Serniczki,
mazurki, babeczki, sałateczki, wędlinki i wszystkie smakołyki z
wielkanocnego stołu zemściły się okrutnie za pożarcie
zostawiając niechciany ślad na moich biodrach i brzuchu. Szlaczek jasny w drobną pepitkę by to trafił... Spodnie,
które przed świętami były luźniutkie, dzisiaj ledwie włożyłam, bo trzeszczały w
szwach. Cóż, nie
lubię chodzić w przyciasnych ciuchach, więc nie ma wyjścia,
trzeba zrzucić nadprogramowe sadełko.
Spróbuję
terapii śmiechem.
Jak
nie pomoże, to będę musiała zrobić sobie szlaban na słodkości.
A wtedy schudnę na bank... ze zgryzoty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz