Szukaj na tym blogu

piątek, 21 sierpnia 2020

Pesymistycznie, optymistycznie, sklerotycznie

Zamiast szukać sznurka, żeby się powiesić, robię z niego serduszka.
Strasznie lubię być zadowolona, więc z zapałem stachanowca wszędzie doszukuję się czegoś pozytywnego i optymistycznego. Ale mimo najszczerszych chęci nie zawsze udaje mi się dogrzebać do tych pozytywów w negatywach i wtedy jestem strasznie nieszczęśliwa. Siadam więc w kącie i użalam się nad sobą, często przy tym popłakując. Jednak lata pracy nad byciem optymistką zostawiły ślad i mam przez to ograniczone możliwości użalania się nad sobą. Jeszcze się dobrze nie rozkręcę w swoich gorzkich żalach, a już napada mnie myśl: usmarkała się bida i płacze. A kto lubi być usmarkaną bidą? No, ja nie lubię. Dlatego chciał nie chciał zbieram się w sobie i idę w ten mój nienachalny optymizm, który każe mi z wisielczego sznura robić serduszka.  

Dzisiaj np. pół dnia sobie tłumaczyłam, że nie mam tak źle, jak mi się z rana wydawało. I wyobraźcie sobie, uwierzyłam. Co prawda dopiero pod wieczór, ale jednak. No, normalnie geniusz  perswazji we mnie siedzi. A wszystko dzięki temu, że naczytałam się różnych książek i słucham mądrzejszych od siebie. No dobra, siebie też słucham, bo nikt lepiej ode mnie nie wie, czego mi potrzeba do szczęścia. Wiem, złośliwi mogliby powiedzieć, że słucham siebie, bo i głupi czasem coś mądrego powie. Racja, niech im będzie, w końcu nie mam monopolu na złośliwości. Ale jak mowa o mądrych, to przekonując siebie, że nie warto być tą usmarkaną bidą, przypomniałam sobie takie chińskie przysłowie: 

„Nie możesz zabronić ptakom smutku krążyć nad twoją głową, ale możesz nie dopuścić do tego, by uwiły gniazdo w twoich włosach.”

O, to ja o tym napiszę, pomyślałam i zaczęłam pisać. Ale potem pomyślałam drugi raz, bo zdarza mi się pomyśleć dwa razy z rzędu - takie myślowe Bizancjum sobie robię - i postanowiłam sprawdzić, czy dobrze zacytowałam przysłowie. Wrzuciłam w wyszukiwarkę tekst i co widzą moje ślepawe acz ciągle ładne oczy? No widzą, że już kiedyś zamieściłam na blogu wpis, w którym podpierałam się tym przysłowiem. Patrzcie państwo, jak to skleroza nie boli, a jak człowiek o niej nie pamięta, to nawet mu ona w niczym nie przeszkadza. Także, jak ktoś chce, to TUTAJ  można przeczytać, jak oswajam śmierć. Oczywiście, żeby było pozytywnie. Tak jak lubię. I na dzisiaj to by było na tyle.

czwartek, 20 sierpnia 2020

Smutno

Jak zwykle zajrzałam na Onet Kulturę, a tam wiadomość, że nie żyje Piotr Szczepanik. Smutno. Nie był piosenkarzem mojego pokolenia, ale jego piosenki były bardzo moje. Proste, liryczne, melancholijne, trochę naiwne. Poza tym, typ mężczyzny romantycznego, nostalgicznego, trochę samotnika, wyrażającego się z atencją o kobietach bardzo mi się podobał. No i był przystojny. Do tego był moim krajanem, bo urodził się i wiele lat żył w Lublinie. Coś mi ubyło. Od wielu lat żył w cieniu, ale był. Teraz już go nie ma. Zostały tylko piosenki. I jeszcze ta świadomość, że moja świeczka też coraz krótsza. To nie napawa optymizmem. Tak to życie innych ludzi przekłada się na nasze życie. Mijamy.

TU  można przeczytać co nie co na jego temat.

 

I na dzisiaj to by było na tyle.


środa, 19 sierpnia 2020

Bo w życiu są takie chwile, że nie da się inaczej

 

Instrukcja, jak postępować z mężem złowiona w sieci.  Na razie nie stosuję, ale nie zarzekam się, że nie będę. Bo jak trza, to trzeba. I na dzisiaj to by było na tyle.

wtorek, 18 sierpnia 2020

Piękno jest w oku patrzącego

W ostatniej firmie, w której pracowałam, poznałam niejakiego pana Henia. Pan Henio był mężczyzną z gatunku niskopiennych, bo ledwie dobijał do 170 cm wzrostu, ale i tak był przystojny. Swoje niezbyt duże  acz zgrabne ciało ubierał pan Henio w sportowe marynarki, dżinsowe spodnie i obowiązkowo jasnoniebieskie koszule, które pięknie podkreślały kolor jego oczu. Pan Henio był chodzącą, uśmiechniętą życzliwością i dlatego był powszechnie lubiany. Najbardziej lubiły pana Henia kobiety, bo patrzył na nie z takim zachwytem w oku, że każda czuła się wyjątkowa i piękna. Pan Henio na patrzeniu nie poprzestawał i prawił jeszcze komplementy, które były raz bardziej, raz mniej wyszukane, ale zawsze były dalekie od fałszu. I tak, przeraźliwie chudej księgowej, która na głowie miała szopę wyondulowanych złotych loczków,  mówił, że jest smukła i piękna jak młoda brzózka. Grubą Aśkę z administracji, która szybko przemierzała firmowe korytarze,  prosił, żeby na chwilę przystanęła, bo inaczej ominie go szansa i popatrzenia na piękną, energiczną kobietę. Mocno starszą panią Jadzię z działu technicznego komplementował, że ma w sobie tyle piękna i dostojeństwa, co kobiety na obrazach starych mistrzów. Pani Jadzia była szczęśliwa, bo skostniała od lat w staropanieństwie i mocno dojrzałym wieku, czuła się przeźroczysta dla innych ludzi.  I rzeczywiście mało kto zwracał na nią uwagę. Pan Henio był chlubnym wyjątkiem. Bo on miał dla każdej kobiety spojrzenie pełne zachwytu, specjalny komplement i szczery uśmiech. Jednak na tym awanse pana Henia się kończyły, choć wiem, że co najmniej dwie koleżanki miały bardzo dużą ochotę na coś więcej i nie przeszkadzało im, że komplemenciarz był żonaty.    

Kiedyś, po wysypie komplementów pod moim adresem, chciałam przetestować pomysłowość pana Henia. 

- Nic a nic panu nie wierzę, bo pan wszystkim kobietom tak mówi - powiedziałam licząc na dalsze komplementy.

- Pani Basiu, mówię, bo wszystkie kobiety są piękne jak się na nie uważnie patrzy - odparł, ale na dalsze komplementy się jednak nie wysilił.

O tym, że mówił prawdę przekonałam się, gdy w firmie zatrudniono jako magazynierkę żonę pana Henia. On rzeczywiście musiał się jej bardzo uważnie przyglądać, bo, na pierwszy rzut oka, jego żona była bardzo brzydką kobietą. Można powiedzieć, że miała urodę tylko dla konesera. Ale skoro miał z nią pięcioro dzieci, to przymusu żadnego w tym ożenku być nie mogło. Fama niosła, że pan Henio był bardzo dobrym mężem i ojcem. Nie raz ich widziałam, jak wychodzili z pracy. On zawsze kurtuazyjnie pomagał jej wsiąść do samochodu, a dopiero później sam wsiadał. To niby mały szczegół, ale wiele mówiący o tym, z jaką atencją pan Henio traktował swoją żonę.

Na jakiejś delegacji miałam okazję dłużej pogadać z panem Heniem i wypić z nim niemałe co nieco. Tak mi było sympatycznie, że postanowiłam zadeklarować się uczuciowo. Nie na darmo mówią, że wódka ośmiela i rozwiązuje języki.

- Panie Heniu, kocham pana za to, że taki fajny z pana mężczyzna - powiedziałam bez cienia skrępowania. 

- Wiem - odpowiedział. 

I tu mnie zaskoczył, bo jednak nie spodziewałam się po nim takiej wiedzy.

- Pani Basiu, pani od razu wyglądała mi nie tylko na piękną, ale też mądrą kobietę - dodał, widząc moje zaskoczenie. No. Skromy pan Henio nie był i znał swoją wartość.

Po takich wyznaniach, to pozostało już tylko wypić brudzia, co też zrobiliśmy. Jak już przeszliśmy na "ty", to mój towarzysz zrobił się jeszcze bardziej rozmowny i jeszcze bardziej zyskał w moich oczach. W tym co mówił o swojej żonie było tyle ciepła, że magazynierka wyładniała również w moich oczach. Także Henio był nie tylko komplemenciarz, ale też prawdziwy mężczyzna, kochający mąż i ojciec, a do tego fajny kolega. 

Woody Allen, którego lubię i z którym często się zgadzam, napisał coś takiego. "(…) dla kochającego osoba kochana jest zawsze czymś najpiękniejszym, co tylko można sobie wyobrazić, nawet jeśli ktoś postronny nie potrafi jej odróżnić od ławicy śledzi. Piękno tkwi w oku patrzącego. Gdyby obserwator miał słaby wzrok, powinien zapytać najbliższą osobę, która dziewczyna ładnie wygląda. (W istocie te najśliczniejsze są niemal zawsze najbardziej nudne, i dlatego niektórzy uważają, że Boga nie ma.)" 

I jak tu się nie zgodzić? No nie da się. Henio, a zaraz po nim mój mąż, obaj potwierdzają tę regułę. Bo mam to szczęście, że mój mąż też nie widzi, co widzi. Dlatego  uważa, że ma najładniejszą żonę, najładniejszą córkę i najpiękniejsze wnuki. Zięć nie załapał się do grona najpiękniejszych, ale chyba mu na tym nie zależało. Ja na ślepotę uczuciową cierpię umiarkowanie, więc podejrzewam, że filtry mi się się zacinają. Bo jak inaczej wytłumaczyć, że kocham siebie coraz bardziej (serio), a nie widzę, żebym była coraz ładniejsza? Szczerze mówiąc, to urody mi ubywa. Dokładam więc sobie koralików, oko maluję, włosy fryzuję, kiecki zmieniam, ale  i tak efekt jest umiarkowany i nie biję po oczach większą ładnością. Postanowiłam więc, że będę się cieszyć, przynajmniej tym, że nie straszę. I się cieszę, bo ja lubię być zadowolona.

TUTAJ  pisałam od czego zależy to, co widzimy, jakby ktoś był zainteresowany wpisami z archiwum.

I na dzisiaj to by było na tyle.

sobota, 15 sierpnia 2020

Myślę tak jak Maria Czubaszek

Dzisiaj sobota i jeszcze święto Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, więc jest okazja do świętowania. Poza tym, jest jeszcze Święto Wojska Polskiego, a ja coraz częściej wojuję. Zamierzam więc świętować. Tym bardziej, że, moim skromnym zdaniem, też zasługuję na wniebowzięcie, bo mój osobisty małżonek prowadzi mnie prostą drogą do świętości. Ponieważ, albowiem, gdyż, ostatnio życie z nim wymaga świętej cierpliwości i ogromnej miłości bliźniego swego. Zawsze był uparty i wszystko robił po swojemu, ale teraz strasznie mu się to "po swojemu" nasiliło, więc ciągnięty przez nas wózek częściej zgrzyta.  Wczoraj zgrzytnął przy kiszeniu ogórków. 

Jak wszystkim wiadomo, jestem leniwą babą i uprawiam lenistwo jak tylko mogę, ale jak nie mogę, to łapię się za robotę i nie narzekam. Wczoraj złapałam się za kiszenie ogórków, bo kiszone ogórki lubię, a nie było chętnych, żeby za mnie te ogórki ukisić. Poza tym, nikt nie robi takich dobrych jak ja, normalnie jestem "miszczyniom". 

Najpierw nakicałam się przy myciu 25 kg ogórków, potem przygotowałam 50 słoików i siadłam sobie, żeby poćwiczyć cierpliwość przy obieraniu czosnku i chrzanu. Męża wysłałam, żeby urwał trochę liści dębu. Poszedł i wrócił z siatką pełną liści. Przytomnie nie zapytałam po co aż tyle urwał, bo znam człowieka, on cyt.:"robi dobrze albo wcale". Kiedy już wszystkie przyprawy były w słoikach, wzięłam się za upychanie ogórków. I w tedy na scenę wkroczył mój drogi małżonek.

- Dlaczego dałaś tak mało liści i kopru? - zapytał przyglądając się słoikom.

- Tyle ile dałam wystarczy.

- No nie wiem. Daj więcej liści, żeby ogórki nie były miękkie. Czosnku też bym dołożył - konsultował z miną neurochirurga przy operacji mózgu.

Nie odezwałam się, bo miałam kisić ogórki, a nie kłócić się z chłopem.

 - No dodaj trochę liści - nalegał.

- Nie dodam, bo nie kisimy liści tylko ogórki - odpowiedziałam spokojnie, chociaż już czułam, jak sama zaczynam kisnąć. 

Mąż zrobił minę zająca, czyli ścisnął usta w ciup i ruszył przy tym nosem.

- Jak sobie chcesz, ale zobaczysz, że będą miękkie - chrzanił, chociaż akurat chrzanu się nie czepiał.

- Jak ty chcesz doczekać jedzenia tych ogórków, to lepiej daj mi spokój -  powiedziałam z lekka zirytowana, czym zirytowałam męża.

- Jak sobie chcesz. Ty zawsze wiesz najlepiej.

- Nie musisz powtarzać, zrozumiałam za pierwszym razem - syknęłam ostrzegawczo, ponieważ kończyła mi się już cierpliwość. No jak tak można poprawiać "miszczynię"? Mąż wzruszył ramionami i poszedł coś tam mamrocząc, ale nie słuchałam, bo nie mam nerwów z postronków. Drugie starcie było przy zalewaniu ogórków, bo nie taką łyżką odmierzałam sól. 

- Ta łyżka jest za mała, weź tę większą - powiedział, podsuwając mi pod nos dużą łyżkę do nakładania sałatek.

- Coś się czepił? Kto robi te ogórki, ty czy ja?

- Jak się zepsują, to ja nie będę latał do śmietnika - odgrażał się z bardzo niezadowoloną  miną.

Posoliłam wodę i zostawiłam go, żeby skończył robotę, bo ja jednak na świętą się nie nadaję, a kłócić się też nie miałam zamiaru. Co się z tymi chłopami robi na starość, że tak kwitną w upierdliwości? No, nie wiem, jak inni, ale mój bardzo się popsuł. 

Przypomniały mi się słowa Marii Czubaszek o kobiecie, rybie i nartach, więc sięgnęłam do jej książki "Nienachalna z urody":     

"Absolutnie zgadzam się z zasłyszaną gdzieś tezą, że „mężczyzna potrzebny jest kobiecie jak rybie narty”. Mówię tak, chociaż sama mam męża i biorąc pod uwagę mój wiek, zapewne będzie to już ostatni. I uważam, że powinniśmy się kochać, bo inaczej byśmy się pozabijali. Choć do miłości nie zawsze jest potrzebna druga osoba w pobliżu. Czasem nawet jest lepiej, gdy jej nie ma w okolicy."

No. Ma kobieta rację. Chociaż może w młodości lepiej, gdyby ten mężczyzna jednak w okolicy był, ale na starość mógłby bywać tylko czasami. Najlepiej wyłącznie wtedy, gdy będzie w dobrym humorze.

I na dzisiaj to by było na tyle.