Jak w tytule - dopadły mnie egzystencjalne smuty. Moje przywiązanie do życia ma się nijak do jego jakości, bo jakość... cóż, jest jaka jest. Staram się obśmiewać moje starcze lęki, ale przeganiane chowają się po kątach, żeby przy pierwszej okazji znowu się na mnie rzucić.
A do 60 roku życia mój pesel mi nie przeszkadzał. Po prostu, lata mijały, a ja sobie żyłam raz w lepszej, raz w gorszej kondycji psycho-fizycznej, ale peselu się nie czepiałam. Od życia nie wymagałam za wiele, ale bardzo się starałam, żeby mi smakowało. Zatrudniłam se na etacie takiego jednego Optymizma (wiem, że piszę niegramatycznie, ale z niegramatycznego serca, więc poprawiać nie będę), który razem ze mną pchał ten wózek o nazwie "Życie" i jakoś to było.
Minęła sześćdziesiątka i dopadł mnie taki refren:
"Gdy mu fasada rozpada się z trzaskiem
Gdy zza niej wyjrzy jak małpa z pokrzywy
Pysk zły i obrzydliwy i pryśnie cały blef
O wtedy chociaż się pragniesz powściągać
Nie nasobaczyć i nie naurągać
Choć inwektywą żywą nie chcesz chlustać
To same twe usta wykrzykną tobie wbrew:
Szuja"
No ludzie kochane, w piosence mowa o wrednym mężczyźnie, a mnie ten tekst pasuje jak ulał do życia. To albo ja jakaś nierozgarnięta albo coś w tym jest. Żadnej męskiej szui nie dałam się zniszczyć, ale życie nie raz mnie przeczołgało. Jednak przecież zawsze dawałam radę, aż do teraz. Bo teraz normalnie "poderżniętam jest". Mój optymizm zamienił się miejscami z poupychanymi po kątach smutkami. I teraz on se siedzi w kącie, a one latają po chałupie i coraz szerzej otwierają mi oczy.
Bo życie, to jednak szuja, najpierw narobi człowiekowi nadziei, a potem pokaże małpią mordę. Bywa, że nie raz pójdzie dalej i pokaże też czerwoną małpią dupę. I jakby się człowiek nie zapierał, to wrażenie estetyczne jest paskudne. Kiedy taki zniesmaczony człowiek pod tytułem "Kobieta" wysila wszystko co tam ma w głowie, a umówmy się, że z wiekiem ma coraz mniej, żeby zrozumieć, co to się porobiło i czemu aż tak, to już widzi na horyzoncie wstrętną, chudą babę, zamotaną w czarne szmaty, z narzędziem żniwiarza w kostycznej dłoni. A im bardziej kobieta pod tytułem "ja" stara się nie myśleć o tej babie z kosą, tym bardziej wie, że ona ciągle skraca dystans. Optymizm wzywany na ratunek ciągle najchętniej siedzi w kącie, a przynaglany odpowiada:spierdalaj babo, ja już się napracowałem. To, co zrobić, jak kostucha jednak zechce się przywitać? Ja chyba pójdę w naśladownictwo i wzorem Optymizma powiem jej: spierdalaj babo, zarobiona jestem. Ale czy to pomoże? Boję się, że nie. Jednak na pewno spróbuję. Tylko teraz muszę się bardziej do roboty przyłożyć, żebym nie musiała kłamać. I to jest najlepszy dowód na prawdziwość tezy, że życie boli.
Smutki najlepiej byłoby przespać, bo a nuż coś miłego się przyśni i jeszcze przy okazji robota nas ominie. Ale nic z tych rzeczy. Na starość nie ma spania na zawołanie. Na starość na spanie trzeba sobie zasłużyć. Najpierw trzeba padać ze zmęczenia na twarz. Potem trzeba długo i cierpliwie wciskać twarz w poduszkę, aż z braku tlenu zacznie się odpływać i na ostatnim oddechu trzeba się modlić, żeby wredny organizm nie dźgnął nas gdzieś bólem. Bo jak dźgnie, to wtedy wszystko trzeba zaczynać od początku. A potem to już jest magiczna 4 rano i traci się nadzieję na sen. Następnie trzeba wstać po dobrze nieprzespanej nocy i usilnie się starać, żeby jednak coś z tego życia mieć. Bo, nawet jak to nasze życie zachowuje się jak "żyćliwy", to głupio odpuszczać walkowerem najmniejszą choćby szansę na coś miłego. Z drugiej strony strasznie zmęczona jestem i tak mi się już nie chce starać. Ale z trzeciej strony, to jak się nie chce i nie ma po co, to zawsze można żyć na złość. Nie byłabym pierwsza taka złośliwa. No, to nie ma odwrotu, trza żyć, a jak trza, to trzeba.
"Żyćliwych", których niepokoi, że tak sama do siebie gadam i jeszcze ze sobą negocjuję, chcę uspokoić. Leczyć mnie na razie nie trzeba, to raz, a dwa, to zawsze lepiej zawracać dupę sobie niż innym, co ja niniejszym czynię.
I na dzisiaj to by było na tyle.
Kabaret Starszych Panów
W pewnej książce mocno leciwa pani zadeklarowała, że od pewnego czasu nie używa lustra, by się nie dołować, może coś w tym jest? Nosimy w sobie młodą duszę, a tu lustro nachalnie przypomina o wieku...
OdpowiedzUsuńGdzieś tez czytałam, ze Michalina Wisłocka, gdy leżała w szpitalu a lekarze nie dawali jej szans, postanowiła na złość byłemu mężowi wyjść z choroby zwycięsko:-)
Każda z nas ma takie chwile lub dni...
nauczyłam się omijać lustra i to się mści bo w pracy mam mnóstwo luster do czyszczenia a ja ich nie widzę!
UsuńMnie najmniej przeszkadza to jak wyglądam. Dużo gorzej radzę sobie z coraz większymi ograniczeniami jakie narzuca mi organizm. Smutno mi tak zwyczajnie po ludzku, że pewne rzeczy już mi się nie przydarzą. Prosty przykład. Bardzo lubiłam biegać. W młodości biegałam wyczynowo. Teraz marzy mi się, żeby tak pobiec, czując lekkość w sobie i wiatr we włosach. Niestety już tego nie zrobię, bo kolana, bo serce, bo kręgosłup. Teraz robię wiatr, jak wzdycham.
UsuńCałe życie tyrałam jak głupia. Jak byłam dzieckiem i młodzieżą - pod karnym okiem matki. Potem sama (o, ja gupia!) nadawałam sobie ostry rygor (czwórka dzieci i leniwy ówczesny maż jakby zmuszały). Wydawało mi sie, że tak trzeba. I tak do 53 roku życia, kiedy to przypadłość zwana menopauzą odwróciła całkiem moje pojmowanie życia. Po prostu wielu rzeczy już nie mogłam... Nie ukrywam, że przyczynił się do tego także mój drugi i aktualny mąż, który uczył mnie odpoczynku, wyręczając także w wielu pracach.
OdpowiedzUsuńNa emeryturze jestem już spokojna, zrelaksowana. Robię, co chcę. Śpię długo i dobrze. Nie przejmuję się bzdetami. Lustro także omijam, bo stale mam w pamięci siebie dwudziestoletnią i po co to psuć... ;)))
Żeby jeszcze zdrowie dopisywało, to mogłabym żyć do setki!
Do setki to bym chyba nie chciała żyć, bo to za dużo pożegnań i za dużo ograniczeń. Jednak chciałabym jeszcze trochę pożyć, żeby nacieszyć się wnukami, córką i innymi bliskimi mi ludźmi. Wkurza mnie ilość atakujących mnie chorób i chroniczny ból. Coraz mniej we mnie zgody, żeby płacić rachunek za życie cierpieniem, a tu inaczej się nie da. Fizycznie jestem w marnej kondycji i niewiele mogę na to poradzić.
UsuńUła, ale się ulało:)Ty nie żyj na złość, tylko żyj normalnie:)Małpia morda też bywa sympatyczna, tylko trzeba tę małpę deczko oswoić. Owszem, mam kłopot z zasypianiem, z bólami, z lękiem, ale w środku, w głowie, siedzi taka trzydziestka i ona równoważy fizyczne niedogodności.
OdpowiedzUsuńNie kojarzę śmierci z wizerunkiem kostuchy z kosą. Wbił mi się obraz Parek siedzących w kręgu i przędnących nici życia. A obok każdej leżą nożyce.
No, ulało się. Czasami człowiek ma fazę na "usmarkała się bida i płacze". Staram się nie za często, ale bycie ciągle dzielną bardzo już mi obrzydło.
UsuńChyba każdy czasem wpada w egzystencjalne doły i cała filozofia to względnie szybko i skutecznie z nich wyłazić, by się przypadkiem nie zasiedzieć- bo bieda gotowa!
OdpowiedzUsuńPamiętaj o tej 30-tce, która Ci w środku siedzi i śmiej się z czarnej baby- ona uśmiechniętych z daleka omija!
I jeszcze jedno Ci powiem: mam tych latek całe mnóstwo więcej od Ciebie a rzeczona 30-tka i u mnie w środku siedzi i czasem szczerzy się radośnie całkiem bez powodu!
Mnie się ten mój środek bardzo nie zgadza z tym, co na zewnątrz i nie mam tu na myśli wyglądu, bo wygląd załatwiam dodawaniem koralików. Nie podoba mi się działanie mojego starczego organizmu. Ale co pan zrobisz, jak nic pan nie zrobisz.
UsuńCzłowiek mówi do siebie, jak chce pogadać z kimś inteligentnym. ;)
OdpowiedzUsuńTeż tak sobie tłumaczę, bo to i pochlebstwo i wytłumaczenie w jednym.
Usuń