Szukaj na tym blogu

niedziela, 17 kwietnia 2011

Pocieszanki

Na dworze piękna, wiosenna sobota a u mnie bez większych zmian. Na razie, w walce ja kontra wirus, wygrywa wirus. Leżę w łóżku, trochę mnie trzęsie, wysmarkuję resztki mózgu a gardło piecze jak otarta pięta. Z tęsknoty za czymś przyjemnym zadzwoniłam do psiapsiuły, ale długo nie pogadałam. Głos mam bardziej skrzeczący niż posłanka Senyszyn, więc E. odradziła mi mówienie, żeby mi się nie utrwaliło. Chciał nie chciał, musiałam pocieszać się sama.

Ostatnio często mam powody do niezadowolenia z siebie, więc repertuar pocieszanek mam na wyczerpaniu. Ale pogrzebałam w rozumie i z pomocą przyszedł mi wielki kpiarz G. B. Shaw., który zracjonalizował, to co mnie dotyka: „Życie jest chorobą. Jedyną różnicą pomiędzy ludźmi jest stadium choroby, w jakim żyją.” Jak widać nie mam na co narzekać, zwykła rzecz, po prostu należę do grupy bardziej zaawansowanych. I tego będę się trzymać, bo inaczej skwaśnieję jak kapusta na wiosnę, a to nie pora na bigos, bo to nie te święta. Teraz pomykam w podskokach, jak wiosenny zajączek, do łazienki i wymoczę kości w gorącej wodzie. Może to pomoże, bo jak nie, to już nie wiem co zrobię.

piątek, 15 kwietnia 2011

Cieszę się z wiosny, ale złoszczą mnie wiosenne gile

Znowu piątek. Szybko mi zleciał ten tydzień. Wyglądając dzisiaj przez kuchenne okno, zobaczyłam że na jarzębinie już pękają pąki i widać młode listki, a jeszcze wczoraj były zamknięte. Zazieleniły się gałązki wierzby płaczącej. Na trawniku przed blokiem zakwitła na żółto forsycja. Nie ma wątpliwości, wiosna idzie szybkim krokiem.

Gile, ptaki kojarzące się z zimą, odleciały budować gniazda, ale ja mam pod nosem swoje gile, wiosenne. Kicham, smarkam, kaszlę i charczę, bo złapałam jakiegoś wirusa. Zapakowałam się do łóżka, żeby jak najszybciej wypocić paskudztwo, które się do mnie przyczepiło. I rzeczywiście pocę się i trzęsę, tylko nie wiem, czy z gorączki czy ze złości. Ale jak mam się nie złościć, kiedy dopiero co wylazłam z jednej dolegliwości a już trafiła mi się druga. Oczy mi łzawią, głowę mam jak bania i boję się, że jak tak dalej pójdzie, to wysmarkam resztki mózgu. Na domiar złego, mam szlaban na kontakty z Niutkiem, więc omija mnie dużo radości.

Na pocieszenie i poprawę humoru włączyłam sobie nagranie ze spektaklu mojego ulubionego kabaretu „Potem”. Pośmiałam się i trochę mi lepiej. Wklejam tekst piosenki, z którą teraz się identyfikuję najbardziej.

* * *
A-psik, a-psik!
A-psik, a-psik!

Ma niedola się zaczęła
W samym środku lata,
Na przeciągu jadłem loda
I złapałem katar.
Moja mama mi zrobiła
Napar z różnych ziółek,
Jak po ziołach tych kichnąłem,
Książki zwiało z półek.

Wzdycham groźnie, nos mi rośnie,
Kicham coraz głośniej,
Mamma mia, lato mija,
Ale katar coś nie...

Auu...
Batko świenda!
Auu...
Nie wytrzbab...
Auu...
Katar to ogrobny żywioł...

A-psik, a-psik!
A-psik, a-psik!

Zaraziłem już rodzinę,
Kota oraz ryby,
Kicha mama, kicha tata,
Wylatują szyby.
Od kichania lecą szyby,
Stąd przeciąg co chwilę,
Od przeciągu katar rośnie:
Perpetuum mobile...

Wredny żywioł atakuje,
Męczy niesłychanie,
Nie dość, że zdrowie rujnuje,
Niszczy nam mieszkanie...

Auu...
Batko świenda!
Auu...
O bój losie!
Auu...
Mam go już po dziurki w nosie!

Mamma mia! Mamma mia!
Już znajomych nie mam prawie!
Mamma mia! Mamma mia!
Nie mam kumpli i dziewczyny!
Mamma mia! Mamma mia!
Tylko mam te oczy łzawe!
Mamma mia! Mamma mia!
Tylko nos mam bardziej siny!

Bab chusteczkę zasbarkadą
Wszystkie cztery rogi,
Kto bnie kocha, kto bnie lubi,
Kto bnie pocałuje?

A fu!

czwartek, 14 kwietnia 2011

Korzystam z doświadczeń, ale życie buduję na nadziei i bliskości z ludźmi

Lubię być z ludźmi i trudno mi wyobrazić sobie samotne życie, ale był taki czas kiedy się odseparowałam. Nie było mnie stać na nic innego, bo życie wywróciło mi się do góry nogami. Choroba, utrata pracy, utrata bliskich a wszystko to w dość krótkim czasie. Czułam się jak na ruchomych piaskach, więc kiedy znieruchomiałam, to przynajmniej wolniej się zapadałam. Poza tym, jeżeli zawiodą najbliżsi, to trudno oczekiwać czegoś dobrego od tych, do których było nam dalej.

Nie nadawałam się do niczego, więc też niczego nie chciałam od innych. Zamknęłam się w sobie i trawiłam poczucie bezsilności i krzywdy. Miałam pretensje do losu, do siebie i bardzo chciałam, żeby czas się cofnął. Niestety, życzeniowe myślenie nie ma siły sprawczej, więc czas się nie cofnął, biegł dalej i tylko ja tkwiłam w przeszłości. Z głową zwróconą do tyłu przeżywałam ponownie wszystkie żale i zdrapywałam strupy z gojących się ran. Bo co by nie mówić, to jednak czas bywa czasami naszym sprzymierzeńcem i zasnuwa cierpienia mgłą niepamięci. Jednak nawet czas nie ma z nami szans, gdy się uprzemy żyć bolesną przeszłością.

Bywam głupio uparta, ale nie do tego stopnia, żeby całkiem odrzucać racjonalne myślenie. W końcu pogodziłam się z tym co mnie spotkało i powoli zaczęłam układać się z życiem. Przełknęłam gorzką pigułę rozczarowania i byłam gotowa konfrontować się z rzeczywistością.

Nie było lekko i przyjemnie, ale byłam już na tyle dojrzała żeby wiedzieć, że najgorzej mają ci, którzy za wszelką cenę chcą mieć zawsze wygodne życie. Tak się nie da. Trzeba zaakceptować, że życie czasem boli. Akceptacja nie jest równoznaczna z poddaniem się, to raczej świadome przyjęcie tego co niesie życie i podjęcie racjonalnego działania w ramach posiadanych możliwości, bez nierealnych oczekiwań.

Bez względu na to co nas spotkało zawsze mamy wybór, jak wykorzystamy życiowe doświadczenia. Czy wyciągniemy wnioski i pójdziemy dalej czy zawiesimy się, jak przeładowany komputer, na tym co się w nas zapisało i z czym nic już nie możemy zrobić.

Ja pogodziłam się ze swoim życiem i teraz staram się żyć najlepiej jak umiem. Jak pisała Safona: „Wiem, że moje ręce nie dotkną nieba. Nie wszystko w życiu można zdobyć. Trzeba raczej wybierać.” Wybrałam życie, tu i teraz. Wróciłam do ludzi, bo byli i są dla mnie ważni. Korzystam z doświadczenia, ale życie buduję na nadziei i bliskości z ludźmi.

Jest taka modlitwa o pogodę ducha, w której jest dobry przepis na życie.
* * *
Użycz mi pogody ducha,
abym godził się z tym,
czego nie mogę zmienić.
Odwagi, abym zmieniał to,
co mogę zmienić.
I mądrości, abym odróżniał jedno od drugiego.
Pozwól mi co dzień
Żyć tylko jednym dniem
i czerpać radość z chwili, która trwa;
i w trudnych doświadczeniach losu ujrzeć
drogę wiodącą do spokoju;
i przyjąć – jak Ty to uczyniłeś
- ten grzeszny świat takim,
Jakim on naprawdę jest,
a nie takim jak ja chciałbym go widzieć;
i ufać, że jeśli posłusznie poddam się Twojej woli,
to wszystko będzie jak należy.
Tak bym w tym życiu osiągnął umiarkowane szczęście,
a w życiu przyszłym, u twego boku, na wieki posiadł
szczęśliwość nieskończoną.

Czasem odpłacam pięknym za nadobne

Poszłam dzisiaj do przychodni, żeby zrobić zlecone przez lekarza badania. Zajęłam kolejkę do punktu pobrań i oddałam się ulubionemu zajęciu tj. obserwowaniu ludzi. Obiektów do obserwacji było dużo, więc miałam co robić. Przyglądałam się właśnie pyzatemu trzylatkowi, który ćwiczył babcię w bieganiu i cierpliwości, kiedy kątem oka zauważyłam wchodzących dwóch mężczyzn. Zajęta obserwowaniem akcji babcia kontra wnuk nie przyjrzałam się im, ale nowi pacjenci zainteresowali innych.

- Widzi pani tych dwóch? Tyle się tej hołoty najechało, że wszędzie ich pełno.
- Gdzie indziej gonią tych smoluchów, to do nas teraz lezą.
Spojrzałam kto i do kogo tak mówi. Kobiety mniej więcej w moim wieku patrzyły w stronę, gdzie stali dawaj mężczyźni wyglądający na Azjatów.
- Dzicz taka przyjeżdża do nas zamiast u siebie siedzieć i zajmuje miejsca naszym.
- Podobno tu studiują. U mnie w bloku mieszka trzech, chyba z Politechniki. Te wietnamce to wszędzie się pchają.
- Ale jak taki nierozgarnięty dzikus może się wyuczyć na inżyniera? I co on tam u siebie będzie budował? Nie wiem.
Ja też nie wiedziałam, jak dłużej wytrzymać słuchając tych pań, więc włączyłam się do rozmowy.
- Dlaczego panie tak mówią o tych ludziach, przecież nic panie o nich nie wiedzą? - spytałam całkiem spokojnie. Obie panie spojrzały na mnie bez najmniejszego skrępowania, za to z wyraźną niechęcią.
- Też coś. No przecież nawet po gębie widać, że to nierozgarnięte - odpowiedziała, ta, która pierwsza zaczęła rozmowę. Nie wytrzymałam.
- Skoro pani jest taka wszystko wiedząca i na pierwszy rzut oka potrafi ocenić stopień rozgarnięcia tych ludzi, to niech się pani przyjrzy sobie. Bo jak na panią patrzę, to od razu widzę, że Pani jest rozgarnięta.... jak kupa piachu na budowie, tylko mózg ma pani jeszcze w remoncie. Cementu nie dowieźli? - powiedziałam po chamsku i odeszłam dalej, żeby nie słuchać, co panie mają jeszcze do powiedzenia.

Nie znoszę takich ludzi, więc odpłacam pięknym za nadobne i psuję sobie charakter. Wiem że to nie jest dobry sposób, ale nie potrafię się powstrzymać. Trochę się rozgrzeszam, że jak ktoś zaatakuje takie pańcie ich metodą, to może następnym razem nie będą tak bez skrępowania pogardzały innymi ludźmi.

wtorek, 12 kwietnia 2011

Wspomnienia, jak stare fotografie

Przeglądałam dziś stare fotografie, na których czas zatrzymał się kilkadziesiąt lat temu. Moi rodzice na ślubnym portrecie, ja w szkolnym fartuszku, moje rodzeństwo siedzące z babką przed domem, którego już dawno nie ma, ławka pod orzechem, na której siedziałam czytając książki. Każde zdjęcie to kropelka nostalgii, która rozlewa się po sercu budząc łagodny smutek. W moich wspomnieniach wszystko jest takie żywe, obecne, a przecież bezpowrotnie minione. Nawet gdyby jeszcze była ta ławka pod orzechem i mogłabym na niej usiąść, to nie byłoby już tak samo, bo ja taka jak wtedy jestem już tylko wspomnieniem. Tamte dni są jak zapach floksów i piwonii rosnących w ogrodzie za domem, kiedy zamykam oczy wciąż go czuję, ale nie mogę go przywrócić, rozpłynął się z wiatrem, który wtedy niósł go do moich nozdrzy.

Niedaleko mojego rodzinnego domu był park, po którym często spacerowałam. Moją uwagę zwrócił pewien starszy pan, który od wczesnej wiosny do późnej jesieni, siadał zawsze na tej samej ławce i nieobecnym wzrokiem patrzył przed siebie. Tkwił tak nieruchomo przez kilka godzin zatopiony w myślach. Zastanawiałam się wtedy, jak może tak długo bezczynnie siedzieć. Bardzo mnie to dziwiło, bo nie miałam pojęcia, że w myślach można podróżować przez całe swoje życie. Teraz wydaje mi się, że wiem, dlaczego starzy ludzie wciąż wspominają minione lata. W ten sposób szukają wytchnienia przed teraźniejszością i utrwalają swoje życie, które wraz z nimi przeminie.

Pewnej jesieni starszy pan przestał przychodzić do parku. Zastanawiałam się z jakiego powodu już nie siaduje na swojej ławce. Któregoś dnia, idąc ze szkoły, zobaczyłam klepsydrę przyklejoną na drzwiach kamienicy tuż obok parku. Przeczytałam imię, nazwisko, wiek i byłam pewna że klepsydra dotyczy starszego pana. Zawróciłam i poszłam do parku, żeby upewnić się, że ławka jest pusta. Do dziś nie wiem dlaczego odczułam taką potrzebę, skąd wzięła się moja pewność, że chodzi o starszego pana. Ławka nie była pusta – leżało na niej dużo zeschłych liści opadłych z klonu pod którym stała. Starszego pana już nigdy nie widziałam.