Szukaj na tym blogu

piątek, 11 marca 2011

Żyjesz - płacisz

Zaczął się w moim życiu nowy etap. Szansa na radość, ale też nowe obawy, zmartwienia. Nowa miłość, to również nowe lęki i ograniczenia, jak to w życiu, a ja czuję się wyczerpana. Chciałabym mieć więcej siły, bo mój organizm za bardzo mnie ogranicza. Przydałoby się też trochę więcej odwagi, bo boję się cierpienia. Jednak mam to co mam i tylko z tego mogę korzystać. Dlatego, wiem że muszę zmierzyć się z życzeniowym myśleniem. To jedyna szansa żeby otworzyć się na życie ze wszystkimi jego blaskami i cieniami. Każda moneta ma dwie strony. Wszystko co w życiu ważne ma swoją cenę. Żyjesz - płacisz.

* * *
Kochać i tracić

Kochać i tracić, pragnąć i żałować,
Padać boleśnie i znowu się podnosić,
Krzyczeć tęsknocie “precz!” i błagać “prowadź!”
Oto jest życie: nic, a jakże dosyć…

Zbiegać za jednym klejnotem pustynie,
Iść w ton za perłą o cudu urodzie,
A żeby po nas zostały jedynie
Ślady na piasku i kręgi na wodzie.

Leopold Staff

czwartek, 10 marca 2011

Wspomnienie o moim Tacie...

Dzisiaj przypada 89 rocznica urodzin mojego Taty a we wrześniu minie 23 lata odkąd odszedł z tego nie najlepszego ze światów. Zostawił po sobie dobrą pamięć i troje dzieci. Często wspominam Tatę. Dzisiaj też o Nim myślałam, gdy trzymałam na kolanach maleńkiego człowieka, który dziwnym zrządzeniem losu jest bardzo podobny do swojego Pradziadka. Bardzo bym chciała, żeby urodzony 2 dni temu maluch, odziedziczył po swoim Pradziadku nie tylko urodę, ale też charakter i otwarty umysł.

Mój Tata miał ogromną wiedzę z historii, geografii, przyrody. Był ciekawy świata. Nie zdobył formalnego wykształcenia, nie został lotnikiem, bo wojna pokrzyżowała jego marzenia i plany. Jednak nie narzekał. Zmierzył się ze swoim losem i żył najlepiej jak potrafił. Ciężko pracował na utrzymanie rodziny, wybudowanie domu a w wolnych chwilach dużo czytał. W niedzielę, jedyny dzień w który nie pracował od rana do nocy, czytał książki, gazety, magazyny.

Wierszy nie czytał, a przynajmniej ja nic o tym nie wiem, ale ten wiersz Gałczyńskiego bardzo do mojego Taty pasuje.

* * *

Szczęście znajduje się w tobie

Szczęście znajduje się w tobie.
Zaczyna się na dnie twego serca,
a ty możesz je wciąż powiększać,
pozostając życzliwy tam,

gdzie inni bywają nieżyczliwi;
pomagając tam,
gdzie nikt już nie pomaga;
będąc zadowolonym tam,
gdzie inni tylko stawiają żądania.
Ty potrafisz się uśmiechać tam,
gdzie się narzeka i lamentuje,
potrafisz przebaczać,
gdy ludzie zło ci wyrządzają.

* * *


Ten tekst też dotyczy mojego Taty.


O duchach, moim ojcu i okularach z zaświatów.


Kto z nas nie słyszał różnych opowieści o duchach? Jedni wierzą w te historie, inni wyśmiewają wierzących, ale nieznane pociąga i jednych, i drugich. Historia, którą chcę opowiedzieć, ma związek z moim ojcem i dwoma dziwnymi wydarzeniami z jego życia.

Rozbita szyba

Ojciec jako 18-letni chłopak został wywieziony na roboty do Niemiec. Pracował u bauera i mieszkał w małym pokoiku przy pomieszczeniu gospodarczym. Którejś nocy obudził go dźwięk rozbijanego szkła. Pomyślał, że niemieccy chłopcy rzucili kamieniem w okno, żeby przestraszyć polskiego robotnika. W pokoju było ciemno, nie widział gdzie stoją buty, więc żeby nie pokaleczyć stóp, nie schodząc z łóżka usiłował dostać się do kontaktu. Stanął na końcu łóżka, namacał kontakt, zapalił światło i spojrzał w okno. Szyba była cała, ale za oknem zobaczył twarz swojego przyjaciela. Pierwszą myślą, która przyszła mu do głowy, było pytanie, skąd Tadek wziął się w Niemczech. Po chwili obraz przyjaciela zniknął, więc ojciec podbiegł do okna, otworzył je, ale dookoła była tylko ciemna noc. Dotarło do niego, że właściwie nie wie, co się stało. Pomyślał, że to, czego doświadczył, było jakimś dziwnym splątaniem jawy i snu, więc zgasił światło i starał się usnąć. Mimo zmęczenia sen nie przychodził, ale nie czuł żadnego niepokoju i nie dopatrywał się w zaistniałej sytuacji żadnych nieziemskich pierwiastków. Całe zdarzenie zyskało inny wymiar, gdy po przeszło dwóch miesiącach dostał list z domu. W liście matka prosiła, żeby na siebie uważał, robił co mu każą i informowała go:„Tadek nie żyje, zmarł 15 października". Nie było żadnych szczegółów, co się stało z Tadkiem, ale ojciec zrozumiał, że matka widocznie nie mogła napisać nic więcej. Jednak od razu skojarzył datę. Zapamiętał ją, bo tego dnia były urodziny bauera, więc po raz pierwszy najadł się do syta i zasypiając, nie czuł głodu. Niestety tej nocy nie dane mu było się wyspać, bo wydarzył się incydent z szybą. Dopiero po powrocie do Polski dowiedział się, że jego przyjaciel również dostał się na listę osób skazanych na przymusowe roboty. Został zabity, gdy uciekał z miejsca, w którym zgrupowano ludzi czekających na transport do Niemiec.

Spacer

Mój ojciec był kierowcą. Budował socjalizm wożąc wielkim „Starem" różne towary po całej Polsce. Socjalistyczna gospodarka planowa była planowa tylko z nazwy, więc pracowało się długo i w różnych godzinach. Czekając na załadunek towaru z jakichś gdańskich magazynów, żeby nie zasnąć, poszedł sobie na spacer. Był koniec listopada, padał pięknie pierwszy śnieg. Na końcu ulicy, którą szedł, zobaczył mury starego cmentarza i z ciekawości tam poszedł. Groby i alejki były przyprószone śniegiem, księżyc świecił jasno, więc idąc alejką, oglądał grobowce, usiłował odczytać napisy. Odchodząc od jednego z grobów zobaczył na końcu alejki kobietę. Trochę się zdziwił, co o tej porze robi na cmentarzu samotna, starsza pani. Pomyślał „pani", bo kobieta ubrana była w długą suknię i mantylkę. Ojciec na modzie się nie znał, ale pamiętał, że tak ubierała się jego prababka. Kobieta szła pewnie przed siebie, więc ich drogi się przecięły. Gdy się mijali, ojciec się ukłonił, a ona skinęła głową. To były czasy, kiedy nawet nieznajomi się pozdrawiali, szczególnie, gdy byli sami na pustej drodze. Każde z nich poszło w swoją stronę, ale ojca nurtowała myśl, gdzie też poszła samotna, starsza pani. Obejrzał się za nią, ale nigdzie jej nie zauważył. Omiótł wzrokiem najbliższe groby i poszukał jej śladów na obsypanej świeżym śniegiem alejce. Ale jedyne, co zobaczył, to ślady jego butów, duże i zamaszyste. Spojrzał w stronę, z której przyszła kobieta. Na cmentarnej alejce leżał nietknięty śnieg.

Mój ojciec był realistą w każdym calu, jednak te dwie historie spowodowały, że wierzył w duchy. Im dłużej o tym myślę, tym trudniej mi pogodzić obraz ojca, jakiego znałam na co dzień, z jego wiarą w istnienie bytów niematerialnych. Ojciec był zrównoważony, obiektywny, rzeczowy, nie kłamał, nie był zbyt emocjonalny i właściwie można było bez cienia przesady nazwać go stoikiem. Nawet w Boga wierzył w dość pragmatyczny sposób. Nie narzucał się Stwórcy, bo twierdził, że jest wielu ludzi, którym Pan Bóg jest bardziej potrzebny niż jemu. Mówił, że żyje uczciwie, swoje sprawy załatwia najlepiej jak umie, a Bogu głowy nie zawraca, bo bardzo Go szanuje. Z drugiej strony był przekonany, że duchowość człowieka manifestuje się w naszym realnym świecie na różne sposoby i tak naprawdę nigdy nie odchodzimy. Przechodzimy w inne wymiary, ale nawet niewidoczni dla innych wciąż trwamy. Był przekonany, że w szczególnych okolicznościach mogą się spotkać i zamanifestować swoje istnienie różne formy duchowe. Mówiąc o tych metafizycznych pierwiastkach rzeczywistości, nigdy się nie ekscytował. Opowiadał o tych swoich przekonaniach w taki sam sposób, jak o każdym innym aspekcie ludzkiego życia. Ta dwoistość w jego spojrzeniu na świat była dla mnie dziwna i do dziś jej nie rozgryzłam. Jednak mój ojciec był dla mnie wiarygodny, chociażby dlatego, że miał odwagę być sobą, bez względu na opinię innych i nie zależało mu specjalnie na uznaniu.

Gdy ojciec umarł, nie mogłam się pogodzić z tym, że odszedł trochę jakby na własne życzenie. Kilka miesięcy przed śmiercią źle się czuł. Chudł, miał jakieś bóle, ale nie chciał o tym mówić i nie dał się wyprawić do lekarza. Pojawiły się też jakieś problemy z sercem, ale ojciec to bagatelizował. Gdy brakowało mu powietrza szerzej otwierał okno i śmiał się, że ma zamiar umrzeć szybko i komfortowo. Dwa dni przed śmiercią uporządkował swoje papiery, a potem najzwyczajniej w świecie dostał zawału. Odmeldował się tak jak żył - na własnych warunkach, po męsku. Płakałam i wściekałam się na niego. Zupełnie nie mogłam sobie poradzić z tym, że już go nie ma. Ale miesiąc po jego śmierci miałam sen, który bardzo mi pomógł. Myślę, że to była ostatnia lekcja, której ojciec udzielił mi z za grobu.

Sen

Śniło mi się, że obudziłam się w nocy, bo usłyszałam pukanie do drzwi. Wstałam i poszłam do drzwi wejściowych. Wyjrzałam przez wizjer i zobaczyłam stojącego na korytarzu ojca. Niepewnie uchyliłam drzwi i patrzyłam na niego z niedowierzaniem, bo nawet we śnie miałam świadomość, że on nie żyje. Ojciec odsunął mnie lekko i wszedł do mieszkania. Spojrzał na mnie łagodnie i spytał
- Co mi się tak przyglądasz?
- Tato, przecież ty nie żyjesz - powiedziałam. Ojciec uśmiechnął się pobłażliwie
- Skąd masz pewność, że nie żyję? - Nie wiedziałam, co odpowiedzieć, więc patrząc na niego, usiłowałam zrozumieć, jak on może nie wiedzieć, że umarł. I wtedy zauważyłam, że na nosie ma dziwaczne okulary w drucianych oprawkach.
- Tato, skąd wziąłeś te okulary? - zapytałam. Ojciec zdjął okulary i obejrzał je uważnie
- Musiałem sobie jakoś poradzić. Lepsze takie niż żadne. - powiedział.
- Po co potrzebne ci okulary? Książki tam czytasz? - spytałam.
- A dlaczego nie miałbym robić tego, co lubię? - odpowiedział ojciec.
- Bo nie żyjesz - powtórzyłam po raz kolejny. Ojciec pogłaskał mnie po policzku i powiedział - Teraz o tym nie myśl, to nieważne. Muszę już iść, ale jak będę potrzebny, to przyjdę. Patrzyłam jak otwiera drzwi, wychodzi, a jego postać wtapia się w mrok korytarza.

Obudziłam się z uczuciem łagodnego smutku i spokoju. Czułam się tak, jakbym załatwiła jakąś ważną sprawę, chociaż nie wiedziałam, jaką. Następnego dnia odwiedziłam mamę, bo musiałam ją o coś zapytać. Chciałam wiedzieć, czy włożyła ojcu do trumny okulary. Mama nie była pewna, więc poszła do pokoju ojca, żeby to sprawdzić. W szufladzie szafki, która stała przy łóżku, na samym wierzchu leżały okulary ojca. Może to moja nadinterpretacja, magiczne myślenie, ale jestem przekonana, że ojciec znalazł sposób, żeby we śnie upewnić mnie w tym, co mówił mi za swojego życia. Że nasze istnienie nie kończy się z chwilą fizycznej śmierci, że jest jakiś dalszy ciąg, a z tymi, których kochamy, nie rozstajemy się nigdy do końca. Od tamtej pory wierzę, że gdy będę przechodziła przez tę ostateczną granicę, to Tata będzie trzymał mnie za rękę.

Autor: Barbara Serwin (zredagowany przez: kambuzela, Analityk)

Słowa kluczowe: Duchy, ojciec, odwiedziny, Spacer, Sen, trwanie, śmierć, miłość, okulary

2009-03-14 00:13:48

środa, 9 marca 2011

Dzień 8 marca

Dzień Kobiet, jakiś czas temu okrzyknięty socjalistycznym świętem, znów wraca do łask. Ja lubię świętować. Nigdy też nie miałam nic przeciwko temu, żeby świętować z okazji bycia kobietą. Trzeba być skrajnie fanatyczną feministką, żeby się obrażać i mieć za złe, że świętuje się z okazji posiadania żeńskiej płci.

Moim zdaniem kobieta to bardzo fajny gatunek człowieka, więc święto jej się należy, jak psu buda. Szkoda że niektórzy mężczyźni zauważają kobiety raz w roku, bo sami sobie robią krzywdę. Kobieta, którą się traktuje jak babę do gotowania i prowadzenia domu, zachowuje się jak baba – zrzędzi, ględzi i ma za złe.

Dokładnie rok temu nie w głowie mi było świętowanie. Byłam w szpitalu i wycinano mi guza zlokalizowanego w jamie brzusznej. Przed operacją myśli miałam czarniejsze niż smoła, chociaż bardzo się starałam o pozytywne podejście do problemu. Lekarze przez trzy godziny oglądali moje podroby i nie wiedzieli co też za cudo wyhodowałam sobie na kresce jelita. Do tamtej pory nie wiedziałam nawet, że człowiek ma w brzuchu coś takiego, jak kreska jelita. Guz okazał się niegroźny, więc przeżyłam kolejny rok swojego życia.

Dla odmiany dzisiejszy 8 marca był bardzo miły. Po raz pierwszy trzymałam na rękach mojego wnuka, 4,230 kg szczęścia. Cieszyłam się moją córką, która jest mądrą i piękną kobietą, a od wczoraj również matką. Z radością przyjęłam od męża bukiet frezji i dużo serdeczności.

poniedziałek, 7 marca 2011

Szansa na nową miłość

Słoneczny poniedziałek. W kalendarzu dzień 7 marca 2011 r. O godzinie 10:40 przyszedł na świat mały człowiek, mój wnuk. Jestem szczęśliwa, że los dał mi tę szansę na nową miłość.


* * *
Chciałem już zamknąć dzień...

Chciałem już zamknąć dzień na klucz
Jak doczytaną księgę,
Owinąć się czarną ciszą
I zasnąć na potęgę.

Aż tu za oknem wściekła zorza,
Budząca radość
i przestrach,
Rozbłysła niczym pożar,
Wybuchła jak orkiestra.
Oto dzień nowy i świat nowy
Tysiącem dziwów gra mi.
Zerwałem się na równe nogi,
Przed wysokimi stanąłem schodami.

Leopold Staff

Pani Helena

Rozmawiałam dziś z panią Heleną, którą znam od czterech lat. Na początku naszej znajomości ja byłam wolontariuszką a ona moją podopieczną. Jednak w bardzo krótkim czasie nasze relacje stały się znacznie bliższe. Teraz łączy nas duża zażyłość, bardzo się lubimy a pani Helena stała się dla mnie bliskim człowiekiem. Ja też jestem dla niej ważna, więc interesuje się moimi sprawami i dobrze mi życzy. Ze względu na wiek mogłaby być moją matką, ma nawet córkę, która jest tylko kilka miesięcy ode mnie młodsza.


Często rozmawiamy o różnych rzeczach i obie lubimy te rozmowy. Pani Helena ma różne zainteresowania i mimo wieku wciąż ciekawi ją świat. Dyskutujemy o książkach, serialach, polityce i życiu.


Dzisiaj zadzwoniła z pytaniem, co wiem o Epikurze. Przypomniałam sobie podstawowe założenia jego filozofii: szczęście jako suma doznanych przyjemności, przyjaźń jako sposób na bycie z ludźmi, wolność od lęków egzystencjalnych jako sposób na odczuwanie radości życia. Potem zastanawiałyśmy się obie, jak ta filozofia ma się do naszych zapatrywań na życie i co mogłybyśmy z niej wziąć dla siebie. Czy dałoby się w praktyce wykorzystać, to co nam się spodobało. Takie nasze własne: epikureizm - tak, wypaczenia (czyli nadmierny hedonizm) - nie. Obśmiałyśmy jeszcze nasze pobożne życzenia i zamiłowanie do mędrkowania. I musiałyśmy skończyć rozmowę, bo gadałyśmy już ponad godzinę a pani Helenie astma zaczęła odbierać oddech.


I pomyśleć że jak zaczynałam pracę jako wolontariuszka, to byłam przekonana, że będę tylko dawać. Okazało się jednak, że więcej dostaję. Za chęć bezinteresownego niesienia pomocy dostałam wiele życzliwości i poznałam ciekawego człowieka, który dzieli ze mną swoje spojrzenie na świat i doświadczenie życiowe.


Zawsze powtarzam że mam szczęście do ludzi. Pani Helena jest tego dowodem. Przecież mogłam trafić na podopieczną, która skupiałaby się tylko na narzekaniu na starość, ze wszystkiego byłaby nie dość zadowolona i miałaby mi za złe, że nie spełniam jej wszystkich życzeń. Wiem jak to wygląda, bo wśród podopiecznych stowarzyszenia są i takie osoby. Najczęściej to one najbardziej cierpią z powodu samotności, bo zrażają do siebie nawet najbardziej oddanych wolontariuszy. Cóż, nie ma zbyt wielu chętnych do przytulania jeża.