Szukaj na tym blogu

piątek, 14 października 2011

Jestem dokładnie taka jak trzeba

Mój wiek jest ostatnią rzeczą, która mogłaby mnie zawstydzić. Opanowałam do perfekcji "wdupiemanie" rzeczy, na które nie mam wpływu, więc starą babą nikt mnie nie obrazi.

Współczuję kobietom, które na siłę próbują zaprzeczać metryce i nieudolnie gloryfikują młodość. Dzidzia piernik to nie moja bajka, ale przeciwieństwo dzidzi piernik, tj. stateczna matrona, też mi nie pasuje.

Jednak, gdybym musiała wybierać spośród tych dwóch wersji, to wolę tę pierwszą. Dlaczego? Bo dzidzia piernik może być śmieszna a matrona zazwyczaj jest upierdliwa dla otoczenia. Ta pierwsza nie ma czasu obrzydzać życia innym, bo jest bez reszty pochłonięta swoim wyglądem tzw. pindowaniem a ta druga wkłada pańciowatą garsonkę i bierze się za wychowanie ogółu.

Siebie nie mogę zaliczyć do żadnej z tych kategorii i specjalnie nad tym nie ubolewam. Wieku się nie wypieram i jestem zadowolona z tego, co mam. Widzę gdzie mi zwisło i co mi się pomarszczyło, ale nie robię z tego problemu. O urodę dbam w granicach rozsądku, stosuję jakieś kremy ( w nadziei, że to mi pomaga), ale do kremu dokładam dużo życzliwości dla siebie i bliźnich oraz mnóstwo uśmiechu. Nie katuję się dietami, jem to co lubię, ale staram się pamiętać, że objadanie mi nie służy. Mankamenty figury tuszuję odpowiednim ubiorem i nie wyrywam sobie włosów z głowy, że nie mam figury takiej jak przed trzydziestu laty. Dbam o ducha, więc pracuję nad swoim rozwojem, wciąż czegoś się uczę i z ciekawością przyglądam się światu.

Wychodzę na tym całkiem dobrze skoro moja 30 letnia córka twierdzi, że chciałaby się starzeć tak ładnie jak ja. Stanowię też dla siebie jednoosobowe towarzystwo adoracji, bo na świecie, gdzie wszystko jest jakoś zmanipulowane dobrze jest nie ulegać manipulacji, a jeżeli już, to wmówić sobie, że jest się dokładnie takim jak trzeba. Jednak, nie zaszkodzi przy tym trochę się postarać, żeby być jak najlepszą wersją samych siebie.

środa, 12 października 2011

Pilnuję hierarchii ważności i robię co mogę

Pilnuję hierarchii ważności i nie przejmuję się byle czym. Dbam tylko o to, co ważne. A na rzeczy, które mi obrzydzają życie, stosuję „wdupiemanie”. Mam jeszcze lżejszą wersję nie przejmowania się, którą stosuję w sprawach mniejszego kalibru, tj. „mnie to lotto”. Dzięki „wdupiemaniu” i „ mnie to lotto” łatwiej mi się żyje.

Są jednak sprawy ważne, którymi nie sposób się nie przejmować. Pracuję nad swoim optymizmem, ale zaklinanie rzeczywistości na niewiele się zda, gdy życie ciśnie. Trzeba sobie jakoś radzić, więc biorę problemy na klatę i staram się stawić im czoła. Robię co mogę, żeby było lepiej, ale też godzę się z tym, czego zmienić nie mogę. Pilnuję się, żeby pamiętać, że wszystko dzieje się po coś a ja nie jestem tą emocją, która mnie przygniata, jestem czymś znacznie większym.

Do napisania tych słów – mojego życiowego credo - skłoniła mnie rozmowa ze znajomą. Wysłuchałam jej skarg i wymiękłam. Okazuje się, że niektórzy tak lubią się wszystkim przejmować, że tak samo płaczą nad rzeczami ostatecznymi jak i nad przysłowiowym rozlanym mlekiem.

poniedziałek, 10 października 2011

Przemijanie i dni, których jeszcze nie znamy

Kończy się niedziela. Znowu jeden dzień mniej na pasku mojego życia. I chociaż staram się nie skupiać na rzeczach, na które nie mam większego wpływu, to akurat w tej sprawie trudno mi uniknąć skupienia. Każdy ranek witam ze świadomością upływającego czasu. Każdy dzień żegnam ze smutkiem, że minął.

Świadomość przemijania, to nie jest bułka z masłem, nie daje się połknąć z apetytem, często staje w gardle, i ani ją wypluć ani łyknąć. I nie ma na to mądrych. Z drugiej strony, świadomość, że nic nie jest dane na zawsze, mobilizuje do dbałości o to, co mamy.

A propos przemijania, dzisiaj minęło równo pięć lat od śmierci Marka Grechuty, jednego z moich ulubionych bardów. Jego piosenki towarzyszyły mi od dzieciństwa, poprzez młodość do wieku dojrzałego. Słuchałam ich z mężem, który też jest fanem twórczości Grechuty. Piosenka „Dni, których jeszcze nie znamy” pomagała mi łapać równowagę w trudnych dla mnie chwilach. Jej tekst miałam przyklejony na szafie obok łóżka i często ją śpiewałam, żeby dodać sobie otuchy.

Dzisiaj jest mi dobrze. Spędziłam miły dzień z bliskimi, jutro zapowiada się równie miło, ale cicho sobie zanucę, że ważne są tylko te dni, których jeszcze nie znamy.

* * *
Tyle było dni do utraty sił,
Do utraty tchu tyle było chwil,
Gdy żałujesz tych, z których nie masz nic,
Jedno warto znać, jedno tylko wiedz, że...

Ważne są tylko te dni których jeszcze nie znamy, Na,na,na,na,na
Ważnych jest kilka tych chwil , tych na które czekamy
Na,na, na na na

Pewien znany ktoś, kto miał dom i sad,
Zgubił nagle sens i w złe kręgi wpadł,
Choć majątek prysł, on nie stoczył się,
Wytłumaczyć umiał sobie wtedy właśnie, że...

Ważne są tylko te dni których jeszcze nie znamy,
Ważnych jest kilka tych chwil , tych na które czekamy

Jak rozpoznać ludzi których już nie znamy
Jak pozbierać myśli z tych nieposkładanych
Jak oddzielić nagle serce od rozumu
Jak usłyszeć siebie pośród śpiewu tłumu

Bo ważne są tylko te dni...

Jak rozpoznać ludzi których już nie znamy
Jak pozbierać myśli z tych nieposkładanych
Jak odnaleźć nagle radość i nadzieję
Odpowiedzi szukaj, czasu jest tak wiele

Bo ważne są tylko te dni...

niedziela, 9 października 2011

Jak się nie przewrócisz, to się nie nauczysz

W polskiej komedii p.t. „Jak to się robi” Bogumił Kobiela gra rolę nauczyciela jazdy na nartach, który stoi na stoku i powtarza, jak mantrę te słowa: „Jak się nie przewrócisz, to się nie nauczysz.” I właściwie, to niewiele więcej robi dla początkujących adeptów narciarstwa a sam też niewiele umie.

Cały film jest opowieścią o tym, jak dwóch nieudaczników aspiruje do bycia artystami. Jeden bawi się w reżysera, drugi w literata. Snują opowieści o filmie, który nakręcą, i już samo udawanie bardzo ich cieszy i nobilituje.

Kiedy pierwszy raz oglądałam ten film, bardzo ostro oceniałam głównych bohaterów. Nie zrozumiałam, co Kondratiuk chciał pokazać. Teraz inaczej odbieram ten film, mam więcej łagodności i sympatii dla głównych bohaterów, bo choć nieudolnie, to jednak szli za marzeniem.

Kiedyś bym powiedziała, że zobaczyła żaba, że konie kują i sama nogę podstawia. Dzisiaj mi to nie przeszkadza. W końcu, jak nie spróbujesz, to nie dowiesz się, czy coś potrafisz czy nie. Strach przed oceną nie powinien powstrzymywać przed realizowaniem marzeń.

Dojrzałam do tego, żeby nie bać się potknięć i żyć bez strachu przed cudzymi ocenami. Co prawda nie idę tak daleko, jak bohaterowie Kondratiuka, ale też przekroczyłam swój Rubikon.

Kiedyś chciałam wszystko robić perfekcyjnie i jeżeli nie byłam pewna, że coś umiem, to w ogóle nie zaczynałam roboty. Wychodziłam z założenia, że albo fachowo albo wcale. W tej postawie było wiele asekuranctwa i strachu przed negatywną oceną.

Teraz daję sobie luz, godzę się ze swoimi ułomnościami i robię to, co lubię, starając się robić coraz lepiej. Nawet, jeżeli w ocenie innych nadaję się do czegoś jak kulawy do baletu, to nikt nie będzie za mnie decydował, co mogę robić a czego nie. Mam wystarczająco dużą dozę dystansu do siebie i krytycyzmu, żeby nie przekraczać granicy śmieszności, a nawet, jeżeli bym przekroczyła, to też to przeżyję.

W związku z powyższym, odważyłam się realizować swoje grafomańskie zapędy i dobrze się z tym czuję. Piszę sobie różne historyjki, które ktoś wykorzystuje, i zarabiam nie tylko na waciki. Bawię się w domorosłego filozofa i układam sobie świat wg Basi, bo lubię mędrkować i nikt mi tego nie zabroni. Pochlebiam sobie, że nawet jak wychodzę na głupka, to robię to z wdziękiem i bez zadęcia. I tego będę się trzymać, powtarzając: jak się nie przewrócisz, to się nie nauczysz.

sobota, 8 października 2011

Uf. Nareszcie koniec

Uf. Nareszcie koniec. Od jutra cisza wyborcza, w niedzielę głosowanie a od poniedziałku znowu nikt z szanownych i nie szanownych wybranych nie będzie się interesował obywatelem, czyli m.in. mną. Cieszę się, jak nie wiem co, bo od mnogości zapewnień i troski o mój los, aż mi łeb pękał.

Dzisiaj zobaczyłam na mieście plakat takiej treści: Tusk = Palikot w rządzie.
Jakie to szczęście, że ktoś zadbał o to, żeby mnie przestrzec, z jakim zagrożeniem powinnam się liczyć, gdybym zgłupiała i zagłosowała na Tuska albo, jeszcze gorzej, na Palikota. Ale prawdę powiedziawszy, to spot wyborczy pokazujący, kto na pewno pójdzie głosować, bardziej napędził mi strachu.

Może ja głupia jestem, a zdaniem niektórych nie ma co do tego wątpliwości(dlatego bez żenady próbują mi robić wodę z mózgu), ale osobiście nie chciałabym, żeby ktoś uczył mnie rozumu waląc parasolką po głowie albo różańcem po plecach.

Jak już powiedziałam, i będę się tego trzymać, wolę polityka, który udaje idiotę niż idiotę, który udaje męża stanu i opatrzności w jednej osobie. Prawdę powiedziawszy, to nie miałabym na kogo głosować, gdyby nie, prof. Maria Szyszkowska, która startuje do Sejmu jako kandydat bezpartyjny.

A miłe wiadomości na dziś są takie; Niutek skończył siedem miesięcy, przyjaciółka mojej Marty urodziła córeczkę Natalię i obie czują się dobrze, dowiedziałam się, że od poniedziałku mam robótkę za kaskę. Żyć nie umierać.