Szukaj na tym blogu

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą upływ czasu. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą upływ czasu. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 1 września 2020

Nastoletnie kompleksy, które leczy upływ czasu

Młodzieńcze kompleksy, ręka do góry, kto ich nie miał. Lasu rąk na pewno nie będzie. Ja kompleksy miałam i w tym wyjątkowo nie odstawałam od ogółu, bo z resztą podobieństw do ogółu było różnie. Jak już zagaiłam, to przejdę do konkretów.  

Po pierwsze i najokropniejsze było to, że po moim Tacie odziedziczyłam nos. Tata ze swoim nosem był przystojny, mnie mój nos strasznie przeszkadzał i długo mnie prześladował. Miałam pretensje do losu i  genów, że zamiast odziedziczyć po Tacie zgrabne nogi, to trafił mi się akurat nos. Żeby się jakoś w przyrodzie wyrównało, to mój brat odziedziczył po Tacie zarówno nogi jak i nos. Marnował potem te zgrabne nogi nosząc długie spodnie, a ja męczyłam się z nogami jak od fortepianu.


Bo drugim, trochę mniejszym kompleksem niż nos, były moje nogi.  Nadaremnie szukałam pocieszenia w tym, że są długie i szczupłe. Nic nie było mnie w stanie pocieszyć, skoro miałam takie nogi.

Lista moich urodowych nieszczęść miała jeszcze kolejne punkty, bo jak ktoś chce się czegoś czepiać, to, pole do popisu jest co najmniej tak duże jak organizm czepiającego się, że tak filozoficznie zauważę. A już w wieku lat nastu, to człowiek płci żeńskiej szybciej produkuje kompleksy niż krosty na czole. I tak oto zgrabnie przeszłam do kolejnego kompleksu, jaki miałam nieprzyjemność posiadać.

Po trzecie,  miałam trądzik młodzieńczy. Koszmar w postaci czarnych punkcików i okresowych wykwitów (co za głupie określenie na pospolitą krostę), spędzał mi sen z powiek. Jak do tego dodać, że te czarne kropeczki i wykwity najlepiej się miały na moim paskudnym nosie, to normalnie była tragedia antyczna w trzech aktach.

Kolejnym problemem wielkiej wagi, choć jednak trochę mniej dotkliwym niż trzy poprzednie, był mój wzrost. No, jak można w podstawówce mieć 1.68 cm wzrostu?! No, jak? A, jak się  w dodatku jest dziewczyną i, w drugim dodatku, większość chłopaków ze szkoły i podwórka ledwie dobija do metra sześćdziesięciu, to to się po prostu w głowie nie mieści.

Nie wiem, jak w późniejszych latach było z pojemnością głowy, ale, sądząc po rezultatach, chyba jednak lepiej. I to, co wcześniej się nie mieściło, zaczęło się mieścić.

Najszybciej przestałam się czepiać swoich nóg. Wytłumaczyłam sobie, że nogi owszem mam fortepianowe, ale tylko poniżej kolan. Brak pęcinki świetnie tuszowały długie kozaki, które nosiłam do miniówek, odkrywających moje ładne uda. W lecie trochę trudno było latać w kozakach, więc chodziłam w powłóczystych długich spódnicach albo nosiłam spodnie. Z upływem czasu coraz mniej przyglądałam się swoim nogom, chociaż nic a nic nie wyładniały. Powiem więcej, teraz nawet uda mam do dupy, ale mam to w dupie, że się tak brzydko wyrażę.

Obiecywałam sobie, że jak tylko skończę szkołę, to pójdę do pracy, zaoszczędzę trochę pieniędzy i zoperuję sobie, tę nieszczęsną kichawę. Jednak z moich planów, nic nie wyszło. Najpierw na przeszkodzie stał brak pieniędzy, bo lista wydatków na tak zwane życie była dużo dłuższa niż mój nos, więc nos musiał poczekać. Potem, jak już miałam większe pieniądze, to nie miałam czasu, bo ślęczałam w robocie i podpierałam się nosem, więc nie było sensu go skracać. A jeszcze później miałam wypadek i przestałam sobie zawracać dupę wydumanymi problemami. Nos został jaki był i przestał mi przeszkadzać. 
Jak wziąć pod uwagę, że nos i uszy rosną człowiekowi całe życie, to myśląc po staremu, powinnam się załamać. Dziwne, ale jakoś się nie załamuję. Nie myślę o tym w ogóle, to chyba jednak coś z tą głową się zadziało. A uszy to mam akurat bardzo ładne, małe, przystające, to niech se rosną. Ach, jakbym wszystko miała takie ładne jak uszy... i tu się rozmarzyłam. Nieważne, nie mam wszystkiego takiego ładnego i też żyję. 

Trądzik młodzieńczy z wiekiem mi przeszedł, a tłusta cera się przydała, bo prawie nie mam zmarszczek. Pomarszczyłam się tylko w okolicach oczu, bo tam widocznie tłuszczu nie wystarczyło. Często i długo się śmieję, więc zaatakowały mnie kurze łapki. Mówi się trudno, lepsze kurze łapki ze śmiechu niż mopsia mordka z żalu za odchodzącą młodością. Wychodzi na to, że na starość zrobiłam się strasznie zgodna. Trudno, niech i tak będzie.

Idźmy dalej śladem moich kompleksów.  Nie mam już pretensji, że jestem za wysoka. Nie zmalałam, ale pretensji nie mam za grosz. Teraz 1.68 cm to żaden problem, a przynajmniej dodatkowe kilogramy mają się gdzie odkładać. Poza tym, nikt teraz za mną nie lata  i nie drze się: wysoka jak brzoza a głupia jak koza. A nawet jakby latał i się darł, to teraz by mnie to nie zabolało. Albowiem, ponieważ, gdyż - nawet ze swoją głupotą się oswoiłam i nie mam pretensji, że inni mają większą. O, jaka zarozumiała się na starość zrobiłam. No trudno, zrobiłam się, to odrabiać się nie będę.

Reasumując, teraz mam nie lepiej niż miałam. I chociaż nic na lepsze się nie zmieniło, to nie widzę problemu. Plus pięć do bliży i plus trzy do dali skutecznie ułatwiają mi sprawę. A jaka ładna jestem, normalnie aż sobie zazdroszczę. Kiedyś byłam młoda i ładna, a teraz jestem tylko ładna. I tej wersji będę się trzymać.
I na dziś to by było na tyle.

czwartek, 29 grudnia 2011

Zegary i czas płynący jak rzeka

kamarisz















Jeszcze tylko dwa dni i pożegnamy stary rok. Strasznie szybko minął mi ten rok, za szybko. I to jedyna refleksja na dzisiaj. Reszta to zdjęcia  i piosenka Czesława Niemena.

marcell

marcell

marcell

marcell



Czas jak rzeka płynie 




piątek, 1 kwietnia 2011

Doba wciąż jest za krótka

Żyję w niedoczasie. Doba wciąż jest za krótka. Wieczorem zwykle okazuje się, że zostaje jeszcze parę rzeczy, z którymi nie zdążyłam się wyrobić i żal mi że trzeba iść spać. A przecież wcale nie jestem pracusiem, który zapełnia każdą minutę działaniem. Powiedziałabym że wprost przeciwnie.

Lubię robić różne rzeczy, ale lubię też mieć czas na refleksję, zamyślenie, zapatrzenie, rozmarzenie. Dziwię się ludziom, którzy się nudzą, bo nie rozumiem, jak można się nudzić. Jeżeli mi czegoś brakuje, to na pewno nie rzeczy, którymi chciałabym się zająć.

Ostatnio doba skróciła mi się jeszcze bardziej, bo dużo czasu spędzam z wnukiem. Pomagam córce, chociaż dobrze sobie radzi i bez mojej pomocy. Jednak nie mogę przepuścić okazji, żeby dosłodzić sobie życie zajmowaniem się Niutkiem. Córka ma dobre serce, więc dzieli się ze mną wielką radością, jaką jest bycie z dzieckiem. Nie odgania mnie od małego a ja gapię się w niego jak w telewizor i rozpływam się ze szczęścia.

W międzyczasie kończę pracę na umowę i czytam książkę, którą obiecałam ocenić. Czytanie przemyśleń Ryżaka jest bardzo przyjemną czynnością, ale poświęcam temu zbyt mało czasu, bo proza życia domaga się mojej uwagi. Niestety nie przepadam za wieloma czynnościami, które trzeba codziennie wykonać, żeby jako tako żyć. Ale bez większej chęci z moje strony musi mi się chcieć . Robię więc to czego akurat robić mi się nie chce. A czas ucieka.

Jeden z moich ulubionych autorów Phil Bosmans napisał słowa, które wykorzystuję do rozgrzeszenia siebie ze zbyt małej wydajności: „Czas to nie droga szybkiego ruchu pomiędzy kołyską a grobem, czas – to miejsce na zaparkowanie pod słońcem” Przyznam bez zbytniej skruchy, że często robię sobie przerwy w jeździe i sprawdzam gdzie trawa bardziej zielona.

sobota, 5 lutego 2011

Też jestem przeciw.

Cały dzień spędziłam na czytaniu i rozmyślaniu. Ostatnio te dwie czynności zajmują mi najwięcej czasu. Zanim się obejrzałam zrobiło się późno. Po raz kolejny doszłam do mało odkrywczego wniosku, że doba jest za krótka. Zupełnie nie wiem, jak to możliwe, że niektórzy ludzie narzekają, że czas im się wlecze. Mnie czas zbyt szybko ucieka. Dopiero był poniedziałek a już jest piątek. Po co te dni tak szybko gonią jeden za drugim. Ja nie nadążam.

Z za ściany słyszę bicie zegara, bo ściany w blokach cienkie a o tej porze wreszcie jest cicho. Moi sąsiedzi od dawna śpią a ja pracuję na rachunki dla elektrowni. Trzeba iść spać.

Jeszcze tylko przytoczę przeczytaną dzisiaj anegdotę, która mnie ubawiła.

Pewnego dnia do Czesława Miłosza przyszła młoda dziennikarka, żeby zrobić wywiad. Była pewna siebie, miała wielkie oczy, w których widać było wyraźną tęsknotę za rozumem. Sprężyła się i zadała pierwsze pytanie:
- Co Pan sądzi o przemijaniu?
Miłosz skulił się w swoim fotelu, przez chwilę się zastanawiał, po czym wyprostował się i równie energicznie, jak ona zadała pytanie, odpowiedział :
- Jestem przeciw.