Szukaj na tym blogu

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą pomoc. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą pomoc. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 19 maja 2022

"Nie stać mnie na życie i nie stać mnie na śmierć…"

Słowa, które są w tytule posta, napisał Jacek Gaworski szermierz, florecista, sportowiec, dzielny człowiek, który od lat walczy z rakiem. Nie jest w tej walce sam, bo ludzie go kochają i może liczyć tylko na ludzi, bo dla instytucji państwowych jest numerkiem w statystykach i kosztem.

piątek, 11 marca 2022

Może dobrze, może źle. Kto to wie...

Czas mamy trudny, więc trzeba szukać nadziei i się jej trzymać. Próbuję oswoić rzeczywistość co nie jest sprawą łatwą. Skupiam się na wszystkim co pozytywne, bo ludzkie nieszczęście, wojna, widmo kryzysu humanitarnego i gospodarczego, same pchają się przed oczy, nie trzeba ich wypatrywać.

poniedziałek, 28 lutego 2022

Pomagam, bo jestem człowiekiem

 

źródło internet

Od pięciu dni mamy wojnę, bo to nie tylko wojna Rosji z Ukrainą. Wszyscy odczujemy skutki agresji Putina na naszego sąsiada, bo cały świat na tej wojnie straci. Ale nie o tym chciałam dziś napisać. Chciałam podzielić się z Wami historią, która wzruszyła mnie do łez.

środa, 21 kwietnia 2021

Pojawiam się i znikam, ale przed podatkami uciec się nie da

Dawno nie pisałam, bo taka jestem optymistyczna, że aż zęby bolą, a tytuł bloga jednak zobowiązuje. Czas jest taki, że każdy ma dużo  swoich bolicosiów do ogarnięcia, więc moje nikomu nie są potrzebne. Dookoła jest niezbyt optymistycznie i rzadko kto nie narzeka. A ja bardzo się staram zachować choć trochę nadziei na lepsze jutro. Brak wiadomości ze świata, znacznie ułatwia te starania, dlatego unikam  internetu.

niedziela, 12 kwietnia 2015

Rejteruję, bo się popsułam


Moje sprawy się poukładały, jest lepiej niż było, pogoda cudna, wiosna w rozkwicie, więc powinnam się cieszyć, ale... 
jakoś trudno mi się cieszyć tak jakbym chciała. Niestety, dokoła mnie jest wysyp mniejszych i większych ludzkich nieszczęść, które rykoszetem trafiają też we mnie.

Chciałabym jakoś pomóc, ale nie mam pomysłu, jak to zrobić, brakuje mi odwagi, żeby się bardziej zaangażować. Nie mam już siły ani fizycznej ani psychicznej, żeby patrzeć na cierpienie. Zgubiłam gdzieś oczko i wszystko się pruje...  

Wizytę w szpitalu u H. przepłaciłam bezsenną nocą i obezwładniającym poczuciem beznadziei. Do G, dziś nawet nie zadzwoniłam, bo bałam się, że usłyszę, że jest gorzej niż wczoraj. Z A. nie rozmawiałam od ponad tygodnia, bo nie wiem, co powiedzieć, jak ją pocieszać, skoro jest z nią coraz gorzej. 

Wolę chować głowę w piach, bo bezradność rozkłada mnie na łopatki. Nie chcę wiedzieć, czuć, myśleć, widzieć... Nie wiem, na jak długo wystarczy mi siły, żeby wyciągać się za grzywkę z ziemskich piekiełek. Dlatego próbuję zachować dystans, trzymać się na uboczu. Nie czuję się z tym dobrze, bo wiem, że nie można na mnie liczyć tak,  jak kiedyś. Trudno. Muszę odpuścić, bo żeby być dla innych trzeba najpierw zadbać o siebie.

Dlatego muszę skupić się na swoim życiu, schować się pod parasol spokojnej codzienności i małych radości. Dopóki nie oswoję się z sytuacją, nie pozbieram się trochę, nie naładuję baterii pozytywną energią i nadzieją, nie stać mnie na nic innego. Darujcie. Muszę zająć się sobą. 



 




obrazek złowiony w sieci

wtorek, 4 listopada 2014

Udało się ból po stracie przemienić w dobro

W imieniu własnym oraz całej rodziny mojej nieodżałowanej córki,  Anny Przybylskiej, a także w imieniu księdza Grzegorza Milocha, pragnę wyjątkowo serdecznie podziękować wszystkim tym, którzy, zgodnie z życzeniem rodziny zmarłej, zamiast uświetnić ostatnią drogę Ani dywanem kwiatów, okazali gest i przekazali choć symboliczną złotówkę na rzecz gdyńskiego stacjonarnego domu hospicyjnego dla dzieci "Bursztynowa Przystań". Kwota uzyskana z tego tytułu na działalność hospicjum dziecięcego już dawno znacząco przewyższyła wszelkie prognozy czy przypuszczenia. Cieszy to tym bardziej, że od dnia pogrzebu minęły już 3 tygodnie, a pieniądze wciąż napływają. Darczyńcy indywidualni, jak i ci ze sfery biznesu podarowali do tej pory olbrzymią łączną kwotę 194 300 zł. To dowodzi, że idea bezinteresownej pomocy bliźnim, a szczególnie cierpiącym dzieciom, jest bliska sercu ogromnej rzeszy Polaków.
Całkowicie otwarcie i szczerze muszę przyznać, że widząc, jak dużo wysiłku trzeba włożyć w pozyskiwanie środków na bieżącą działalność hospicjum i jak często ta działalność bywa wystawiana na ciężką próbę pod względem materialnym, osobiście miałam bardzo ograniczoną wiarę w powodzenie tej zbiórki charytatywnej. Okazało się jednak, że śmierć mojego ukochanego dziecka - bez względu na rozmiar tragedii jaką była ona dla mnie - stała się impulsem koniecznym do uwolnienia ogromnych pokładów szczodrobliwości i dobroci drzemiących w ludzkich sercach. Jestem dumna, że siłą sprawczą tego sukcesu jest duch mojej córki.”

Ta wiadomość bardzo mnie ucieszyła. Lżej się żyje, łatwiej oddycha, gdy można liczyć na drugiego człowieka. A każdy ma coś dobrego, czym może się podzielić. 

I warto pamiętać słowa św. Jana od Krzyża: „O zmierzchu życia będziemy sądzeni z miłości”.

Działalność hospicjum można wspomóc, kierując datki na konto: Stowarzyszenie Hospicjum im. Św. Wawrzyńca Dom Hospicyjny dla Dzieci „Bursztynowa Przystań”, 75 1240 3510 1111 0000 4318 2794, Bank PEKAO SA II O/Gdynia. 

























obrazki złowione w sieci

środa, 18 stycznia 2012

Chcesz być szczęśliwsza - zrób coś dla innych

Jedząc śniadanie poczytywałam sobie książkę „Psychologia Społeczna – serce i umysł” autorstwa: Aronsona, Wilsona, Akerta. Znalazłam tam wiele ciekawych informacji dot. przyczyn działań prospołecznych ludzi.
Ta lektura potwierdziła to, o czym wiedziałam od dawna, jeśli chcesz być szczęśliwsza/szczęśliwszy - zrób coś dla innych. Właśnie tak.

Z wyników wielu psychologicznych eksperymentów wynika, że pomagając innym zwiększa się poziom zadowolenia z siebie i swojego życia. W jednym z eksperymentów badani dostali pieniądze i mogli je wydać, na co chcieli. Okazało się, że ci, którzy wydali pieniądze wyłącznie na swoje potrzeby byli w końcowym efekcie o wiele mniej zadowoleni niż ci, którzy część otrzymanej kwoty przeznaczyli na prezenty dla innych.

Szczególnie warto o tym pamiętać, gdy życie nas ciśnie i wiatr wieje w oczy. Skupienie się tylko na sobie zamyka nam perspektywę i sprawia, że tracimy moc sprawczą. Wiem to z własnego doświadczenia, dlatego każdemu, kto narzeka na swoje biedy radzę, żeby rozejrzał się dookoła. Jest szansa, że zobaczy wtedy, że jego bieda nie jest największa. A jak już zobaczy cudzą biedę, to niech spróbuje zrobić cokolwiek, żeby pomóc. Wtedy przekona się, że coś może, ma moc sprawczą, bo tak już jest, że pomaganie innym dodaje nam siły. A skupianie się na własnym pępku, jest dobre tylko dla Buddy.


sobota, 1 października 2011

Nie chcę już być ścianą płaczu

Od rana wisiałam na telefonie, bo moje znajome odczuły nieodpartą potrzebę wygadania się. Suma summarum spędziłam kilka godzin przypięta do słuchawki. Lubię moje koleżanki i lubię pogadać, ale mam coraz mniejszą odporność na cudze kłopoty, zwłaszcza te, w których nie mogę nic pomóc, więc czuję się przymulona.

Każdy musi czasem się wygadać, ponarzekać, rozczulić się nad swoim trudnym losem, ale dobrze jest zachować umiar i nie eksploatować nadmiernie życzliwości osób drugich. Jeżeli ciągle traktujemy swoich znajomych, jak ścianę płaczu, to w końcu zaczną nas unikać, bo każdy ma jakąś granicę absorbowania cudzych smutków, rozczarowań i żalów. Przyznam, że, mimo najszczerszych chęci, ja mam coraz mniej cierpliwości do celebrowania cudzych problemów. Problemy trzeba rozwiązywać, bo samo narzekanie nie zmieni sytuacji na lepszą. Owszem można się czasami poużalać nad sobą, sama to robię, ale trzeba wiedzieć, kiedy przestać. Dlatego, jak ktoś chce całe życie jęczeć to nie w moim towarzystwie. Moje pokłady empatii już się wyczerpały i teraz wystarcza mi jej tylko dla tych, którzy starają się sobie pomóc, ale życie ich przerasta.

W dalszym ciągu dobrze życzę wszystkim i kieruję w ich stronę dobre myśli, ale nie mam zamiaru międlić w kółko cudzych kłopotów i niezadowoleń. Myśl niesie za sobą energię a tylko dobra energia pomaga, więc pielęgnuję tylko te myśli, które ją niosą. Oczywiście rzeczy metafizycznych nie da się udowodnić, zmierzyć fizycznymi miarami, ale jestem przekonana, że można pomóc sobie i innym kierując do nich dobrą energię, zamiast grzęznąć z nimi w bagnie niezadowolenia.

Dobrą energię można kierować m.in. poprzez modlitwę, w końcu modlitwa to też myśl, tyle, że kierowana do Boga. Pośrednio zyskałam dowód na to, że to działa. Ania, moja znajoma, jest bardzo uduchowioną i głęboko wierzącą osobą, która chętnie pochyla się nad każdym, kto potrzebuje pomocy. Ta właśnie Ania pracowała z dziewczyną, która miała bardzo poważne kłopoty osobiste. Ania, wiedząc, że w żaden inny sposób nie jest w stanie pomóc koleżance postanowiła się za nią modlić. Tu muszę dodać, że Ania nie informowała koleżanki o swoich zamiarach ani też nie namawiała jej do modlitwy, bo wiedziała, że dziewczyna deklaruje się jako osoba niewierząca a ona nie należy do ludzi obnoszących się ze swoją wiarą. Ania zaczęła odmawiać nowennę do Matki Bożej w intencji koleżanki. Ostatni dzień nowenny wypadał w sobotę. I wtedy wydarzyło się coś dziwnego. Przed południem do domu Ani zadzwoniła koleżanka z pracy.
- Pani Aniu- powiedziała- czy u pani wszystko w porządku?
- Tak. A o co chodzi?
- Miałam bardzo dziwny sen. Śniło mi się, że byłam u pani w domu, pani siedziała w kuchni i modliła się pani, a za pani plecami stała Matka Boska. Wie pani, ja jestem niewierząca, więc ten sen, jakoś mnie przestraszył, bo nigdy w życiu nie miałam takich snów. Przestraszyłam się, że coś pani się stało. I dlatego do pani zadzwoniłam – wyjaśniła dziewczyna.

Wtedy Ania przyznała się, że chcąc jej pomóc modliła się za nią. Obie były jednakowo poruszone. Po pewnym czasie sytuacja życiowa koleżanki odmieniła się na dobre, chociaż na początku wszystko wyglądało beznadziejnie, więc można założyć, że „coś” pomogło. Można wierzyć, można nie wierzyć, ja wierzę. Wychodzę z założenia, że skoro wszystko jest energią, to modlitwa jako dobra energia może być pomocna.

środa, 23 lutego 2011

Słowa jak kamienie

Przyjaciółka opowiedziała mi historię, której bohaterami byli kuzyni jej znajomych. Młode małżeństwo oczekiwało na narodziny drugiego dziecka. Mieli już czteroletnią córeczkę, więc marzyli, żeby urodził im się syn. Na drugim badaniu usg lekarz powiedział, że płód jest uszkodzony i wszystko wskazuje na to, że dziecko urodzi się z wieloma wadami. Kiedy minął pierwszy szok młodzi rodzice naciskali na lekarzy, żeby rozszerzyć diagnostykę. Łudzili się, że może pierwsza diagnoza okaże się pomyłką albo będzie można pomóc dziecku, lecząc je przed narodzinami. Odbyły się kolejne badania, konsultacje, ale końcowa diagnoza odebrała nadzieję – zespół wad wielonarządowych. Młodzi ludzie musieli odpowiedzieć sobie na pytanie co teraz. Jak sobie poradzić z tym, że ich dziecko nie ma szansy na normalne życie, że w najlepszym wypadku czeka je bolesna wegetacja? Ze swoim problemem zostali sami, bo nikt nie mógł za nich podjąć decyzji, czy ich dziecko ma się urodzić. Zdecydowali, że nie mają prawa odbierać dziecku szansy na życie, bo są ludźmi wierzącymi i uznają świętość życia. Dziecko urodziło się w terminie, ale było obciążone wieloma ciężkimi wadami. Miało małogłowie, wadę serca, wadę układu moczowego, zaburzenia metaboliczne, nie widziało i nie słyszało. Nie miało odruchu ssania, więc musiało być karmione sondą i specjalnymi preparatami. Lekarze nie potrafili pomóc, więc z bardzo ogólnymi zaleceniami dotyczącymi opieki oddano dziecko pod opiekę rodziców. Opieka nad tak ciężko chorym dzieckiem była drogą przez mękę. Młodzi rodzice nie umieli sobie poradzić z atakami padaczki, ciągłym płaczem dziecka, problemami z karmieniem. Szukali wszędzie pomocy, żeby ulżyć cierpieniu synka. Niestety wciąż ich odsyłano, bo nasze szpitale nie lubią trudnych przypadków psujących statystyki śmiertelności i generujących wysokie koszty leczenia. Jedynym skutkiem starań rodziców była cała masa badań, z których wynikało, że dziecko jest zbyt chore, żeby można było mu pomóc. Wreszcie młoda matka, nie mogąc już znieść cierpienia dziecka i swojej bezradności, zawiozła synka do szpitala, w którym się urodziło. Powiedziała że dopóki ktoś nie pomoże jej dziecku, żeby nie piszczało z bólu, to ona go nie zabierze. Lekarka, która badała dziecko, najpierw nie chciała słyszeć o zatrzymaniu dziecka w szpitalu, a potem wykazała się wielką „wspaniałomyślnością”. Przyjęła dziecko na oddział z takimi słowami: „Chodź kochanie, jak mama cię nie chce, to my cię weźmiemy”. 

Kiedy usłyszałam tę relację, to poczułam się jak przywalona młyńskim kamieniem. Jak można pogrążonej w cierpieniu i bezradności matce dorzucać taki ciężar? Matce, która robiła wszystko, co tylko mogła, żeby ulżyć swojemu dziecku. Groźba zostawienia synka w szpitalu nie była podyktowana wygodnictwem, tylko desperackim szukaniem pomocy. A co zrobiła pani doktor? Udowodniła swoją bezmyślność i okrucieństwo. Przyjęła w dziecko na oddział, gdzie ktoś inny zajął się niemowlakiem. Jej pozostało tylko napawać się swoją szlachetnością, chociaż ta szlachetność  była bardzo marnej próby. W Piśmie Świętym napisane jest: „Jedni drugich brzemiona noście”, ale często ci wierzący w Boga, świętość życia, przekonani o swojej moralności i szlachetności, cudze ciężary najchętniej noszą na językach. Oceniają, ale nawet nie próbują zrozumieć, czy pomóc. Łatwo mieć wysokie standardy moralne, gdy nie trzeba ich realizować we własnym życiu. Boże strzeż nas od podłych, głupich ludzi i od pogardy, na którą zasługują.

piątek, 11 lutego 2011

Mam szczęście do ludzi

Mam szczęście do ludzi. Wiele razy się o tym przekonałam. Dzisiaj był ten kolejny raz. Miałam trudną sytuację, zagrożone było zdrowie mojej córki i jej dziecka. Okropnie się bałam i byłam bezradna.


Zadzwoniłam po wsparcie do moich koleżanek. Każda z nich, bez namysłu zrobiła co mogła, żeby pomóc. W ciągu kilku godzin dostałam pomoc jakiej potrzebowałam - córka ma fachową opiekę.


Jestem wdzięczna losowi, że spotykam na mojej drodze ludzi, którzy mają serce a nie tylko pompę tłoczącą krew. Nie wiem czym sobie na to zasłużyłam, że zawsze kiedy potrzebuję dostaję tak wiele. Pewnie nigdy się nie dowiem, ale jestem wdzięczna, cieszę się i nigdy nie zapominam dobra, które mi wyświadczono.



Wdzięczność - ks. Jan Twardowski

Jest taka wdzięczność kiedy chcesz dziękować
lecz przystajesz jak gapa bo nie widzisz komu
a przecież sam nie jesteś płacząc po kryjomu
Niewidzialny jest z Tobą co jak kasztan spada
jest taka wdzięczność kiedy chcesz całować
oczy włosy niewidzialne ręce
powietrze deszcz co chlapie
zimę saneczki dziecięce
dom rodzinny co spłonął z portretem bez ucha
rozstania niby przypadkowe
kiedy żyć nie wypada a umrzeć nie wolno
jest taka wdzięczność kiedy chcesz dziękować
za to że niosą ciebie nieznane ramiona
a to czego nie chcesz najbardziej się przyda
szukasz w niebie tak tłoczno i tam też nie widać