Szukaj na tym blogu

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą nauka. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą nauka. Pokaż wszystkie posty

środa, 3 kwietnia 2013

Święta, święta i już po świętach


Po świętach, ale nie po zimie. Bo ta ostatnia trzyma się mocno.  Widok z okna potwierdza, że tegorocznej wiosny trwa
pełnoobjawowa 
zima. Śnieży, wieje i trochę mrozi.






Cieszę się, że mogę siedzieć w ciepełku. Nie muszę nigdzie wychodzić, nie muszę też robić zakupów i mieszać w garnkach, bo najpierw trzeba opróżnić lodówkę. Poświąteczna codzienność jawi się mi całkiem sympatycznie. 

Widoki z okna mojego domu. 


Choinki i osiedlowe alejki przykryte kołderką z białego puchu. Brak choćby najmniejszych  śladów wiosny.


                                                                           
Na parapecie wiosenny drapaczek z wielkanocną palemką zrobiony z gałązek, filcowych kwiatków i pisanek. Wykonanie Daniel i "baba", czyli ja.



Daniel pokazuje kotkom wielkanocnego Bałwankajanka, którego ulepił wspólnie z duetem baba-diadjo, oraz zimową nockę, która zrobiła się sama.

A jutro już 4 kwietnia - Ślubny ma urodziny. I mija równo rok jak stracił pracę. Rano, gdy przypomniałam  sobie obie daty, pomyślałam, że na szczęście moje czarne wizje się nie ziściły. Minął rok i świat się nie zawalił. Żyjemy. Są nawet całkiem wyraźne plusy tej, na pierwszy rzut oka, zdawałoby się beznadziejnej  sytuacji. Nie mówię, że jest tak dobrze, że lepiej być nie może, ale też nie jest tak źle, w każdym razie nie tak, jak na początku myślałam. Coś się skończyło, więc jest miejsce na coś nowego. Mam nadzieję, że to nowe będzie lepsze. I tego będę się trzymała. 

Jednak każdy kto sądzi, że uprawiam życzeniowe myślenie, że nie podchodzę racjonalnie do problemu, jest w błędzie. Bardzo dobrze zdaję sobie sprawę w jak trudnej sytuacji znalazł się mój mąż, a przez to i ja. I właśnie dlatego nie chcę marnować energii na czarnowidztwo i lamenty. Zamiast tego szukam sposobu, który pomoże rozwiązać nasze problemy. Długo uczyłam się takiego podejścia do życia, raz z gorszym a raz z lepszym skutkiem, ale w końcu nabrałam wprawy. Jednym z moich mistrzów duchowych jest ks. Jan Twardowski. Często przypominam sobie jego wiersz "Kiedy mówisz..."

Nie płacz w liście
nie pisz że los ciebie kopnął
nie ma sytuacji bez wyjścia
kiedy Bóg drzwi zamyka - to otwiera okno
odetchnij popatrz
spadają z obłoków
małe wielkie nieszczęścia potrzebne do szczęścia
a od zwykłych rzeczy naucz się spokoju
i zapomnij że jesteś gdy mówisz że kochasz  

W swoim życiu znalazłam wiele okien i otworzyłam już wiele lufcików, więc ta metoda działa. Tym razem też tak będzie. Trzeba tylko skupiać się na tym, czego chcemy, zamiast rozważać czego się boimy. Zawsze powtarzam, a z racji wieku mam już prawo się powtarzać, że ktoś, kto chce coś zrobić, szuka sposobów jak zrobić zaś ten, któremu robić się nie chce, szuka powodów, które mają udowodnić, że czegoś zrobić się nie da. Ja ciągle jeszcze wolę szukać sposobów.

poniedziałek, 13 lutego 2012

O tym jak czerpię z innych, pozostając sobą

Michel Quoist, francuski ksiądz, napisał takie słowa: „Czerp z innych, ale nie kopiuj ich. Bądź sobą.” 

Chciałoby się rzec święte słowa, ale… No właśnie. Ale jak jest z ich zastosowaniem? Raczej nijak, bo ludzie strasznie się unifikują. A żeby być sobą trzeba pokonać swoje kompleksy i mieć odwagę być osobnym.

Zastanawiałam się, na ile jestem sobą a na ile, w obawie przed społeczną oceną, wzoruję się na innych. Po dłuższej chwili zastanowienia stwierdziłam, że, od dłuższego już czasu, jestem przede wszystkim sobą. Kiedyś rzeczywiście bardzo się starałam, żeby pasować do ogółu. A teraz? Teraz staram się pasować do siebie. I co może wydać się dziwne, teraz czuję się o wiele lepiej niż wtedy, gdy walczyłam o to, żeby być bardziej idealna. Lubię siebie w obecnym wydaniu, chociażby dlatego, że nikomu już nie muszę udowadniać, że, taka, jaka jestem, jestem wystarczająco dobra. Śmieję się, że jeszcze trochę i się w sobie zakocham, popadając w narcyzm.

Co się tyczy czerpania z innych, to robię to. W każdym człowieku szukam czegoś, czego mogłabym się od niego nauczyć. Jednak wszystko, czego się uczę, przepuszczam przez siebie. Absorbuję. Cudze doświadczenia i myśli, przetrawiam. Dopiero przetrawione i związane z moim odbiorem świata stają się częścią mnie samej. Nie kopiuję, bo nie chcę byś czyjąś podróbką. Chcę być najlepszą wersją siebie samej, dlatego wciąż się uczę. Również tego, jak o siebie dbać. 

Uważam, że człowiek, który właściwie troszczy się o siebie jest również dobry dla innych. To nie przypadek, że ludzie, którzy potrafią dbać o siebie są też największym wsparciem dla innych. Egoistą nie jest ten, kto myśli o sobie. Egoistą jest ten, komu się wydaje, że trzeba myśleć tylko o sobie, często kosztem innych. W efekcie końcowym patologiczny egoista  przegrywa. Zostaje sam i jest zdany wyłącznie na siebie. A oceniając innych według siebie, wie, że nie może spodziewać się żadnej pomocy. Zaś zdrowy egoizm pozwala dbać o siebie i bliźnich w tym samym stopniu. I co nie bez znaczenia, nie podważa wiary w innych ludzi.

Dzisiaj właśnie wykazałam się zdrowym egoizmem i nie dałam się wmanewrować w cudze oczekiwania względem mojej osoby. Powoli odzwyczajam moje znajome, że w każdej sytuacji mogę robić za ścianę płaczu. Daję tyle uwagi na ile mnie stać i ani grama więcej.




piątek, 14 października 2011

Korepetycje u wnuka

Mój ulubiony nauczyciel życia Paulo Coelho napisał: „Dziecko może nauczyć dorosłych trzech rzeczy: cieszyć się bez powodu, być ciągle czymś zajętym i domagać się ze wszystkich sił, tego, czego się pragnie.” Zgadzam się i bez oporów biorę korepetycje od wnuka.

Nie potrafię wyrazić, jak wielką przyjemnością jest dla mnie obcowanie z tym małym człowiekiem. Jest cudnie radosny i bardzo stanowczy, gdy chce coś osiągnąć. Świat go zachwyca, więc daje temu wyraz robiąc za puchacza. Jego pełne przejęcia: huu, huuuu, na widok nowych rzeczy, które poznaje, bardzo mnie rozczula. Chciałabym mieć jak najwięcej czasu na pokazanie małemu świata i nacieszenie się nim, ale na to wpływ mam ograniczony.

Mimo wszystko jestem wdzięczna losowi i wybaczam mu wszystkie paskudne numery, które mi wykręcił, bo mam to szczęście, że mogę, na co dzień być z tymi, których kocham.

* * *
Szczęście
mam szczęście!
krzyczą dzieci
chwytając piłkę
z nurtów wody

a ono – na niebie świeci
roześmiane złotem – młode

wyciągnij rękę – zamknij
płonący krążek w pięści
i głośno – głośno krzyknij
- mam szczęście

H. Poświatowska

niedziela, 9 października 2011

Jak się nie przewrócisz, to się nie nauczysz

W polskiej komedii p.t. „Jak to się robi” Bogumił Kobiela gra rolę nauczyciela jazdy na nartach, który stoi na stoku i powtarza, jak mantrę te słowa: „Jak się nie przewrócisz, to się nie nauczysz.” I właściwie, to niewiele więcej robi dla początkujących adeptów narciarstwa a sam też niewiele umie.

Cały film jest opowieścią o tym, jak dwóch nieudaczników aspiruje do bycia artystami. Jeden bawi się w reżysera, drugi w literata. Snują opowieści o filmie, który nakręcą, i już samo udawanie bardzo ich cieszy i nobilituje.

Kiedy pierwszy raz oglądałam ten film, bardzo ostro oceniałam głównych bohaterów. Nie zrozumiałam, co Kondratiuk chciał pokazać. Teraz inaczej odbieram ten film, mam więcej łagodności i sympatii dla głównych bohaterów, bo choć nieudolnie, to jednak szli za marzeniem.

Kiedyś bym powiedziała, że zobaczyła żaba, że konie kują i sama nogę podstawia. Dzisiaj mi to nie przeszkadza. W końcu, jak nie spróbujesz, to nie dowiesz się, czy coś potrafisz czy nie. Strach przed oceną nie powinien powstrzymywać przed realizowaniem marzeń.

Dojrzałam do tego, żeby nie bać się potknięć i żyć bez strachu przed cudzymi ocenami. Co prawda nie idę tak daleko, jak bohaterowie Kondratiuka, ale też przekroczyłam swój Rubikon.

Kiedyś chciałam wszystko robić perfekcyjnie i jeżeli nie byłam pewna, że coś umiem, to w ogóle nie zaczynałam roboty. Wychodziłam z założenia, że albo fachowo albo wcale. W tej postawie było wiele asekuranctwa i strachu przed negatywną oceną.

Teraz daję sobie luz, godzę się ze swoimi ułomnościami i robię to, co lubię, starając się robić coraz lepiej. Nawet, jeżeli w ocenie innych nadaję się do czegoś jak kulawy do baletu, to nikt nie będzie za mnie decydował, co mogę robić a czego nie. Mam wystarczająco dużą dozę dystansu do siebie i krytycyzmu, żeby nie przekraczać granicy śmieszności, a nawet, jeżeli bym przekroczyła, to też to przeżyję.

W związku z powyższym, odważyłam się realizować swoje grafomańskie zapędy i dobrze się z tym czuję. Piszę sobie różne historyjki, które ktoś wykorzystuje, i zarabiam nie tylko na waciki. Bawię się w domorosłego filozofa i układam sobie świat wg Basi, bo lubię mędrkować i nikt mi tego nie zabroni. Pochlebiam sobie, że nawet jak wychodzę na głupka, to robię to z wdziękiem i bez zadęcia. I tego będę się trzymać, powtarzając: jak się nie przewrócisz, to się nie nauczysz.

czwartek, 24 marca 2011

Lawina

„Lawina bieg od tego zmienia, po jakich toczy się kamieniach.”  Pół dnia usiłowałam sobie przypomnieć, kto napisał te słowa i nic. Najwyraźniej moja lawina toczy się wraz ze sklerozą i stąd problemy z pamięcią. I nagle olśnienie. Miłosz. No jak mogłam nie pamiętać. Jak nie pamiętałam, to widocznie mogłam, ale zaczynam trochu się bać.

Za oknem zapowiedź pięknej wiosny, w domu radosna atmosfera a ja jakaś taka zamulona. Po sterydach mój kręgosłup ma się lepiej, ale reszta organizmu strajkuje. Głowę mam jak bania, wątroba rozpycha się rozsadzając żebra, w żołądku jakby leżał kamień, więc mam dość swojego ciała. Nadrabiam miną, ale jestem sobą zmęczona.

Otwieram się na nadzieję, że już niedługo poczuję się lepiej, ale zmęczenie nie mija. Powtarzam sobie, że zawsze jest jakiś wybór i ode mnie zależy, jak będę postrzegać moje życie. Nie zapominam, że zawsze dokładniej widzimy to, czemu dłużej się przyglądamy, więc szukam dobrych stron mojej egzystencji.

Patrzę na jasną stronę życia i mówię sobie, że wszystko to dzieje się po coś. Te kamienie, o które teraz obijam sobie boki, mają coś we mnie zmienić. I tego będę się trzymać, bo nie stać mnie na inne podejście do życia.

* * *

Kiedy mówisz

Nie płacz w liście
nie pisz że los ciebie kopnął
nie ma sytuacji na ziemi bez wyjścia
kiedy Bóg drzwi zamyka - to otwiera okno
odetchnij popatrz
spadają z obłoków
małe wielkie nieszczęścia potrzebne do szczęścia
a od zwykłych rzeczy naucz się spokoju
i zapomnij że jesteś gdy mówisz że kochasz
ks. Twardowski

wtorek, 22 marca 2011

Bitwy naszego życia

Pierwszy dzień wiosny przywitałam z nadzieją. Żal mi że nie nacieszyłam się zimą, bo prawie całą przechorowałam, ale nie mogę już tego zmienić. Co mnie ominęło, jest już przeszłością i tak muszę na to patrzeć.

Paulo Coelho napisał: „Wszystkie bitwy naszego życia czegoś nas uczą, nawet te, które przegraliśmy.” Nie sposób się z nim nie zgodzić, bo każde doświadczenie, każda radość, każdy ból, dają nam szansę na kształtowanie siebie i bardziej dojrzałe życie.

Staram się o tym pamiętać, ale nie zawsze tak było. W przeszłości zamiast wyciągać wnioski z tego co mnie spotykało, skupiałam się na rozczarowaniu przegraną i wolałam unikać walki. Skutek był taki, że byłam coraz bardziej niezadowolona z siebie i tego jak żyłam.

A przecież każdy ma jakąś przeszłość, jedni lepszą inni gorszą. Ale, chociaż nasza przeszłość wpływa na to jacy jesteśmy, to nie powinniśmy szukać w niej usprawiedliwienia. To że raz coś się nie udało nie oznacza, że nie uda się nigdy.
Życie składa się z różnych problemów, ale jeżeli chcemy dostać to na czym nam zależy, to trzeba je rozwiązywać. Przegrana i wygrana, to dwa możliwe skutki naszych działań. A człowiek ma po to rozum, żeby z niego korzystać i zmieniać to co mu nie pasuje.

Poszłam więc po rozum do głowy i założyłam że będę żyła najlepiej jak umiem a niepowodzenia wpiszę w koszty. Dlatego teraz, kiedy życie mnie wkurza i kopie po kostkach, mu mówię: Kocham cię życie i co ty na to? Możesz się poprawić albo pęknąć ze złości. Wybór należy do ciebie, bo ja się nie dam.

Jak do tej pory, to gadam jak dziad do obrazu, bo życie jest jakie było, ale ja się nie zniechęcam. Wszyscy mają jakieś lekcje do odrobienia i nie ma sensu uciekać na wagary, bo życie to inny rodzaj szkoły, taki, w którym nie można wagarować.

Moja recepta na wyjście z przegranej bitwy jest prosta.
a) wyciągamy głowę z piasku, bo w takiej pozycji mamy
wystawione cztery litery i aż się prosimy, żeby życie nam dokopało.
b) podnosimy się na łokciu, bo to taki wysiłek, na który nawet ledwie żywy człowiek może się zdobyć jak musi.
c) następnie wstajemy na kolana a z tej perspektywy widzimy i swoją bezradność, i możliwość stanięcia na nogi.
d) chwytamy wszystko, co pomoże nam się podnieść i wstajemy.
e) kiedy już stanęliśmy na nogi, pazurami trzymamy się pionu, bo wiemy, że nie możemy sobie pozwolić na nic innego.
f) wyciągamy wnioski na przyszłość i cieszymy się, że chociaż nie wygraliśmy, to jednak próbowaliśmy zawalczyć o siebie.

Za radą Coelho nie wypieram się przegranych bitew i szukam sensu także w porażkach. Uważam że o zadowoleniu z życia decyduje nie to, co nas spotyka, ale jak na to patrzymy.