Szukaj na tym blogu

sobota, 24 września 2011

Szła, szła i przyszła...

Szła, szła i przyszła jesień złocista. Zaczęła się szelestem liści strącanych chłodnym powiewem wiatru, śpiewem ptaków zbierających się do odlotu, które rozćwierkały się na gałęziach by po chwili poderwać się do lotu tworząc na niebie wirujące koło. Ten cudny widok namalował się przed moimi oczami, kiedy leżałam sobie na balkonie, grzejąc kości w promieniach wrześniowego słońca.

Przedpołudnie spędziłam leniwie na leżaczku, ale resztę dnia miałam pracowitą. Zrobiłam zakupy na weekend, posprzątałam mieszkanie, ugotowałam obiad na dwa dni, zrobiłam pranie, byłam na spacerze z Niutkiem a teraz leżę i kwiczę, bo wszystko mnie boli. Czuję się jakbym się zderzyła z pociągiem, ale mówi się trudno. Mój pociąg do życia jest za duży, żebym zajmowała się tylko chorowaniem.

W nagrodę, za to że byłam taka pracowita, kupiłam sobie korale z kamienia nazwanego piaskiem pustyni. Rdzawo-złote kuleczki na srebrnym druciku osłodzą mi cierpką stronę mojego życia. Poza tym, dalej trzymam się swojej tezy, że jak ubywa urody, to zawsze można kupić koraliki.

A’propo urody. Jesień jest niesłychanie urodziwa, chociaż przywiędła i chimeryczna, to dlaczego dojrzałe kobiety tak wstydzą się swojego wieku, nie rozumiem. Młynarski w swojej piosence prosił: „Dziewczyny, bądźcie dla nas dobre na wiosnę“, a ja, bez proszenia, będę dla siebie dobra jesienią. Moje hasło na dziś: Koraliki dla urody, wiersz dla ducha i uśmiech od ucha do ucha.

* * *
J e s i e ń - L. Staff

Jesień mnie cieniem zwiędłych drzew dotyka,
Słońce rozpływa się gasnącym złotem.
Pierścień dni moich z wolna się zamyka,
Czas mnie otoczył zwartym żywopłotem.

Ledwo ponad mogę sięgnąć okiem
Na pola szarym cichnące milczeniem.
Serce uśmierza się tętnem głębokiem.
Czemu nachodzisz mnie, wiosno, wspomnieniem?

Tak wiele ważnych spraw mam do zachodu,
Zanim z mym cieniem zostaniemy sami.
Czemu mi rzucasz kamień do ogrodu
I mącisz moją rozmowę z ptakami?

czwartek, 22 września 2011

Jesień idzie, nie ma na to rady

Dzisiaj jest ostatni dzień kalendarzowego lata. Szkoda, że to już. Lato żegna się w dobrym stylu - jest słonecznie i ciepło. Zaraz po przebudzeniu rozłożyłam na balkonie leżak i zaległam pod kocykiem goniąc resztki snu. Starzeję się, więc budzę się coraz wcześniej i nie dosypiam. Całe życie byłam śpiochem, ciągle brakowało mi snu a ranne wstawanie było moją zmorą. Teraz budzę się skoro świt i szkoda mi czasu na sen. Jednak jedno się nie zmieniło - wciąż czuję się niedospana.

Lubię poranki. Kiedy dzień jeszcze młody łatwiej o nadzieję, że coś miłego się zdarzy, że wszystko, co zaplanowane, uda się przeprowadzić. Wieczorem jest o jedną kartkę w kalendarzu mniej za to więcej zmęczenia i świadomości, że nie wszystko da się zrobić a czasu ubywa.

I tak, witamy się z panią Melancholią, która uczy nas pogody ducha, łagodności dla siebie i bliźnich. Jednak czasami jesteśmy opornymi uczniami, nie odrabiamy lekcji, awanturujemy się, nie chcemy akceptować rzeczywistości i praw natury, a wtedy panią Melancholię zastępuje Chandra.

Melancholia i Chandra są siostrami, ich ojcem jest Smutek, ale Melancholia jest tą lepszą siostrą, która po ojcu odziedziczyła jego najlepsze cechy. Chandra wzięła to co gorsze, więc jest trudna do zniesienia, wszystko jej się nie podoba, wszystko ma za złe, w niczym nie widzi sensu. Dlatego niczego nas nie uczy, za to ćwiczy nas okropnie. Noce z panią Chandrą dłużą się, nie dają odpoczynku, zabierają resztki nadziei, że jeszcze spotka nas coś dobrego.

Dlatego nie lubię Chandry i obchodzę ją z daleka. Robię wszystko, żeby do mnie nie przylazła. Chandra lubi rozgoryczenie,pretensje, lenistwo, złość, wygórowane oczekiwania, wrednych ludzi, więc unikam jej i tego co lubi. Z Melancholią jestem pogodzona i staram się być pojętną uczennicą. Zabieram ją nawet na jesienne spacery. Chodzimy sobie w jesiennej mgle i kontemplujemy piękno natury. Melancholia potrafi być miła jeżeli uda się ją zrozumieć i często się do niej uśmiecha.

Na koniec jesiennego smędzenia wierszyk Andrzeja Waligórskiego jednego z moich ulubionych oswajaczy życia. Jesień idzie i nie ma na to rady, ale moją zasadą jest bycie najbardziej szczęśliwą jak się da. A reszta? Cóż, jak powiedział Hamlet:"Reszta jest milczeniem."

***
Jesień idzie

Raz staruszek, spacerując w lesie,
Ujrzał listek przywiędły i blady
I pomyślał: - Znowu idzie jesień,
Jesień idzie, nie ma na to rady!
I podreptał do chaty po dróżce,
I oznajmił, stanąwszy przed chatą,
Swojej żonie, tak samo staruszce:
- Jesień idzie, nie ma rady na to!
A staruszka zmartwiła się szczerze,
Zamachnęła rękami obiema:
- Musisz zacząć chodzić w pulowerze.
Jesień idzie, rady na to nie ma!
Może zrobić się chłodno już jutro
Lub pojutrze, a może za tydzień
Trzeba będzie wyjąć z kufra futro,
Nie ma rady. Jesień, jesień idzie!
A był sierpień. Pogoda prześliczna.
Wszystko w złocie trwało i w zieleni,
Prócz staruszków nikt chyba nie myślał
O mającej nastąpić jesieni.
Ale cóż, oni żyli najdłużej.
Mieli swoje staruszkowie zasady
I wiedzieli, że prędzej czy później
Jesień przyjdzie. Nie ma na to rady.

środa, 21 września 2011

Cały dzisiejszy dzień...

Cały dzisiejszy dzień spędziłam poza domem; rano byłam u okulisty, w południe odwiedziłam koleżankę, po wizycie u koleżanki poszłam na zakupy, wieczorem byłam na zajęciach jogi. Do domu doczołgałam się ledwie ciepła przed godziną dwudziestą. Jedenastogodzinny maraton dał się we znaki moim kościom i mięśniom, ale nie żałuję, bo fajnie spędziłam czas.

Przed gabinetem okulisty miałam darmowy kabaret w wykonaniu małżeństwa emerytów.
- Po coś ty mnie przywlekła do tego lekarza? - spytał mąż zniecierpliwiony oczekiwaniem.
- Jak po co? Przecież gorzej widzisz - odpowiedziała żona.
- Kto ci powiedział, że gorzej widzę? Dobrze widzę.
- Akurat! Jak dobrze widzisz, to czego włazisz mi w garnki?
- Bo głodny jestem.
- Co ty gadasz? Myślałby kto, że cię głodzę.
- A co, nie? Ciągle w kółko powtarzasz, że się przejadam.
- Powtarzam, bo jesteś głuchy. Powinieneś pójść do laryngologa.
- Nigdzie nie będę chodził. Jak cię nie widzę i nie słyszę, to lepiej się czuję - burknął zirytowany małżonek, któremu najwyraźniej nic, oprócz żony, nie dolegało.
Nie wiem co było dalej, bo weszłam do gabinetu.

Prosto od okulisty pojechałam do Klaudyny, która zaprosiła mnie na pogaduchy i ciasto własnej roboty. Było bardzo miło, więc ani się obejrzałam jak minęło trzy godziny i musiałam się zbierać.

Po drodze na zajęcia jogi zajrzałam do kilku sklepów, bo chcę sobie kupić jakieś wygodne zimowe buty. Niestety, butów jeszcze dla mnie nie wyprodukowali, więc chwilowo wstrzymałam się z zakupem. Zahaczyłam też o księgarnię i wsiąkłam na dobre. Po 30 minutach wyszłam ze zbiorem opowiadań „Wolność. Istota bycia człowiekiem“ i książeczką dla Niutka. Może to głupie kupować 6 miesięcznemu dziecku książki, ale nie mogłam się oprzeć. Ilustracje w książce są cudne a dodatkowo są plastikowe zwierzątka, którymi maluch może poruszać.

Na dzisiejszych zajęciach mantrowaliśmy przy muzyce. Prowadzącą była przemiła dziewczyna o pięknym głosie. Złapałam trochę dobrej energii i cała szczęśliwa wróciłam do domu.

niedziela, 18 września 2011

Cudny wrzesień trwa...

autor: sohax
Cudny wrzesień trwa i dzięki temu lżej mi na sercu. Kiedy dziś rano otworzyłam oczy i zobaczyłam pokój wyzłocony słońcem przebijającym się przez rolety, poczułam ogromną radość, że zapowiada się piękny dzień. Nie pomyliłam się, dzień stanął na wysokości zadania i dostarczył mi dużo przyjemnych wrażeń.

Zawsze byłam estetką, ale od jakiegoś czasu oglądanie ładnych rzeczy błyskawicznie przechodzi u mnie w kontemplację. Śmieję się, że działam jak krowa - skubię i przeżuwam. Krótko mówiąc, mam ogromną przyjemność z oglądania i z gorliwością neofity zachwycam się światem.

Jesień to moja ulubiona pora roku, bo jest w niej wszystko co lubię; różnorodność, dojrzałość i nutka melancholii. Kolory jesieni działają na mnie ekstatycznie, więc po spacerze w jesiennym pejzażu wracam uniesiona parę centymetrów nad ziemią. Lubię ten stan, dlatego, mimo dolegliwości jakie zapewnia mi mój felerny organizm, spaceruję najczęściej jak się da.

Wracając do kolorów jesieni, to lubię się w nie ubierać. Brązy, pomarańcze, przydymione zielenie, rdzawe żółcie, kobaltowe szarości zawsze były moimi ulubionymi. Teraz, ku mojemu zaskoczeniu, polubiłam różne odcienie fioletu. Tak polubiłam, że kupiłam sobie jesienną kurteczkę w kolorze śliwkowym. Jesienny anturaż dopełniam muzycznie, bo lubię sobie śpiewać piosenkę Leszka Długosza „Dzień w kolorze śliwkowym”. I jest cudnie.

* * *
Po czerni jeżyny
Po liściu kaliny
- Jesień, jesień już
Po ciszy na stawie
Po krzyku żurawi
- Jesień, jesień już
Po astrach, po ostach
To widać, to proste że
- Jesień, jesień już
I po tym że wcześniej
Noc ciągnie ze zmierzchem
- Jesień, jesień już

Ach, ten dzień w kolorze śliwkowym!
- Berberysu i głogu ma smak...
Stawia drzewom pieczątki
- Żeby było w porządku
Że już pora
Że trzeba iść spać...
A my tak - po kieliszku, po troszeczku
Popijamy calutki ten dzień
- Próbujemy nalewki
Z dzikiej róży, z porzeczki
Żeby sprawdzić - czy zima
To wypić się da?...
- To się w głowie nie mieści
Że tak szumi szeleści
Tak bliziutko, o krok, prawie tuż
Głębokimi rzekami, pachnącymi szuwarami
Idzie jesień
I prosto w nasz próg...
- Ale co tam! przecież taka jesień złota
Nie jest zła!
- Ale co tam! Przecież taka jesień złota
Niechaj trwa...


Po pustym już polu
Po pełnej stodole
- Jesień, jesień już
Strachowi na wróble
Już nad czym sie trudzić?
- Jesień, jesień już
I po tym że w górze
Wiatr wróży kałuże, tak
- Jesień, jesień już
I po tym że przecież
Jak zwykle, po lecie
- Jesień, jesień już

Ach, ten dzień w kolorze śliwkowym!
- Berberysu i głogu ma smak...
Stawia drzewom pieczątki
- Żeby było w porządku
Że już pora
Że trzeba iść spać...
A my tak - po kieliszku, po troszeczku
Popijamy calutki ten dzień
- Próbujemy nalewki
Z dzikiej róży, z porzeczki
Żeby sprawdzić - czy zima
To wypić się da?...
- To się w głowie nie mieści
Że tak szumi szeleści
Tak bliziutko, o krok, prawie tuż
Głębokimi rzekami, pachnącymi szuwarami
Idzie jesień
I prosto w nasz próg...
- Ale co tam! przecież taka jesień złota
Nie jest zła!
- Ale co tam! Przecież taka jesień złota
Niechaj trwa...

piątek, 16 września 2011

A to się porobiło...

A to się porobiło... Mój ostatni wpis zaniepokoił kilka osób, więc informuję, spokojnie kochani nie planuję umierać a opisana przeze mnie akacja to nie ja. Owszem mam login „akacja”, ale to nie o sobie pisałam.

Rzeczywiście mam poważne kłopoty ze zdrowiem jednak to dla mnie nic nowego, więc mam nadzieję, że jakoś sobie poradzę. Na razie staram się korzystać z życia i odsuwać czarne myśli. Odsuwanie czarnych myśli nie jest prostą czynnością, ale próbować trzeba. Poza tym, przecież każdy człowiek zmaga się z jakimś rodzajem egzystencjalnego lęku, więc nie jestem odosobniona. Wyrażając swoją postawę (w partyjnej nowomowie) mówię tak: Tak więc, stoję na stanowisku, że dopóki nie jest całkiem źle to jest dobrze, towarzysze i towarzyszki. I tego będę się trzymać, jak pijany płotu.

A'propos pijany, nie da się ukryć, że jestem z lekka odurzona, bo żyję w stanie zakochania. Za ten stan odpowiedzialność ponoszą moi bliscy, w szczególności wnuk, ale także serdeczni ludzie i piękna pogoda. Wiele miłych rzeczy przytrafiło mi się w ostatnim czasie, więc jestem pełna wdzięczności i cieszę się bardzo. Już to chyba mówiłam, ale raz jeszcze powtórzę - mam szczęście do ludzi, bo spotykam na mojej drodze wielu życzliwych.

Życzliwość jest sprawą nie do przecenienia a czasami tak niewiele trzeba, żeby ją dać drugiemu człowiekowi, więc nie ma powodu, żeby tego nie zrobić.

Ja się staram, chociaż niektórych łatwiej byłoby udusić aniżeli polubić. Ostatnio praktykowałam na panu z kiosku. Pan jest wiecznie niezadowolony i bez skrępowania manifestuje to swoje niezadowolenie. Na „dzień dobry” nie odpowiada, patrzy niechętnym okiem a zamiast mówić warczy. Przedwczoraj chciałam kupić gazetę z płytką do obrabiania zdjęć, więc odwiedziłam kilka okolicznych kiosków. Niestety gazety z płytką nigdzie nie było. Pomyślałam wtedy o kiosku prowadzonym przez „pana niezadowolonego”, bo tam zagląda najmniej klientów. Weszłam do środka, pożyczyłam panu dobrego dnia i zapytałam o gazetę z bonusem. Sprzedawca, jak zwykle, spojrzał z niechęcią a potem warknał: „Nie ma.” Jednak tego dnia był chyba niezadowolony bardziej niż zwykle, bo na tym nie poprzestał. Patrząc na mnie z pretensją dowarczał ciąg dalszy: „Pogłupieli ci ludzie, ciągle im mało, gratisów im się zachciewa. Zawracanie dupy." Wygłosiwszy tę cenną uwagę, puścił głośno powietrze przez nos i jeszcze raz spojrzał na mnie z jawną wrogością. Nie pozostało mi nic innego, jak szybko wyjść, zanim jad ze sprzedawcy przelezie na mnie.

A, w czym zamanifestowała się ta deklarowana przeze mnie życzliwość? No choćby w tym, że nie dołączyłam do pana i nie powiedziałam mu, że swoją miną i zachowaniem może odstraszać komary, jest wstrętnym tetrykiem, który całkiem niepotrzebnie siedzi w tym kiosku, bo każdy kto może omija go z daleka. Nie powiedziałam tego wszystkiego a mogłam. Niby niewiele a zawsze coś.