Szukaj na tym blogu

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą medytacja. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą medytacja. Pokaż wszystkie posty

sobota, 23 maja 2015

Nareszcie mamy sobotę



Sobota – czas na życie bez pośpiechu, w harmonii z wewnętrznym rytmem, na pełnym oddechu. Pogoda jest taka sobie, bo pochmurno, chłodno i wieje, ale świat umyty deszczem jutro będzie piękniejszy, więc nie ma co narzekać. Ważniejsza od pogody za oknem jest pogoda ducha a ta zależy od nas. Mnie dzisiaj żyje się dobrze i tego samego życzę też Wam. A w prezencie mam dla Was przypowieść Anthonego de Mello.

* * *
 
Medytacja

Uczeń zapadł w sen.
Śniło mu się, że znalazł się w raju.
Jakież było jego zdziwienie, kiedy ujrzał tam Mistrza wraz z pozostałymi uczniami. Wszyscy pogrążeni byli w medytacji.
- Czy to właśnie jest rajska nagroda? – wykrzyknął. 
– Przecież dokładnie to samo robiliśmy na ziemi!
Usłyszał głos:
- Głupcze! Myślisz, że ci medytujący, których widzisz są w raju?
Wprost przeciwnie:
Raj jest w tych, którzy medytują
.
















obrazki złowione w sieci

środa, 25 marca 2015

(...)























Cisza to nie zawsze spokój, ale cudnie jest znaleźć spokój w ciszy. Schować się pod zamkniętymi powiekami, pomilczeć, pomyśleć i popłynąć... Kiedy znudziło mi się wsłuchiwanie we własny oddech włączyłam sobie Beethovena, którego po długiej przerwie odkrywam na nowo. 

To właśnie robiłam dziś całe przedpołudnie. A teraz pora wziąć się za robotę. Święta coraz bliżej, więc trzeba ogarnąć chałupę i pomyśleć o jakichś świątecznych zakupach. Nie ma zmiłuj. 

Tym bardziej, że wyniki badań są całkiem dobre, więc odpadła jedna z istotnych przyczyn świątecznej wymuwkozy. No, ale pan doktor G. stracił w moich oczach, bo kto to widział tak mnie straszyć, jak ja i bez tego jestem przestraszona kiepskim stanem swoich przyszłych zwłok. Ale nic to. Nie dajemy się i żyjemy dalej. Serdeczności dla tych, których zmartwił mój ostatni wpis. 

obrazki złowione w sieci

czwartek, 28 marca 2013

Trzeba przyglądać się swoim myślom

 
znalezione w sieci
Po wczorajszym dobrym nastroju dziś rano nie było śladu. Obudziłam się jakaś przygnębiona i niezadowolona. Nie wydarzyło się nic takiego, co tłumaczyłoby mój wisielczy humor, więc zaczęłam się zastanawiać ki diabeł w tym siedzi. Jednak nie miałam czasu rozwinąć się w dzieleniu włosa na czworo, bo z zadumy wyrwało mnie walenie do drzwi. Przed drzwiami stał hydraulik ze spółdzielni, który powiedział, że musi sprawdzić moją łazienkę, bo zalewam sąsiadkę.

 Na pierwszy rzut oka w łazience wszystko było w porządku, żadnej wody, ale hydraulik rzucił okiem raz jeszcze i wypatrzył cienką strużkę wody przy kranie nad zlewem. Na szczęście ze sklepu wrócił Ślubny i zajął się cieknącym kranem. A ja mogłam dalej dociekać, co też mnie gniecie, skąd to zniechęcenie i poranny brak entuzjazmu do życia.
  • No to pięknie, trzeba skuć kilka płytek i wymienić baterię – poinformował Ślubny, patrząc na mnie spode łba jakbym była czemuś winna.
  • Żartujesz. Przed świętami chcesz rozbebeszać łazienkę? Nie wystarczy wymienić uszczelki?
  • Nie wystarczy, uszkodzenie tkwi głębiej – skwitował krótko, a ja skisłam jeszcze bardziej.

Nie dość że paskudnie się czuję, to jeszcze przybył mi kolejny kłopot – pomyślałam z pretensją bliżej nie wiadomo do kogo. Ale z drugiej strony, to tylko kłopot. A przecież mogło być gorzej, mogło zalać całe mieszkanie. Zamiast przeżuwać swoje niezadowolenie skupiłam się na tym, co trzeba zrobić. Baterię i tak mieliśmy zamiar wymienić, więc to niewielka strata. W piwnicy mamy kilka zapasowych płytek, to będzie czym załatać dziury. Mieszkanie ubezpieczone, więc nie będzie trzeba ponosić kosztów malowania łazienki sąsiadki. A do soboty Ślubny powinien zdążyć wszystko naprawić. Wniosek - nie jest tak źle.

I tak, rzeczywisty problem jakoś odsunął na bok emocjonalny dołek. Zjadłam pyszne śniadanie, przeczytałam relację z podróży mojej ulubionej koleżanki Joli i do południa zapomniałam, że nie wiedzieć czemu rano było mi źle. 

Natura ludzka ma to do siebie, że emocje dają nam poczucie szczęścia, ale mogą też nas unieszczęśliwiać. Dlatego dobrze jest pamiętać, że emocje przychodzą i odchodzą, więc nie powinno się traktować ich zbyt poważnie. Nie należy ich tłumić, ale też nie trzeba się od nich uzależniać. Warto się zastanowić z czego wynikają, co za sobą niosą, a potem nad nimi panować. Stoicki spokój pomaga ogarnąć emocje i racjonalnie z nimi postępować.

A tak a propos stoików. Marek Aureliusz twierdził, że „Nasze życie jest takim, jakim uczyniły je nasze myśli.” I trudno się z tym nie zgodzić. Dlatego, żeby mieć dobre życie trzeba starać się myśleć pozytywnie, bez zawieszania się tylko na tym co jest nie takie jakbyśmy chcieli. 

Świetną myślo-odsiewnią jest medytacja. Myśli sobie płyną a my się przyglądamy, nie nadając im szczególnego znaczenia, pamiętając, że my to nie tylko nasze myśli, to coś znacznie więcej. Pogodnych myśli życzę wszystkim i sobie samej.

znalezione w sieci

piątek, 18 listopada 2011

Poranne poszukiwanie szczęścia

Otworzyłam oczy i spojrzałam na zegarek stojący na półce, wskazówki pokazywały ósmą. Przez zasłonięte rolety przebijało światło, wypełniając pokój słoneczną poświatą. Ciekawe czy na dworze jest trochę słońca czy to tylko sprawa żółtych rolet? – pomyślałam. Żeby to sprawdzić wystarczyło pociągnąć za sznurek i otworzyć się na świat, ale zdecydowałam, że wcale nie muszę tego wiedzieć, wolę żeby zostało tak jak jest.

Wstałam, owinęłam się ciepłym szlafrokiem i poszłam do kuchni zaparzyć poranną herbatę. W kuchni roleta była podniesiona, więc zobaczyłam listopadowy krajobraz ozłocony słońcem. Ucieszyłam się, że jesień jest w tym roku bardzo łaskawa.

Z zagapienia wyrwało mnie bulgotanie czajnika, więc wsypałam do szklanki trochę herbaty i zalałam ją wrzątkiem. Kuchnię wypełnił cudny aromat gorzkiego ziela i słodkiej pomarańczy. Posłodziłam sobie herbatę łyżeczką miodu i wróciłam do pokoju. Usiadłam na fotelu i popijając gorącą herbatę, z przyjemnością przyglądałam się pokojowi wypełnionemu ulubionymi rzeczami.

Mój wzrok zatrzymał się na stojącym na podłodze, tuż przy łóżku, uśmiechniętym kocie. Kota kupiłam sobie w prezencie urodzinowym i ile razy na niego spojrzę też mam ochotę się uśmiechnąć. Ma piękne figlarne oczy, w które z przyjemnością się patrzy. Aż żal, że jest z jakiegoś egzotycznego drewna a nie z krwi i kości.

No, to zaczynamy kolejny dzień pani Basiu – powiedziałam na głos, bo od jakiegoś czasu mam w zwyczaju ze sobą gadać, żeby lepiej wiedzieć, co mam na myśli. Cóż, w pewnym wieku człowiek musi wzmacniać bodźce. To za dwie godziny badania w szpitalu, w drodze powrotnej trzeba zrobić zakupy, potem pomyśleć o jakimś obiedzie, wyliczałam zadania. Nie za wiele tego, ale przy mojej kondycji aż nadto. Chroniczny ból obrzydza mi życie a serce telepie się jak wystraszony ptak, więc lekko nie jest, ale trzeba się starać.

Usiadłam po turecku, wyprostowałam bolące plecy, zamknęłam oczy i wsłuchałam się w swój oddech. Po chwili zaczęłam wypowiadać słowa mantry. Dźwięk, oddech i czas płynęły przeze mnie a ja byłam wyłączona. Po piętnastu minutach wróciłam do siebie z większą ilością energii. Czułam się lekko i miałam więcej siły, żeby zrobić to, co muszę i to, co chcę.

Agnes Repplier, pisarka, eseistka napisała kiedyś, że: „Nie łatwo jest znaleźć szczęście w sobie, ale nie można go znaleźć nigdzie indziej.” I to jest święta prawda. Czasami dobrze jest nie odsłaniać okien a zamiast tego poszukać szczęścia pod powiekami. Tak właśnie myślę.