Jednak leje, więc tym razem prognozy pogody się sprawdziły. Teraz ja sprawdzam swoją cierpliwość w kontaktach ze Ślubnym, bo chłop wstał baaardzo niezadowolony i od rana wszystko mu przeszkadza.
- Co zjesz na śniadanie? - spytałam, jak się okazało niepotrzebnie, bo tylko zirytowałam człowieka.
- Dlaczego mam teraz jeść? Przecież dopiero wstałem – odpowiedział z pretensją w głosie Ślubas.
- Nie mówię, że masz jeść, tylko pytam, co będziesz jadł.
- Co to za różnica. Jak będę jadł, to będę wiedział.
- Naprawdę? - powiedziałam z udawanym niedowierzaniem.
- Coś się czepiła? Przecież mówię – oznajmił i poszedł strzelić dymka. W końcu jeść od razu nie można, ale zapalić trzeba, koniecznie.
Po godzinie Ślubas dojrzał do śniadania i przyszedł to skonsultować.
- Jadłaś śniadanie? Bo ja sobie biorę
- Uhm.
- To jadłaś czy nie?
- Jadłam
- To dlaczego nic nie mówisz?
- Przecież mówię.
- Dopiero teraz. Doprosić się nie można, żebyś normalnie odpowiedziała.
- Chcesz się kłócić czy tak sobie robisz za męczybułę? - spytałam, bo już zaczął mnie wkurzać.
- No wiesz – oburzył się pod sam sufit. Dziwna jesteś. O co ci chodzi?
- Jeszcze nie wiem, jak przestanę być dziwna, to ci powiem.
W tym momencie Ślubas zrobił minę „Boże widzisz i nie grzmisz”, po czym oddalił się do kuchni mamrocząc coś pod nosem. Przezornie nie słuchałam co, bo nie lubię się denerwować. Poza tym gołym okiem było widać, że chłop jest cały nieszczęśliwy i nie bardzo wie dlaczego. Przecież hormony i jakieś tam przekwitanie, to nie jest męska sprawa, a andropauza, to wymysł lekarzy i złośliwych bab.
Jestem kobietą, która ma już życia popołudnie, ale starość ignoruję na ile się da. Tytuł bloga odnosi się do tego, że jeżeli popatrzymy na życie jak na górę, to ja już schodzę ze swojej góry, a kto chodził po górach wie, że schodzi się trudniej. Jednak smęcę umiarkowanie, bo wolę się śmiać. A że potrafię się śmiać również z siebie to powodów do śmiechu mi nie brakuje. Na blogu piszę o swoich i nie swoich potyczkach z życiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz