W ostatniej firmie, w której pracowałam, poznałam niejakiego pana Henia. Pan Henio był mężczyzną z gatunku niskopiennych, bo ledwie dobijał do 170 cm wzrostu, ale i tak był przystojny. Swoje niezbyt duże acz zgrabne ciało ubierał pan Henio w sportowe marynarki, dżinsowe spodnie i obowiązkowo jasnoniebieskie koszule, które pięknie podkreślały kolor jego oczu. Pan Henio był chodzącą, uśmiechniętą życzliwością i dlatego był powszechnie lubiany. Najbardziej lubiły pana Henia kobiety, bo patrzył na nie z takim zachwytem w oku, że każda czuła się wyjątkowa i piękna. Pan Henio na patrzeniu nie poprzestawał i prawił jeszcze komplementy, które były raz bardziej, raz mniej wyszukane, ale zawsze były dalekie od fałszu. I tak, przeraźliwie chudej księgowej, która na głowie miała szopę wyondulowanych złotych loczków, mówił, że jest smukła i piękna jak młoda brzózka. Grubą Aśkę z administracji, która szybko przemierzała firmowe korytarze, prosił, żeby na chwilę przystanęła, bo inaczej ominie go szansa i popatrzenia na piękną, energiczną kobietę. Mocno starszą panią Jadzię z działu technicznego komplementował, że ma w sobie tyle piękna i dostojeństwa, co kobiety na obrazach starych mistrzów. Pani Jadzia była szczęśliwa, bo skostniała od lat w staropanieństwie i mocno dojrzałym wieku, czuła się przeźroczysta dla innych ludzi. I rzeczywiście mało kto zwracał na nią uwagę. Pan Henio był chlubnym wyjątkiem. Bo on miał dla każdej kobiety spojrzenie pełne zachwytu, specjalny komplement i szczery uśmiech. Jednak na tym awanse pana Henia się kończyły, choć wiem, że co najmniej dwie koleżanki miały bardzo dużą ochotę na coś więcej i nie przeszkadzało im, że komplemenciarz był żonaty.
Kiedyś, po wysypie komplementów pod moim adresem, chciałam przetestować pomysłowość pana Henia.
- Nic a nic panu nie wierzę, bo pan wszystkim kobietom tak mówi - powiedziałam licząc na dalsze komplementy.
- Pani Basiu, mówię, bo wszystkie kobiety są piękne jak się na nie uważnie patrzy - odparł, ale na dalsze komplementy się jednak nie wysilił.
O tym, że mówił prawdę przekonałam się, gdy w firmie zatrudniono jako magazynierkę żonę pana Henia. On rzeczywiście musiał się jej bardzo uważnie przyglądać, bo, na pierwszy rzut oka, jego żona była bardzo brzydką kobietą. Można powiedzieć, że miała urodę tylko dla konesera. Ale skoro miał z nią pięcioro dzieci, to przymusu żadnego w tym ożenku być nie mogło. Fama niosła, że pan Henio był
bardzo dobrym mężem i ojcem. Nie raz ich widziałam, jak wychodzili z pracy. On zawsze kurtuazyjnie pomagał jej wsiąść do samochodu, a dopiero później sam wsiadał. To niby mały szczegół, ale wiele mówiący o tym, z jaką atencją pan Henio traktował swoją żonę.
Na jakiejś delegacji miałam okazję dłużej pogadać z panem Heniem i wypić z nim niemałe co nieco. Tak mi było sympatycznie, że postanowiłam zadeklarować się uczuciowo. Nie na darmo mówią, że wódka ośmiela i rozwiązuje języki.
- Panie Heniu, kocham pana za to, że taki fajny z pana mężczyzna - powiedziałam bez cienia skrępowania.
- Wiem - odpowiedział.
I tu mnie zaskoczył, bo jednak nie spodziewałam się po nim takiej wiedzy.
- Pani Basiu, pani od razu wyglądała mi nie tylko na piękną, ale też mądrą kobietę - dodał, widząc moje zaskoczenie. No. Skromy pan Henio nie był i znał swoją wartość.
Po takich wyznaniach, to pozostało już tylko wypić brudzia, co też zrobiliśmy. Jak już przeszliśmy na "ty", to mój towarzysz zrobił się jeszcze bardziej rozmowny i jeszcze bardziej zyskał w moich oczach. W tym co mówił o swojej żonie było tyle ciepła, że magazynierka wyładniała również w moich oczach. Także Henio był nie tylko komplemenciarz, ale też prawdziwy mężczyzna, kochający mąż i ojciec, a do tego fajny kolega.
Woody Allen, którego lubię i z którym często się zgadzam, napisał coś takiego. "(…) dla kochającego osoba kochana jest zawsze czymś najpiękniejszym, co tylko można sobie wyobrazić, nawet jeśli ktoś postronny nie potrafi jej odróżnić od ławicy śledzi. Piękno tkwi w oku patrzącego. Gdyby obserwator miał słaby wzrok, powinien zapytać najbliższą osobę, która dziewczyna ładnie wygląda. (W istocie te najśliczniejsze są niemal zawsze najbardziej nudne, i dlatego niektórzy uważają, że Boga nie ma.)"
I jak tu się nie zgodzić? No nie da się. Henio, a zaraz po nim mój mąż, obaj potwierdzają tę regułę. Bo mam to szczęście, że mój mąż też nie widzi, co widzi. Dlatego uważa, że ma najładniejszą żonę, najładniejszą córkę i najpiękniejsze wnuki. Zięć nie załapał się do grona najpiękniejszych, ale chyba mu na tym nie zależało. Ja na ślepotę uczuciową cierpię umiarkowanie, więc podejrzewam, że filtry mi się się zacinają. Bo jak inaczej wytłumaczyć, że kocham siebie coraz bardziej (serio), a nie widzę, żebym była coraz ładniejsza? Szczerze mówiąc, to urody mi ubywa. Dokładam więc sobie koralików, oko maluję, włosy fryzuję, kiecki zmieniam, ale i tak efekt jest umiarkowany i nie biję po oczach większą ładnością. Postanowiłam więc, że będę się cieszyć, przynajmniej tym, że nie straszę. I się cieszę, bo ja lubię być zadowolona.
A TUTAJ pisałam od czego zależy to, co widzimy, jakby ktoś był zainteresowany wpisami z archiwum.
I na dzisiaj to by było na tyle.
Bo do miłości trzeba więcej, niż fizycznego piękna.
OdpowiedzUsuńRacja, ładne się szybko opatrzy, a ładne wnętrze będzie cieszyć przez lata. Chociaż optymalnie byłoby połączyć jedno z drugim i być ładnym całościowo, bo ci ładni mają ciut większe szanse na bycie docenionym.
UsuńDowcipnie zakończyłaś mądre rozważania.
OdpowiedzUsuńJak napisała Szczurowski, miłość nie potrzebuje pięknej fasady, ileż to pięknych kobiet/przystojnych mężczyzn, idealnych po prostu jest samotnych?
Miałam na studiach rusycystkę, za którą nie sposób było się nie obejrzeć, a męża miała mikrej postury, typowy naukowiec, w okularach, skromnie ubrany,jednak widziani razem wydawali się szczęśliwi, chodzili za rękę...wiele osób dziwiło się, co ona w nim widzi?
W szkole średniej miałam koleżankę, która miała bardzo nienachalną urodę, a zainteresował się nią najprzystojniejszy chłopak w całej szkole. Mało że się zainteresował, to jeszcze się z nią ożenił i byli bardzo szczęśliwym małżeństwem. Niestety większość ludzi patrzy na innych bardzo powierzchownie, więc tej ukrytej urody może się nie dopatrzeć. Ale jak się patrzy przez filtr serca, to więcej można zobaczyć.
UsuńI aż chce się powtórzyć za lisem z "Małego księcia" - "... bo najważniejsze jest nie widoczne dla oczu". Niestety, zbyt wiele razy patrzymy na innych bardzo powierzchownie. Dopiero po ich bliższym poznaniu, ukazuje się ich prawdziwe piękno. Mam znajomą, która lubi rozmawiać z miejscowymi pijaczkami i niejednokrotnie potwierdza, że wielu z nich to są inteligentni, mądrzy ludzie, którzy się w życiu poddali i pogubili, wybrali najprostsze dla nich rozwiązanie dla swoich problemów. Ech, temat "piękna w oku patrzącego" jest do rozważania na długie godziny. Lubię takie tematy.
OdpowiedzUsuńTeż lubię rozkminiać różne tematy. Zastanawiam się czasami, jak czują się takie osoby zrobione na nowo przez chirurgów plastycznych, jak żyje się z taką nieswoją twarzą. Bo jest jasne, że gdybyśmy mieli wybór, to każdy wolałby być ładny a nie brzydki. Ale żeby tak się przerobić, jak np. ta celebrytka Rozenek. Tak to bym jednak nie chciała. Sama we wczesnej młodości planowałam zoperować sobie nos, bo mój wyjątkowo mi się nie podobał. Pewnie nie wpadłabym na to, żeby aż tak nie lubić swojego nosa, gdyby nie koleżanka, która mnie wyśmiewała. Sama miała mały zadarty nos, taki świński ryjek, ale mi nie przyszło do głowy, że ten jej nos jest jakiś nieładny. Teraz jak patrzę na swoje zdjęcia z dzieciństwa, młodości, to aż trudno mi uwierzyć, że miałam takie straszne kompleksy związane z tym nieszczęsnym nosem. Byłam ładną dziewczyną, podobałam się chłopakom, co dla młodej dziewczyny stanowi ważne kryterium, a jednak urodowych kompleksów mi nie brakowało. Chyba o tym napiszę następną notkę.
UsuńTo ja czekam z niecierpliwością na ten wpis o dziewczęcych kompleksach. Na przegadanie takiego tematu, to jednej nocy za mało by było ;)
UsuńObudziłaś moje głęboko schowane i uśpione myśli...
OdpowiedzUsuńCiekawa bardzo jestem jakie. Mnie pan Henio się przypomniał po przeczytaniu posta Klarki.
OdpowiedzUsuńA takie tam wspominki, kiedy mogłam zobaczyć to piękno w oczach i... chyba bałam się je zobaczyć... Dawne czasy!;(
UsuńBo na wszystko musimy mieć zgodę w środku, widocznie wtedy tej zgody nie miałaś. Buddyści mówią, że wszystko przychodzi w odpowiednim czasie, a jednak trochę żal.
UsuńA ja kiedys uslyszalam, ze prawdziwego piekna nie da sie zobaczyc, natomiast da sie je czuc. I bardzo mi sie to spodobalo.
OdpowiedzUsuńCoś w tym jest. Pamiętam co poczułam, jak pokazali mi po porodzie moją córkę. Ta fala ciepła i zachwytu nad tą kruszyną zalała mnie całą. Ja nie tyle widziałam, co czułam, że ona była idealna. Kocham ludzi, którzy mają w sobie światło, bo na nich się patrzy ponad ich fizycznością. Kiedyś bardzo się zdziwiłam, gdy ktoś o mojej przyjaciółce Grażynce powiedział, że ona jest brzydka. Po latach oglądając stare zdjęcia zobaczyłam, że Grażynka miała bardzo nieharmonijne rysy twarzy, wysuniętą mocno szczękę, małe oczy, duże uszy, krótką szyję, ale ja tego zupełnie nie widziałam. W tych nie największych oczach Grażynki było tyle ciepła, że nic innego nie rzucało się w oczy. Jeszcze teraz na myśl o niej się uśmiecham, bo to była przemiła i dobra dziewczynka.
OdpowiedzUsuńZwiązek, jeżeli ma przetrwać długo, nie może być oparty jedynie na cechach zewnętrznych takich jak uroda. Jak mówi stare przysłowie uroda przemija a głupota pozostaje i zaczyna uwierać, głównie drugą stronę.;)
OdpowiedzUsuńSwoją drogą to mariaż głupoty z urodą (u jednego osobnika) występuje nader często i to u obu płci.
Byłam tak umęczona porodem(pośladkowy siłami natury), że jedyne co do mnie dotarło to jej płacz jeszcze na pępowinie i słowa lekarki, "to dziewczynka", a ja jęknęłam i powiedziałam: Magdalenka. I ta ogromna ulga, że ona żyje, bo cały czas się bałam,że się udusi.Nawet nie wiem czy mi ją pokazali, tak byłam wykończona.
Pięknie opisalas pana Henia, szkoda że takich mężczyzn jest coraz mniej...pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńRównież przesyłam serdeczności. Wpadaj częściej.
OdpowiedzUsuń