Szukaj na tym blogu

wtorek, 25 stycznia 2011

Narzekać każdy może...

Jak każdy mam takie dni, że wyłazi ze mnie „narzeka-czka” i nic mi nie pasuje. Denerwuję się, że coś nie jest dokładnie takie jakbym chciała, chociaż powinnam się cieszyć, że w ogóle jest. Mogłabym wtedy śpiewać na dwa głosy razem z Krzysztofem Piaseckim: *** Niby mam żonę, ale co to za żona, Niby mam auto, ale co to za auto, Niby mam oczy, ale nic nie widzę, Niby mam uszy, ale nie słyszę nic. Niby mam katar, ale co to za katar, Niby mam pracę, ale co to za praca, Niby mam chęć, ale co to za chęć, Niby mam czas, ale co to za czas. Niby mam dom, ale co to za dom, Niby mam ojca, ale co to za ojciec, Niby mam brata... nie, brata nie mam... Niby mam kaca, uo, kaca to mam! Niby mam humor, ale co to za humor, Niby mam szmal, ale co to za szmal, Niby mam z głowy, ale co to za głowa, Niby mam twarz, ale co to za twarz. Niby mam... Niby mam pamięć, ale co to za pamięć, Niby mam nosa, ale nie czuję nic, Niby mam syna, ale nie jest to córka, Niby mam córkę, ale nie jest to syn. Popatrz, co mi narobiłaś, Choć ci przecież jadłem z ręki, Zobacz, co zrobiłaś Z życiem mym, Choćbyś nie wiem, jak prosiła, Nie zaśpiewam tej piosenki, Bo nie zasługujesz na nią ty. Niby mam pomysł, ale co to za pomysł, Niby mam tekst, ale co to za tekst, Niby mam puentę, ale co to za puenta, Niby mam ciebie, ale co to za ty. *** 

Pół biedy gdy takie dni się zdarzają, bo to da się przeżyć. Gorzej gdy na czyjeś życie składają się wyłącznie dni przepełnione niezadowoleniem. Niestety jest całkiem spora grupa ludzi, którzy mają duży talent do obrzydzania sobie życia ciągłym narzekaniem. We wszystkim dopatrzą się jakiejś wady i ze wszystkiego potrafią zrobić problem. Co by ich nie spotkało, na pewno ich nie zadowoli na tyle, żeby nie znaleźli jakiegoś feleru. Kiedy się im dokładnie przyjrzeć, to można odnieść wrażenie, że ich głównym życiowym celem jest przekonanie siebie i innych, że nic nie jest wystarczająco dobre. Niestety, malkontent nie lubi biadolić sam i chętnie dzieli się dzieli swoim niezadowoleniem. Kiedy malkontent spotka kogoś, kto nie narzeka albo jest z czegoś zadowolony, to nie ustaje w wysiłkach, żeby to zmienić. Stara się, jak może, wyprowadzić zadowolonego z błędu, chociaż nikt go o to nie prosi. Malkontent potrafi zepsuć każdą radość i umniejszyć każdy sukces. Dlatego od malkontentów trzeba uciekać, jak najdalej. Mnie dzisiaj nie udało się uciec, więc byłam zmuszona wysłuchać kilku „dobrych rad” i wielu „cennych uwag”. Przyjęłam do wiadomości, że cieszę się z byle czego, nie znam życia i w ogóle jestem jakaś dziwna. Po wyjściu malkontenta odetchnęłam z ulgą i stwierdziłam, że nastrój opadł na same kolana. Teraz muszę zbierać energię, którą wyssał ze mnie ten upierdliwy gość.

„Stara kobieta wysiaduje” - ja pytam.

Dzisiaj poświęciłam trochę czasu na oglądanie telewizji. Przeskakiwałam z kanału na kanał, szukając czegoś, co mogłoby mnie zainteresować. Trafiłam na program, w którym reporterka przepytywała ludzi, co jest potrzebne do satysfakcjonującego życia. Przechodnie w sondzie ulicznej, zaproszeni licznie do studia goście oraz eksperci rozważali temat i nie szczędzili cennych rad.

Słuchałam, słuchałam, ale zamiast pozytywnej inspiracji program rozbudził moje lęki i zmartwiłam się światem, jak ta bohaterka Różewicza, która wysiadywała nadzieję na lepsze jutro. Cóż, wyszło na to, że nie osiągnę szczęścia zgodnego z kryteriami przedstawionymi przez dyskutantów.

Przedstawiony stan szczęśliwości może mógłby mi się przydarzyć, ale tylko w sytuacji, gdyby moje zwoje mózgowe straciły naturalny stan pofałdowania i przylgnęły do płaskiej, konsumpcyjnej rzeczywistości. Rzeczywistości w której miarą szczęścia jest ładny wygląd, posiadanie dużej gotówki, ekskluzywnych markowych przedmiotów, życie bez zobowiązań i dużo tzw. fanu. Ale czy to naprawdę wystarczy, żeby być szczęśliwym człowiekiem? Nie wydaje mi się. Owszem można być zadowolonym, ale taki stan zadowolenia wymaga ciągłego dostarczania nowych stymulantów.

W ludzkiej populacji znaczący procent stanowią ludzie młodzi, którzy powinni chcieć zmieniać świat na lepszy model. Jak to się dzieje, że nie ciągną świata wzwyż? Dlaczego są jeszcze mniej ideowi aniżeli doświadczone przez życie starsze pokolenia? Dlaczego zapełniają życie konsumpcyjnym chłamem. Dlaczego współczesny człowiek zmanipulowany przez obowiązujące standardy godzi się na bycie wyłącznie konsumentem i ludzkim czynnikiem w ekonomii. Dlaczego tak karleje i za marne profity dobrowolnie oddaje władzę nad swoim życiem? Dlaczego miłość zastępuje hedonistyczna przyjemność? Dlaczego intelekt jest unifikowany do służenia pragmatycznym celom wąskiej specjalizacji? Dlaczego szacunek do człowieka jest coraz rzadszym zjawiskiem? Dlaczego zło coraz mniej szokuje a dobro jest towarem luksusowym dawanym okazjonalnie?

Wszechobecna manipulacja, relatywizm moralny, ekonomiczne zniewolenie człowieka, są tak powszechne we współczesnych społeczeństwach, że stają się normą. Nie zawstydzają i przestały już dziwić. Świat zatoczył koło i jesteśmy coraz bliżej punktu, od którego zaczynaliśmy. Tylko czy jeszcze zdążymy zapragnąć wyjścia „z ziemi egipskiej, domu niewoli" skoro nie rozpoznajemy ekonomicznego zniewolenia a brak zasad bierzemy za wolność? Dajemy się mamić demokracją, prawami człowieka, chrześcijańskimi podstawami cywilizacji zachodu, ale jesteśmy szarą masą legitymującą obowiązujący system prawny.

Mój ojciec mawiał, że jak świat zawiruje, to najszybciej na powierzchnię wypływają śmieci. Współczesny świat coraz szybciej się zmienia i w wielkim pędzie wyrzuca w górę to, co puste i nie zakorzenione w moralnym dorobku ludzkości. Czy musimy się na to godzić? Własne wybory i swój indywidualny odbiór rzeczywistości oddać we władanie szumowinie, która wypłynęła na powierzchnię? Za marzenia brać treść reklam w telewizji? Za pożądaną rzeczywistość manipulację? Czy jest jeszcze choćby minimalna szansa na społeczeństwo obywatelskie? Czy obudzimy się dopiero przy kolejnej rewolucji, która wybuchnie, gdy już nie da się żyć w starych ramach?

Mój rozum z coraz większym trudem ogarnia otaczający mnie świat, bo coraz mniej pojmuję zasady, według których ten świat funkcjonuje. Wygląda na to, że, albo jestem za głupia albo za wolno głupieję, i stąd bierze się mój brak zrozumienia. Dlatego powyżej zadaję tyle pytań.

poniedziałek, 24 stycznia 2011

Czasami opłaca się zejść z drogi

Dzwoni telefon, podnoszę słuchawkę.
-Słucham.
-No cześć. Co tak długo? Nie można się do ciebie dodzwonić, bo ciągle z kimś gadasz – nadąsanym głosem narzeka moja znajoma.
-Chyba nie jest tak źle, skoro się dodzwoniłaś. Co słychać?
- A co ma być słychać? Ledwie żyję, pogoda okropna, jutro znowu idę do pracy. Wyobraź sobie, że dyrektor zaproponował mi przeniesienie do innego pokoju...
- To chyba dobrze – wtrącam pośpiesznie - przecież nie chciałaś siedzieć w jednym pokoju z tą... O.
Historię konfliktu między znajomą a jej koleżanką z pokoju, panią O., znam od podszewki. O. jest wstrętna, O. jest zła, O. ma oczy wrednego psa.
- Jakie dobrze? Dlaczego niby ja mam się przenosić? - mówi wyraźnie poirytowana znajoma.
- A co to za problem? Chyba lepiej się przenieść aniżeli ciągle się kłócić. Będziesz miała ją z głowy i ….
- No chyba zgłupiałaś – przerywa znajoma - niech ona się przeniesie...
- A ona nie chce? - teraz ja wchodzę jej w słowo, pytając bez wielkiej ciekawości.
- Nie, nie chce! Jak powiedziałam dyrektorowi, że ja się nie przeniosę, bo to z nią nie da się pracować, to zaproponował jej zmianę pokoju. I wiesz, co ta małpa powiedziała?
-No, co?
- Powiedziała, że ja jej nie przeszkadzam, a jak ona mi przeszkadza, to mogę się przenieść. Wyobrażasz sobie?! Bezczelna – gotowała się z emocji znajoma.
-To nie masz wielkiego wyboru. Przenieś się sama, przynajmniej oszczędzisz trochę zdrowia.
- O nie! Niedoczekanie tej …..... tej... krochmalonej pindy. Byle komu nie będę ustępować...
- Uspokój się, bo ci znowu ciśnienie skoczy. Co ci tak zależy, żeby postawić na swoim? Od roku skaczecie sobie do oczu, to chyba już wystarczy.
- Nie ustąpię. Tak mówisz, bo ciebie to nie dotyczy. Jakby tobie ta O. zalazła ci za skórę, to też byś nie ustąpiła.
- No dobra, może masz rację. Co poza tym? - powiedziałam ugodowo.

Dalsza część rozmowy przebiegała w podobnym duchu, więc nie ma po co jej cytować. Wszystkie argumenty znajomej znam na pamięć, bo one są niezmienne, zmienia się tylko poziom niechęci.  A nawet powiedziałabym nienawiści do pani O. I jeszcze jedno, mnożą się obraźliwe określenia. „Krochmalona pinda”- to najnowszy epitet. Nie zapytałam, dlaczego krochmalona, ale na pewno jeszcze to usłyszę. Niestety. Znajoma prędzej zaryzykuje wylew aniżeli ustąpi pola. W ten sposób może udowodni prawdziwość stwierdzenia, że nie jeden się dowie na własnym pogrzebie, że szczekał na innych a zjadał sam siebie. Cóż, jej życie, jej zdrowie i jej święta racja. Przypomniała mi się taka anegdota.

W Weimarze spotkali się na wąskiej ścieżce w parku Goethe i pewien krytyk literacki. Zobaczywszy Goethego, krytyk warknął:
- Nie ustępuję drogi durniom.
- A jak tak - odpowiedział Goethe i zszedł na bok..

Gorąco polecam naśladowanie Mistrza. Przyznam, że odkąd tak robię żyje mi się znacznie wygodniej. Co więcej, mam inne nieprzewidziane profity. Coś w tym jest, że czasami wróg bardziej się nam przysłuży niż przyjaciel. Jednak dziękowania wrogowi nie polecam, bo po takiej wiadomości może trafić go szlag.

niedziela, 23 stycznia 2011

Plusy czy krzyże?

Jest taki kawał o postrzeganiu świata przez optymistę i pesymistę, który na swój użytek trochę zmodyfikowałam.

Optymista z pesymistą udają się na cmentarz, w celu bliżej nieokreślonym. Przechodzą przez bramę cmentarną i ich oczom ukazuje się widok typowy dla tego miejsca.
Optymista komentuje:
− Tu chyba nie może być źle, tyle plusów dookoła i tak spokojnie.
Pesymista jęczy:
− Boże, jak okiem sięgnąć same krzyże, i jak tu żyć?

Po analizie tego kawału nasunął mi się oczywisty wniosek: co z tego, że pesymista był bliższy prawdy, skoro optymiście z jego przekonaniami było lepiej.

Chcemy wszystko zrozumieć, na wszystko mieć wpływ, ale te chęci pozostają często w sferze pobożnych życzeń. Dlatego, gdy nie wszystko poddaje się naszej woli, nie wiemy wszystkiego na pewno, musimy się jakoś do tych ograniczeń przystosować.

Pesymista przystosowuje się poprzez negację. Odrzuca każdą myśl, że świat może być mu przyjazny, więc spodziewa się najgorszego. Optymista zakłada, że świat mu sprzyja i wszystko będzie dobrze. Który z nich ma rację? Moim zdaniem, żaden, bo w życiu bywa naprawdę różnie. Spotykają nas rzeczy dobre i złe, ale jak sobie ze wszystkim radzimy, zależy w dużej mierze od naszej percepcji. Gdy nauczymy się patrzeć uważniej i opanujemy sztukę widzenia w szarym życiu kolorów, to będziemy żyli pełniej i z większym zadowoleniem.

Ja dzisiaj podkolorowałam sobie życie, zaprosiłam na kolację przyjaciółkę. Zjadłyśmy nasze ulubione placki ziemniaczane po węgiersku, przekąsiłyśmy śledzikiem, sałatką żurawinową z pieczonym schabem. Na deser był sernik, mocna czarna herbata i duuuużo fajnej rozmowy. Jedyny minus jakiego się doszukałam, to duża ilość pochłoniętych kalorii, ale kto by się tym przejmował. Na pewno nie ja.

sobota, 22 stycznia 2011

Nie możesz zabronić ptakom smutku krążyć nad twoją głową, ale...

Rano, robiąc sobie herbatę, wyjrzałam przez okno. Spojrzałam na drzewa przyprószone śniegiem, białoszare niebo i drobne płatki śniegu tańczące na wietrze. Przypomniało mi się, jak siedząc w kuchni rodzinnego domu, patrzyłam na zaśnieżony ogród, czując zachwyt i lęk. Bałam się, że zanim gardło przestanie mnie boleć, śnieg stopnieje i nie zdążę się nacieszyć zimą. Dzisiaj widok za oknem wzbudził we mnie te same uczucia, chociaż inne okno i ja starsza o ponad czterdzieści lat.

Wciąż patrzę na świat oczami dziecka. Ten śnieg za oknem jest dla mnie tak samo ważny, jak wtedy gdy chciałam ulepić bałwana. Drzewo otulone białymi płatkami budzi we mnie taki sam zachwyt. Taka sama jest tęsknota za zapachem zimowego powietrza, za poczuciem powiewu wiatru smagającego policzki.

Tylko jedna myśl jest nowa. Ile jeszcze lat będę miała szansę cieszyć się pięknem świata? To pytanie, na które nie chcę znać odpowiedzi, zrodziło się w mojej głowie, bo dorosłam. Dorosłam do świadomości, że nic nie jest dane na zawsze.


Banałem jest stwierdzenie, że życie strasznie szybko mija, ale cóż poradzić na to, że banały często najlepiej odzwierciedlają prawdę. Kiedy jesteśmy dziećmi świat jest nasz, bo my i nasi bliscy, to cały świat. Potem dojrzewamy, wchodzimy w dorosłość i dociera do nas, że świat jest nam dany na chwilę i nie wiadomo kiedy ta chwila przeminie. Bez względu na to, jak bardzo będziemy  te myśli od siebie odsuwać i tak będziemy musieli kiedyś się z nimi zmierzyć.

Upływające lata, śmierć naszych bliskich, medialne doniesienia o wypadkach, katastrofach, to wszystko zakłóca nam próby ignorowania śmierci. Niestety im bardziej wypieramy jakąś myśl, tym bardziej ona się w nas zakorzenia. Wszystkie nasze przeżycia, którym nie pozwalamy się narodzić i dojrzeć, schodzą do podziemia, tam zamieniają się w potwory, które straszą nas na różne sposoby.

Rozsądek nakazuje przestać udawać, że śmierci nie ma, bo śmierć to nie teoria, to wydarzenie, które kiedyś nastąpi. Śmierć trzeba oswoić, żeby była jak najmniej straszna. Każdy sam musi znaleźć sposób, jak zmierzyć się z nieuchronnością ludzkiego losu. Kiedy przed czymś uciekamy, udajemy że coś nas nie dotyczy, to spychamy lęki do podświadomości, a to tworzy sieć połączeń i jesteśmy coraz mocniej uwikłani.

Jest takie chińskie przysłowie: „Nie możesz zabronić ptakom smutku krążyć nad twoją głową, ale możesz nie dopuścić do tego, by uwiły gniazdo w twoich włosach.” No właśnie, skoro nie jesteśmy w stanie uciec przed śmiercią, to nie bójmy się o niej myśleć. Myśl o śmierci nie splątana zakazami, przyleci jak ptak i odleci, ale gdy będziemy pamiętać, żeby jej unikać, to zostanie z nami na dłużej. Zepchnięta do naszej podświadomości będzie zatruwała nam życie.

Kocham życie i chcę je przeżywać jak najbardziej radośnie. Lubię znajdować w sobie, te wszystkie minione zimy, zachwyt i zadziwienie światem. Ale nie chcę żyć w strachu, udając, że śmierci nie ma. A jak nad moją głową przeleci czarny ptak z okiem jak koralik, to przyjrzę mu się tak, jak przyglądałam się wronom siedzącym na gałęzi i dam mu odlecieć.