Szukaj na tym blogu

poniedziałek, 28 lutego 2011

"Nie chcem", ale jednak zrobię

Mam dzisiaj dzień z mottem przewodnim: Nie chce mi się. Zaczęło się od rana. Na śniadanie piłam ledwie ciepłą herbatę, bo nie chciało mi się czekać na wrzątek. Po śniadaniu powinnam zacząć załatwiać zaplanowane sprawy, ale tak mi się nie chciało, że dałam sobie trochę czasu na przyjemniejsze zajęcia.

Z książką przeleżałam kilka godzin, śledząc pracowite życie głównego bohatera. Dzwonek telefonu przywrócił mnie rzeczywistości. Zegarek pokazywał, że najwyższa pora wziąć się za robotę, bo moje sprawy same się nie załatwiły. Pomyślałam, że może część rzeczy odłożę na jutro skoro dziś tak mi się nie chce nic robić.

Z przyjemnością bym uległa swojemu nie chciejstwu, gdyby nie to, że przypomniało mi się hiszpańskie przysłowie - „Jutro jest najbardziej zajętym dniem roku.” No właśnie. Moje jutro też jest bardziej zajęte niż dziś, więc jednak muszę się przemóc i załatwić co trzeba. Że też zawsze coś mi się przypomina. I to całkiem nie w porę.

niedziela, 27 lutego 2011

Mam humor, trochę cierpliwości, ale mam problem z wielbłądem

Kiedyś w sygnaturce przy nicku miałam wpisany cytat z P. Bosmansa: „Humor i cierpliwość to dwa wielbłądy, na których przemierzyć można wszystkie pustynie.”


Na humor się nie skarżę, ale cierpliwość mam na wyczerpaniu. Cóż długo już żyję, mam życie, którego sobie nie zazdroszczę, męża ze zdecydowanym charakterem, więc zasoby cierpliwości miały prawo zmaleć. Jednak chyba najwięcej cierpliwości tracę, gdy wymaga się ode mnie, żebym udowodniła, że nie jestem wielbłądem.


Osobiście mam pewność kim jestem i dziwnie się przy tym upieram. Oczywiście dziwnie nie dla mnie, tylko dla tych, którzy podejrzliwie patrzą, gdzie schowałam garby. Przykładów na wielbłąda mam wiele, niestety, ale podam tylko ostatni.

Mam problem z dostawcą usług, bo usługa działa na zasadzie pojawiam się i znikam. Dzwonię do usługodawcy z reklamacją i słyszę, że pewnie mam wadliwy sprzęt, bo pan na swoim komputerku ma wszystko w porządku.
Ustalamy że trzeba sprawdzić moje domowe ustrojstwo, bo przecież pan na swoim komputerku …, więc wina musi być po mojej stronie. Umawiamy się na sprawdzenie sprzętu.
Przychodzi fachowiec, sprawdza i mówi że ze sprzętem wszystko jest w porządku.
- To dlaczego nie działa? - pytam jak głupi. Pan jest mądry, więc z głupim, czyli ze mną, gadać nie musi, dlatego odsyła mnie do centrali.
W centrali inny mądry pan dalej nic nie wie i zaleca czekać do następnej awarii, to może wtedy się wyjaśni. Przy następnej awarii wszystko się powtarza. I tak dokoła Wojtek poszukaj portek.

Po pięciokrotnym sprawdzaniu sprzętu w domu i kilkunastu reklamacjach znam się świetnie z panami od usług. A usługa ciągle działa na zasadzie pojawiam się i znikam. Dlatego teraz albo udowodnię panu z centrali, że nie jestem wielbłądem, albo zdobędę palmę najbardziej upierdliwego klienta. Boję się, że większe szanse mam na to drugie. Usterka jest jakaś nietypowa, więc pan z centrali nie potrafi jej naprawić a jak nie potrafi, to uważa że ją sobie wymyśliłam, bo jestem wielbłądem. Jutro znowu będę dzwoniła do pana z centrali i już się cieszę, bo będziemy sobie udowadniali. Ja będę udowadniała, że nie jestem wielbłądem, pan z centrali, że pustynia może być wszędzie.


A co się tyczy poczucia humoru, to testowałam go ostatnio na ZUS. Ta skrupulatnie wypełniająca zadania statystyczne instytucja przysłała mi informację, jak stoją moje filary emerytalne. Okazało się, że tak stoją, tak stoją...., że po przeczytaniu informacji nawet mój leniwy mózg stanął, tyle że w poprzek, bo się we łbie nie mieścił. Powyższe objawiło się atakiem śmiechu.

sobota, 26 lutego 2011

Historyjki pisane dla zabawy

Sobota - dzień na przyjemne rzeczy. Dla mnie jedną z większych przyjemności jest pisanie. Lubię bawić się w układanie słów, chociaż mam pełną świadomość swoich ograniczonych umiejętności. Jestem świadomym grafomanem i dobrze się przy tym bawię. Dla rozrywki i nie tylko, wymyślam różne historie i historyjki. Poniżej wklejam część jednej z nich.


Zakupy.

Mieliśmy urządzać nasze pierwsze mieszkanie. Trzeba było kupić płytki ceramiczne i meble do kuchni. Przemek próbował się wykręcić, mówiąc że nie cierpi zakupów, ale nie ustąpiłam. Jednak od pierwszej chwili zakupów Przemek udowadniał mi, że jak on cierpi to ja też powinnam.

Kiedy weszliśmy do pierwszego sklepu od razu podeszła do nas ekspedientka.
- W czym mogę pomóc? - spytała z zawodowym uśmiechem.
Przemek rozejrzał się po sklepie. Po jego minie widziałam, że szafki w ponurej kolorystyce, z dużą ilością chromowanych elementów i wyspa z kosmicznym okapem nad kuchenką, wcale nie przypadły mu do gustu.
- Chcemy kupić meble, ale nie takie. Ma pani inne?
„No, głupszego pytania już nie mógł zadać. Gdzie jego zdaniem miałyby być te inne meble? Pod ladą?", pomyślałam.
– To bardzo eleganckie meble, szalenie modne i większości klientów bardzo się podobają – powiedziała ekspedientka, już bez uśmiechu.
- Proszę pani, w takiej kuchni, która przypomina prosektorium, to mnie nie tylko jeść by się nie chciało, ale nawet żyć – oświadczył mój mąż, bo on nie z tych, co dają się przekonać. Ekspedientka spojrzała na niego z nutą pogardy a ja nie miałam najmniejszych wątpliwości, że widzi w nim wieśniaka. Poczułam się nieswojo, ale Przemek, niczym nie speszony, na głos oceniał ekspozycję.
- Spójrz Marta, ta wyspa na środku wygląda jak stół do sekcji zwłok. Tylko trup nawiał, może przestraszył się tej nowoczesnej estetyki. Bez słowa pociągnęłam go do wyjścia.

W następnym sklepie historia się powtórzyła, z tą różnicą, że problemem była cena. Z zachwytem w oku popatrzyłam na piękny segment kuchenny, ale domyślając się ile może kosztować, poszłam dalej. Niestety. Ja poszłam. On nie.
Zobaczył mój zachwyt i postanowił mnie uszczęśliwić. Stał jak słup soli i rozglądał się za sprzedawcą.
- Chodź – powiedziałam- to dla nas za drogie.
- Skąd wiesz? Przecież nie ma ceny.
Nie zdążyłam odpowiedzieć, bo pojawił się sprzedawca.
- Ile kosztuje ten segment?- Przemek znów przejął inicjatywę.
Jednak sprzedawca zamiast odpowiedzieć na pytanie zaczął zachwalać towar.
- To piękny mebel a mechanizmy przesuwu szuflad…
– Proszę pana, ja wystarczająco doceniam zalety tego kompletu. Pytam o cenę – przerwał mu zniecierpliwiony Przemek.
- 1200 zł za m2 – powiedział krótko sprzedawca, bo już widział, że klient nie jest podatny na reklamę. Przemkowi mina zrzedła, ale sprzedawca nie zasypiał gruszek w popiele.
– Proszę państwa, mamy też tańsze segmenty kuchenne – oznajmił i ruszył przed siebie, a my za nim.

Zatrzymał się na końcu sklepu, gdzie w równych rządkach stały koszmarnie brzydkie szafki w stylu dykta-sosna, dykta-dąb
- Proszę pana, ja potrzebuję szafek do kuchni, piwnicę mam już urządzoną – powiedział Przemek, bo bogaty nie jest, ale ślepy też nie, więc oferta sprzedawcy obraziła nawet jego dość mizerne poczucie estetyki. Sprzedawca uśmiechnął się cierpko, spojrzał na nas z politowaniem. Jego zdaniem dobry gust musiał być kosztowny i tylko głupi klient mógł tego nie rozumieć. Poczułam się klientką drugiej kategorii, która na dodatek ma męża kretyna. Przed wejściem do następnego sklepu udzieliłam mężowi instrukcji.
– Przemek, już dosyć wstydu się najadłam przez ciebie. Teraz ja kupuję, ty się nie odzywasz.
– To, po co ciągnęłaś mnie na zakupy? –spytał z nabzdyczoną miną. „No właśnie, po co?”, pomyślałam trochę za późno. Na szczęście tym razem trafiliśmy do sklepu gdzie były meble, które podobały się nam obojgu a ich cena nie powalała na kolana.

Czekając na wypisanie rachunku, rozejrzałam się po sklepie i zauważyłam sofę, która świetnie zastąpiłaby naszą sfatygowaną kanapę darowaną przez rodziców.
 - Przemek zobacz, jaka piękna sofa i całkiem niedroga, może byśmy kupili? – powiedziałam z entuzjazmem.
- Przecież mieliśmy kupić tylko meble do kuchni, a ty znowu coś wymyślasz – burknął obrażony.
- No trudno – powiedziałam. I, zanim zdążył się ucieszyć z mojej kapitulacji dodałam – Jak wyremontujemy kuchnię, to pochodzimy po sklepach i wtedy kupimy sofę.
– Dobra, załatwmy to teraz – powiedział Przemek z rezygnacją, wystraszony wizją kolejnych zakupów.Pozostało, więc tylko wybranie tapicerki.

Jednak teraz Przemek zemścił się za ten wymuszony zakup i swoimi uwagami doprowadzał mnie do szału. Podobały mu się jedynie tapicerki w kolorach sygnalizacji świetlnej, bądź krowiego łajna.
– Z oczami coś ci się porobiło czy tylko chcesz mnie denerwować?!- wrzasnęłam. Przemek nie znosi mojego krzyku, więc się obraził i dzięki temu szybko wybrałam odpowiednią tapicerkę.

piątek, 25 lutego 2011

Przyjaciółka stara ale jara.

Dzisiaj odwiedza mnie Przyjaciółka. Już ponad 26 lat nasze życia biegną obok siebie, ale wciąż mają punkty styczne. Gdzieś czytałam, że przyjaciel to ten przy którym głośno się myśli. My nie tylko głośno myślimy, ale też całkiem głośno gadamy. Jednak najgłośniej się śmiejemy, chociaż obie mamy życie pod górkę.

Poznałyśmy się w pracy. Ja byłam młodą matką, która po wysłaniu córki do przedszkola, wróciła do pracy zawodowej. Ona zaczynała swoją pierwszą pracę. Potem nasz losy zawodowe układały się różnie, ale nasze relacje prywatnie zostały zachowane do dziś.

Trudno zliczyć ile godzin przegadałyśmy.  Przez te wszystkie lata tylko raz się ścięłyśmy. Poszło o jakiś bzdet, nawet nie pamiętam o jaki, ale po godzinie już wszystko było w porządku.

Nie spijamy sobie z dzióbków słodkości, nie jesteśmy sobie potrzebne do załatwiania jakiś spraw, jesteśmy sobie potrzebne, bo się lubimy i dobrze się rozumiemy.

Zawsze mówię, że nasi przyjaciele i wrogowie świadczą o tym, jakimi jesteśmy ludźmi.
Patrząc na moją Przyjaciółkę, wiem że nie jest ze mną źle, skoro ona jest ze mną w przyjaźni przez tyle lat. Dzięki E.

Teraz już kończę, bo dzisiaj przyjeżdża i zostanie przez weekend. Nie mogę odżałować, że od kilku lat żyje w stolicy. Bogu dzięki są telefony.

Upierdliwiec - gatunek trudny w obsłudze.

Zofia Kucówna świetna aktorka, piękna kobieta a, co najważniejsze, mądry człowiek, w książce „Zatrzymać czas” napisała: „Istnieje pewien gatunek ludzi, wobec których trzeba mieć, jeśli nie poczucie humoru, co jest lepsze, to przynajmniej świętą cierpliwość”.

Podpisuję się pod tymi słowami, bo znam parę osób, które z upodobaniem testują cierpliwość bliźnich. Ale zastanawiam się też, czy aby przypadkiem, niedługo sama nie będę należała do gatunku upierdliwców, tj. tych z którymi jest się tylko z miłości albo z przymusu. Ostatnio zauważam u siebie niebezpieczne symptomy - coraz częściej z błahych powodów gotuję się jak szybkowar, aż mi dekielek podskakuje.

***
Pochwała złego o sobie mniemania

Myszołów nie ma sobie nic do zarzucenia.
Skrupuły obce są czarnej panterze.
Nie wątpią o słuszności czynów swych piranie.
Grzechotnik aprobuje siebie bez zastrzeżeń.

Samokrytyczny szakal nie istnieje.
Szarańcza, aligator, trychina i giez
żyją jak żyją i rade są z tego.

Sto kilogramów waży serce orki,
ale pod innym względem lekkie jest.

Nic bardziej zwierzęcego
niż czyste sumienie
na trzeciej planecie Słońca.

Autor W. Szymborska