Szukaj na tym blogu

środa, 16 listopada 2011

Trzeba próbować

Jak w każdy wtorek byłam na zajęciach jogi, wysłuchałam wykładu, medytowałam a wszystko po to, żeby lepiej się czuć i lepiej żyć.

W drodze powrotnej spotkałam sąsiadkę, z którą zamieniłam kilka zdań. Sąsiadka skarżyła się na bezsenność, więc zaproponowałam jej, żeby spróbowała medytacji. Wiadomo, medytacja uspokaja umysł, wycisza, więc może zmniejszyć napięcie, które uniemożliwia spokojny sen.

Sąsiadka pokiwała głową i stwierdziła, że ona ma tak ciężko, że jej joga nie pomoże. I, jeżeli coś mogłoby jej pomóc, to całkowita odmiana losu. Nie chciałam być wścibska, więc nie wypytywałam o szczegóły. Znamy się tylko z widzenia, ale wydawało mi się, że w jej życiu nie ma jakichś wielkich dramatów jednak przecież mogę się mylić.

Nie rozumiem tylko, dlaczego sąsiadka nie chce przynajmniej spróbować jakoś sobie pomóc. Przecież zawsze można coś zrobić, żeby było lepiej, chociaż odrobinę lepiej. Jeżeli nie joga, to może jakieś inne ćwiczenia albo zajęcie się jakimś hobby, które da trochę radości. Sposobów na poprawienie jakości życia jest wiele, dlatego i im jest gorzej tym bardziej trzeba szukać swojego. To lepsze niż rezygnacja i pielęgnowanie poczucia bezsilności.

Przypomniał mi się taki kawał, który zabawnie pokazuje, do czego prowadzi bierność.

Sala kinowa, na ekranie komedia, widzowie się śmieją. Ale nie wszyscy. Jeden z widzów siedzi z miną męczennika, żałośnie pojękuje a pod koniec filmu zaczyna płakać, budząc ciekawość siedzących obok. Kiedy seans się kończy i zapala się światło, sąsiad płaczącego widza zadaje mu pytanie.
- Przepraszam, dlaczego pan tak jęczał i płakał?
- Jakby pan sobie przyciął krzesłem jajka, to też by pan płakał.
- A nie mógł pan wstać?
- No mogłem, ale mi się nie chciało.

poniedziałek, 14 listopada 2011

Wszyscy potrzebujemy zrozumienia i wybaczenia

ultramaryna82






















Wczoraj obejrzałam film Ingmara Bergmana „Jesienna sonata”. Lubię jego filmy chociaż zwykle są przygnębiające. Wczorajszy film oglądałam chyba po raz trzeci, ale nie nudziłam się. Fabuła „Jesiennej sonaty” zasadza się na trudnych relacjach matki z córką. Eva, grana przez Liv Ullman, ma ogromny żal do matki za samotne dzieciństwo. Nie potrafi się pozbyć złych emocji i wciąż przeżywa je na nowo. W jej stosunku do matki niechęć miesza się z miłością, podziw z zazdrością a wszystko to zalewa olbrzymia tęsknota za byciem kochaną i akceptowaną.

Obie kobiety są poranione i niosą ze sobą bagaż człowieka, któremu zabrakło w dzieciństwie miłości.

Matka nie potrafi zdobyć się na szczerość, więc wciąż coś gra. To jest jej metoda, żeby wyciszyć strach przed odrzuceniem i negatywną oceną. Z tego samego powodu ucieka przed bliskością.

Córka widzi emocjonalne kalectwo matki, która nie zaznała czułości w relacjach ze swoimi rodzicami, ale nie potrafi jej wybaczyć, że matka jest taka jaka jest. Obwinia ją o swoje smutne dzieciństwo i nie dość udane życie.

Obie tkwią w klinczu, z którego może ich wyzwolić tylko śmierć, ale i to nie jest pewne.

Relacje matka-córka są według psychologii jedną z najtrudniejszych i najbardziej skomplikowanych więzi międzyludzkich. I wcale nie trzeba być matką potworem, żeby bardzo skrzywdzić swoje dziecko. Coś o tym wiem z własnego doświadczenia.

Moja Mama była naprawdę dobrym człowiekiem, który całe swoje życie podporządkował rodzinie i dzieciom. A jednak coś było nie tak, skoro w dzieciństwie czułam się bardzo samotna i emocjonalnie zaniedbana. W dorosłe życie weszłam z garbem na plecach, który był niechcianym prezentem od mojej matki.

Nigdy nie wykrzyczałam swoich pretensji, tak jak zrobiła to bergmanowska Eva. Bałam się, że wypowiedzenie na głos moich żalów, mi nie pomoże a Mama będzie cierpiała. Nie chciałam tego, więc nic nie mówiłam. Właściwie to dopiero kilka lat po Jej śmierci nazwałam rzeczy po imieniu i pozwoliłam sobie na pretensje i złość. Trudno jest przyznać nawet przed sobą, że osoba, którą kochamy jakoś nas krzywdziła.

Sama jestem matką, więc czasami zastanawiam się, co ja zrobiłam nie tak, bo mam świadomość, że chociaż bardzo starałam się nie popełniać błędów mojej Mamy, to na pewno popełniłam wiele swoich. Emocje, to bardzo delikatna materia, więc łatwo ją uszkodzić. Nigdy nie możemy być do końca pewni, jak zostaną odebrane nasze czyny i słowa. Trzeba być gotowym na wybaczanie tym, którzy nas jakoś skrzywdzili, bo sami też potrzebujemy wybaczenia.

Ja wybaczyłam mojej Mamie, bo wiem, że nie miała złych intencji i mam nadzieję, że moje dziecko też daruje mi wszystko, co zrobiłam nie tak. To jest chyba jedyna metoda, żeby nie hodować w sobie złości albo poczucia winy.

Przypomniał mi się taki wiersz Agnieszki Osieckiej.

* * *
Modlitwa Szalonej Bronki

Boże łagodny,
opiekunie dziecinnych pokoi,
Boże bezdomny,
powiedz mi, co to tak boli?
Wysłuchaj moich szeptów i jęków
i wyjmij mnie z ramion obłędu.

Ja cię widziałam w oczach rumianków,
słyszałam cię w ptasich rozmowach,
czemu moja miłość pękła jak szklanka
ze śniegu wybucha pożar?
Ty mnie uczyłeś zbierać kasztany,
nastawiać bezsenne zegary...
Ja nie chcę o Boże,
ja nie chcę do mamy!

niedziela, 13 listopada 2011

Pierwszy śnieg, czerwone jabłka, dziecinne marzenia

















Dzisiaj spadł pierwszy śnieg – kropka nad „i” kończącej się jesieni, preludium zimy. Byłam akurat z wnukiem na spacerze, gdy z nieba posypała się biała kaszka, oblepiając zrudziałe rośliny, nagie gałęzie krzewów i drzew. Większość drzew straciła już wszystkie liście tylko brzozy jeszcze się złocą. Wzdłuż brzegu rzeki całe chmary wron, które łażą w tę i z powrotem, grzebiąc za czymś w poszarzałej trawie. Na pobliskich działkach zapłonęły ogniska, na których dokonywały żywota rośliny minionego lata. W śród pozbawionych liści szaro-brązowych gałęziach jabłoni zauważyłam kilka czerwonych zimowych jabłek.

Ich widok przypomniał mi się choinkę z dzieciństwa, na której wieszałam małe czerwone jabłuszka i cień smutku, że nie są to wielkie kolorowe bombki. Pamiętam dziecięce marzenie, żeby mieć ogromną choinkę, udekorowaną wielkimi, bogato zdobionymi bombkami i złotymi łańcuchami, dokładnie taką, jaką widziałam w domu mojej koleżanki.

Pamiętam jak obiecywałam sobie, że kiedy tylko dorosnę, to pójdę do pracy i za zarobione pieniądze kupię sobie taką choinkę. Tylko, że jak już dorosłam, to zmieniły mi się marzenia a choinki w moim domu nigdy nie były ogromne ani bogato ustrojone. Tym razem z wyboru zawieszałam na nich czerwone jabłuszka, co prawda sztuczne, ale jednak jabłka.

















W tym roku mój wnuk będzie miał pierwszą swoją choinkę, więc postanowiłam, że kupię mu błyszczące bombki, złote łańcuchy i drzewko do sufitu. Najwyższa pora spełnić marzenie. Chyba dziecinnieję, ale teraz już mogę sobie na to pozwolić, teraz jest moja pora na spełnianie dziecinnych marzeń.

czwartek, 10 listopada 2011

Niewiele mi trzeba

















Leżę sobie w ciepłym łóżku i obserwuję, co dzieje się za oknem. A za oknem wiatr niesie listopadowe ciemne chmury, strąca ostatnie liście z lipy, której korona zasłania okna sąsiedniego bloku, przygina wiotkie gałązki brzozy i dmucha w skrzydła ptakom siedzącym na balustradzie balkonu.

Słucham „Preludium deszczowego” Chopina, popijając białą herbatę z płatkami róży. Nic nadzwyczajnego a jest tak przyjemnie. Wybrzmiewają ostatnie dźwięki preludium, chwila ciszy i pokój wypełnia smętne „Prelude In E Minor, Op 28”. Idę w rytm muzyki, płynę w chmury, i jeszcze „Nocturne Op. 72”, kołysze mnie i unosi coraz wyżej, i wyżej.


Za oknem wieje coraz bardziej, wiatr rozwiewa chmury, niebo przejaśnia się na chwilę by na powrót zasnuć się kobaltowo-szarą zasłoną. Słońca dzisiaj raczej nie będzie, ale nic nie szkodzi, dzień pogrążony we wszystkich odcieniach szarości też jest ładny. Dopiję herbatę, ciepło się ubiorę i pójdę się poszwędać w jesiennym krajobrazie. Mam luksusy, które nic nie kosztują i szczęście na wyciągnięcie ręki.

środa, 9 listopada 2011

Mnie życie miłe, ale są tacy, co ryzykują czwartym zawałem za cenę racji

Przychodnia lekarska, bardzo umownie nazywana przychodnią zdrowia, a w niej kolejka do kardiologa. Na niewygodnych krzesełkach siedzi kilka osób w różnym przedziale wiekowym. Kolejka jest niezadowolona, bo pan doktor spóźniony. Na powyższe najbardziej narzekają dwie kobiety, obie mniej więcej w moim wieku.

Z każdą minutą rozkręcają się coraz bardziej, zupełnie jakby to mogło przyśpieszyć przyjście lekarza. Staram się nie słuchać, z niemałym wysiłkiem skupiam uwagę na książce, ale nadaremno, bo jedna z nich sapie jak parowóz, wzdycha i prycha wprost do mojego ucha.

W końcu zjawia się lekarz, ale nie sam, razem z nim do gabinetu wchodzi starsze małżeństwo. Pan doktor oczywiście nie tłumaczy się ze spóźnienia ani z nadprogramowych pacjentów, bo pan doktor jest wychowany, nie wiadomo tylko gdzie i przez kogo.

Teraz prawie wszyscy wyrażają swoje oburzenie i robi się głośno, bo panie, które do tej pory przodowały w narzekaniu, pokrzykują donośnie, nie dając sobie odebrać palmy pierwszeństwa wśród niezadowolonych.

Tak mija prawie pół godziny, bo pan doktor dokładnie bada pierwszych pacjentów. W końcu starsze małżeństwo wychodzi i lekarz wyczytuje pierwsze nazwisko. Z kolejki odzywa się pomruk niezadowolenia a z krzesła podrywa się młody chłopak i pędem leci do gabinetu.

Najbardziej niezadowolona jest pani siedząca koło mnie, tokuje jak głuszec, wsłuchując się w swój donośny głos.
- Granda, jak tak można, dwie godziny siedzę a ten dopiero przyszedł i już wlazł do gabinetu. -Widziała pani?
– Lekarz go poprosił to wszedł- tłumaczę chłopaka, który, jak się wcześniej zorientowałam, miał numerek przed obrażoną kobitą.
- Ten na pewno też po znajomości albo prywatnie. Nikogo więcej nie przepuszczę, jestem chora, miałam trzy zawały.

Nic się nie odezwałam, bo widzę, że sąsiadka coraz bardziej zirytowana. Otwierają się drzwi gabinetu i lekarz wychodzi razem z pacjentem. Dokąd idzie i za ile wróci, nie wiadomo. Kolejka jest coraz bardziej rozmowna i trudno się temu dziwić, bo sytuacja wkurzająca, a dodatkowo jedni nakręcają drugich.

Wsadzam nos w książkę i staram się nie denerwować, bo wiem, że moje jojczenie nic nie zmieni. Do kolejki dobija młoda dziewczyna w zaawansowanej ciąży. Wygląda mizernie, więc ustępuję jej miejsca, bo reszta chorych tak bardzo jest zajęta złoszczeniem się, że nie zwraca na nią uwagi. Po pięciu minutach wraca lekarz.
- Pani do mnie? – pyta przechodząc koło dziewczyny.
- Ja do kardiologa.
- To do mnie, proszę wejść.
Kobieta, która siedziała koło mnie podrywa się na równe nogi, napiera całą piersią na lekarza.
- Teraz moja kolej panie doktorze – mówi stanowczo.
- Ta pani jest w zaawansowanej ciąży, więc ma pierwszeństwo – ripostuje lekarz.
- Ale ja jestem po trzech zawałach – gotuje się kobita.
- Pani poczeka – mówi niewzruszony lekarz i popycha przed sobą dziewczynę.
Drzwi gabinetu się zamykają a kobieta po trzech zawałach bardzo się stara o kolejny zawał. Czerwona i spocona rozkręca się jak fryga, pomstując na lekarza i ciężarną.
- Niech się pani uspokoi, szkoda pani zdrowia – próbuję ją wyhamować.
- Jak mam się uspokoić? Nie widzi pani, co oni z ludźmi robią? Żyć się nie chce! – pokrzykuje.

Znowu wsadzam nos w książkę, bo jak się babie żyć nie chce i robi wszystko żeby mieć kolejny zawał, to jej sprawa. Mnie życie miłe.