Szukaj na tym blogu

poniedziałek, 30 maja 2011

O czasie, macierzyństwie i szczęśliwej koniczynce

autor: casper111
Czas ucieka a ja ciągle z czymś „nie zdanżam”, jak bohater z filmu Barei. Zanim się obejrzałam już minęły cztery dni. Owszem było miło, ale czuję się jak w rozpędzonym pociągu. Na zewnątrz wszystko zbyt szybko się zmienia. Chyba przeceniłam swoje siły i narzuciłam sobie za duże tempo. Widocznie czas kiedy robiłam dziesięć rzeczy naraz (a jedenastą miałam w planach) już bezpowrotnie minął. Trzeba będzie się przyzwyczaić, że życie jest coraz bardziej męczące.

Właściwie, to tylko w Dzień Matki nie ścigałam się z czasem. Świętowałam spokojnie, nie patrząc na zegarek, zanurzałam się w rodzinnym ciepełku i refleksjach. Dzień Matki jest świętem, które w jakimś stopniu dotyczy wszystkich, ale dla kobiet ma jednak wymiar szczególny, bo nie tylko mamy matki, ale same nimi bywamy. Bycie matką to nie jest prosta sprawa, to wyzwanie, któremu chciałoby się lepiej sprostać, przynajmniej dla mnie. Nie czuję się Matką Polką, która zasługuje na pomnik. Mam sporo zarzutów pod swoim adresem i dziwię się tym matkom, które uważają, że zawsze były takie jak trzeba. Ja nie byłam tak dobrą matką jak chciałam. Unikałam błędów mojej Mamy, ale popełniałam swoje. W chwili szczerości zapytałam moją dorosłą córkę o co ma do mnie pretensje, w czym ją zawiodłam. Powiedziała, że nie ma niewypowiedzianych żalów, że byłam w porządku i nie ma o czym mówić. Ale ja swoje wiem. Parę rzeczy na pewno bym zmieniła. Na moje szczęście trafiło mi się mądre dziecko, które mimo mojej nieudolności wychowawczej i różnych braków, wyrosło na fajnego człowieka. To wielka frajda, gdy dziecko się nie tylko bezwarunkowo kocha, ale też bardzo lubi. Mnie tak się trafiło, więc tym bardziej cieszę się swoim macierzyństwem. Dodatkową przyjemnością jest obserwowanie, jak moja córka realizuje się w roli matki.

W tym roku po raz pierwszy obie obchodziłyśmy Dzień Matki. Dostałam od córki moje ulubione białe frezje i trochę słodkości. A w imieniu Niutka ja podarowałam młodej mamie srebrną, czterolistną koniczynkę, jako dobry omen na szczęśliwe macierzyństwo. Przy okazji dowiedziałam się, że Marta na kilka dni przed zajściem w ciążę znalazła czterolistną koniczynkę, więc może to nie tylko przypadek, że wpadłam na pomysł takiego prezentu. Kto wie co się za tym kryje. Nawet jeżeli nic, nawet jeżeli to tylko magiczne myślenie, to co szkodzi wierzyć w dobre zbiegi okoliczności.

Wieczorem pojechałam z mężem na cmentarze, żeby wspomnieć nasze Mamy. Było już dość późno a jednak cmentarne alejki były pełne ludzi. Na wielu grobach płonęły znicze. To piękne, że nie odchodzimy tak całkiem, że ktoś zapali żywy ogień w ostatnim miejscu naszej ziemskiej wędrówki.

* * *

Matki

Po zielonym ogrodzie, po pluszowych ścieżkach
Chodzą jasne kobiety niezgrabne, jak gruszki,
Mówią bajki o wróżce, która w sadzie mieszka,
I gładzą wąską ręką, napęczniałe brzuszki.

Wiatr zaprasza nasturcje w aksamitny kołys.
Po rowerach rosną kwiatki bratki, niezabudki,
Jutro będzie stu malców wesołych i gołych
Ciągnęło ociężałe, mlekiem słodkie sutki.

Kiedy słońce w arteriach przelewa się żmudnie,
Ciała kobiet są słodkie jak dojrzałe dynie.
Po zielonym ogrodzie w słoneczne południe
Chadzają chrystusowe białe gospodynie.

Bruno Jasieński

czwartek, 26 maja 2011

Szansa albo jej brak

Ostatnio nie mam czasu na pisanie bloga. Żeby nie myśleć o tym o czym myśleć nie chcę, zajęłam się przygotowaniami do remontu a to wymaga chodzenia po sklepach. Niestety brak mi kondycji i serce ciągle bije zbyt szybko, więc wieczorami nic mi się nie chciało. Nie będę jednak narzekać. Udało mi się załatwić parę rzeczy, więc nie jest źle.

Dzisiaj wrzuciłam na luz i wzięłam sobie wolne. Na dworze jest wietrznie, więc pogoda nie sprzyja sercowcom. Poza tym mój kręgosłup też domagał się odpoczynku. Dlatego zaległam w łóżku i z laptopem na kolanach oddałam się nieróbstwu.

Serfowałam po internecie i trafiłam na notkę, która mnie zmroziła. Edward Żentara popełnił samobójstwo. Był wartościowym, utalentowanym człowiekiem, świetnym aktorem, ale coś było dla Niego zbyt bolesne, coś obrzydziło mu życie do tego stopnia, że widział tylko takie rozwiązanie. Miał 55 lat i nie dał sobie szansy na więcej. Żal, wielki żal.

Kuzynka mojego męża kiedyś powiedziała, że najlepiej ze światem sobie radzą i najdłużej żyją ludzkie karaluchy, bo ludzi wrażliwych ten świat przygniata. Kiedy się patrzy jacy ludzie giną śmiercią samobójczą, to trochę trudno się z tym nie zgodzić.


* * *

Sunęła poprzez czarne łąki
Sunęła przez spalony las
Mijała bram zwęglone szczątki
Płynęła przez wspomnienia miast
Biała Lokomotywa

Skąd wzięła się w krainie śmierci
Ta żywa zjawa istny cud
Tu pośród pustych marnych wierszy
Tu gdzie już tylko czarny kurz
Biała Lokomotywa

Ach czyj ach czyj to jest
Tak piękny hojny gest
Kto mi tu przysłał ją
Bym się wydostał stąd
Białą Lokomotywę

Ach któż no któż to może być
Beze mnie kto nie umie żyć
I bym zmartwychwstał błaga mnie
By mnie obudził jasny zew
Białej Lokomotywy

Suniemy poprzez czarne łąki
Suniemy przez spalony las
Mijamy bram zwęglone szczątki
Płyniemy przez wspomnienia miast
Z Białą Lokomotywą

Gdzie brzęczą pszczoły pluszcze rzeka
Gdzie słońca blask i cienie drzew
Do tej co na mnie w życiu czeka
Do życia znowu nieś mnie nieś
Biała Lokomotywo

Edward Stachura

środa, 18 maja 2011

Uściśnij człowieka

Jadąc autobusem, zobaczyłam na banerze reklamowym słowa: Uściśnij człowieka zamiast dłoni. Nie była to, jakby się można było spodziewać, reklama społeczna. W ten sposób reklamuje się mleczną czekoladę. Przesłanie fajne, tyle że nie wiem, co ma wspólnego z czekoladą.

Jednak, przez resztę drogi zastanawiałam się, ile osób chciałabym uścisnąć. Okazało się, że jest ich dużo. Kolejne pytanie, które sobie zadałam, brzmiało: Jak często okazuję w ten sposób ludziom, że ich lubię i doceniam. Odpowiedź wypadła pozytywnie, bo chociaż nie obłapiam wszystkich lubianych ludzi, to często okazuję sympatię w inny sposób.

I tak, bez jedzenia czekolady, zrobiło mi się słodko. Wniosek - przyjemnie jest lubić ludzi, a jeszcze przyjemniej, gdy na lubienie zasługuje wiele osób z naszego otoczenia. Jestem szczęściarą, bo moja lista jest długa. Wszystkim życzę ludzkiego ciepła i wielu osób do ściskania. W prezencie wiersz mojego ulubionego twórcy ciepełka.

* * *

Ździebełko ciepełka
Wiem, że miłość jest udręką
Bo się wszystkiego od niej chce
Ja pragnę mało, malusieńko
A właściwie jeszcze mniej
Ździebełko ciepełka
W codziennych piekiełkach
W wyblakłym na szaro obłędzie
Różowa perełka, ździebełko ciepełka
Znów wiem, że jakoś to będzie
Gdy serce ukłuje przykrości igiełka
I biedne się czuje, niczyje
Ciepełka ździebełko
Ździebełko ciepełka
Wystarczy i wszystko przemija
Ździebełko ciepełka
Diamencik ze szkiełka
Czułości kropelka na listku
Ciepełka ździebełko
Tkliwości światełko
W twych oczach wystarczy za wszystko
Nie chcę wichrów, burz, nawałnic
Uczuć, w których spalę się
Jesteśmy przecież łatwopalni
Dla mnie najważniejsze jest:
Ździebełka ciepełka...

J. Kofta

Sercowa kuracja

Prawie cały dzień spędziłam z córką i wnukiem. Fizycznie jestem wypompowana, ale humor bardzo mi się poprawił. Rano byłyśmy u pediatry. Mały rozwija się bardzo dobrze, jest silny i waży już prawie 7 kg. Podczas wizyty pokazał się pani doktor z najlepszej strony, dał się rozebrać bez wrzasków, przy badaniu nie protestował, tylko gruchał i pięknie się uśmiechał. Prosto z przychodni poszłyśmy na targ. Na straganach mnóstwo nowalijek aż chce się jeść. Zrobiłyśmy zakupy i poszłyśmy do domu. Spacer przez osiedle, na którym mieszkam, to sama przyjemność. Pięknie kwitną drzewa, krzewy, kwiaty na klombach – wiosna w pełnej krasie. Kiedy wróciliśmy do domu, zajęłam się Niutkiem a córka gotowaniem obiadu. Obie byłyśmy zadowolone. Marta odpoczęła od małego a ja mogłam się nim nacieszyć. W życiu bym nie przypuszczała, że zabawa grzechotkami, seplenienie i wydawanie nieartykułowanych dźwięków może być aż tak odprężające. Niestety wszystko co dobre szybko mija - mąż wrócił z pracy i przejął małego. Wieczorem córka z chłopakami poszła do siebie i zostaliśmy z mężem sami. Trochę pogadaliśmy a potem ja sprzątnęłam kuchnię, mąż usnął na książce (musiała być bardzo ciekawa). Teraz wącham konwalie, które dostałam od córki i wystukuję na klawiaturze ślad dzisiejszego dnia. Znowu jest dobrze, chociaż nic wielkiego się nie wydarzyło i właściwie nic się nie zmieniło. Tylko ja skupiłam się na tym, że mój czas jest teraz, nie wczoraj i nie jutro. I tak będzie co ma być, a serce najlepiej się leczy wspaniałością codziennych rzeczy.

wtorek, 17 maja 2011

Terapeutyczne działanie kozy

Nowy tydzień zaczęłam od planowania nowych zadań. Pomyślałam, że skoro na stare problemy nie mogę nic poradzić, to powinnam zająć się realizowaniem zmian, które poprawią mi nastrój.

Większość czasu spędzam w domu, więc od niego zaczęłam. Rozejrzałam się po pokoju i doszłam do wniosku, że wymaga malowania. Ściany ze strukturą szybciej przyjmują kurz, więc już trochę wiać, że od malowania minęło dwa lata a zresztą kolor przydymionej pomarańczy już mi się znudził. Marzy mi się jakiś odcień zieleni, może miętowy. Poza tym trzeba wreszcie powiesić telewizor, bo głupio wygląda stojąc na niskiej półce, no i niewygodnie się go ogląda. Miejsce po telewizorze trzeba jakoś wykorzystać a taka duża półka świetnie nadaje się do przerobienia na szafkę. Wystarczyłoby zamówić drzwiczki, trzy półki do środka, uchwyty i zawiasy. Zadzwoniłam do sklepu i bingo – mają płytę meblową, z której jest reszta mebli. Skoro tak dobrze się złożyło, to przy okazji przydałoby się zrobić parę półek, bo wkurzają mnie książki ułożone w piramidkę i te schowane na parapecie za zasłoną.

Jak się bawić to na całego, ale trzeba obłaskawić męża, który ma to wszystko poskręcać i pomalować. Najprostszym sposobem jest przyznanie mu racji. Ponieważ przy każdym remoncie mąż smędzi, że ma dosyć malowania ram, co wiosnę udowadnia, że opłaty za grzanie byłyby mniejsze, gdybyśmy zmienili okna, to teraz będzie jak chciał. A przecież po wymianie okien ściany trzeba pomalować, to jest „oczywista oczywistość”, więc nie powinien narzekać, że wymyśliłam niepotrzebnie remont. Co do mnie, to mam świadomość, że robienie remontu, w moim stanie ducha i ciała, trochę przypomina anegdotę o kozie, ale liczę na to, że po wszystkim będę zadowolona jak Żyd.

* * *

Przychodzi biedny Żyd do rabina i prosi o radę:
Oj, mądry Rebe, pomóż mi. To moje życie takie ciężkie: mieszkam w niewielkiej chatce z żoną, czwórką dzieci, babcią, dziadkiem i jeszcze teściową. Już się zupełnie nie mieścimy w tej małej izdebce. Oj pomóż, mądry Rebe...
Na to Rabin powiada:
Słyszałem, że masz w obórce kozę?...
- Tak Rebe, mam jedną kozę, co daje mleko, którym karmię dzieci.
- To ją teraz sprowadź do domu - mówi rabin.
Rebe, Rebe, co ty mówisz?... Ja, żona, czwórka dzieci, żona, teściowa i jeszcze koza?... To jak ja teraz będę mieszkał?...
Ale rabin był nieubłagany - musisz wprowadzić sobie kozę do domu!!
Za parę tygodni rabin spotyka tego Żyda i pyta się:
- A co tam Icek u ciebie?
Oj Rebe. Teraz to już zupełnie nie da się żyć w domu. Ja, żona, czwórka dzieci, żona, teściowa, dziadek i jeszcze teraz ta koza. To już nie jest życie.
Na to rabin powiada:
- To zabierz kozę z powrotem do obórki.
Za niedługo rabin jeszcze raz spotyka Żyda i pyta się go:
Jak tam Icek, w twoim domu?...
- Oj, Rebe. Jakiś ty mądry! Jak my teraz mamy w domu dużo miejsca. Świetnie mieścimy się w tej izdebce - ja, żona, czwórka dzieci, żona, teściowa i dziadek. Oj jakiś ty mądry, Rebe...
Przychodzi biedny Żyd do rabina i prosi o radę:
Oj, mądry Rebe, pomóż mi. To moje życie takie ciężkie: mieszkam w niewielkiej chatce z żoną, czwórką dzieci, babcią, dziadkiem i jeszcze teściową. Już się zupełnie nie mieścimy w tej małej izdebce. Oj pomóż, mądry Rebe...
Na to Rabin powiada:
Słyszałem, że masz w obórce kozę?...
- Tak Rebe, mam jedną kozę, co daje mleko, którym karmię dzieci.
- To ją teraz sprowadź do domu - mówi rabin.
Rebe, Rebe, co ty mówisz?... Ja, żona, czwórka dzieci, żona, teściowa i jeszcze koza?... To jak ja teraz będę mieszkał?...
Ale rabin był nieubłagany - musisz wprowadzić sobie kozę do domu!!
Za parę tygodni rabin spotyka tego Żyda i pyta się:
- A co tam Icek u ciebie?
Oj Rebe. Teraz to już zupełnie nie da się żyć w domu. Ja, żona, czwórka dzieci, żona, teściowa, dziadek i jeszcze teraz ta koza. To już nie jest życie.
Na to rabin powiada:
- To zabierz kozę z powrotem do obórki.
Za niedługo rabin jeszcze raz spotyka Żyda i pyta się go:
Jak tam Icek, w twoim domu?...
- Oj, Rebe. Jakiś ty mądry! Jak my teraz mamy w domu dużo miejsca. Świetnie mieścimy się w tej izdebce - ja, żona, czwórka dzieci, żona, teściowa i dziadek. Oj jakiś ty mądry, Rebe...