Szukaj na tym blogu

środa, 30 marca 2011

„Jutro jest najbardziej zajętym dniem roku.” (przysłowie hiszpańskie)

Rano obudziło mnie słońce wpadające przez niezasłonięte żaluzje. Wcisnęłam głowę w poduszkę, goniąc resztki snu. Niestety sen czmychnął i moja skołatana głowa przestawiała się na czuwanie. Nie otwierając oczu, zaczęłam dzień od przypominania sobie co powinnam dzisiaj zrobić. Okazało się, że powinnam zrobić za dużo, dużo za dużo, jak na moje dzisiejsze chęci i możliwości.

Przewróciłam się na drugi bok, naciągnęłam kołdrę na głowę i desperacko szukałam pod powiekami choćby cienia snu. Sen nie powrócił, ale moja świadomość natrętnie odtwarzała wczorajsze plany. Uspokajając swoje poczucie obowiązku, pomyślałam, że jeszcze chwilkę podrzemię, potem zrobię ile zdążę, a resztę najnudniejszych rzeczy zrobię jutro. W końcu miałam kiepską noc, to nic się nie stanie, jak sobie trochę odpuszczę.

I może spokojnie bym sobie poleżała, gdyby mój senny mózg nie podrzucił mi myśli alarmującej, jak brzęczenie budzika: „Jutro jest najbardziej zajętym dniem roku. Jutro jest najbardziej zajętym dniem roku.” Że też zawsze przypomina mi się coś, o czym akurat nie chcę pamiętać – jęknęłam rozczarowana i otworzyłam oczy.

Słońce rozświetlało pokój. Pomarańczowa ściana zyskała złocisty pasiasty wzór a w słonecznej smudze tańczyły drobinki kurzu. Fotografie stojące na półkach z książkami wyglądały jak kolorowe witraże, bo słońce odbijało się w szkle. Przez środek podłogi biegł szlaczek – brązowozłota zebra.

Usiadłam na łóżku i pomyślałam, że fajnie będzie przejść się po namalowanej słońcem zebrze. A potem to zrobiłam.

poniedziałek, 28 marca 2011

Podobno mam szczęście. Tak, ale......

„Ty to masz szczęście, bo niczym się nie przejmujesz”, powiedziała mi dzisiaj koleżanka. I jeszcze dodała: „Ja tak nie potrafię i muszę się męczyć.”

A ja? No cóż. Ja się zdziwiłam, nawet bardzo. Bo sama nie wpadłabym na to, że taka ze mnie nieprzejmująca się niczym szczęściara. Jak sobie pomyślę o moich codziennych zmaganiach, żeby odpędzać czarne myśli, o wynajdywaniu haczyków na których wieszam moje marne samopoczucie, żeby nie sięgnęło dna, to trudno mi uwierzyć, że mam aż tak dobrze.

No, ale ja nie muszę się męczyć a koleżanka musi. Musi się męczyć, bo życie ją zawiodło i nie dało tego czego od niego oczekiwała. Teraz ma pięćdziesiąty krzyżyk na karku i co dziennie odprawia swoją osobistą drogę krzyżową. Małżeństwo ma byle jakie, bo mąż trudny w obsłudze. Macierzyństwo smutne, bo dzieci się oddaliły i unikają jej jak diabeł święconej wody. Zawodowo też nie ma powodów do radości, bo pensja mała a na plecach czuje ciężar lat i oddech młodej kadry, która depcze jej po piętach. Z której strony by nie patrzeć, to nie ma się czym cieszyć, więc koleżanka się nie cieszy.

Zgadzam się z nią, że nie ma powodów do hura optymizmu. Jednak nie mogę zrozumieć, dlaczego walkowerem oddaje zadowolenie z życia i trwa bez najmniejszego oporu w sytuacji, która ją przytłacza. Poza ekstremalnymi życiowymi przypadkami zazwyczaj mamy to na co się godzimy.

Wiem, że cudze bóle i rozczarowania zawsze mniejsze od naszych i łatwiejsze do naprawy. Jednak czasami warto spojrzeć na swoje problemy innymi oczami. Przyjrzeć się sobie z dalszej perspektywy. A kiedy pytamy o radę, to nie mówić od razu: „ Tak, ale......” I zamiast mnożyć argumenty na poparcie tezy, że w naszym życiu nic nie da się zmienić, pomyśleć co jednak zmienić można.

Niezadowolenie powinno być sygnałem do zmiany a nie tylko stanem w którym tkwimy. Oczywiście nie wszystko da się zmienić, ale wiele można chociaż trochę poprawić. Od tego mamy rozum, żeby o siebie zadbać zamiast tonąć w marazmie.

Może ja rzeczywiście mam większe szczęście niż moja koleżanka, bo cholernie nie lubię się męczyć. Dlatego ciągle szukam sposobu na swój kulawy los. Dosładzam sobie życie, wynajdując wszystko czym mogę się cieszyć. Uczę się od mądrzejszych ode mnie. Gdy proszę o radę, to przynajmniej staram się z niej skorzystać.


Jednym z moich ulubionych nauczycieli jest ks. Twardowski

* * *
Kiedy mówisz

Nie płacz w liście
nie pisz że los ciebie kopnął
nie ma sytuacji na ziemi bez wyjścia
kiedy Bóg drzwi zamyka - to otwiera okno
odetchnij popatrz
spadają z obłoków
małe wielkie nieszczęścia potrzebne do szczęścia
a od zwykłych rzeczy naucz się spokoju
i zapomnij że jesteś gdy mówisz że kochasz

piątek, 25 marca 2011

Dwie drogi

Dzisiejszy dzień bardzo szybko mi zleciał, jak na mój gust stanowczo za szybko. Rano zaczęłam czytać przygotowywaną do druku książkę Z. Ryżaka, którą obiecałam zrecenzować z pozycji czytelnika. Jednak po godzinie zrezygnowałam, bo ból głowy skutecznie odbierał mi przyjemność czytania. Na dworze wiał mocno wiatr a moja potłuczona głowa źle znosi wietrzną pogodę.

Bez entuzjazmu wzięłam przeciwbólowego procha i zagapiłam się na widok za oknem. Obserwowałam rozhuśtane gałęzie drzew i nieliczne chmury szybko pędzące po pogodnym niebie. Na dachu bloku naprzeciwko zobaczyłam gołębia.

Siedział nieruchomo z łebkiem przechylonym na bok a wiatr stroszył jego szare piórka. Nie wiem dlaczego, ale wydawał mi się jakiś niezadowolony. Po paru minutach przyleciał drugi gołąb i usiadł blisko tego nastroszonego. Przez moment oba gołębie trwały w bezruchu, ale po chwili nastroszony odsunął się na bok, ustawiając się ogonem w kierunku przybysza. To odejście nastroszonego wyglądało trochę demonstracyjnie, ale przybysz się nie zrażał i przysunął się bliżej. Nastroszony pokręcił łebkiem i schował dziób w pióra. Wtedy przybysz poderwał się lekko w górę, przeleciał nad nastroszonym i usiadł blisko niego. Znowu oba gołębie siedziały łebek w łebek. Z ciekawością patrzyłam co będzie dalej. Nie musiałam długo czekać. Nastroszony rozstawiając śmiesznie nogi, podreptał w przeciwną stronę i znowu pokazał przybyszowi ogon. Przybysz nie ustępował i powoli przesunął się w kierunku nastroszonego. Gdy był już bardzo blisko, nastroszony zamachał gwałtownie skrzydłami i napuszył się jeszcze bardziej. Nie miałam wątpliwości, że nastroszony nie chce żadnego towarzystwa. Przybysz też chyba w końcu zrozumiał, że nie jest mile widziany, bo odskoczył trochę na bok, ale nie odleciał. Znieruchomiał i oba ptaki pozostały w pewnej odległości od siebie. Tkwiły tak na skraju dachu, osobno a jednak w jakimś sensie razem.

Zastanawiałam się co mają ze sobą wspólnego. Dlaczego nastroszony tak się izolował. Zapomniałam o bólu głowy, który w międzyczasie mi przeszedł. Przyglądanie się temu, co wokół mnie, zawsze dobrze mi robi i budzi mój zachwyt. Natura jest cudna i pełna tajemnic. Szkoda że jest za mało czasu, żeby ją głębiej poznać i w pełni zrozumieć. Ale dobrze że można ją przynajmniej obserwować i czerpać z tego przyjemność.

Świetnie ujął to Einstein: „Są dwie drogi, aby przeżyć życie. Jedna to żyć tak, jakby nic nie było cudem. Druga to żyć tak, jakby cudem było wszystko.”
Mnie bliska jest druga droga, bo lubię żyć w zachwycie i jestem życia ciekawa.

czwartek, 24 marca 2011

Lawina

„Lawina bieg od tego zmienia, po jakich toczy się kamieniach.”  Pół dnia usiłowałam sobie przypomnieć, kto napisał te słowa i nic. Najwyraźniej moja lawina toczy się wraz ze sklerozą i stąd problemy z pamięcią. I nagle olśnienie. Miłosz. No jak mogłam nie pamiętać. Jak nie pamiętałam, to widocznie mogłam, ale zaczynam trochu się bać.

Za oknem zapowiedź pięknej wiosny, w domu radosna atmosfera a ja jakaś taka zamulona. Po sterydach mój kręgosłup ma się lepiej, ale reszta organizmu strajkuje. Głowę mam jak bania, wątroba rozpycha się rozsadzając żebra, w żołądku jakby leżał kamień, więc mam dość swojego ciała. Nadrabiam miną, ale jestem sobą zmęczona.

Otwieram się na nadzieję, że już niedługo poczuję się lepiej, ale zmęczenie nie mija. Powtarzam sobie, że zawsze jest jakiś wybór i ode mnie zależy, jak będę postrzegać moje życie. Nie zapominam, że zawsze dokładniej widzimy to, czemu dłużej się przyglądamy, więc szukam dobrych stron mojej egzystencji.

Patrzę na jasną stronę życia i mówię sobie, że wszystko to dzieje się po coś. Te kamienie, o które teraz obijam sobie boki, mają coś we mnie zmienić. I tego będę się trzymać, bo nie stać mnie na inne podejście do życia.

* * *

Kiedy mówisz

Nie płacz w liście
nie pisz że los ciebie kopnął
nie ma sytuacji na ziemi bez wyjścia
kiedy Bóg drzwi zamyka - to otwiera okno
odetchnij popatrz
spadają z obłoków
małe wielkie nieszczęścia potrzebne do szczęścia
a od zwykłych rzeczy naucz się spokoju
i zapomnij że jesteś gdy mówisz że kochasz
ks. Twardowski

środa, 23 marca 2011

Uwaga! Nie zaczepiać tłuka mentalnego

Tłuk narzędzie z kamienia, używane przez ludy pierwotne do ciosania, wyrabiania innych narzędzi. We współczesnym świecie to narzędzie jest używane sporadycznie wśród ludzi prostych żyjących z daleka od zdobyczy cywilizacji.

Jednak tłuk występuje też we współczesnych społeczeństwach, a ze względu na zakres działania można go nazwać tłukiem mentalnym. Tłuk mentalny, to postawa i cecha charakteru ludzi, których umysł nie tyle jest prosty, co prostacki. Przedmiotem działania tłuka mentalnego jest dodawanie sobie wartości i szkodzenie ludziom wśród których żyje.

Tłuk posiada umysł o wrażliwości kamienia, dlatego nie przeszkadza mu bezinteresowne dokuczanie bliźnim. We własnej opinii tłuk góruje nad innymi i lubi to udowadniać,  umniejszając innych. Ponieważ sam niewiele sobą reprezentuje i nie ma własnych osiągnięć, to chwali się tym, co robią ci pod których uda mu się podczepić.

Niestety tłuk mentalny, tym się różni od tłuka narzędzia, że niczego pożytecznego przy jego pomocy się nie zrobi. Jednak tłuk mentalny nie jest w stanie dostrzec tej znaczącej różnicy, bo nieznana jest mu refleksja nad sobą i poczucie wstydu.

Gdyby tłuk mentalny zobaczył swój rzeczywisty obraz w oczach innych, to istnieje ryzyko, że z całą siłą walnąłby się w swój prostacki łeb, żeby zniszczyć to, co widzi, bo tłuk nie analizuje, a wroga po prostu niszczy.

Tłuk często osiąga swoje cele, bo żeby zaszkodzić można być nikim. Zasady tłuka nie krępują, bo ma swój kodeks etyczny dostosowany do okazji. Zakres działania tłuka bywa bardzo różny, ale zawsze celem głównym jest uzyskanie korzyści dla siebie.

Większość ludzi ma problemy ze zrozumieniem, jak tłuk może mieć taką siłę rażenia i jak to się dzieje, że będąc taką miernotą, jest z siebie taki zadowolony. Tłuk jednak nie zwraca uwagi na ogół, bo tłuk czuje się elitą, moralną, intelektualną, finansową i każdą inną też.

Fenomen tłuka mentalnego zawsze mnie zadziwiał, ale z łatwością pogodziłam się z tym, że tłuka nie rozumiem. Dlatego, gdy los zetknął mnie z tłukiem w rodzinie męża, to omijałam tłuka z daleka przez dwadzieścia parę lat. Niestety tłuk mentalny moje uniki przypisał swojej ważności i w końcu doprowadził do tego, że uświadomiłam mu, co o nim myślę.

Tłuk poczuł się urażony do szpiku kości i przeszedł na jeszcze wyższy poziom „tłukowatości”. Wziął górne „C” w wyrażaniu świętego oburzenia i udowadnianiu mi, że tłuka nie powinno się sprowadzać na ziemię, mówiąc mu prawdę w oczy. Zostałam awansowana przez tłuka mentalnego na jego dożywotniego wroga i tłuk zajął się uprzykrzaniem mi życia.

Moja ulubiona poetka pukała do drzwi kamienia a mnie zachciało się rozmawiać z tłukiem, chociaż powinnam wiedzieć, że tłuk jest bardziej hermetyczny niż kamień. Teraz pozostaje mi tylko walczyć ze sobą, żeby tłukiem nie pogardzać. Cóż nie jest to najłatwiejsze zadanie, bo tłuk nie odpuszcza, ale próbować trzeba. Nie dla tłuka mentalnego, ale dla siebie.