Zamknięci w swojej części blokowych segmentów z zewnątrz poznajemy życie naszych sąsiadów. Zza ściany słyszymy rozmowy, nasze drogi krzyżują się w newralgicznych punktach osiedla, więc chcemy czy nie, jesteśmy na siebie skazani. Jednych sąsiadów lubimy, a innych nie Niektórzy są nam całkowicie obojętni.
Nie znam zbyt dobrze ludzi obok których mieszkam, ale o kilku osobach co nieco wiem. Taką osobą jest starsza pani, którą znam od ponad dwudziestu lat. Przez te lata byłam mimowolnym świadkiem jej zmagań z życiem, a to życie do łatwych nie należało. Ta drobna kobieta musiała przeżyć chorobę i śmierć męża i śmierć trzydziestodwuletniej córki, wychować osieroconego wnuka, wspierać drugą córkę w różnych problemach rodzinnych. Pani N. była i do tej pory jest dla swojej rodziny ostoją oraz opoką na ruchomych piaskach życia.
Jako sąsiadka Pani N. spełnia wszystkie standardy dobrego sąsiada. Nie utrudnia innym życia swoim zachowaniem, jest życzliwa, ale nie namolna. Nie wtrąca się do cudzych spraw jednak kiedy tylko może pomóc, to można na nią liczyć. Nie obnosi się ze swoją życzliwością, nie oczekuje podziękowań, jest po prostu bardzo ludzka. Bardzo szanuję i lubię Panią N., jak niepoprawnie by to zabrzmiało, za tę „ludzkość” Ją szanuję. To, że są takie osoby jak Ona bardzo poprawia mi nastrój. Dobry człowiek na horyzoncie jest jak latarnia morska dla żeglarza, wskazuje drogę.
Jestem kobietą, która ma już życia popołudnie, ale starość ignoruję na ile się da. Tytuł bloga odnosi się do tego, że jeżeli popatrzymy na życie jak na górę, to ja już schodzę ze swojej góry, a kto chodził po górach wie, że schodzi się trudniej. Jednak smęcę umiarkowanie, bo wolę się śmiać. A że potrafię się śmiać również z siebie to powodów do śmiechu mi nie brakuje. Na blogu piszę o swoich i nie swoich potyczkach z życiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz