„Jestem genialna!” - mówiła często A. moja koleżanka z pracy. Patrzyłam na nią ze zdumieniem, oczy powiększały mi się do wielkości spodków a i tak nie mogłam się dopatrzyć genialności w wyczynach A., już prędzej - dużego sprytu i umiejętności wykorzystania każdej sytuacji na swoją korzyść.
Przykład pierwszy z brzegu, chyba najmniej genialny, ale symptomatyczny. A. pomieszała wydruki książeczek i ponad sto przesyłek trafiło nie tam gdzie powinno. Po kilku dniach zaczęły docierać informacje od kredytobiorców, którzy się dziwili, że w kopercie z ich nazwiskiem były dokumenty dotyczące innej osoby. Trzeba było szybko jakoś rozwiązać problem. Wydrukowanie nowych książeczek, nie rozwiązywało sprawy, bo należało jeszcze odzyskać mylnie dostarczone oryginały umów kredytowych.Nie było innego wyjścia, jak odebranie rozesłanych dokumentów i ponowne dostarczenie ich kredytobiorcom.
Poleciłam A. szybkie nawiązanie kontaktu z kredytobiorcami i ustalenie dogodnego dla nich sposobu zwrotu dokumentów. Jednak ona miała lepszy, co tam lepszy, genialny pomysł.
- Dobra, obdzwonię wszystkich i każę im przynieść te kwity do biura. Jak wszyscy przyniosą, to się od nowa roześle – powiedziała A. bardzo zadowolona ze swojej operatywności.
- A. nie pomyślałaś, że to nie wypada, żeby nasi klienci naprawiali twoje błędy? Poza tym, to może potrwać, a oni mają terminy spłat.
A. trochę się strapiła, ale genialnie szybko znalazła rozwiązanie.
- Przecież to proste. Powie się im, że jak nie chcą płacić odsetek za nieterminową spłatę, to niech się pośpieszą. Nie powinni narzekać, w końcu troszczymy się o ich pieniądze. Genialne nie? - powiedziała rozradowana.
- A jak wytłumaczysz dyrektorowi tę sytuację?
- Ja??? Dlaczego ja? Przecież to ty jesteś kierowniczką. Wymyśl coś – odparła z niezachwianą pewnością, że ma do czynienia z kretynką, która nie rozumie oczywistych spraw i genialnych rozwiązań.
No, tak. Za geniuszami trudno nadążyć. W każdym bądź razie ja, jak do tej pory, to nie nadążam, za głupia jestem, po prostu.
A czemu przy niedzieli zebrało mi się na wspominanie mojej genialnej koleżanki? Powód był. Dzisiaj zadzwoniła do mnie inna koleżanka (fajna chociaż stanowczo mniej „genialna”) i przy okazji dowiedziałam się, jak potoczyły się losy znajomych po moim wypadku i odejściu z firmy. Okazało się, że A., gdy straciła pracę w firmie, została podróżniczką, objechała na rowerze jezioro Wiktorii i napisała o tym książkę. I, jak tu nie wierzyć, że każdy jest stworzony do czegoś wielkiego, wystarczy w siebie uwierzyć. A. miała różne braki, ale nigdy nie brakowało jej samozaparcia, sprytu i oczywiście wiary w swoją genialność. Cieszę się, że się jej udało. Jako wolny strzelec na pewno realizuje się lepiej niż wtłoczona w sztywne ramy pracownika bankowego. A książkę przeczytam, bo fantazję i intelekt A. zawsze szczerze podziwiałam. Poza tym miło jest obserwować, jak ci, których znaliśmy z nie najlepszych doświadczeń, w czymś się odnajdują i realizują.
Tak na marginesie, to może powinnam zacząć bardziej pracować nad sobą? Może jeszcze mam szansę zostać „gieniusiem”. Kto to wie. Robiłam już tyle różnych rzeczy, więc może na starość pójdę w "gienialność" )))
Jestem kobietą, która ma już życia popołudnie, ale starość ignoruję na ile się da. Tytuł bloga odnosi się do tego, że jeżeli popatrzymy na życie jak na górę, to ja już schodzę ze swojej góry, a kto chodził po górach wie, że schodzi się trudniej. Jednak smęcę umiarkowanie, bo wolę się śmiać. A że potrafię się śmiać również z siebie to powodów do śmiechu mi nie brakuje. Na blogu piszę o swoich i nie swoich potyczkach z życiem.
Szukaj na tym blogu
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz