Szukaj na tym blogu

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą zakupy. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą zakupy. Pokaż wszystkie posty

środa, 26 sierpnia 2020

Wszędzie byle nie tam

Będziemy mieli na osiedlu Zajączka

Szłam sobie noga za nogą, przyglądając się ludziom. Przede mną szła moja sąsiadka, która jedną rękę trzymała przy uchu, a drugą wymachiwała, chociaż miała w niej butelkę mleka. Odległość  między nami była nieduża, więc chciał nie chciał słyszałam, co mówi.
- Do Stokrotki musiałam pójść.
... 
Już ci mówiłam, że tam chodzić nie będę. Ten krwiopijca nie dostanie ode mnie ani grosza więcej. Wystarczy tego, co mi zabierają przy podatkach, żeby napychać kabzę tym wszystkim darmozjadom. Mnie zbawiać za moje pieniądze nie muszą. 
...
Daj mi spokój. Żebym się miała poczołgać to się poczołgam, ale tam nie pójdę. 
...
Żebyś wiedział, że jestem zawzięta. Kończę już, bo mnie ręka boli - powiedziała i schowała telefon do torebki przewieszonej na piersiach.
- Dzień dobry pani - odezwałam się pierwsza.
- Dzień dobry. Czy pani też dzisiaj tak ciężko chodzić? - zagaiła.
- No też, bo duszno dzisiaj. Chyba będzie burza - zabawiłam się w meteorologa. 
- No - potwierdziła sąsiadka krótko i dalej już tylko głośno sapała.
Myślałam, że na tym zakończymy sąsiedzki small talk, bo rzeczywiście obie byłyśmy trochę ledwie żywe. Ale się pomyliłam, bo za chwilę sąsiadka się jednak odezwała.
- Nie wyszłabym z domu w taki upał, gdybym nie potrzebowała mleka. A tak to musiałam się powlec do Stokrotki. Tam jak zwykle duszno, kolejka długa, to okropnie się zmęczyłam - tłumaczyła się. 
- Bliżej pani miała Żabkę i kolejki tam mniejsze - wyskoczyłam z dobrymi radami.
- No chyba pani zgłupiała - zdiagnozowała mnie trafnie sąsiadka, bo rzeczywiście mogłam sobie tę dobrą radę darować.
- Pani mówi tak, jak mój syn. On też mnie denerwuje tym gadaniem, że mogła mama iść do Żabki. Nie mogłam, bo ja temu pazernemu Rydzykowi grosza więcej ze swojej krwawicy nie dołożę, a on w Żabce ma udziały - sapała z zaciętą miną. 
- Niedługo otwierają Zajączka, to nie będziemy skazane na Stokrotkę i Żabkę - pocieszyłam ją.
Sąsiadka pokiwała smętnie głową, ale nijak nie skomentowała tej radosnej wieści, że w najbliższej okolicy przybędzie kolejny sklep. Pewnie zamiast Zajączka wolałaby mieć więcej siły i zdrowsze nogi. Rozumiem ją. Też bym wolała. Awersję do rydzykowej Żabki ma jeszcze kilka znanych mi osób, ale żadna nie ma tyle samozaparcia co sąsiadka. Podziwiam, bo ja aż taka twarda nie jestem. Zuch kobita.
I na dzisiaj to by było na tyle.
Zdradliwa żabka






Rysunki złowione w sieci.

piątek, 23 marca 2012

Buty na szpili, kręgosłup na szpilkach

Wczoraj umówiłam się z koleżanką na zakupy. Ja chciałam sobie kupić jakieś buty a ona planowała jakikolwiek zakup na pocieszenie, bo miała kiepski humor. Wziąwszy pod uwagę, że mieszka naprzeciw cmentarza pocieszenie należy się jej jak psu miska. Po drodze nie minęłyśmy obojętnie żadnego sklepu, ale było to całkiem niepotrzebne, bo wszędzie ten sam towar. Butów w końcu nie kupiłam, bo miałam do wyboru jedynie baleriny albo czółenka na wielgaśnych obcasach. Trudno. Baleriny już mam a na szczudłach chodzić nie zamierzam, bo dbam o kręgosłup. Jednak, całe hordy młodych dziewczyn i już nie młodych kobiet szlifują nierówne chodniki gigantycznymi szpilami. Zabawnie to wygląda jak idzie taka elegantka na zgiętych kolanach z wypiętym kuprem i z każdym krokiem walczy o utrzymanie równowagi. No, stety czy niestety, na wysokich obcasach trzeba umieć chodzić. A ponieważ nie każdy to potrafi na ulicach mamy całkiem darmową rozrywkę w wykonaniu różnej maści połamańców walczących z grawitacją i przy okazji śmieszących obserwujących je ludzi. Całkiem inną sprawą jest to, że duża część z tych szalenie modnych kobiet będzie musiała zaznajomić się z ortopedą, bo żaden kręgosłup nie zniesie bez szwanku takiej eksploatacji. Kiedyś tak wysokie obcasy nosiło się tylko na okazje a teraz ganiania się na nich po kilkanaście godzin. Często, gęsto wlokąc ogromne siaty albo pchając dziecinny wózek. A to ani zdrowe, ani ładne, ani seksowne.

wtorek, 10 stycznia 2012

Nie ma zimy, nie ma butów, a mężów nie ma po co brać na zakupy

No i gdzie ta zima, aż chce się zapytać, bo w kalendarzu 10 styczna a na dworze późny listopad. 








Mimo bólu kości powlokłam się na spacer a po drodze wstąpiłam do sklepu, bo mam fantazję, żeby kupić sobie nowe kozaczki. Fantazja może pospolita, ale kto powiedział, że muszę mieć bardzo oryginalne fantazje.

Niestety, ja wiem, jakie chcę mieć buty, a handlowcy nie wiedzą, więc butów nie kupiłam.
Ale za to popatrzyłam sobie na klientów.

Scenka małżeńska w obuwniczym.

Piękniejsza połówka siedziała obstawiona kilkoma parami butów a szanowny małżonek stał nad nią z miną męczennika, który właśnie usłyszał, że do świętości brakuje mu jeszcze kilku spektakularnie ciężkich przeżyć.
- Wituś, to które mam wziąć?
- Może te – zaproponował niepewnie Wituś.
- No co ty? Na takim obcasie, przecież nogi na lodzie połamię.
- A gdzie ty widzisz lód – powiedział z zrezygnowany Wituś.
- Ale będzie – upierała się małżonka.
- To weź te – wskazał na brązowe oficerki.
- Eee, ty to ze skrajności w skrajność. Najpierw każesz mi chodzić na szczudłach a teraz robisz ze mnie dżokeja.
- Przecież sama te buty wybrałaś – wymamrotał Wituś, któremu już tworzyła się nad głową mała aureolka.
- Nie wybrałam tylko oglądałam – sprostowała małżonka siląc się na spokój.
- To, które w końcu bierzesz? Sklep zaraz będą zamykać – Wituś tracił cierpliwość.
- Nie wiem, doradź mi – poprosiła małżonka.

Jakby mnie pytali, to radziłabym, żeby szanowna małżonka sama chodziła na zakupy albo zmieniła Witusia na geja, bo po co męczyć siebie i chłopa. Kto nie widział podobnej scenki ręka w górę. No, las to to nie jest.



piątek, 23 grudnia 2011

Bareja to przepowiedział

W znanym filmie Stanisława Bareji pt. „Poszukiwany, poszukiwana” główny bohater, przebrany za pomoc domową o imieniu Marysia, trafia na służbę do bimbrownika podającego się za naukowca. Bimbrownik nie ma wielkich wymagań, oczekuje od Marysi jedynie kupowania dużych ilości cukru. Kiedy Marysia dopytuje się, dlaczego nie może kupić większej ilości cukru w jednym sklepie tylko musi jeździć po całym mieście, bimbrownik wyjaśnia jej, że bada zawartość cukru w cukrze w zależności od rożnych czynników geo jakichś tam.


Ta filmowa scenka przypomniała mi się, gdy robiłam świąteczne zakupy i czytałam na etykietkach skład produktów. Wychodzi na to, że, w 1973 Bareja przewidział, że po 2000 roku trzeba będzie sprawdzać zawartość; cukru w cukrze, mięsa w mięsie, mięsa w wędlinie, sera w twarogu, masła w maśle, kakao w kakao, maku w masie makowej, itp., itd.

Wychodzi na to, że w większości pięknie zapakowanych produktów kryje się jajo niespodzianka. Na kolana powaliła mnie masa serowa z zawartością 12% sera. Zastanawiam się, dlaczego konsumenci kupują takie bezwartościowe produkty i oddają pazernym producentom żywności swoje ciężko zarobione pieniądze i zdrowie. Jak tak dalej pójdzie, to ludzie tak dobrze się zakonserwują spożywanym jedzeniem, że po śmierci nie będą się rozkładać i może nawet będą świecić.

Dlatego z okazji nadchodzących świąt, życzę wszystkim, którzy zaglądają na mój blog, żeby mieli zawsze 100%; życia w życiu, miłości w miłości, zdrowia w zdrowiu, przyjaźni w przyjaźni, cukru w cukrze oraz żeby unikali wszystkiego co bezwartościowe. Szczęśliwych Świąt Bożego Narodzenia.

czwartek, 29 września 2011

O zakupach i markowych kołtunkach

Dzisiaj diabli mnie ponieśli do Carrefoura, A wszystko przez to, że wczoraj wpadła mi w ręce gazetka reklamowa i skusiłam się na promocje. Chciałam kupić dla siebie i Marty kolorowe gumiaczki za 1/3 normalnej ceny i skórzane rękawiczki. Jednak jak już wlazłam między półki, to mój koszyk zaczął się niebezpiecznie szybko zapełniać. Marcie oprócz gumiaczków kupiłam czapkę z szalikiem, Nitukowi zimowy kombinezon, sobie dodatkowo jeszcze jedną parę rękawiczek i kolorowy szal, na koniec dorzuciłam wielgachną chustę i prezenty; dla Jolci dywanik łazienkowy, dla męża elegancki sweter, bo ma chłop na dniach imieniny. I tak, kupiłam kilka rzeczy, bez których mogłabym się spokojnie obejść, ale się nie obeszłam, bo uległam tzw. okazji. Na spożywczym też trochę zaszalałam, więc z marketu wyszłam obładowana jak wielbłąd idący w karawanie.

W drodze do autobusu spotkałam znajomą, która na mój widok zareagowała wprost entuzjastycznie. Nie wiem dokładnie, co ją tak ucieszyło - ja jako baba wielbłąd czy może okazja do pokazania się - faktem jest, że ćwierkała bardzo radośnie. Nie pytana poinformowała mnie, że w markecie kupuje tylko spożywkę, bo te ciuchy z sieciówek nadają się tylko na szmaty. Potem omiotła wzrokiem moje tobołki, zlustrowała mnie od góry do dołu i spytała.
– A, coś ty tyle nakupiła?
- No wiesz, trochę żarcia, trochę szmat, nic wartego uwagi.
- Aha – powiedziała. A w tym „ aha” zawarła podsumowanie i opinię.
Nie pozostało mi nic innego, jak się pożegnać, co też zrobiłam.

Przy okazji przypomniała mi się podobna sytuacja z przed mniej więcej roku. Czekałam na córkę w holu jednego z supermarketów. W pewnym momencie do moich uszu dotarły takie słowa.
- Zobacz na tę babę w czarnej chuście. Nawet ciekawie wygląda w tym fioletowym żakieciku.
Mimo woli spojrzałam w kierunku skąd dobiegał głos, bo też byłam w czarnej chuście. Dwa kroki ode mnie przy barowym stoliku siedziały dwie kobiety mniej więcej w moim wieku. Obie zestrojone w modne ciuchy i trochę teatralnie umalowane. Dyskretnie omiotłam je wzrokiem i pomyślałam, że one mimo widocznych starań nie wyglądają zbyt interesująco. Już miałam się odwrócić, ale zatrzymało mnie ich bezceremonialnie gapienie się na mnie. Jedna z nich pogardliwie wydymając usta powiedziała do drugiej, która chyba była autorką pochlebnej uwagi pod adresem mojego żakietu.
Phiiii, zobacz na jej buty. Plastik z Deischmana
Ale tę chustę i broszkę ma fajną – kontynuowała ta mniej wargowo-wzdęta.
Trochę mnie zatkało, bo zachowywały się tak jakbym była głucha albo jakbym była wystawowym manekinem. Jednak nabyta wredność szybko wymusiła na mnie reakcję, więc niewiele myśląc, powiedziałam równie głośno co obie panie.
- Wolę plastik w butach niż w głowie. Tak jest bezpieczniej.
A potem odwróciłam się na pięcie i odeszłam sobie w moich plastikowych butach.

Dzisiaj nie chciało mi się prostować zadęcia znajomej, bo jej opinia ani mnie ziębi ani grzeje. Budowanie własnej wartości w oparciu o stan konta zawsze wzbudza we mnie politowanie. A ekscytowanie się markami ubrań wkładanymi na grzbiet jest i śmieszne, i kołtuńskie. Jednak wspomniane kobiety i moja znajoma były chyba innego zdania. W ich ocenie byłam jakimś podgatunkiem. Mój żakiecik w kolorze burgunda, chociaż porządnie uszyty i z dobrej wełenki, nie zwróciłby uwagi tych pań, bo nie markowy. Duża czarna chusta, którą fantazyjnie zamotałam i spięłam skórzaną broszą, też nie byłaby godna ich zainteresowania, bo bez odpowiedniej metki. I jeszcze te nieszczęsne buty z ekologicznej skóry ( za jedyne 89 zł), które obie panie mogły widzieć na wystawie sklepu mieszczącego się w jednym z boksów marketu. Nic nie mogło mnie uchronić od pogardy. W ich oczach stanowczo nie zasługiwałam na uznanie mnie za równego im człowieka. Cóż. Jakoś to będę musiała przeżyć, że nie należę do takiej „elity”. Dam radę, bo jakoś nie czuję się gorsza. Raczej irytuje mnie fakt, że w naszym opartym na konsumpcji świecie, coraz więcej jest ludzi, którzy swoją wartość mierzą, marką ubrań i gadżetów. Te kołtuńskie zachowania skądś się biorą. Reklama wybija, co niektórym resztki rozumu, więc przechwalają się tym, co mają na sobie, jakby to dodawało im wartości. Natura dąży do równowagi, jak w środku pusto, to przynajmniej powinno być widać, że opakowanie wartościowe.

piątek, 8 lipca 2011

O spacerku na zakupy i słowotwórczych zapędach pana z warzywniaka

Czwartek przyniósł trochę słońca, więc wybrałam się na spacer połączony z zakupami.Zaczęłam od sklepu z artykułami dla dzieci.

Chciałam kupić Niutkowi dobry gryzak. Biedak ledwie skończył okres kolek i pierdów a już wszedł w „rozkoszny” czas ząbkowania. Na wstępie przeżyłam lekki szok, bo patrząc na ceny gryzaków, które składają się przecież z niewielkiej ilości sztucznego tworzywa, trudno się nie zdziwić. Gryzak za 20 – 30 zł to normalka, ale były i droższe.

Co zrobić, miłość jest cenna. Producenci artykułów dziecięcych chcą to wykorzystać, bo czemu nie, skoro chętni się znajdą. Dzisiaj ja byłam pierwsza chętna. Niutek skończył 4 miesiące, więc z tej okazji dostał dwa gryzaki, na zęby przednie i boczne. I pomyśleć, że kiedyś dzieciom wystarczało gryzienie czegokolwiek, bez podziału na kły i siekacze. Dostał też grzechotkę, której nie mogłam się oprzeć. Kurcze, chyba zaczynam już dziecinnieć. Na dodatek mam kłopoty poznawcze, bo byłam przekonana, że kupiłam grzechotkę w kształcie kwiatka(pomarańczowe płatki, zielony środek) a okazało się, że to grzechotka „Lew”.

Kolejnym punktem na trasie mojej marszruty był sklep z artykułami plastycznymi. Potrzebowałam cieniutkich pędzelków i farby do malowania na szkle. Za tydzień Marta ma urodziny i chcę jej dać własnoręcznie przygotowany prezent.

Mam dużo frajdy z tych malunków, więc ciągle coś ozdabiam albo przerabiam i bardzo mnie to relaksuje. Tak mi przyszło teraz do głowy, że ludzie, parający się różnymi twórczymi działaniami, są często niespokojni, sfrustrowani, przeżywają tzw twórcze męki a to wydaje mi się trochę dziwne. Wyrażanie siebie poprzez sztukę (przez duże czy małe „S”), wydaje mi się przyjemnym zajęciem, no, ale ja nie jestem artystką, więc nie mam ochoty obciąć sobie ucha, tylko coś tam sobie maziam i jestem z tego powodu cała szczęśliwa.

W drodze powrotnej zaszłam jeszcze do szmateksu, bo poluję na ciekawe tkaniny a tam za grosze można kupić prawdziwe satyny, jedwabie. Mam zamiar uszyć kilka ozdobnych poduszek. Jakiś czas temu narysowałam, jak mają wyglądać, i nawet zaczęłam szyć, ale z braku czasu i materiałów utknęłam w środku roboty. Teraz mam zamiar to dokończyć.

Zakupowy maraton skończyłam w warzywniaku. Kupiłam kapustę, którą sprzedawca nazywał „piękna biała głowa”. W ogóle ten pan ma fantazję, bo u niego cebula jest zawsze złocista, na buraki mówi ćwiklaczki a ziemniaki to pyreczki. Kiedyś powalił mnie na kolana, zachwalając ogórki, jako piękne baldaski. Do tej pory jakoś inaczej kojarzyło mi się słowo „baldaski”, ale jak pan lubi ciekawe słownictwo, to niech mu będzie.

A tak a'propos warzywniaka, przypomniała mi się świetna „Ballada jarzynowa” z Kabaretu Starszych Panów.
* * *
1. W tym sklepiku, gdzie świeże jarzyny
Sprzedawały dwie młode dziewczyny
Jedna klęła i czosnek lubiła
A ta druga pachnąca i miła
Więc tę pierwszą odłóżmy na bok
a o drugiej niech toczy się tok.


2. Dwóch ich weszło do sklepu w zapusty
Jeden sok pił na kaca z kapusty
A jak wypił to zniknął za progiem
więc na drogę powiedzmy mu "z Bogiem"
A ten drugi w tę drugą wbił wzrok
będzie kochał okrągły ją rok


3, I stali oboje nad ladą -
Ona z twarzą jak seler pobladłą
On z marchwianym wypiekiem na licu
I pachniało szczypioru donicą
Aż powiedział jej wszystko co czuł
w takich słowach: "Buraków bym z pół..."


4. Wykradła klucz do tej komórki
Gdzie śpiewały kiszone ogórki
majeranku mrok wonie rozniecał,
pomidory tętniły jak serca
Tam szczęśliwa z nim była co noc
I warzywa niszczyła w nim moc


5. Lecz gdy płynie ta miłość w jarzynie
Czas przypomnieć o drugiej dziewczynie
tej co gryzie ten czosnek co raz to
A ją gryzie o szczęście ich zazdrość
To zalewa się łzami to klnie -
Aż do świństwa ta zazdrość ją pchnie


6. I na twarzy się nawet nie zmarszczy
gdy zaprosi oboje na barszczyk
W barszczu będą trujące dwa grzyby
I otruje niechcący ich niby.
Zwłaszcza drugi trujący był grzyb,
Ale typ z tej dziewczyny, oj typ!


7. Odtąd w mroku sklepowej komórki
płaczą po nich jesienne ogórki
żal dogłębny kapustę przewierca
pomidory pękają jak serca.
Więc przechodniu w sklepiku tym kup
Bukiet jarzyn i rzuć im na grób!

piątek, 1 lipca 2011

O wyprzedażach, wysokich obcasach i o tym o czym się nie dyskutuje

Wybrałam się dzisiaj na zakupy w poszukiwaniu prezentu dla kuzynki, która ma jutro imieniny. Pomimo przedpołudniowej pory, kiedy pracujący powinni być w pracy, na ulicach rojno i gwarno. Wśród przechodniów znalazł się też znajomy babon, który pracuje w budżetówce, więc w godzinach pracy może sobie połazić po mieście. W sklepach też dzikie tłumy.

Zaczął się sezon letnich wyprzedaży, więc współcześni poszukiwacze przygód polują na okazje. Przy wieszakach i półkach pełno czerwonych tabliczek. Minus 20 – 50% pierwotnej ceny towaru, to duża obniżka. Ale niektóre ceny i tak powalają na kolana, a jak się dokładniej przyjrzeć, często dochodzi się do wniosku, że nawet gdyby dawali za darmo, to też trudno byłoby o nabywcę.

Jednak zdarza się trafić na prawdziwą okazję, jak mi dzisiaj. Za pół ceny kupiłam eleganckie buciki, które będą świetne do kiecki na chrzciny Niutka. A wziąwszy pod uwagę, że pantofelki mają klasyczny fason, są z prawdziwej skóry a obcas mają wyższy niż zazwyczaj, to szybko ich nie zniszczę i posłużą mi na długo.

Kiedyś lubiłam buty na wysokim obcasie, ale teraz muszę się zadowolić 2-3 cm, bo mój kręgosłup protestuje przy wyższym. Trochę mi żal, bo wysoki obcas wysmukla nogę, ale jak popatrzę na kobitki pomykające na zgiętych kolanach, z zadkiem wypiętym na okolicę, to żal mi mniej. Cóż, nie wszyscy biorą pod uwagę, że na wysokich obcasach trzeba umieć chodzić. Komiczny widok przedstawiają też większe gabarytowo reprezentantki rodzaju żeńskiego, które wbijają stopy w buty na wysokiej szpili i wyglądają jak świnia na szczudłach. A te z większą fantazją i bez odrobiny dobrego smaku, idą na całość - wkładają buty ozdobione mnóstwem biżuteryjnych dupereli, przyciągających wzrok a to jeszcze bardziej podkreśla groteskowy wygląd takiej tandet-elegant. Ale jak ktoś lubi wyglądać karykaturalnie, to jego sprawa.

niedziela, 15 maja 2011

Tak mogę się nudzić....

Środę spędziłam bardzo miło. Rano trochę popracowałam, ale resztę czasu poświęciłam uprzyjmnianiu sobie życia. W południe miałam zamówioną wizytę u pana Andrzeja, który od 15 lat robi co może, żeby dodać mi urody. Nie ma chłop lekko, bo urody i włosów mam coraz mniej. Ubywanie urody ma ścisły związek z przybywaniem lat i z tym jestem pogodzona, ale wypadanie włosów mnie wkurza, bo powodem są leki, za które muszę jeszcze płacić. O wątrobie, która po lekach i na widok aptecznych rachunków staje mi w poprzek, gadać nie będę, bo miało być o miłych rzeczach. Wracając do tematu, kiedy moja głowa była już wystrzyżona i wyczesana, przejęłam od córki wnuka a ona zajęła moje miejsce.

Poszliśmy z Niutkiem na spacer. Na widok drzew małemu oczy wychodziły z orbit i aż wzdychał z przejęcia. Kiedy już się zmęczył podziwianiem świata przypomniał sobie, że coś by zjadł. Włączył syrenę, więc napoiłam go koperkiem, bo jego osobista mleczarnia była jeszcze u fryzjera. Małemu dużo do szczęścia nie było trzeba i jak tylko napełnił żołądek smacznie zasnął. A ja siedziałam sobie na ławce w wiosennym słońcu, patrzyłam jak mały uśmiecha się przez sen i cieszyłam się chwilą. Gdy córka wróciła poszłyśmy powoli w stronę domu.

Po drodze zajrzałam do banku, żeby sprawdzić jak stoję z kasą. Nie znoszę debetów, więc pilnuję żeby wydawać tylko to co mam na koncie. I tu spotkała mnie miła niespodzianka. Okazało się że są już pieniądze za ostatnie zlecenie i to większe niż się spodziewałam. Od razu znalazłam sposób na wykorzystanie nadwyżki. Postanowiłam kupić żelazko, bo moje działało ostatnio według nieznanych mi zasad, tzn termoregulator sam decydował, jaką ustawi temperaturę. Poszłyśmy więc do sklepu „nie dla idiotów”, gdzie z lekka zgłupiałam i zamiast żelazka kupiłam generator parowy. Najwyraźniej tym razem reklama nie kłamała a sprzedawca był bardzo skuteczny. I tak zarobione pieniądze trafił szlag a ja będę musiała prasować z uśmiechem, bo podobno prasowanie takim ustrojstwem to czysta przyjemność. Jak mi się spodoba, to może będę świadczyć usługi, w końcu wiele osób nie cierpi prasowania.

Po obiedzie byłam z mężem w „Biedronce” tj. sklepie dla ubogich wg naczelnego patrioty Yarkacza. Patrząc na ceny zauważyłam, że ubodzy muszą być coraz zamożniejsi, bo od mojej ostatniej wizyty sporo się zmieniło. Wieczorem byłam tak wypompowana swoją aktywnością, że zaległam przed telewizorem i obejrzałam dramat kryminalny „Dziewięć kobiet”.

A teraz piszę ten wykaz ze świadomością, że dla postronnych ten wpis zalatuje nudą. Co zrobić. Zwykłe życie szaraka, często wydaje się nudne. Jednak ja się nie nudziłam. Pod nosem podśpiewuję sobie piosenkę z tekstem Jana Wołka do muzyki Satanowskiego. Satanowski pewnie nie rozpoznałby w moim wykonaniu swojej muzyki, ale przecież nie twierdzę, że potrafię śpiewać.

Zwykły cud
Z wiekiem wkradł się nam do zwykłych słów, godny ton, tłusty druk  
Pośród prostych pojęć nowy ład słowo "bóg", słowo "świat"  
Coraz szybciej pociąg nasz się toczy, błysk, stacje dni  
Gdy dobrobyt zajrzał w nasze oczy - strach, rzadsze sny  
 Więc  
Boże, daj swym lizusom raj  
Nam za karę  
Pożyć w miarę daj!...  

Boże, daj swym lizusom raj 
Nam za karę
Pożyć w miarę daj!

Ku ojczyzny chwale życia pół giąłeś kark jak ten muł  
Raz pod stołem, to przy stole znów czerwień dni w bieli słów  
Tu gdzie płaczą nawet głupie wierzby, śmiech przeciw złu  
Gdzież u siebie bardziej nam, no gdzież by? gdzie, jak nie tu?  
 
Więc  
Boże daj swym lizusom raj  
Nam za karę  
Pożyć w miarę daj!...  
 
Masz za sobą globus krętych dróg w skwarze słońc, bólu nóg  
Lecz nie gadaj, że to pieski świat, nie pluj i nie drzej szat  
Nie jest garbem, ani solą w oku, krzyż, ani wrzód  
Z zimnej ziemi wschodzi biały krokus - cud! zwykły cud!  
 
Więc  
Boże, daj swym lizusom raj  
Nam za karę  
Pożyć w miarę daj!...  
 
Z dziećmi dzieci wreszcie usiąść w krąg w szepcie brzóz, splocie rąk  
W ciepłym trwaniu, gdzie zielony cień, pewny czas, letni dzień  
Teraz można w białych chmur łamańce na boski znak  
Odpaść jak w dziecięcej wyliczance, ot, choćby tak:  
 
Ein, zwei, drei, daj lizusom raj, nam za karę pożyć w miarę daj...

sobota, 26 lutego 2011

Historyjki pisane dla zabawy

Sobota - dzień na przyjemne rzeczy. Dla mnie jedną z większych przyjemności jest pisanie. Lubię bawić się w układanie słów, chociaż mam pełną świadomość swoich ograniczonych umiejętności. Jestem świadomym grafomanem i dobrze się przy tym bawię. Dla rozrywki i nie tylko, wymyślam różne historie i historyjki. Poniżej wklejam część jednej z nich.


Zakupy.

Mieliśmy urządzać nasze pierwsze mieszkanie. Trzeba było kupić płytki ceramiczne i meble do kuchni. Przemek próbował się wykręcić, mówiąc że nie cierpi zakupów, ale nie ustąpiłam. Jednak od pierwszej chwili zakupów Przemek udowadniał mi, że jak on cierpi to ja też powinnam.

Kiedy weszliśmy do pierwszego sklepu od razu podeszła do nas ekspedientka.
- W czym mogę pomóc? - spytała z zawodowym uśmiechem.
Przemek rozejrzał się po sklepie. Po jego minie widziałam, że szafki w ponurej kolorystyce, z dużą ilością chromowanych elementów i wyspa z kosmicznym okapem nad kuchenką, wcale nie przypadły mu do gustu.
- Chcemy kupić meble, ale nie takie. Ma pani inne?
„No, głupszego pytania już nie mógł zadać. Gdzie jego zdaniem miałyby być te inne meble? Pod ladą?", pomyślałam.
– To bardzo eleganckie meble, szalenie modne i większości klientów bardzo się podobają – powiedziała ekspedientka, już bez uśmiechu.
- Proszę pani, w takiej kuchni, która przypomina prosektorium, to mnie nie tylko jeść by się nie chciało, ale nawet żyć – oświadczył mój mąż, bo on nie z tych, co dają się przekonać. Ekspedientka spojrzała na niego z nutą pogardy a ja nie miałam najmniejszych wątpliwości, że widzi w nim wieśniaka. Poczułam się nieswojo, ale Przemek, niczym nie speszony, na głos oceniał ekspozycję.
- Spójrz Marta, ta wyspa na środku wygląda jak stół do sekcji zwłok. Tylko trup nawiał, może przestraszył się tej nowoczesnej estetyki. Bez słowa pociągnęłam go do wyjścia.

W następnym sklepie historia się powtórzyła, z tą różnicą, że problemem była cena. Z zachwytem w oku popatrzyłam na piękny segment kuchenny, ale domyślając się ile może kosztować, poszłam dalej. Niestety. Ja poszłam. On nie.
Zobaczył mój zachwyt i postanowił mnie uszczęśliwić. Stał jak słup soli i rozglądał się za sprzedawcą.
- Chodź – powiedziałam- to dla nas za drogie.
- Skąd wiesz? Przecież nie ma ceny.
Nie zdążyłam odpowiedzieć, bo pojawił się sprzedawca.
- Ile kosztuje ten segment?- Przemek znów przejął inicjatywę.
Jednak sprzedawca zamiast odpowiedzieć na pytanie zaczął zachwalać towar.
- To piękny mebel a mechanizmy przesuwu szuflad…
– Proszę pana, ja wystarczająco doceniam zalety tego kompletu. Pytam o cenę – przerwał mu zniecierpliwiony Przemek.
- 1200 zł za m2 – powiedział krótko sprzedawca, bo już widział, że klient nie jest podatny na reklamę. Przemkowi mina zrzedła, ale sprzedawca nie zasypiał gruszek w popiele.
– Proszę państwa, mamy też tańsze segmenty kuchenne – oznajmił i ruszył przed siebie, a my za nim.

Zatrzymał się na końcu sklepu, gdzie w równych rządkach stały koszmarnie brzydkie szafki w stylu dykta-sosna, dykta-dąb
- Proszę pana, ja potrzebuję szafek do kuchni, piwnicę mam już urządzoną – powiedział Przemek, bo bogaty nie jest, ale ślepy też nie, więc oferta sprzedawcy obraziła nawet jego dość mizerne poczucie estetyki. Sprzedawca uśmiechnął się cierpko, spojrzał na nas z politowaniem. Jego zdaniem dobry gust musiał być kosztowny i tylko głupi klient mógł tego nie rozumieć. Poczułam się klientką drugiej kategorii, która na dodatek ma męża kretyna. Przed wejściem do następnego sklepu udzieliłam mężowi instrukcji.
– Przemek, już dosyć wstydu się najadłam przez ciebie. Teraz ja kupuję, ty się nie odzywasz.
– To, po co ciągnęłaś mnie na zakupy? –spytał z nabzdyczoną miną. „No właśnie, po co?”, pomyślałam trochę za późno. Na szczęście tym razem trafiliśmy do sklepu gdzie były meble, które podobały się nam obojgu a ich cena nie powalała na kolana.

Czekając na wypisanie rachunku, rozejrzałam się po sklepie i zauważyłam sofę, która świetnie zastąpiłaby naszą sfatygowaną kanapę darowaną przez rodziców.
 - Przemek zobacz, jaka piękna sofa i całkiem niedroga, może byśmy kupili? – powiedziałam z entuzjazmem.
- Przecież mieliśmy kupić tylko meble do kuchni, a ty znowu coś wymyślasz – burknął obrażony.
- No trudno – powiedziałam. I, zanim zdążył się ucieszyć z mojej kapitulacji dodałam – Jak wyremontujemy kuchnię, to pochodzimy po sklepach i wtedy kupimy sofę.
– Dobra, załatwmy to teraz – powiedział Przemek z rezygnacją, wystraszony wizją kolejnych zakupów.Pozostało, więc tylko wybranie tapicerki.

Jednak teraz Przemek zemścił się za ten wymuszony zakup i swoimi uwagami doprowadzał mnie do szału. Podobały mu się jedynie tapicerki w kolorach sygnalizacji świetlnej, bądź krowiego łajna.
– Z oczami coś ci się porobiło czy tylko chcesz mnie denerwować?!- wrzasnęłam. Przemek nie znosi mojego krzyku, więc się obraził i dzięki temu szybko wybrałam odpowiednią tapicerkę.