Szukaj na tym blogu

poniedziałek, 9 maja 2011

Niedziela, wiosna, pamięć, wiersz

Kończy się dzień, pełna słońca niedziela. Jestem bardzo zmęczona, ale to przyjemny rodzaj zmęczenia. Prawie cały dzień spędziłam na świeżym powietrzu. Nacieszyłam oczy wiosenną zielenią, nawąchałam się zapachu młodego lasu, posłuchałam ptasich głosów. Natura jest cudna – to banalne stwierdzenie, ale bardzo prawdziwe. Odpoczęłam, złapałam dużo dobrej energii a wieczorem znowu naszły mnie smętne myśli, z którymi musiałam sobie poradzić.

A zaczęło się od tego, że po późnym obiedzie pojechaliśmy z mężem na cmentarz. Wybieraliśmy się wczoraj, bo była piąta rocznica śmierci Teściowej, ale ze względu na paskudną pogodę przełożyliśmy wyjazd na dziś. Mimo późnej pory na cmentarzu było sporo ludzi. Głupio to zabrzmi, ale wiosną nawet cmentarz jest weselszym miejscem. Przy grobach nasadzone rządki bratków, różnokolorowe byliny, w wazonach zamiast sztucznych kwiatów tulipany, gałązki forsycji. Niestety grób Teściowej opuszczony i brudny. To już któraś z kolei rocznica, kiedy tylko my sprzątamy i zapalamy światło i sama już nie wiem, czy budzi to we mnie większy smutek czy niesmak. Jednak widziałam, że mężowi było przykro. Cóż rodzeństwa się nie wybiera, ale też uczuć nie da się wymazać na zawołanie. W drodze powrotnej przypadkiem trafiłam na grób znajomej. Byłyśmy równolatkami i razem zaczynałyśmy swoją pierwszą pracę. Wiele lat jej nie widziałam, bo emigrowała w latach dziewięćdziesiątych, ale zawsze miło ją wspominałam. Zmarła tydzień po 52 urodzinach. Teraz mogę już tylko zapalić jej światło.

Na smutki dobre są wiersze. Mnie zwykle pomagają znaleźć się w lepszym świecie. Ten wiersz pierwszy raz czytałam straaaaasznie dawno temu, kiedy jeszcze nigdzie nie chciałam wracać, wprost przeciwnie, gnałam szybko do przed siebie, bo przyszłość wydawała mi się znacznie lepsza od przeszłości i teraźniejszości. Teraz już wiem, że nie trzeba się zbytnio śpieszyć, że dobre rzeczy dzieją się w każdym czasie i nie należy życia odkładać do jutra. Życie jest tylko dziś.
* * *
Powrót

Wracam do prostych rzeczy - do pyłów tańczących w próżni,
do małego ślepego pająka, co się barwą od ściany nie różni,
do drżących w słocie okiennic głośnego, gorzkiego szlochu,
do szpar ciekawych w podłodze, pełnych zagadek i prochu.
Wracam z zawiłej drogi zwycięskiej, wracam z podboju
do tajni mysiej nory, ukrytej w kącie pokoju,
do strasznej śmierci dzięcioła, do przygód okropnych jeża,
do niepojętej ucieczki sowy i nietoperza.
Coraz jest prościej, ciszej... coraz bezpieczniej, jaśniej...
Wracam - jak smok znużony - do starej, starej baśni.
Kazimiera Iłłakowiczówna

sobota, 7 maja 2011

Serial i wspomnienia

Wieczorem włączyłam telewizor a na ekranie czołówka serialu „Na dobre i na złe”. Niech będzie - pomyślałam. Serial oglądam sporadycznie, ale jednak. Czasami nawet dorośli potrzebują bajek, w których świat jest lepszy. A w tej bajce lekarze są dobrzy i bezgranicznie oddani pacjentom, szpital jest przyjazny chorym ludziom i w niczym nie przypomina fabryki obrabiającej chorobowe przypadki, jak ma to miejsce w rzeczywistości.

Ucieszyłam się, gdy zobaczyłam obrazki z ulic mojego miasta. Stare Miasto, piękne kamieniczki, miejsca które darzę sentymentem, z którymi wiążą mnie wspomnienia a w tej scenerii przechadzający się bohaterowie serialu. Zastanawiałam się skąd się tam wzięli, bo nie oglądałam poprzednich odcinków, i wtedy zobaczyłam na ekranie mojego siostrzeńca. Ucieszyłam się, że dobrze wypadł w epizodycznej rólce i wciąż robi to co lubi.

Przypomniał mi się mały chłopczyk, z okrągłą jak jabłuszko buzią, ciemnymi oczami i wiecznie rozwichrzoną jasną grzywką, którego wszędzie było pełno. Pamiętam jak odbierałam go z przedszkola a on szedł z głową do tyłu, bo zanim zszedł do szatni, zawsze miał jeszcze coś do załatwienia. Pamiętam jak bawił się z bratem w rycerza, gdy kupiłam im plastikowe szpady i buzie umorusane czekoladą z urodzinowych tortów, które dla nich piekłam. Nasze zabawy we troje: tańce w kółku, berka, starego niedźwiedzia, pociąg. Wyścigi po drewnianych schodach starej kamienicy, kto pierwszy będzie pod drzwiami mieszkania i grę w piłkę.

Ze wzruszeniem wspominam te wszystkie godziny, które spędziłam opiekując się siostrzeńcami i radość jaką dawało mi bycie ich ciotką. Cóż wszystko mija. Mali chłopcy wyrastają, mają swoje sprawy, swoje dzieci, swoje dorosłe życie.

Koniec

Co się spotkało a potem rozeszło
co było razem by biec w różne strony
szczęście co nagle rozdarło się w środku
chociaż żegnając kocha się najdłużej
bliscy co potem wydają się obcy
i mówią sobie wszystko się skończyło
Nie martw się o nic, bo szpak zamyślony
i smutna ziemia w niewidzialnych rękach
orzeszek grabu z skrzydełkiem zielonym
żyrafa co szyją wypatrzy najdalej
wiedzą jak serce nie zabite sercem
koniec - to kłamczuch w świecie nieskończonym

J. Twardowski

czwartek, 5 maja 2011

Mam ochotę być strusiem...

Czwartkowy poranek przywitał mnie słońcem, ale jakoś nie poczułam się z tego powodu lepiej. Przy porannej herbacie zastanawiałam się co uda mi się dzisiaj zrobić. Gdyby postawić na ducha, to byłoby tego całkiem sporo, ale niestety ciało mam mdłe.

Czuję że moje życie mnie przerasta. Zrobiło się wyrośnięte, jak wielkanocna baba. Niestety rodzynków w nim mało, nie jest takie smaczne, ale daje zgagę. I jak sobie z tym poradzić skoro fizycznie wszystko jest zbyt trudne. Proste czynności wymagają dużego wysiłku, jak bieg z przeszkodami. Mój ciężko wypracowany optymizm jeszcze trzyma mnie w pionie, więc próbuję zawalczyć. Szukam sposobu na zgagę, doceniam wszystko, co da się jakoś pozytywnie zinterpretować, cieszę się że nie jest gorzej, ale jestem tym taka zmęczona.

Mam ochotę nic nie robić, powiedzieć sobie będzie co ma być. Mogę nie zgodzić się na uciążliwe badanie i dalej żyć w bez świadomości wielkości sercowych ubytków. Przyjąć postawę strusia, schować głowę w piasek i liczyć że sprawy się same ułożą. Do tej pory jakoś było. Będę miała trochę względnego spokoju, skupię się na milszych rzeczach, odpocznę. To nęcąca perspektywa, bo oddala przykre doznania, trudne decyzje.

Ale przecież nie na długo, bo wypięty kuperek aż się prosi, żeby go kopnąć. Przekonam się, że samo nic się nie rozwiązało a może jeszcze bardziej się skomplikuje, kopniak spowoduje, że zaliczę glebę. I co wtedy zrobię? No dobra. Kończę to bezsensowne marudzenie. Niutek za chwile przyjdzie, trzeba się zebrać do kupy.

Dzień jak co dzień

Dzisiejszy dzień był podobny do wielu dni, które już bezpowrotnie minęły. Nic nadzwyczajnego się nie wydarzyło. Ot, szara codzienność zorganizowana wokół przyziemnych spraw.

Życie stawia przed nami upierdliwe wymagania i chcemy czy nie, trzeba jakoś sobie z nimi radzić. Trzeba się umyć, trzeba coś zjeść, wywiązać się z różnych obowiązków, znaleźć się wśród innych ludzi. Jak już się obrobimy, to można ostatecznie skupić się na swojej obolałej duszy, ale jeżeli naprawdę jesteśmy w kiepskiej formie, to po tzw. normalnym dniu nie mamy już na to siły. Dobrze, nie będę generalizować, ja już nie mam siły. Święty brat Albert Chmielowski poradził kiedyś swojej współpracownicy, która wciąż przeżywała rozterki, depresje i różne psychiczne cierpienia: „Niech Dynka tyle nie myśli, bo i tak nic nie wymyśli” No właśnie. Na to że życie czasami boli, nic się nie wymyśli.

Za oknem słońce, przyroda pięknieje w rozkwicie, więc chociaż czuję miałkość swego bytu i chociaż życie ma teraz gorzki smak, to mam wielki apetyt na trwanie i uczę się być szczęśliwa bez stawiania warunków. Z rozmysłem i z własnej woli, staram się nie uzależniać swojego szczęścia od różnych rzeczy. Nie mówić, że gdyby stało się to czy tamto, to byłabym szczęśliwa a skoro się nie stanie, to nie mam szansy na szczęście. Nie oczekuję nadzwyczajnych rzeczy, szukam radości w tym co mam.

Nie zawsze jestem dobrą uczennicą, ale naprawdę się staram. Dlatego nawet w taki dzień jak dziś, gdy trudno o ”hura optymizm”, nie mówię „witaj smutku” ale też nie uciekam od smutku na oślep. Wiem, że gorszy nastrój, przygnębienie, to tylko uczucia a nie koniec świata. Mój świat będzie trwał, przynajmniej jeszcze przez jakiś czas, i mam szansę na radość i słońce, może już jutro. A póki co, spokojnie zanurzę się w codzienność, zrobię co będzie trzeba i poszukam tego co dobre, budujące, bo na pewno coś takiego znajdę.

środa, 4 maja 2011

Podniósł mi się poziom pH

Minął tydzień od mojego ostatniego wpisu. Przez ten czas wiele się działo. Najpierw skupiłam się na robocie i cieszyłam się, że nieźle mi idzie. A później, cóż, podniósł mi się poziom pH i nie chciało mi się gadać. Widocznie mój pech poczuł się samotny i znów do mnie przylazł. Za dobrze mi było, więc musiało coś wyleźć. Okazało się że moje sercowe problemy, które bardzo chętnie zwalałam na @menpopauzę, to jednak poważniejsza sprawa. Stwierdzono u mnie wadę serca, która rozwijała się latami, bo do tej pory nie byłam właściwie zdiagnozowana. W przyszłym tygodniu będę miała kolejne badania, które mają określić wielkość ubytku. Od tego jak wielki jest ubytek zależy termin zabiegu chirurgicznego. Kiedy pomyślę o czekających mnie atrakcjach, to mam ochotę kląć jak szewc w poniedziałek. Dopiero co minął rok odkąd miałam operację, bo znaleziono mi guza w brzuchu. Guz na szczęście okazał się niegroźny, ale co użyłam ze wstępną diagnozą guza trzustki to moje. Wychodzi na to, że jestem wyjątkowo wybrakowanym egzemplarzem, bo co mnie przebadają, to znajdują coś felernego. Jedyna rada to trzymać się z daleka od lekarzy, ale jak to zrobić, gdy chce się żyć. A mnie teraz chce się żyć jeszcze bardziej niż dotychczas. Jestem zakochana w cudnym chłopczyku, zbieram owoce macierzyństwa, bo z córką jesteśmy sobie bardzo bliskie, moje małżeństwo jest na nowym etapie rozwoju, bo znów jesteśmy tylko we dwoje, nareszcie mogę zająć się tym, o czym kiedyś tylko marzyłam. Z drugiej strony jestem zmęczona dbaniem o swoje zdrowie. Mam po kokardę upierdliwych badań, egzystencjalnych lęków, stresujących pobytów w szpitalu. Po dziurki w nosie mam chronicznego bólu, znoszenia codziennych dolegliwości, dyskomfortu. Chcę żyć, a nie z jednej choroby wchodzić w drugą. Tylko jakie to ma znaczenie, że tamtego chcę a tego sobie nie życzę? Nikt mi przecież nie obiecywał, że będzie lekko, łatwo i przyjemnie. Nie podoba mi się że życie czasem bardzo boli. Tylko że to niczego nie zmienia. Kiedyś przeczytałam wiersz (poezja daje mi oddech), który oddaje to co teraz czuję.

* * *
O Boże, jakiż bój śmiertelny!
Dwóch ludzi mieszka w moim łonie:
Jeden ku Tobie wznosi dłonie,
Miłości i ufności pełny
Gdy drugi, hardy i niewierny,
Przeciw Twej woli buntem zionie
tłum. Jeana Racina