Szukaj na tym blogu

sobota, 5 marca 2011

Nadzieja na pogodę i niepogodę

Nie lubię narzekać na pogodę, ale dzisiejsze wiatry dały mi się we znaki. Cały dzień głowę miałam jak bania, ziewałam jak hipopotam i nie mogłam się na niczym skupić. Miałam przygotować na poniedziałek szkice, ale nie zrobiłam nic, bo w głowie karuzela i totalna niemoc. Zostaje mi tylko darować sobie winy i mieć nadzieję, że jutro będzie lepiej. Nadzieja jest dobra w małych i dużych sprawach, więc nie ma co na niej oszczędzać. Dla zmęczonych i zniechęconych na osłodę życia piękny wiersz o nadziei.

Nadzieja – Czesław Miłosz


Nadzieja bywa, jeżeli ktoś wierzy,
że ziemia nie jest snem, lecz żywym ciałem,
I że wzrok, dotyk ani słuch nie kłamie.
A wszystkie rzeczy, które tutaj znałem,
Są niby ogród, kiedy stoisz w bramie.

Wejść tam nie można. Ale jest na pewno.
Gdybyśmy lepiej i mądrzej patrzyli,
Jeszcze kwiat nowy i gwiazdę niejedną
W ogrodzie świata byśmy zobaczyli.

Niektórzy mówią, że nas oko łudzi
I że nic nie ma, tylko się wydaje,
Ale ci właśnie nie mają nadziei.
Myślą, że kiedy człowiek się odwróci,
Cały świat za nim zaraz być przestaje,
Jakby porwały go ręce złodziei.

Czekanie...

Dzień jak co dzień. Ale... Jednak nie do końca. Czekam. Każdy telefon przyspiesza bicie serca. Może to już, może zaczęły się narodziny dzieciątka. Jeszcze nie? Czekam dalej.

K.I. Gałczyński tak opisał tę chwilę.

Narodziny dzieciątka

Mchy mówiły: "Ach, cóż za złocistość?
Chyba będzie jaka uroczystość".
Dzięcioł z dębem rozmawiał znacząco,
że się cudo zdarzyło na łące.
Potem poszły poszumy trawami,
przyszła noc ze wszystkimi gwiazdami,
wzeszedł księżyc rumiany jak kucharz,
rzekł wiatrowi: "Ty mi trawy rozdmuchasz".

I rozdmuchał wiatr posłuszny trawy,
zerknął z góry e nie księżyc ciekawy,
a tam dziecko leżało w sitowiu,
krasnoludek zrodzony w nowiu.

Więc przywołać rozkazał stworzenia
stary księżyc i tańce, i pienia
ku czci czynić dziecięcia onego,
złocistego, niewiadomego.

I świetlików ognistą czeredę
witał strumień płynący w dół.
A bór skrzypiał jak szary kredens
pełen zajęcy i ziół.

czwartek, 3 marca 2011

Anty politycznie

Włączyłam sobie okno na świat i obejrzałam wiadomości. Od dłuższego czasu unikam interesowania się życiem publicznym, ale dzisiaj z powodu bólu głowy nie nadawałam się do niczego innego, więc gapiłam się w telewizor. Efekt był taki, że do bólu głowy doszły jeszcze mdłości.

Stanowczo nie podoba mi się to, co dzieje się wokół mnie a moja wątroba, wystawiona przez polityków na próbę, produkuje coraz więcej żółci.

Dzisiaj załapałam się na kawałek dyskusji o dwudniowym głosowaniu i trafił mnie jasny szlaczek. Dla większości społeczeństwa jeden dzień głosowania to aż za dużo, bo ludzie mają świadomość, że są potrzebni tylko jako maszynki do oddania głosu na zbawiciela z partii „A” albo”B”. Dlatego większość wyborców nie chodzi głosować i ma państwo tam, gdzie państwo ma wyborcę pomiędzy wyborami. Jednak politycy nie chcą tego zauważyć. Od siebie mogę powiedzieć, że nie po to poszłam z obywatelskiego obowiązku na wybory, żeby patrzeć na bezradność państwa, a patrzę.

Przypomina mi się Gombrowicz, który napisał, cyt. z pamięci: Nic nie poradzisz, choćbyś się zesrał, to i tak masz głos.
No właśnie. Miał rację, bo tak właśnie się czuję ile razy idę głosować. Mam głos, jestem odpowiedzialna, więc muszę wykazać się obywatelską postawą i dokonać wyboru.

Najczęściej do wyboru mam mniejsze zło, więc wybieram między dżumą a cholerą. I co dalej? Ano nic. Dżuma szaleje, cholera siedzi cicho, obserwując słupki poparcia i czeka kiedy kadencja przeleci.

Wracając do wyborów, to Jarosław Kaczyński walczy o jednodniowe wybory, podobno ze względu na oszczędność, ale trzeba mieć duże problemy z percepcją, żeby uwierzyć w jego czyste intencje. Uwierzyć nie daję rady, więc dziwuję się, jak wiejska baba na jarmarku, że są tacy co jednak wierzą. Gołym okiem widać, co tak naprawdę dla Jarosława Kaczyńskiego jest najważniejsze i jak wiele jest w stanie zrobić dla władzy i zaspokojenia chorobliwych ambicji. Nie ma dla niego świętości, której by się nie sprzeniewierzył i ceny której by nie zapłacił, żeby postawić na swoim.

Jakby ktoś, z fanatycznie wpatrzonych w tego polityka obywateli. wymagał dowodów, to jest ich aż za wiele. Ale jak się wyłączy logiczne myślenie, to żadne argumenty nie mają szansy. Dlatego cyniczne wykorzystywanie tragedii smoleńskiej i używanie jej jako paliwa do rozpalania stosów, na których powinni ginąć wszyscy odmiennie myślący, nie otwierają oczu zwolennikom PiS. Manipulowanie najsłabszą częścią społeczeństwa (prostymi ludźmi, którym brak wykształcenia, życiowych perspektyw) w podsycaniu fanatyzmów religijnych i endeckich (żeby nie rzec: faszystowskich), też ich nie zniechęca.

Normą stało się zawłaszczanie przez Kaczyńskiego, prawa do racji, patriotyzmu i polskości, z jednoczesnym działaniem wbrew interesom społeczeństwa i państwa. Patrząc na poczynania Prezesa i stojących za nim ludzi, cisną mi się na usta słowa: WITAJ OD NOWA POLSKO LUDOWA.
Mam świadomość, że te słowa w odniesieniu do prawicowego polityka i konserwatywno-religijnego zaplecza partii, której przewodzi, mogą brzmieć paradoksalnie, ale oddają istotę tego co obserwuję.

Mam wystarczająco wiele lat, żeby pamiętać tamte czasy i obowiązującą wtedy retorykę. Nie mam za to sklerozy, więc nie mogę nie dostrzegać analogii: powoływanie się na wolę ludu podczas gdy traktuje się ten „lud”jak ciemną masę do ulepienia, przeżucia i wyplucia, łamanie obowiązującego prawa i przekonania że cel uświęca środki.

Trzeba mieć bardzo zdrowy żołądek, żeby strawić to co serwuje Jarosław Kaczyński, ale zastanawiam się po co jeść tę żabę. Nie należę do amatorów jedzenia zdechłych żab, więc jeść nie zamierzam a i innym odradzam, bo po co się narażać na odbijanie bajorem.

Niestety, alternatywą dla PiS-u jest PO, które zamiast rządzić, zachowuje się w myśl zasady „poczekamy-obaczymy- to się nie narazimy”. Może to i politycznie korzystne, ale mało odpowiedzialne i zupełnie niepatriotyczne. Rządzący, którzy panicznie boją się rządzić i idą w marketing, powinni oddać władzę. Pan Prezydent Komorowski tak sobie chyba wziął do serca swoje hasło wyborcze: Zgoda buduje”, że teraz zgadza się nic nie robić. Nie ma chętnych do zrobienia porządku z problemami, których przybywa lawinowo, bo Premier Tusk ciągle robi za mistera otrzęsin.

A ludzie mają tego wszystkiego dosyć. Tyle że politycy zajmują się głównie swoimi partyjnymi sprawami i zbliżającym się terminem wyborów, więc na jakieś radykalne działania nie ma co liczyć. Można za to posłuchać o obywatelskim przywileju i powinności, jakim jest udział w wyborach. Bo przecież ktoś musi zagłosować, żeby ktoś inny dopchał się do korytka i mógł się poświęcać, dla narodu rzecz jasna.

Trochę rozczarowania, trochę przyjemności

Dzisiejszy dzień był był bardzo słoneczny i po raz pierwszy od dłuższego czasu ruszyłam się z domu. Poza miastem widać już, że zima jest w odwrocie. Cieszyłam się chwilą, świeżym powietrzem a cieszyłabym się jeszcze bardziej, gdyby nie cel wyjazdu.

Niestety, celem była wizyta w sądzie. Towarzyszyłam mężowi, który na drodze sądowej musi dochodzić swoich praw, bo niektórym się wydaje, że uczciwość to pojęcie względne i do nich należy decyzja, co jest uczciwe, a co nie.

Nie lubię patrzeć na ludzi, którzy dla pieniędzy pozbywają się elementarnych zasad i troszczą się tylko o dobry kamuflaż oraz materialny zysk. To jest przykre, tym bardziej, gdy dotyczy osób, o których miało się dobre zdanie. Ten rodzaj rozczarowania przenosi się też na innych ludzi i inne sytuacje. Jeżeli ktoś, kogo przez lata oceniało się jako porządnego człowieka i troskliwego syna, okazuje się być bezkręgowcem nastawionym na materialny zysk, to jak tu ufać innym, których mniej znamy? Skąd brać pewność, że też nie zamienią się w pazerne hieny? Czego oczekiwać od obcych ludzi skoro nie można wierzyć synowi, bratu, rodzinie? To są pytania pozostawiające w duszy paskudny osad.

Dobrze że w drodze powrotnej było miło, bo dzięki temu łatwiej było odreagować nieprzyjemne wrażenia. Rozmawialiśmy z mecenasem o jego pasji, jaką jest filozofia, którą ukończył równolegle z prawem. Mówiliśmy o Diogenesie, który jak wiadomo, głosił wolność od dóbr materialnych i był abnegatem żyjącym w beczce. Zastanawialiśmy się, jaki wpływ na jego postawę życiową i późniejsze wybory miał fakt, że ojciec Diogenesa był nieuczciwym bankierem, który kradł pieniądze i został za to skazany na banicję.

Bardzo podobała mi się anegdota dotycząca oczekiwań Diogenesa. Otóż do Diogenesa, który siedział na ulicy i rozkoszował się pięknym słonecznym dniem, przyszedł sam Aleksander Wielki i obiecał, że spełni każde jego życzenie. Diogenes spojrzał na tego zdobywcę połowy starożytnego świata i bez zastanowienia powiedział, że jego jedynym życzeniem jest, aby Aleksander Wielki trochę się przesunął, bo zasłania mu słońce.

Po powrocie do domu zaczęłam czytać książkę, którą dostałam pod choinkę, piękne wydanie „Mitologii Greków i Rzymian”. Tak sobie myślę, że pomimo bardzo dziwacznych wyobrażeń i opisów świata, tamto życie było pełniejsze i prostsze.

wtorek, 1 marca 2011

Trzeba wybierać czym zapełnić życie

Przeczytałam taką przypowieść, która warta jest zapamiętania i refleksji, więc chcę się nią podzielić.

Król miał dwóch synów i musiał dokonać wyboru, który z nich odziedziczy po nim tron i będzie władał królestwem. Wybór nie był prosty, bo obu kochał jednakowo i obaj byli mu równie oddani.
Stary król postanowił uczynić swoim następcą tego, który wykaże się większą mądrością. Aby sprawdzić, który z synów będzie lepszym władcą dał im zadanie. Obaj dostali po pięć monet i za te pieniądze mieli wypełnić jedną z komnat pałacu od podłogi po sufit.
Młodszy syn poszedł pierwszy szukać czegoś czym mógłby wypełnić komnatę. Jednak wszystko o czym pomyślał wymagało więcej pieniędzy a on miał tylko te pięć monet od ojca. Kiedy zobaczył chłopów jadących na wozach pełnych słomy, wpadł na pomysł, że kupi od nich słomę, która jest tania i zajmuje dużo miejsca. Za wszystkie pieniądze kupił słomę i wypełnił nią komnatę po sam sufit.
Ojciec sprawdził wykonanie zadania i dal starszemu synowi pięć monet aby następnego dnia on wypełnił komnatę. Starszy syn usiadł i zaczął rozmyślać, co najlepiej wypełni komnatę. Rano poszedł na rynek i za jedną monetę kupił największą świecę jaką znalazł. Wieczorem poszedł do komnaty, postawił na środku świecę i ją zapalił. Światło wypełniło całą komnatę. Kiedy ojciec to zobaczył zdecydował, że królem powinien zostać starszy syn.

Czy król dobrze wybrał? Czy starszy syn był mądrzejszy a może tylko sprytniejszy? W końcu obaj wykonali zadanie.
Sposób starszego syna, nie tylko był prostszy, ale był też oparty na ludzkim postrzeganiu rzeczywistości.
Młodszy syn jedynie zapełniał czymś przestrzeń. Gdyby miał więcej monet pewnie kupiłby coś lepszego niż słoma.

Dobrze jest czasem usiąść i zastanowić się czym wypełniamy swoje życie. Ja dzisiaj spędziłam trochę czasu na takich właśnie rozmyślaniach. Wnioski są proste. Nic nie wypełni przestrzeni tak dokładnie jak światło. Każdy ma w sobie światło, tylko musi dać mu zapłonąć, nie marnując czasu na szukanie słomy.