Szukaj na tym blogu

poniedziałek, 18 lipca 2011

Niedziela w domu

Całą niedzielę przesiedziałam w domu. Trochę szkoda, bo nie skorzystaliśmy z ładnej pogody. Mieliśmy w planach wizytę u znajomych na działce, ale skończyło się na planach, bo przed południem mąż bawił się w dziadka a później ja zrobiłam sobie prace ręczne.

Niutek dzisiaj tak podciągnął się na rękach, że po raz pierwszy usiadł. Zachwytom oczywiście nie było końca. Dotychczas myślałam, że to mnie najbardziej odbija na punkcie wnuka, ale byłam w błędzie. Mój osobisty chłop bije mnie na głowę. Mały już wyczuł dziadka i nie schodzi mu z rąk. Obaj dobrze się bawią a ja robię za widza. Nie narzekam, bo miło jest na nich popatrzeć.

Ale skoro chłopaki nie chcieli się ze mną bawić, to sama zapewniłam sobie rozrywkę. Wyjęłam farbę, pędzelki, rozłożyłam gazety i wzięłam się za odnawianie drucianych pojemników. Ta robota zajęła mi sporo czasu, bo drucików sporo (dwa pojemniki) a malowanie listków wymagało precyzji.

Opuszczony przez wnuka dziadek na moją prośbę przyłączył się do mojej zabawy. Przypadło mu oczyszczenie ramki do obrazka, bo postanowiłam odmalować też ramkę a to wymagało skrobanka.

I tak siedzieliśmy sobie we dwoje skrobiąc, malując i słuchając muzyki. Mąż robił za didżeja, ja ograniczyłam się do słuchania. Oboje lubimy poezję śpiewaną, więc różnic repertuarowych nie było.

Z palcami umazanymi farbą słuchałam piosenki do wiersza Baczyńskiego. „Miłość”. Ten wiersz był pierwszym, który z kwiatkiem dostałam od męża, gdy zostaliśmy parą 34 lata temu. Trochę się wzruszyłam, nie powiem że nie. To była bardzo miła niedziela.

Piosenka jest równie piękna jak sam wiersz.
http://www.youtube.com/watch?v=asoR37WwzwI&feature=related

* * *

"Miłość"

O nieba płynnych pogód,
o ptaki, o natchnienia.
Nie wydeptana ziemia,
nie wyśpiewane Bogu
te drzewa, te kaskady
iskier, ten oddech nieba,
w ramionach jak w kolebach
zamknięty. Jak cokoły
drzewa z szumem na poły;
serca jak dzbany łaski,
takie serca jak gwiazdki,
takie oczu obłoki,
taki lot - za wysoki.

Słońce, słońce w ramionach
czy twego ciała kryształ
pełen owoców białych,
gdzie zdrój zielony tryska,
gdzie oczy miękkie w mroku
tak pół mnie, a pół Bogu.

Twych kroków korowody
w urojonych alejach,
twe odbicia u wody
jak w pragnieniach, w nadziejach.
Twoje usta u źródeł
to syte, to znów głodne,
i twój śmiech, i płakanie
nie odpłynie, zostanie.
Uniosę je, przeniosę
jak ramionami - głosem,
w czas daleki, wysoko,
w obcowanie obłokom.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz