Szukaj na tym blogu

poniedziałek, 18 kwietnia 2011

Korepetycje u Zorby

Cudna pogoda, słonecznie i ciepło a ja nie mogę wyjść na spacer. Kaszlę jak gruźlik i pocę się jak w saunie, więc nie mam wielkiego wyboru – muszę wypocić to cholerstwo, które zatruwa mi życie. Pocieszam się, że prawie pozbyłam się kataru, nie mam temperatury, to tylko patrzeć, jak całkiem wyzdrowieję. Najwyższa pora, bo sama siebie już nudzę tymi choróbskami. Powtarzam za Sztaudyngerem:„Tym daję radę chorobie, że nic z niej sobie nie robię.” I co? Powtarzam, ale się wkurzam i rady nie daję. Za to choroba rzeczywiście nic sobie nie robi z tych moich zaklęć. Od dziś koniec. Ignoruję i czekam kiedy choróbsko strzeli focha i się na mnie obrazi, najlepiej na wieki wieków amen!

Oglądałam dzisiaj, już nie wiem po raz który, jeden z najsłynniejszych filmów - „Grek Zorba”. Ta opowieść o radosnym przeżywaniu każdej chwili i traktowaniu życia, jak wielkiej przygody, zawsze dodaje mi energii. Słowa o pięknej katastrofie pokazują, jak można zachwycić się nawet czymś, co niszczy i udaremnia wszystkie nasze plany. Ale, żeby tak patrzeć na życie, trzeba żyć z pasją i mieć poczucie wewnętrznej wolności. Och, jakbym chciała tak zatańczyć, tak drwić sobie z losu, jak Zorba. Do tańca nadaję się jak kulawy do baletu, ale chęci mi nie brakuje, więc kto wie.......

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz