Szukaj na tym blogu

wtorek, 5 lipca 2011

Dogadzam sobie, bo lubię

Deszczowy poranek rozjaśniłam sobie oglądaniem filmu „Wielki Gatsby”. Film stareńki (1974 r), ale nie zalatuje myszami, bo dobre rzeczy opierają się upływowi czasu. Piękni aktorzy ( Robert Redford, Mia Farrow), świetne zdjęcia, stroje z epoki, ciekawa historia, czegóż więcej trzeba? Filmowi niczego. Ale ja potrzebowałam jeszcze czegoś, najlepiej słodkiego i w dużych ilościach, bo ostatnio idę w hedonizm.

W kuchni znalazłam kawałek babki piaskowej od Marty, dołożyłam do niej (do babki nie do Marty)miskę czereśni, lody waniliowe i tak zaopatrzona zaległam przed telewizorem. Pasłam oczy kolorowymi obrazkami, dogadzałam podniebieniu a wszystko to bez najmniejszych wyrzutów sumienia. Jak sobie dogadzać to z przyjemnością. A co. Nigdy nie stosowałam diet, nie liczyłam kalorii, więc teraz też nie zamierzam.

Chociaż, może powinnam trochę przystopować, bo wyglądam tak „dobrze”, jak nigdy dotąd. Ale skoro dodatkowe kilogramy zawdzięczam sterydom, to może wrócę do swojej wagi bez odmawiania sobie przyjemności. A jak nie wrócę, to też nic się nie stanie. Całe życie słyszałam: „Jakaś ty szczupła”. Pamiętam zabawną sytuację u lekarza. Kiedy rozebrałam się do badania, pan doktor ze zdziwieniem stwierdził, że mam wszystko co trzeba, a w ubraniu wyglądam na chudzinę. W każdym bądź razie umartwiać się nie będę, przynajmniej dopóki mieszczę się w rozmiar 40, z trudem ale się mieszczę. Jak przestanę wchodzić w ciuchy, to pomyślę, teraz nie.

Tym bardziej, że odkąd złapałam w pewnych miejscach trochę więcej tłuszczu, @menopauza rzadziej przypomina o swoim istnieniu. Widocznie to prawda, że w wieku pobalzakowskim tłuszcz pomaga żyć. I tego będziemy się trzymać. Piszę „będziemy”, bo ślubas, odkąd wyhodował kawałek brzucha, polubił okrąglejsze. W myśl zasady, lubi się to, co się ma )))

niedziela, 3 lipca 2011

Skrzydło motyla

autor: robertkabaciński


















 

Niedzielny poranek. Niebo ma dzisiaj kolor zakurzonej bieli, wiatr rozciąga po nim postrzępione chmury, siąpi deszcz. Od godziny obserwuję kawałek świata zamknięty w prostokącie okna. Z perspektywy łóżka widzę niebo i koronę lipy. Reszta okien ma zaciągnięte rolety, odgradzając mnie od innych elementów miejskiego pejzażu. Mam wybór i mogę patrzeć na co chcę. Oczy mojego domu kilka dni temu zyskały powieki. Powieki są kolorowe, z cienkiej, szeleszczącej tkaniny przypominającej chitynowe ciała owadów. Banalny przedmiot, jakim jest roleta, daje mi możliwość fragmentacji świata, otwiera albo zamyka, pozwala nie widzieć albo, wprost przeciwnie, skupia wzrok na jakimś wycinku rzeczywistości. Podoba mi się to.

Kiedyś czytałam artykuł o tym, jak postrzegamy to, co wokół nas. Pamiętam, że byłam bardzo zdziwiona wynikami naukowych eksperymentów. Empirycznie dowiedziono, że każdy ma na oczach filtr i od tego filtra zależy, co i jak widzimy. Dlatego zakochani widzą wyłącznie piękno a matkom podobają się nawet brzydkie dzieci. Okazuje się, że widzenie jest o wiele bardziej związane z przetwarzaniem informacji przez nasz mózg, projekcją nas samych, aniżeli z mechanicznym odbiorem obrazu. Na szpetotę i ułomność świata Bóg dał nam skrzydło motyla - tęczę zamkniętą w cienkiej osłonce. Jednak od nas zależy, czy widzimy piękno czy robala.

Jest dokładnie tak jak mówił Einstein: „Są dwie drogi, aby przeżyć życie. Jedna to żyć tak, jakby nic nie było cudem. Druga to żyć tak, jakby cudem było wszystko.” Bez własnej zasługi, odkąd pamiętam jestem na tej drugiej drodze. Dziękuję Bogu, że widzę wokół siebie tyle cudów.

Ludzie szukają szczęścia a ono jest w wszędzie, potrzebuje tylko naszej uwagi. Gdybym miała coś radzić tym, którzy gonią w życiowym maratonie i wciąż nie znają spełnienia, to powiedziałabym: Nie szukaj czego nie zgubiłeś, to się nie rozczarujesz, że nie znalazłeś. I to było moje „słowo na niedzielę”, pisane ad hoc, przy śniadaniu.

Jeszcze tylko LINK    do ciekawego artykułu również związanego z tematem odbioru przez nas tego co widzimy i słyszymy.

Przy sobocie, z robotą i po robocie

Sobota minęła mi szybko, jak cały tydzień. Trochę się kręciłam wokół codziennych spraw; sprzątanie, zakupy, pranie, prasowanie. Nudy, a jednak się nie nudziłam, bo nauczyłam się dostrzegać przyjemność płynącą z wykonywania prostych czynności. Kiedyś domowa krzątanina mnie irytowała, teraz pomaga łapać punkty podparcia. Organizowanie przestrzeni wokół siebie jest kojące. Nie można tylko popadać w przesadę, bo grozi nam „krzątawica”, tj. chorobliwe dbanie o porządek. Kobiety, dotknięte krzątawicą ( mężczyźni rzadko zapadają na krzątawicę) tracą kontakt z mózgiem, bo nie wymaga on fizycznego odkurzania. Ja nie lubię żadnej przesady, więc krzątawica mi nie grozi.

Wracając do dzisiejszego dnia, to po południu zajmowałam się Niutkiem, bo młodsi pojechali na zakupy. Zajmowanie się wnukiem jest bardzo przyjemne, ale noszenie ośmiu kilo słodyczy fizycznie męczy. A Niutek kocha spacery tylko wtedy, gdy jest noszony na rękach. W wózku drze się na całe gardło, bo jest za nisko i ma ograniczoną perspektywę. Wystarczy wziąć go na ręce a już jest zadowolony. Z uwagą przygląda się wszystkiemu i robi za puchacza, wydając z siebie pełne zachwytu huuuu, hu, uhhuu, uuuhu.

Wieczorem, po służbie na usługach wnuka, trochę czytałam, obejrzałam z mężem jakiś film a potem zawiesiłam się na wspomnieniach. W pozycji horyzontalnej, z kubkiem mocnej herbaty, udałam się w przeszłość. Przeszłości mam kilkadziesiąt lat, więc jest co wspominać. Jeden z moich ulubionych nazywaczy rzeczy po imieniu W. Broniewski napisał wiersz „Chwile”, który noszę w sobie od podstawówki.

* * *
Ręce skrzyżuję, głowę pochylę,
w dawność popłyną myśli i chwile,
jesień wichurą w szyby zapłacze,
dawne, stracone znowu zobaczę.

Oczy zasłonię ciężką powieką:
indziej, inaczej, dawno, daleko-
wróci tęsknota, wróci niepokój,
kroki znajome przejdą przez pokój.

Znowu zapłonie w oczach i słowach
światło ukryte w palcach różowych,
nocą w ogrodzie kwiaty się ockną,
duszne zapachy wpłyną przez okno.

Oczom bezsennym znów się odsłonią
piersi jak blade kwiaty tytoniu,
nocą wilgotną - sennie, srebrzyście -
miesiąc obłędny zajrzy przez liście...

Sny niespokojne, sny niepojęte,
kwiaty uwiędłe, okno zamknięte!
Liryko rzewna! - śpiewasz - i nocą
czarne, dalekie skrzydła łopocą.

sobota, 2 lipca 2011

Deszczowy początek lipca

Padało, mżyło, lało. Deszczowy cały piątek, ale lipcowy deszcz ma swój urok, więc byłam daleka od narzekania na pogodę. Gdyby mój felerny organizm lepiej znosił ciśnieniową huśtawkę, to odpowiadałaby mi każda pogoda. Niestety, ja lubię każdy rodzaj pogody a organizm nie, więc ziewam jak hipopotam a serce robi fikołki, rozpychając się w klatce z piersiami.

Nie podoba mi się to, więc próbuję olewać fanaberie ciała. Tak często, jak tylko się da. Na swój użytek zmodyfikowałam powiedzenie o dobrych chęciach i mdłym ciele - duchem nie będzie rządziło ciało, choćby bardzo tego chciało. Jednak, pod wieczór, mój duch zaczął wymiękać i musiałam zmienić plany. Zamiast na imieniny poszłam do łóżka. Dramat to nie jest, ale trochę żal. Jakbym się uparła uderzyć w dramatyczne tony, to zawsze mogę powtórzyć za Słowackim: „Duchowi memu dała w pysk i poszła” ta wstrętna pogoda, oczywiście.

Na pocieszenie miałam wieczorną wizytę Niutka. Tyle że mały był dzisiaj kapryśny, chciał spać, ale nie mógł usnąć. Jak zawsze zaczęłam mu śpiewać, tym razem była to piosenka „Czerwonych Gitar” Długo nie pośpiewałam, bo Niutek skręcał się w precel, przebierał nogami i ani myślał usnąć. Nie wiem tylko, co go bardziej irytowało, nieznana piosenka, jakość wykonania, czy pogoda. Ja stawiam na pogodę, chociaż zdania są podzielone. Kiedyś córka powiedziała, że nikt nie usypia małego tak dobrze jak ja, na co ślubas zapodał, że wnuk szybko usypia, żeby nie słuchać moich kołysanek. Myślał by kto, niech sobie dziadek zazdrośnik gada, a ja będę śpiewać i już.

* * *
Ciągle pada!
Asfalt ulic jest dziś śliski jak brzuch ryby,
Mokre niebo się opuszcza coraz niżej,
żeby przejrzeć się w marszczonej deszczem wodzie. A ja?
A ja chodzę desperacko i na przekór wszystkim moknę,
Patrzę w niebo, chwytam w usta deszczu krople,
patrzą na mnie rozpłaszczone twarze w oknie, to nic.

Ciągle pada! Ludzie biegną, bo się bardzo boją deszczu,
Stoją w bramie, ledwie się w tej bramie mieszcząc,
ludzie skaczą przez kałuże na swej drodze. A ja?
A ja chodzę, nie przejmując się ulewą ani spiesząc,
Czując jak mi krople deszczu usta pieszczą,
ze złożonym parasolem idę pieszo, o tak!

Ciągle pada, alejkami już strumienie wody płyną,
Jakaś para się okryła peleryną,
przyglądając się jak mokną bzy w ogrodzie. A ja?
A ja chodzę w strugach wody, ale z czołem podniesionym,
Żadna siła mnie nie zmusza i nie goni,
idę niby zwiastun burzy z kwiatkiem w dłoni, o tak.

Ciągle pada, nagle ogniem otworzyły się niebiosa,
Potem zaczął deszcz ulewny siać z ukosa,
liście klonu się zatrzęsły w wielkiej trwodze. A ja?
A ja chodzę i niestraszna mi wichura ni ulewa,
Ani piorun, który trafił obok drzewa,
słucham wiatru, który wciąż inaczej śpiewa.

Ciągle pada, nagle ogniem otworzyły się niebiosa...
który wciąż inaczej śpiewa. A ja?
A ja chodzę desperacko i na przekór...
patrzą na mnie rozpłaszczone twarze w oknie, to nic.

piątek, 1 lipca 2011

O wyprzedażach, wysokich obcasach i o tym o czym się nie dyskutuje

Wybrałam się dzisiaj na zakupy w poszukiwaniu prezentu dla kuzynki, która ma jutro imieniny. Pomimo przedpołudniowej pory, kiedy pracujący powinni być w pracy, na ulicach rojno i gwarno. Wśród przechodniów znalazł się też znajomy babon, który pracuje w budżetówce, więc w godzinach pracy może sobie połazić po mieście. W sklepach też dzikie tłumy.

Zaczął się sezon letnich wyprzedaży, więc współcześni poszukiwacze przygód polują na okazje. Przy wieszakach i półkach pełno czerwonych tabliczek. Minus 20 – 50% pierwotnej ceny towaru, to duża obniżka. Ale niektóre ceny i tak powalają na kolana, a jak się dokładniej przyjrzeć, często dochodzi się do wniosku, że nawet gdyby dawali za darmo, to też trudno byłoby o nabywcę.

Jednak zdarza się trafić na prawdziwą okazję, jak mi dzisiaj. Za pół ceny kupiłam eleganckie buciki, które będą świetne do kiecki na chrzciny Niutka. A wziąwszy pod uwagę, że pantofelki mają klasyczny fason, są z prawdziwej skóry a obcas mają wyższy niż zazwyczaj, to szybko ich nie zniszczę i posłużą mi na długo.

Kiedyś lubiłam buty na wysokim obcasie, ale teraz muszę się zadowolić 2-3 cm, bo mój kręgosłup protestuje przy wyższym. Trochę mi żal, bo wysoki obcas wysmukla nogę, ale jak popatrzę na kobitki pomykające na zgiętych kolanach, z zadkiem wypiętym na okolicę, to żal mi mniej. Cóż, nie wszyscy biorą pod uwagę, że na wysokich obcasach trzeba umieć chodzić. Komiczny widok przedstawiają też większe gabarytowo reprezentantki rodzaju żeńskiego, które wbijają stopy w buty na wysokiej szpili i wyglądają jak świnia na szczudłach. A te z większą fantazją i bez odrobiny dobrego smaku, idą na całość - wkładają buty ozdobione mnóstwem biżuteryjnych dupereli, przyciągających wzrok a to jeszcze bardziej podkreśla groteskowy wygląd takiej tandet-elegant. Ale jak ktoś lubi wyglądać karykaturalnie, to jego sprawa.