Szukaj na tym blogu

niedziela, 12 kwietnia 2015

Rejteruję, bo się popsułam


Moje sprawy się poukładały, jest lepiej niż było, pogoda cudna, wiosna w rozkwicie, więc powinnam się cieszyć, ale... 
jakoś trudno mi się cieszyć tak jakbym chciała. Niestety, dokoła mnie jest wysyp mniejszych i większych ludzkich nieszczęść, które rykoszetem trafiają też we mnie.

Chciałabym jakoś pomóc, ale nie mam pomysłu, jak to zrobić, brakuje mi odwagi, żeby się bardziej zaangażować. Nie mam już siły ani fizycznej ani psychicznej, żeby patrzeć na cierpienie. Zgubiłam gdzieś oczko i wszystko się pruje...  

Wizytę w szpitalu u H. przepłaciłam bezsenną nocą i obezwładniającym poczuciem beznadziei. Do G, dziś nawet nie zadzwoniłam, bo bałam się, że usłyszę, że jest gorzej niż wczoraj. Z A. nie rozmawiałam od ponad tygodnia, bo nie wiem, co powiedzieć, jak ją pocieszać, skoro jest z nią coraz gorzej. 

Wolę chować głowę w piach, bo bezradność rozkłada mnie na łopatki. Nie chcę wiedzieć, czuć, myśleć, widzieć... Nie wiem, na jak długo wystarczy mi siły, żeby wyciągać się za grzywkę z ziemskich piekiełek. Dlatego próbuję zachować dystans, trzymać się na uboczu. Nie czuję się z tym dobrze, bo wiem, że nie można na mnie liczyć tak,  jak kiedyś. Trudno. Muszę odpuścić, bo żeby być dla innych trzeba najpierw zadbać o siebie.

Dlatego muszę skupić się na swoim życiu, schować się pod parasol spokojnej codzienności i małych radości. Dopóki nie oswoję się z sytuacją, nie pozbieram się trochę, nie naładuję baterii pozytywną energią i nadzieją, nie stać mnie na nic innego. Darujcie. Muszę zająć się sobą. 



 




obrazek złowiony w sieci

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz