Szukaj na tym blogu

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kobieta. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kobieta. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 29 marca 2022

Mój obrazek z tej wojny

źródło: Internet
Miałam nie pisać smutnych rzeczy, bo smutków i złych wieści jest aż za wiele. Jednak nie mogę się uwolnić od pewnego wspomnienia. Wiem, że takich historii są tysiące, ale tę widziałam na własne oczy. Podzielę się nią, zostawię ślad, bo smutek trzeba przeżyć, żeby pozwolić mu odejść. 

W szkole na moim osiedlu jest zorganizowane miejsce dla uchodźców. Życie na szkolnym korytarzu, na sali gimnastycznej pośród wielu obcych ludzi nie jest łatwe, więc większość uchodźców szuka dla siebie innego domu. Rotacja jest bardzo duża, ale są tam też tacy, którzy zostają na dłużej, bo nie mają dokąd pójść. Starają się żyć najnormalniej jak się da. Chodzą do sklepów, spacerują po osiedlu, bawią się z dziećmi. Mężczyzn jest bardzo mało, kobiet i dzieci dużo.

czwartek, 25 listopada 2021

Kobieta w wielu odsłonach

Moja koleżanka maluje akwarele, na których są piękne, eteryczne kobiety. Mam wiele jej obrazów, które cieszą moje poczwórne oczy.

Pięknem trzeba się dzielić, więc pomyślałam, że za zgodą autorki podzielę się z Wami i zrobię na blogu wernisaż prac Anity Nissenbaum.

poniedziałek, 28 września 2020

Kwiaty dla pani mam

 

Większość kobiet lubi dostawać kwiaty. Ja też lubię. Jednak nie wymagam od męża, żeby wręczał mi kwiaty aż tak oryginalnie jak ten pan ze zdjęcia. Nie wymagam, bo dobrze mężowi życzę i nie chcę go odwiedzać na oddziale ortopedii miejscowego szpitala. Poza tym, jak się za wiele oczekuje, to można się nie doczekać. A ja mam bardzo pragmatyczne podejście do życia, więc najbardziej chcę tego, co mam szansę dostać. Ale przyznaję, że na tego pana ze zdjęcia bardzo przyjemnie popatrzeć. No i proporcje się wyrównują, bo zazwyczaj to kobiety stają na głowie, żeby się przypodobać  mężczyźnie. A moim skromnym zdaniem, kobiety całkiem niepotrzebnie tak się starają, bo mężczyzny psuć nie trzeba. Mężczyzna potrafi się popsuć sam, więc pomaganie mu w psuciu się jest zupełnie bez sensu. Wiem, co mówię, bo ja mojego męża nie psuję, a on i tak coraz bardziej zepsuty.

 

 

Tak się zastanawiam, czy pan te różyczki obskubał z kolców zanim je sobie wetknął w tak newralgiczne okolice męskiego ciała. Bo jak nie, to strach się bać. Co kobiecie po kwiatkach, jak mężczyzna uszkodzony? No raczej niewiele albo nawet nic. Chyba że ten pan wcześniej mocno narozrabiał to wtedy nich się pokłuje i niech go boli.

Wracając do mojego podwórka, to muszę pochwalić mojego męża, bo często daje mi kwiaty i zazwyczaj bez okazji. Na przeprosiny kwiatów nie dostaję, bo u nas burze są zjawiskiem jednego dnia, a nawet kilku godzin, więc trudno byłoby logistycznie zorganizować kłótnię, kwiaciarnię i przeprosiny. A my obydwoje mamy awersję do "trudno", więc praktykujemy przepraszanie się bez kfiotecków. 

Ostatnio zrobiłam się strasznie praktyczna, więc pomyślałam, że powinniśmy przejść z kwiatów ciętych na doniczkowe. Jak już pomyślałam, to chciałam szybko podzielić się tą myślą z mężem i przy okazji  zapunktować, że jestem taka praktyczna. W końcu czymś trzeba sobie na te kwiatki zasłużyć.

- Wiesz, następnym razem jak będziesz chciał kupić mi kwiaty, to wybierz kwiatek w doniczce. Taki doniczkowy dłużej postoi i w domu będzie więcej zieleni - zaproponowałam.

- Nie. Wolę cięte - powiedział, czym bardzo mnie zdziwił. Bo jak to tak, skoro kwiatki mają być dla mnie, to chyba ja powinnam decydować jakie chcę.

- Dlaczego nie?

- Bo wolę cięte. 

- ??? 

- No co tak patrzysz? Ty się strasznie wojownicza ostatnio zrobiłaś, więc nie będę ryzykował, że jak ci w czymś podpadnę to dostanę doniczką w łeb - popisał się zapobiegliwością mój małżonek.

- No wiesz - żachnęłam się za obraźliwe posądzenie, że miałabym w męża mojego jedynego rzucać kwiatkami w doniczkach. Poza tym, jaka to różnica, czy dostanie w łeb doniczką czy wazonem? Żadna. Ale przecież on musi zawsze postawić na swoim, to cały mój mąż. Nie chciałam się kłócić, więc temat  jakie mam dostawać kwiaty pozostał na razie otwarty. Jednak, żeby nie miał za dobrze, sama kupiłam sobie kwiat doniczkowy cudnej urody. A on niech się zastanawia, czy się przypadkiem nie zbroję. I na dzisiaj to by było na tyle.

Zdjęcie pana złowione w sieci,
zdjęcie kwiatka sfotografowane w domu.


 

wtorek, 1 września 2020

Nastoletnie kompleksy, które leczy upływ czasu

Młodzieńcze kompleksy, ręka do góry, kto ich nie miał. Lasu rąk na pewno nie będzie. Ja kompleksy miałam i w tym wyjątkowo nie odstawałam od ogółu, bo z resztą podobieństw do ogółu było różnie. Jak już zagaiłam, to przejdę do konkretów.  

Po pierwsze i najokropniejsze było to, że po moim Tacie odziedziczyłam nos. Tata ze swoim nosem był przystojny, mnie mój nos strasznie przeszkadzał i długo mnie prześladował. Miałam pretensje do losu i  genów, że zamiast odziedziczyć po Tacie zgrabne nogi, to trafił mi się akurat nos. Żeby się jakoś w przyrodzie wyrównało, to mój brat odziedziczył po Tacie zarówno nogi jak i nos. Marnował potem te zgrabne nogi nosząc długie spodnie, a ja męczyłam się z nogami jak od fortepianu.


Bo drugim, trochę mniejszym kompleksem niż nos, były moje nogi.  Nadaremnie szukałam pocieszenia w tym, że są długie i szczupłe. Nic nie było mnie w stanie pocieszyć, skoro miałam takie nogi.

Lista moich urodowych nieszczęść miała jeszcze kolejne punkty, bo jak ktoś chce się czegoś czepiać, to, pole do popisu jest co najmniej tak duże jak organizm czepiającego się, że tak filozoficznie zauważę. A już w wieku lat nastu, to człowiek płci żeńskiej szybciej produkuje kompleksy niż krosty na czole. I tak oto zgrabnie przeszłam do kolejnego kompleksu, jaki miałam nieprzyjemność posiadać.

Po trzecie,  miałam trądzik młodzieńczy. Koszmar w postaci czarnych punkcików i okresowych wykwitów (co za głupie określenie na pospolitą krostę), spędzał mi sen z powiek. Jak do tego dodać, że te czarne kropeczki i wykwity najlepiej się miały na moim paskudnym nosie, to normalnie była tragedia antyczna w trzech aktach.

Kolejnym problemem wielkiej wagi, choć jednak trochę mniej dotkliwym niż trzy poprzednie, był mój wzrost. No, jak można w podstawówce mieć 1.68 cm wzrostu?! No, jak? A, jak się  w dodatku jest dziewczyną i, w drugim dodatku, większość chłopaków ze szkoły i podwórka ledwie dobija do metra sześćdziesięciu, to to się po prostu w głowie nie mieści.

Nie wiem, jak w późniejszych latach było z pojemnością głowy, ale, sądząc po rezultatach, chyba jednak lepiej. I to, co wcześniej się nie mieściło, zaczęło się mieścić.

Najszybciej przestałam się czepiać swoich nóg. Wytłumaczyłam sobie, że nogi owszem mam fortepianowe, ale tylko poniżej kolan. Brak pęcinki świetnie tuszowały długie kozaki, które nosiłam do miniówek, odkrywających moje ładne uda. W lecie trochę trudno było latać w kozakach, więc chodziłam w powłóczystych długich spódnicach albo nosiłam spodnie. Z upływem czasu coraz mniej przyglądałam się swoim nogom, chociaż nic a nic nie wyładniały. Powiem więcej, teraz nawet uda mam do dupy, ale mam to w dupie, że się tak brzydko wyrażę.

Obiecywałam sobie, że jak tylko skończę szkołę, to pójdę do pracy, zaoszczędzę trochę pieniędzy i zoperuję sobie, tę nieszczęsną kichawę. Jednak z moich planów, nic nie wyszło. Najpierw na przeszkodzie stał brak pieniędzy, bo lista wydatków na tak zwane życie była dużo dłuższa niż mój nos, więc nos musiał poczekać. Potem, jak już miałam większe pieniądze, to nie miałam czasu, bo ślęczałam w robocie i podpierałam się nosem, więc nie było sensu go skracać. A jeszcze później miałam wypadek i przestałam sobie zawracać dupę wydumanymi problemami. Nos został jaki był i przestał mi przeszkadzać. 
Jak wziąć pod uwagę, że nos i uszy rosną człowiekowi całe życie, to myśląc po staremu, powinnam się załamać. Dziwne, ale jakoś się nie załamuję. Nie myślę o tym w ogóle, to chyba jednak coś z tą głową się zadziało. A uszy to mam akurat bardzo ładne, małe, przystające, to niech se rosną. Ach, jakbym wszystko miała takie ładne jak uszy... i tu się rozmarzyłam. Nieważne, nie mam wszystkiego takiego ładnego i też żyję. 

Trądzik młodzieńczy z wiekiem mi przeszedł, a tłusta cera się przydała, bo prawie nie mam zmarszczek. Pomarszczyłam się tylko w okolicach oczu, bo tam widocznie tłuszczu nie wystarczyło. Często i długo się śmieję, więc zaatakowały mnie kurze łapki. Mówi się trudno, lepsze kurze łapki ze śmiechu niż mopsia mordka z żalu za odchodzącą młodością. Wychodzi na to, że na starość zrobiłam się strasznie zgodna. Trudno, niech i tak będzie.

Idźmy dalej śladem moich kompleksów.  Nie mam już pretensji, że jestem za wysoka. Nie zmalałam, ale pretensji nie mam za grosz. Teraz 1.68 cm to żaden problem, a przynajmniej dodatkowe kilogramy mają się gdzie odkładać. Poza tym, nikt teraz za mną nie lata  i nie drze się: wysoka jak brzoza a głupia jak koza. A nawet jakby latał i się darł, to teraz by mnie to nie zabolało. Albowiem, ponieważ, gdyż - nawet ze swoją głupotą się oswoiłam i nie mam pretensji, że inni mają większą. O, jaka zarozumiała się na starość zrobiłam. No trudno, zrobiłam się, to odrabiać się nie będę.

Reasumując, teraz mam nie lepiej niż miałam. I chociaż nic na lepsze się nie zmieniło, to nie widzę problemu. Plus pięć do bliży i plus trzy do dali skutecznie ułatwiają mi sprawę. A jaka ładna jestem, normalnie aż sobie zazdroszczę. Kiedyś byłam młoda i ładna, a teraz jestem tylko ładna. I tej wersji będę się trzymać.
I na dziś to by było na tyle.

piątek, 3 kwietnia 2015

Czyż nie o takim mężczyźnie marzy każda kobieta...



"Mojżesza Mendelssohna, dziadka sławnego kompozytora, trudno było nazwać przystojnym. Nie dość, że był niski, miał jeszcze śmieszny garb.
Pewnego dnia poznał śliczną córkę kupca – Frumtję.
Zakochał się w niej bez pamięci, lecz dziewczynę odstręczał jego pokraczny wygląd. Mojżesz zebrał się jednak na odwagę i wdrapał po schodkach do jej pokoju. Była dla niego objawieniem niebiańskiego piękna, ale też sprawiała mu przykrość, nie chcąc nawet na niego spojrzeć. Mojżesz zapytał nieśmiało:
- Czy wierzysz, że małżeństwa swatane są w niebie?
- O, tak – odparła Frumtje. – A ty?
- Wierzę. Widzisz, w niebie, gdy urodzi się chłopiec, Bóg zapowiada mu, którą dziewczynę poślubi. Toteż, kiedy się urodziłem, wskazał mi przyszłą żonę. A potem dodał: „Ale twoja żona, Mojżeszu, będzie garbata...” Krzyknąłem wtedy: „Och, Panie, garbata kobieta? To byłaby tragedia! Panie, proszę, uczyń raczej mnie garbatym, lecz niech ona będzie piękna”.
Frumtje spojrzała Mojżeszowi w oczy i podała mu rękę. Wkrótce została jego oddaną żoną."


Tak, właśnie o takim marzy kobieta. A jak już trafi się na taki egzemplarz mężczyzny, to...trzeba go doceniać, hołubić, żeby nie zmienił przypadkiem obiektu uwielbienia. Tak, tak moja kochana E. Nie jęczymy, że uparty jak osioł, że zawsze wie najlepiej, że się nas nie słucha, że zawsze robi po swojemu, że... Zresztą nieważne, ile tych "że" by nie było, to nie jęczymy i już.  Licho nie śpi, a porządnych facetów ze świecą szukać, więc cicho sza. Tę anegdotę wklejam dla siebie i Ciebie, i dla każdej żony, która czyta te słowa. Doceniajmy co mamy, bo mogłyśmy trafić gorzej.


 































obrazki złowione w sieci

niedziela, 7 grudnia 2014

Wyjaśnienie

Pytacie dlaczego rzadziej piszę a częściej jestem wkurzona... Cóż, długo by gadać. Pójdę więc na skróty, tym bardziej, że  pismo obrazkowe znów wraca i jest coraz popularniejsze. Jestem jak ta kobitka na zdjęciu,  stabilizuję i umożliwiam jazdę oraz pilnuję żeby maszyna nie wylądowała w rowie.



Obiecuję, że jak się obrobię, pozbieram z rozumem i znajdę więcej czasu, to znów częściej będę przynudzać na blogu, bo na razie wszystkie rozrywki mam w realu. 

Dziękuję Wam za pamięć, troskę i życzenia. A w prezencie od trochę spóźnionego Mikołajka macie lulankę na gorsze chwile, bo niestety wszyscy takie mamy.



obrazek złowiony w sieci

czwartek, 9 października 2014

Zostałam wooolnomyślicielką

Dzisiaj woolnoooooo myślę i nie chce mi się gadać, ograniczam się do patrzenia. 

Na moim laptopie wypatrzyłam kilka złowionych w sieci obrazków i pasujący do nich cytacik z Leca: „Mężczyźni wolą kobiety ładne niż mądre, ponieważ łatwiej im przychodzi patrzenie niż myślenie.” 

Nie jestem mężczyzną a mam tak samo, przynajmniej dzisiaj... 











sobota, 26 lutego 2011

Historyjki pisane dla zabawy

Sobota - dzień na przyjemne rzeczy. Dla mnie jedną z większych przyjemności jest pisanie. Lubię bawić się w układanie słów, chociaż mam pełną świadomość swoich ograniczonych umiejętności. Jestem świadomym grafomanem i dobrze się przy tym bawię. Dla rozrywki i nie tylko, wymyślam różne historie i historyjki. Poniżej wklejam część jednej z nich.


Zakupy.

Mieliśmy urządzać nasze pierwsze mieszkanie. Trzeba było kupić płytki ceramiczne i meble do kuchni. Przemek próbował się wykręcić, mówiąc że nie cierpi zakupów, ale nie ustąpiłam. Jednak od pierwszej chwili zakupów Przemek udowadniał mi, że jak on cierpi to ja też powinnam.

Kiedy weszliśmy do pierwszego sklepu od razu podeszła do nas ekspedientka.
- W czym mogę pomóc? - spytała z zawodowym uśmiechem.
Przemek rozejrzał się po sklepie. Po jego minie widziałam, że szafki w ponurej kolorystyce, z dużą ilością chromowanych elementów i wyspa z kosmicznym okapem nad kuchenką, wcale nie przypadły mu do gustu.
- Chcemy kupić meble, ale nie takie. Ma pani inne?
„No, głupszego pytania już nie mógł zadać. Gdzie jego zdaniem miałyby być te inne meble? Pod ladą?", pomyślałam.
– To bardzo eleganckie meble, szalenie modne i większości klientów bardzo się podobają – powiedziała ekspedientka, już bez uśmiechu.
- Proszę pani, w takiej kuchni, która przypomina prosektorium, to mnie nie tylko jeść by się nie chciało, ale nawet żyć – oświadczył mój mąż, bo on nie z tych, co dają się przekonać. Ekspedientka spojrzała na niego z nutą pogardy a ja nie miałam najmniejszych wątpliwości, że widzi w nim wieśniaka. Poczułam się nieswojo, ale Przemek, niczym nie speszony, na głos oceniał ekspozycję.
- Spójrz Marta, ta wyspa na środku wygląda jak stół do sekcji zwłok. Tylko trup nawiał, może przestraszył się tej nowoczesnej estetyki. Bez słowa pociągnęłam go do wyjścia.

W następnym sklepie historia się powtórzyła, z tą różnicą, że problemem była cena. Z zachwytem w oku popatrzyłam na piękny segment kuchenny, ale domyślając się ile może kosztować, poszłam dalej. Niestety. Ja poszłam. On nie.
Zobaczył mój zachwyt i postanowił mnie uszczęśliwić. Stał jak słup soli i rozglądał się za sprzedawcą.
- Chodź – powiedziałam- to dla nas za drogie.
- Skąd wiesz? Przecież nie ma ceny.
Nie zdążyłam odpowiedzieć, bo pojawił się sprzedawca.
- Ile kosztuje ten segment?- Przemek znów przejął inicjatywę.
Jednak sprzedawca zamiast odpowiedzieć na pytanie zaczął zachwalać towar.
- To piękny mebel a mechanizmy przesuwu szuflad…
– Proszę pana, ja wystarczająco doceniam zalety tego kompletu. Pytam o cenę – przerwał mu zniecierpliwiony Przemek.
- 1200 zł za m2 – powiedział krótko sprzedawca, bo już widział, że klient nie jest podatny na reklamę. Przemkowi mina zrzedła, ale sprzedawca nie zasypiał gruszek w popiele.
– Proszę państwa, mamy też tańsze segmenty kuchenne – oznajmił i ruszył przed siebie, a my za nim.

Zatrzymał się na końcu sklepu, gdzie w równych rządkach stały koszmarnie brzydkie szafki w stylu dykta-sosna, dykta-dąb
- Proszę pana, ja potrzebuję szafek do kuchni, piwnicę mam już urządzoną – powiedział Przemek, bo bogaty nie jest, ale ślepy też nie, więc oferta sprzedawcy obraziła nawet jego dość mizerne poczucie estetyki. Sprzedawca uśmiechnął się cierpko, spojrzał na nas z politowaniem. Jego zdaniem dobry gust musiał być kosztowny i tylko głupi klient mógł tego nie rozumieć. Poczułam się klientką drugiej kategorii, która na dodatek ma męża kretyna. Przed wejściem do następnego sklepu udzieliłam mężowi instrukcji.
– Przemek, już dosyć wstydu się najadłam przez ciebie. Teraz ja kupuję, ty się nie odzywasz.
– To, po co ciągnęłaś mnie na zakupy? –spytał z nabzdyczoną miną. „No właśnie, po co?”, pomyślałam trochę za późno. Na szczęście tym razem trafiliśmy do sklepu gdzie były meble, które podobały się nam obojgu a ich cena nie powalała na kolana.

Czekając na wypisanie rachunku, rozejrzałam się po sklepie i zauważyłam sofę, która świetnie zastąpiłaby naszą sfatygowaną kanapę darowaną przez rodziców.
 - Przemek zobacz, jaka piękna sofa i całkiem niedroga, może byśmy kupili? – powiedziałam z entuzjazmem.
- Przecież mieliśmy kupić tylko meble do kuchni, a ty znowu coś wymyślasz – burknął obrażony.
- No trudno – powiedziałam. I, zanim zdążył się ucieszyć z mojej kapitulacji dodałam – Jak wyremontujemy kuchnię, to pochodzimy po sklepach i wtedy kupimy sofę.
– Dobra, załatwmy to teraz – powiedział Przemek z rezygnacją, wystraszony wizją kolejnych zakupów.Pozostało, więc tylko wybranie tapicerki.

Jednak teraz Przemek zemścił się za ten wymuszony zakup i swoimi uwagami doprowadzał mnie do szału. Podobały mu się jedynie tapicerki w kolorach sygnalizacji świetlnej, bądź krowiego łajna.
– Z oczami coś ci się porobiło czy tylko chcesz mnie denerwować?!- wrzasnęłam. Przemek nie znosi mojego krzyku, więc się obraził i dzięki temu szybko wybrałam odpowiednią tapicerkę.