Szukaj na tym blogu

piątek, 6 listopada 2020

Nie najkrótsza historia o tym jak się psułam

Tytułem wstępu powiem, że od grzecznej dziewczynki do wrednej baby dochodziłam długo i po wyboistej drodze. Namęczyłam się okropnie, więc zawracać nie będę. Uważam, że jak komuś się nie podobam, to jest to wyłącznie jego problem. Ja się sobie podobam. Powiem więcej, z wiekiem podobam się sobie coraz bardziej. No taka spaczona jestem. Biorę pod uwagę, że mój zapał w podobaniu się sobie, może być irytujący dla otoczenia, ale to problem otoczenia, nie mój. A wredna bywam, gdy ktoś nie daje się lubić. Długo byłam przede wszystkim grzeczna, więc od pewnego czasu ćwiczę się z zapałem neofity w byciu wredną. Jak już zagaiłam, to zaczynajmy te opowieści dziwnej treści.
 Zanim, moja wredna natura przebiła się przez mamine wychowanie (z wiecznym: co ludzie powiedzą), schodziłam wszystkim z drogi. Trzeba przyznać, że byłam dobrze wytresowana, więc wszystkie niezgody i frustracje kisiłam w sobie, jak kapustę na zimę. I jak czasami jakiś ferment zrywał mi pokrywkę, to przywalałam dekielek kamieniem dobrego wychowania i znowu byłam grzeczna. Jednak było mi z tym źle, bo byle łajza potrafiła przelecieć się po mnie w butach, a ja grzecznie otrzepywałam plecki i udawałam, że nic takiego się nie stało. Ale skoro nie wiedziałam jak to zmienić, to było jak było. Nie odkryję Ameryki, jak powiem, że wszystkie nasze zachowania mają korzenie w dzieciństwie. Jak mamy szczęście, to dostajemy skrzydła, a jak szczęścia nam brak, to dostajemy garba. Ja należę do tych, co mają dużo szczęścia do nieszczęścia, więc trafił mi się garb.

Nie mogę powiedzieć, że miałam złych rodziców i nieszczęśliwe dzieciństwo, bo to nieprawda, ale też nie mogę powiedzieć, że byłam szczęśliwa. Na pewno czułam się samotna. Moja Mama była wiecznie zajęta mnóstwem obowiązków, które sama sobie narzucała oraz 
ratowaniem przed kłopotami kogoś z dalszej rodziny, czy sąsiedztwa. Taty wciąż mi brakowało, bo od rana do nocy pracował, żeby zarobić na rodzinę, spłatę hipoteki za dom i pomoc dla licznych podopiecznych swojej żony. Miałam rodzeństwo, ale dużo starsze, więc byłam trochę jak jedynaczka.

Gdy patrzę na swoje dzieciństwo, to widzę wrażliwe dziecko, które było na tyle mało kłopotliwe, że nikt się nim specjalnie nie zajmował. Pokolenie moich rodziców nie czytało książek psychologicznych, więc dziecko miało się przede wszystkim słuchać starszych, być grzeczne, czyste, najedzone i dobrze się uczyć. A resztą nikt nie zawracał sobie głowy. Ja spełniałam wszystkie te warunki, a z "resztą" musiałam poradzić sobie sama. I całkiem nieźle sobie radziłam. 
 
Społecznie funkcjonowałam dobrze, bo miałam dużo koleżanek, byłam zżyta nie tylko ze swoją najbliższą rodziną, ale też z kuzynostwem. No i przyjaźniłam się z panią Bogumiłą, która wyrównywała mi brak uwagi że strony bliskich dorosłych. O pani Bogumile już opowiadałam na tym blogu

Jak już napisałam, byłam najmłodsza z rodzeństwa, więc musiałam się słuchać nie tylko rodziców i niezbyt lubianej przeze mnie babki, ale też starszego rodzeństwa. Moja starsza o 10 lat siostra była dla mnie wzorem, więc bardzo chciałam być do niej podobna. Niestety, choć starałam się ją we wszystkim naśladować, to marnie mi szło. Na przeszkodzie stała moja potulność, wynikająca ze strachu, że jak będę się stawiać, to nie będą mnie kochać. Imponowało mi, że siostra potrafiła domagać się tego na czym jej zależało i wojować z mamą, z bratem, a nawet z babką. Mnie nikt nie pytał o zdanie i nikt nie brał pod uwagę, że mogę jakieś mieć. A miałam. Jednak zachowywałam je dla siebie, bo tego ode mnie oczekiwano.
 
Przypomniała mi się taka sytuacja, po której mój podziw dla siostry jeszcze bardziej urósł. Wspomniana już babka lubiła swoje wnuki bardzo wybiórczo. Siostra nie należała do ulubienic babki. Ja zresztą też nie. Na ulubieńca załapał się jedynie nasz brat i reszta ciotecznego rodzeństwa. Kiedyś między siostrą a babką doszło do spięcia, bo babka chciała porządzić zaś siostra stawiała opór.
- Ty małpo! - krzyknęła babka.
- Jak ja jestem małpa, to babka jest stara małpa - odpowiedziała siostra. Na taki afront babka mało nie padła trupem. I tak jak ledwie łaziła, tak ożyła i kurcgalopkiem poleciała na skargę do zięcia, ojca wyrodnej wnuczki. Tata nie lubił babki, ze wzajemnością zresztą, ale szanował ją jako starszą kobietę i matkę żony, więc musiał pyskatą córkę przywołać do porządku. I to był pierwszy i ostatni raz, kiedy ojciec wziął się za wychowanie córki. Tak się zraził, że więcej nie praktykował. Respekt budził przykładem, a nie straszeniem dzieci.

Można by spytać, dlaczego mając taki wzór jak siostra, tak późno się ogarnęłam. Od razu mówię, że nie wiem. 
Ale wróćmy jeszcze do dzieciństwa, bo coś mi się chronologia tej opowieści sypie. Poza rodziną były jeszcze koleżanki, na których mogłam ćwiczyć moją przyszłą wredność. Niestety, nie ćwiczyłam. W dzieciństwie i wczesnej młodości miałam wzięcie u dwóch rodzajów koleżanek - despotek, które chciały kimś rządzić i bidul, które potrzebowały obrony. W świetle tego, co napisałam powyżej, może się wydawać, że tego się nie da pogodzić, ale ja godziłam. Kiedy Małgosia, koleżanka z podwórka, zarządzała mną, jak ekonom pańszczyźnianym chłopem, grzecznie wykonywałam rozkazy i tylko czasami pytałam nieśmiało: A Basia? No, a Basi nie trzeba było słuchać, bo to Basia była od słuchania się. Jasne? Jasne. Na przeciwnym biegunie była koleżanka Halinka, którą dzieci wyśmiewały z powodu tatusia pijaka. I tu budził się we mnie lew i ryczałam na tych, co się z Halinki śmiali. Dzięki temu Halinka i jeszcze kilka nieśmiałych dziewczynek chodziło za mną jak cień, zaś ja szybko zyskałam w klasie przydomek "siostra miłosierdzia". 
 
Nie ma się czym chwalić, ale, w obronie Halinki i na froncie walki z niesprawiedliwością, uszkodziłam poważnie kolegę. Niejakiego Krzyśka tak mocno uderzyłam linijką z metalowym wkładem, że zrobiłam mu na głowie przedziałek i zalała go krew. Moją rodzicielkę wezwali do szkoły, bo jej potulna dziesięciolatka wystąpiła w roli klasowego łobuza. Mamę też zalała krew, tym razem w przenośni, więc po powrocie do domu zlała mi dupę pasem, już bez przenośni. I na nic zdały się tłumaczenia, dlaczego przeżegnałam kolegę linijką. To były czasy, kiedy dziecko miało być grzeczne, jak nie było to dostawało baty. 
 
W starszych klasach podstawówki i początkach liceum zaczęłam unikać zarządzających mną Małgoś, ale bidule Halinki zostały ze mną już na zawsze. Podążając we właściwym kierunku zaprzyjaźniłam się z niejaką Grażynką. Grażynka była miła, nie narzucała mi niczego, ani nie wymagała obrony, więc przyjaźń kwitła. Nawet moja Mama, bezustannie porównująca mnie do Grażynki, nie była w stanie obrzydzić mi przyjaciółki. Spokojnie godziłam się z tym, że w ocenie Mamy Grażynka była fajniejsza niż ja, bo ja jak kocham to bezapelacyjnie. Dzięki Grażynce przekonałam się, że żeby mnie lubiano nie muszę się nikogo  słuchać, ani nikogo bronić. I to był wstęp do mojej autonomii. Drugą bardzo bliską mi osobą była Jadzia zwana też Teresą, z którą przyjaźniłam się do końca podstawówki. Z upływem lat psułam się coraz bardziej i coraz bardziej byłam z siebie zadowolona. Moje przyjaciółki z trzydziestoletnim stażem twierdzą, że nie jest ze mną tak źle, żebym nie mogła popsuć się jeszcze bardziej, więc nie wiem, jak to się skończy. Jedno jest pewne, że z grzecznej dziewczynki wyrosłam na wredną babę, która w dodatku najbardziej lubi inne wredne baby. Zgadzam się z Małą Mi, że wśród tylu idiotów trudno nie być wrednym, jak się nie chce być fałszywym. No to jestem wredna, żeby nie być fałszywa. I na dzisiaj to by było na tyle.

Zdjęcie idolki złowione w sieci.

16 komentarzy:

  1. Chyba Ci zazdroszczę tej wredoty. Ja się za to zabrałam zbyt późno i zbyt wiele jeszcze zostało do ogarnięcia a zbyt mało czasu na to ! Ale się staram...;(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Życzę Ci, nieustępliwości staraniach, bo zawsze jest właściwa pora, żeby zadbać o siebie. Mnie się udało, bo miałam szczęście spotkać na swojej drodze kilka osób, które mi pokazały, że jestem dla nich ważna nawet jak niczego oprócz swojego towarzystwa nie mogę im dać. Przesyłam serdeczności.

      Usuń
  2. Basienko, wychodzi mi, ze mialysmy prawie identyczne dziecinstwo! Taka " niezepsuta" dotrwalam prawie az do pierwszego rozwodu, az w koncu z ciekecia, ktorym wszyscy chcieli zarzadzac, a w pracy mobbingowac, stalam sie w koncu niezalezna kobieta. Odkrylam, ze im ja jestem bardziej mila i ulegla to zamiast byc bardziej lubiana czy doceniana, bylam bardziej deptana- tak to chyba w zyciu niestety dziala. Nauki pobralam empirycznie, ciegi od zycia przyjelam, ale w koncu wnioski wyciagnelam, I teraz jestem w tym samym klubie co Ty - zadnych sentymdntow- jak trzeba bronic siebie i swojego "pola" to pokazuje zeby od razu. I dziala 👍🤗 Kocham zarowno te Twoja jak i swoja wredote :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na pewno znasz to powiedzenie, że grzeczne dziewczynki idą do nieba, a niegrzeczne idą tam gdzie chcą. I my właśnie jesteśmy na tej właściwej I tego będziemy się trzymać. Powiem Ci, że wszystkie moje przyjaciółki mają opinię hardych bab, ale nie znam wielu innych równie dobrych ludzi jak one. A w dobrym towarzystwie to ja mogę psuć sobie opinię mianem wrednej baby.

      Usuń
  3. Moja mama twierdzila, ze ja sie urodzilam wkurwiona:)) No dobra, mama nie uzywala takich slow, wiec brzmialo to wnerwiona, bo ponoc mialam od urodzenia zmarszczone czlolo, co mi starosc wynagrodzila i teraz nie mam zmarszczek na czole:))) widocznie swoj przydzial odrobilam w dziecinstwie.
    Zepsulam sie bardzo wczesnie, bo jako srednie dziecko nikt sie mna wiele nie przejmowal i sama musialam sobie wywalczyc swoja pozycje tak w rodzinie jak i otoczeniu. Szlo mi to chyba calkiem dobrze skoro wyroslam na wredna babe i kocham moja wrednosc.
    Basiu jedno jest pewne, nawet jak jestesmy wredne to nie jestesmy zawistne, zawiscia sie brzydze. Jak mam komus dac z liscia to robie to publicznie i z szansa obrony dla "zlisciowanego". Zawisc moze doprowadzic do ulania sie zolci, a mnie moja zolc podobnie jak wrednosc mila, wiec niech sobie bedzie gdzie jest. Na wrednote jeszcze nikt nie umarl, zawisc nie jednego doprowadzila do choroby psychicznej...
    Hmmm... a moze to jest odwrotnie, moze to choroba psychiczna jest zrodlem zawisci...
    Nieistotne jak jest tak jest, wazne, ze nas zawisc nie dotyczy.
    buziam nieustannie i niezmiennie :****

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zawiscia i zazdroscia sie brzydze , zlosliwosc jesli jest podparta dowcipem i inteligencja - cenie.

      Usuń
    2. Kitty, zgadzam sie dyplomatyczna zlosliwosc to bardzo pozytywna cecha.

      Usuń
    3. Wiesz Star, ja najwięcej dobra zaznałam od tych mniej słodkich kobiet, które mówią co myślą i dają dokładnie tyle ile chcą dać. Za to jak ognia unikam tych, które dają ci serce na talerzu, ale bardzo im przeszkadza jak jesteś niewystarczająco nieszczęśliwa. Jak już nie raz mówiłam, mam szczęście do ludzi, więc nie miałam wielu sytuacji, gdzie ktoś bardzo mnie zawiódł. Ale oprócz tego, że mam szczęście, to jednak brak rozczarowań zawdzięczam również sobie, bo odkąd zaczęłam mądrzeć bardziej cenię sobie bycie sobą aniżeli bycie wygodną dla innych. Jeżeli ktoś chce to uznać za przejaw mojej wredności, to jego sprawa. Ludzie, którzy się dla mnie liczą wiedzą, że jestem porządnym człowiekiem i można na mnie liczyć. I to mi wystarczy. A ci, którzy by chcieli wozić się na moich plecach niech spadają. Zawiścią się brzydzę, bo to bardzo destrukcyjne i paskudne uczucie. Najbardziej zawistni są ludzie zakompleksieni, a tych nie brakuje. Zawiść często bywa objawem choroby psychicznej, ale często chorobę psychiczną wywołuje chorobliwa zawiść, będąca skutkiem przerośniętego ego.

      Usuń
  4. W dzisiejszym świecie trudno być miłym, a wobec niektórych egzemplarzy wręcz się nie da...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo egzemplarze, o których piszesz, często dobre wychowanie i życzliwość biorą za głupotę i próbują to wykorzystać.

      Usuń
  5. Ja zawsze też byłam grzeczna...
    Zaczyna wychodzić ze mnie wredność i też mam to gdzieś:D

    OdpowiedzUsuń
  6. Szczegółowa wiwisekcja, dokonana przez Abasię, ani na milimetr nie potwierdza wredoty i zepsucia charakteru Autorki.
    To nic innego, jak umiejętność bycia asertywnym, dojrzałość i inteligencja - dary, które nie każdemu jest dane posiąść.
    O tym, że jesteś wredną babą, będą opowiadać te osoby, którym zagrałaś na nosie, gdy po raz kolejny próbowały Cię wykorzystać, bazując na Twojej wrażliwości. A przecież na ich opinii nie powinno Ci zależeć. Nie martw się o nie - zapewne znajdą sobie nowe "ofiary". One to potrafią.


    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki Gosiu😘, rozgryzłaś mnie, z grzeczności nie zaprzeczę😉

      Usuń
  7. Nie musiałam trenować wredności, to była i jest moja cecha wrodzona. I zawsze było mi obojętne "co ludzie powiedzą".
    Babcia, która mnie wychowywała, zawsze powtarzała że jestem dzieckiem z piekła rodem.
    Miłego;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja trochę za długo się uczyłam mieć "co ludzie powiedzą" w szanownej, ale w końcu się udało. 🙂

      Usuń