziłam się na korki i na jakiś czas przestałam mieć awersję do „niemca”. Po kilku spotkaniach zostaliśmy parą i słuchałam Goethego w oryginale, bo Andrzej naprawdę świetnie znał niemiecki i był romantykiem.

Nie byliśmy ze sobą zbyt długo, chociaż Andrzej był bardzo fajnym, wartościowym chłopakiem. Na przeszkodzie stanął nam sport i kolega mojej przyjaciółki.

Kolega przyjaciółki kręcił się koło mnie po koleżeńsku (jeszcze zanim poznałam Andrzeja), ale nie zwracałam na niego uwagi, bo po pierwsze, nie szukałam chłopaka, a po drugie, podobał się mojej przyjaciółce, więc dla mnie był nietykalny.

Jednak kolega Artur się nie zniechęcał. Gdy Andrzej, który trenował szermierkę, wyjeżdżał na turnieje, to Artur zawsze był w pobliżu. Dobrym pretekstem do spotkań były też korki z matmy, których Artur, jako student matematyki, chętnie mi udzielał. Spotykaliśmy się często, mieliśmy wspólnych znajomych, więc, kiedy Andrzej z powodu wyjazdu nie mógł pójść ze mną na sylwestra, nie miałam specjalnych oporów, żeby przyjąć zaproszenie Artura. 


I tak się jakoś złożyło, że na zabawę sylwestrową poszłam z kolegą a Nowy Rok 1977 przywitałam z chłopakiem. Od tamtej pory jesteśmy razem. Straasznie długo, jednak ja nie narzekam. Co prawda nie dla mnie przesłodzone wyznania, ale Artur to mój drugi but od pary, najlepszy przyjaciel. Miłość nie kojarzy mi się z wyświechtanym tekstem z stylu żyć bez ciebie nie mogę, ale byłoby mi strasznie źle gdyby go zabrakło. Artur daje mi miłość, wolność, opiekę, wsparcie we wszystkim co robię, bo jemu męskość kojarzy się przede wszystkim z dbaniem o tych, których się kocha. Żeby nie było za słodko to Artur ma całe mnóstwo wad, które doprowadzają mnie do szału. Jednak mniejsza o nie, skoro po 32 latach małżeństwa mogę powiedzieć, że nikomu nie ufam tak jak mojemu mężowi.