Szukaj na tym blogu

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wybór. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wybór. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 13 lutego 2011

Dzień wolny - potrzebny na przemyślenia...

Niedziela. Dla większości dzień wolny od pracy. Jednak niedzielne życie zbyt często toczy się nie tak, jak tego oczekiwaliśmy przez cały tydzień. W planach był odpoczynek, trochę czasu dla siebie i bliskich, jakaś rozrywka. A jak już jest ta wyczekana niedziela, to łazimy jak mucha w mazi, wszystko nas drażni i nic nam się nie chce.
Jesteśmy pozbawieni energii i nie wiemy co ze sobą zrobić. Najprostsza decyzja przychodzi nam z trudem, bo jesteśmy zbyt zmęczeni i zniechęceni, żeby decydować. W końcu robimy to, co zwykle. Albo nie robimy nic, bezmyślnie gapiąc się w telewizor.
Przygnębia nas niedzielne popołudnie, bo wiadomo, że od następnego dnia zaczyna się kolejny tydzień pracy. I znowu będziemy ganiać jak pies za własnym ogonem, żeby załatwiać setki spraw. Będziemy szarpać sobie nerwy tym czego zrobić nie zdążyliśmy. I z utęsknieniem będziemy wyczekiwać końca tygodnia.
„Ludziom przydałby się czasem dzień wolny od życia”, te słowa św. Augustyna szczególnie powinni wziąć sobie do serca zaganiani ludzie. Może właśnie w niedzielę warto sobie wziąć wolne od życia. Przyjrzeć się sobie i przemyśleć, czy nasze życie jest naprawdę nasze.
Czy nie jest przypadkiem tak, że mamy puste życie po brzegi wypełnione różnymi działaniami, które daliśmy sobie narzucić. Wciąż powtarzamy, że coś musimy. Jednak może warto wreszcie się zastanowić, co naprawdę musimy a na co bezmyślnie się godzimy, jak poukładać sobie życie, żeby częściej mówić chcę a rzadziej mówić muszę.

W życiu trzeba wybierać i liczyć się z tym, że wybór czasami może być trudny. Prosty przykład. Muszę utrzymać rodzinę, więc pracuję, czy mam nastrój czy nie. Ale czy muszę sobie kupić telewizor na pół ściany a potem brać chałtury, żeby go spłacić? Mam obowiązek wychować i utrzymać swoje dzieci, więc staram się tyle zarobić, żeby zaspokoić ich potrzeby. Ale czy dzieci koniecznie muszą mieć markowe ciuchy, najnowsze modele telefonów i innych elektronicznych gadżetów? Nie lepiej żeby miały kochających rodziców, którzy mają dla nich serce i czas?
Człowiek nie jest perpetuum mobile, potrzebuje energii dostarczanej z zewnątrz i potrzebuje odpoczynku. Nie potrzebuje manipulacji, ale wciąż jej ulega, bo dał sobie wmówić wiele potrzeb, z których bez szkody dla siebie, mógłby zrezygnować.
Dlaczego akurat dzisiaj ględzę na ten temat? Ględzę, bo wysłuchałam opowieści o ciężkim życiu aktywnego człowieka. Kiedyś też byłam aktywna i jeszcze pamiętam te czasy. Ale nie prowadziłam „jazdy bez trzymanki”. Wiedziałam dlaczego coś poświęcam a czego za żadne pieniądze poświęcać nie chcę.

wtorek, 8 lutego 2011

Dwa wektory.

Dzwoniłam dziś do koleżanki, która w ubiegłym tygodniu bezskutecznie się do mnie dobijała. Nie odbierałam jej telefonów, bo nie czułam się na siłach, żeby z nią gadać. Teraz gryzło mnie sumienie i chciałam to naprawić. Poza tym, wiedziałam jak trudne są dla niej dni wolne od pracy. Ma wtedy więcej czasu , więc rozmyśla o swoim nieudanym życiu i trudno ją od tego zajęcia oderwać. Po takim weekendzie wchodzi w nowy tydzień jak zombi, kompletnie wyprana z energii i jakiejkolwiek chęci do życia.

Zrobiłam sobie dobrą herbatę i sięgnęłam po telefon, żeby uciszyć sumienie i wesprzeć W.
- Halo! – burknęła w słuchawkę.
-Cześć, co u ciebie?
- Nic. A co ma być. Żyć mi się nie chce.
-Możesz jaśniej?
-Jak mam jaśniej? Jaśniej już nie można. Życie mnie boli i już.
- W, czy ty nie możesz wziąć pod uwagę, że ja prosta kobita jestem, nie mam nic z melancholijnej poetessy, więc takie teksty do mnie nie przemawiają, raczej działają mi na zęby. - Raz jeszcze proszę, mów co się stało. Bo jak nie to się rozłączam i zostaniesz sama z tym bolącym życiem – zagroziłam.
- No tak. Jeszcze ty się na mnie wyżyj, to będzie już komplet – odparła płaczliwie.
„Znowu wchodzi w rolę cierpiętnicy” oceniłam i zamiast współczucia poczułam zniecierpliwienie.
- To powiesz w końcu, o co chodzi? – spytałam, nastrajając się jednocześnie na długą listę lamentów.
- Chodzi o to, że jestem sama jak palec, w pracy robię za osła, głowa mi pęka i nawet ty na mnie krzyczysz- skończyła wyliczankę W.
„Coś krótko, jak na nią. Chyba faktycznie z nią kiepsko”, pomyślałam.
- W, po pierwsze to nie jesteś taka bardzo samotna, bo masz rodziców, rodzeństwo i jeszcze paru ludzi, dla których jesteś ważna…
-Oj, daj spokój- przerwała mi W. Powiedz mi jeszcze, że Bóg mnie kocha i na pewno spotkam w końcu tego odpowiedniego faceta – powiedziała z irytacją.
- Masz jakieś kłopoty w pracy- spytałam, żeby nie ciągnąć wątku o samotności.
- Takie jak zawsze. Wszyscy mają mnie za głupią oślicę, która nie ma osobistego życia, więc zwalają mi na garba wszystko, co tylko się da – powiedziała ze smutkiem.
- A nie pomyślałaś, że podrzucają ci problemy, z którymi sobie nie radzą, bo wiedzą, że ty dasz radę? Jesteś świetna w swoim fachu - próbowałam ją pocieszyć.
- Akurat ci uwierzę. Co ty masz mnie za głupią? – warknęła.
- Nie mam cię za głupią, tylko nie rozumiem, dlaczego sobie to robisz. -Co sobie robię - No sama zatruwasz sobie życie.
-Ja???- powiedziała z takim zdumieniem, jakbym ogłosiła ją królową egipską.

Oczywiście, że nie ona. Ona jest tylko jak przeładowany komputer, zawiesza się wyłącznie na tym, co negatywne. Najmniejszy problem celebruje jak ksiądz mszę a każde niepowodzenie musi wspominać w nieskończoność, bo jakby nie wspominała, to mogłaby, co nie daj boże, zapomnieć i lista nieszczęść by się jej nie zgadzała.

Jest mi jej żal i chciałabym jakoś pomóc, ale coraz częściej jej unikam, bo czuję się bezradna. Nie jestem facetem, a w świecie W. życie bez faceta, to nie jest życie. Staram, się żyć pogodnie, a W. lubi mi tłumaczyć, że niepotrzebnie się tak cieszę, bo właściwie nie mam z czego. Wszystko jest do bani, ludzie są źli, tylko ja nie potrafię tego tak dobrze ocenić jak ona.

Jesteśmy w pewien sposób do siebie podobne, tylko nasze życiowe wektory mają przeciwne kierunki. Ona się uparła, że będzie nieszczęśliwa i nikt jej nie wytłumaczy, że może żyć inaczej. Ja też się uparłam, że będę jak najmniej nieszczęśliwa i z uporem maniaka szukam każdej, nawet najmniejszej, radości.

Moja ulubiona poetka Wisława Szymborska nie jest hura optymistką. Widzi życie na wskroś, porażająco wyraźnie, ale ile w niej pogody ducha i uśmiechu. Przecież nawet jeżeli „życie chwilami bywa znośne”, to i tak jest na tyle ważne, że warto starać się żyć, najlepiej jak można.

***

Życie na poczekaniu


Życie na poczekaniu
Życie na poczekaniu.
Przedstawienie bez próby.
Ciało bez przymiarki.
Głowa bez namysłu.

Nie znam roli, którą gram.
Wiem tylko, że jest moja, niewymienna.

O czym jest sztuka,
zgadywać muszę wprost na scenie.

Kiepsko przygotowana do zaszczytu życia,
narzucone mi tempo akcji znoszę z trudem.
Improwizuję, choć brzydzę się improwizacją.
Potykam się co krok o nieznajomość rzeczy.
Mój sposób bycia zatrąca zaściankiem.
Moje instynkty to amatorszczyzna.
Trema, trzymając mnie, tym bardziej upokarza.
Okoliczności łagodzące odczuwam jako okrutne.

Nie do cofnięcia słowa i odruchy,
nie doliczone gwiazdy,
charakter jak płaszcz w biegu dopinany -
oto żałosne skutki tej nagłości.

Gdyby choć jedną środę przećwiczyć zawczasu
albo choć jeden czwartek raz jeszcze powtórzyć!
A tu już piątek nadchodzi z nie znanym mi scenariuszem,
Czy to w porządku - pytam
(z chrypką w głosie,
bo nawet mi nie dano odchrząknąć za kulisami).

Złudna jest myśl, że to tylko pobieżny egzamin
składany w prowizorycznym pomieszczeniu. Nie.
Stoję wśród dekoracji i widzę, jak są solidne.
Uderza mnie precyzja wszelkich rekwizytów.

Aparatura obrotowa działa od długiej już chwili.
Pozapalane zostały najdalsze nawet mgławice.
Och, nie mam wątpliwości, że to premiera.
I cokolwiek uczynię,
zamieni się na zawsze w to, co uczyniłem.

sobota, 5 lutego 2011

Deszcz pada, wiatr wieje a mimo to może być przyjemnie.




















Sobota, dla ciężko pracujących ludzi wyczekiwany dzień odpoczynku. Dla mnie tylko kolejny dzień tygodnia. Jestem sama, bo mąż ma jakieś szkolenie. W domu cicho. Pierwsze dni lutego a pogoda marcowa. Zagapiłam się w okno i obserwowałam pędzące z wiatrem chmury, słuchałam szumu wiatru. Strasznie dziś wieje i siąpi deszcz. Lubię taki stan zatopienia w sobie i chmurach, przy akompaniamencie wiatru. Przychodzą mi wtedy do głowy różne myśli. Już o tym pisałam w tekście "Wiatr".
Większość ludzi nie lubi takiej pogody, bo ich przygnębia. Mawia się, że wieje jakby ktoś się powiesił. I co z tego, że wieje albo pada? To tylko zjawisko atmosferyczne. Zgoda, ten stan aury może źle oddziaływać na nasz organizm(na mój źle), ale to żaden powód żeby marnować dzień. Człowiek może być szczęśliwy nie tylko w słońcu.
Przypomniała mi się taka sytuacja. W jesienny dzień wybrałam się na spacer, chociaż pogoda nie zachęcała do wyjścia na dwór. Było pochmurno, siąpił drobny deszcz i wiało. Wiatr był słabszy niż dzisiaj, ale momentami trochę dmuchało.
Szłam sobie osiedlowymi alejkami i przyglądałam się drzewom. Cieszyłam się rześkim powietrzem, pięknymi kolorami i przyjemnością płynąca z możliwości swobodnego ruchu, stawiania kroków i przemieszczania się w przestrzeni. Kiedy się trochę zmęczyłam, usiadłam sobie na ławce. Zajęłam się obserwowaniem tego co wokół: różnokolorowych liści opadających na trawnik, psiaka który wypuszczony z domu biegał jak oszalały po mokrej trawie a na pysku miał wypisane samo szczęście, ludzi śpieszących się do domów, drzew kołyszących się w rytm wiatru, drobnych kropelek deszczu na mojej kurtce.
Wtedy z jednego z bloków wybiegła dziewczynka. Miała może z pięć lat, cała była w różnych odcieniach różu a spod czapki wystawały jasne włoski. Wystawiała buzię do nieba i łapała na twarz mikroskopijne kropelki deszczu, mrużąc przy tym oczy. Wyglądała na bardzo zadowoloną z tego co robiła.
Za chwilę z klatki wyszła jakaś kobieta, być może jej babcia, i zajęła się małą. Od razu włożyła jej kaptur, naciągając go prawie na nos. Wzięła małą za rękę i pokrzykując, że zmokną, pociągnęła ją za sobą. Dziewczynka szybko przebierała nóżkami a spod kaptura widziała tylko rozmoknięte liście i kałuże na chodniku.
Pomyślałam, że ta zapobiegliwa pani zabrała właśnie małej przyjemność cieszenia się deszczem. Po co taka troskliwość na wyrost? To, co kapało z zachmurzonego nieba niczym dziecku nie groziło. Trzeba by długo czekać żeby przemoknąć.
Kiedy obie mnie mijały, kobieta spojrzała na mnie ze zdziwieniem. Pewnie uważała, że nie jestem specjalnie normalna, bo normalni ludzie nie siedzą w deszczu na osiedlowej ławce. Być może. Ale w moich normach mieści się takie zachowanie, może jestem normalna inaczej.

autor:misiolinka

Żal mi małej, bo jak będzie otoczona taką troską, to może wyrosnąć na człowieka, który unika wszystkiego, co może być chociażby potencjalnie uciążliwe. Takiego, który nie umie się cieszyć i byle co go przygnębia. A mając takie podejście do życia, straci wiele przyjemności.

środa, 26 stycznia 2011

Zbuntowana owca kontra baran w sutannie

Dzień kolędy – domy odwiedza ksiądz, błogosławi domownikom i domowi, wespół w zespół chwalą Pana i wizyta duszpasterska się kończy. Mojego domu ksiądz nie odwiedza od wielu lat. Tak więc chwalę Pana, tyle że po swojemu, co nie wszystkim się podoba. Chodzę do kościoła regularnie, bo taką mam potrzebę, ale nie pozwolę, żeby ktokolwiek właził mi z buciorami do duszy. W mojej parafii postawili na mnie krzyżyk, bo napyskowałam księdzu, który przyszedł po kolędzie. Pyskowałam w słusznej sprawie, bo ksiądz obrażał mi męża agnostyka, a w ramach bonusu porównał mnie do cytuję: „  źle upalowanej krowy, która wlazła w bagno". Krowy osobiście w niczym mi nie przeszkadzają, więc porównanie mnie nie zabolało, ale ślubnego księżulo obrażał mi nie będzie. Nie pozwolę na to, chociażby dlatego, że mój mąż z szacunkiem podchodzi do mojej wiary. Od ponad trzydziestu lat jesteśmy małżeństwem i żadne z nas nie przerabia drugiego. Jeżeli więc ceną za lojalność i własne zdanie jest parafialna anatema, to proszę bardzo, mogę figurować w parafialnych księgach jako czarna owca. Jeżeli ksiądz swoją posługę wypełnia nie jak kapłan, ale jak chamski urzędnik, to niech nie oczekuje, że z racji noszenia sutanny, będzie mógł robić za świętą krowę. Nawet, jak w przeciwieństwie do mnie, jest dobrze "upalowany". 

A tak przy okazji, z najlepszymi życzeniami, wiersz ks. Jana Twardowskiego. Mądrego i dobrego kapłana. *** Wiersz staroświecki Pomódlmy się w Noc Betlejemską, w Noc Szczęśliwego Rozwiązania, by wszystko się nam rozplatało, węzły, konflikty, powikłania. Oby się wszystkie trudne sprawy porozkręcały jak supełki, własne ambicje i urazy zaczęły śmieszyć jak kukiełki. Oby w nas paskudne jędze pozamieniały się w owieczki, a w oczach mądre łzy stanęły jak na choince barwnej świeczki. Niech anioł podrze każdy dramat aż do rozdziału ostatniego, i niech nastraszy każdy smutek, tak jak goryla niemądrego. Aby się wszystko uprościło - było zwyczajne - proste sobie - by szpak pstrokaty, zagrypiony, fikał koziołki nam na grobie. Aby wątpiący się rozpłakał na cud czekając w swej kolejce, a Matka Boska - cichych, ufnych - na zawsze wzięła w swoje ręce.

wtorek, 25 stycznia 2011

„Stara kobieta wysiaduje” - ja pytam.

Dzisiaj poświęciłam trochę czasu na oglądanie telewizji. Przeskakiwałam z kanału na kanał, szukając czegoś, co mogłoby mnie zainteresować. Trafiłam na program, w którym reporterka przepytywała ludzi, co jest potrzebne do satysfakcjonującego życia. Przechodnie w sondzie ulicznej, zaproszeni licznie do studia goście oraz eksperci rozważali temat i nie szczędzili cennych rad.

Słuchałam, słuchałam, ale zamiast pozytywnej inspiracji program rozbudził moje lęki i zmartwiłam się światem, jak ta bohaterka Różewicza, która wysiadywała nadzieję na lepsze jutro. Cóż, wyszło na to, że nie osiągnę szczęścia zgodnego z kryteriami przedstawionymi przez dyskutantów.

Przedstawiony stan szczęśliwości może mógłby mi się przydarzyć, ale tylko w sytuacji, gdyby moje zwoje mózgowe straciły naturalny stan pofałdowania i przylgnęły do płaskiej, konsumpcyjnej rzeczywistości. Rzeczywistości w której miarą szczęścia jest ładny wygląd, posiadanie dużej gotówki, ekskluzywnych markowych przedmiotów, życie bez zobowiązań i dużo tzw. fanu. Ale czy to naprawdę wystarczy, żeby być szczęśliwym człowiekiem? Nie wydaje mi się. Owszem można być zadowolonym, ale taki stan zadowolenia wymaga ciągłego dostarczania nowych stymulantów.

W ludzkiej populacji znaczący procent stanowią ludzie młodzi, którzy powinni chcieć zmieniać świat na lepszy model. Jak to się dzieje, że nie ciągną świata wzwyż? Dlaczego są jeszcze mniej ideowi aniżeli doświadczone przez życie starsze pokolenia? Dlaczego zapełniają życie konsumpcyjnym chłamem. Dlaczego współczesny człowiek zmanipulowany przez obowiązujące standardy godzi się na bycie wyłącznie konsumentem i ludzkim czynnikiem w ekonomii. Dlaczego tak karleje i za marne profity dobrowolnie oddaje władzę nad swoim życiem? Dlaczego miłość zastępuje hedonistyczna przyjemność? Dlaczego intelekt jest unifikowany do służenia pragmatycznym celom wąskiej specjalizacji? Dlaczego szacunek do człowieka jest coraz rzadszym zjawiskiem? Dlaczego zło coraz mniej szokuje a dobro jest towarem luksusowym dawanym okazjonalnie?

Wszechobecna manipulacja, relatywizm moralny, ekonomiczne zniewolenie człowieka, są tak powszechne we współczesnych społeczeństwach, że stają się normą. Nie zawstydzają i przestały już dziwić. Świat zatoczył koło i jesteśmy coraz bliżej punktu, od którego zaczynaliśmy. Tylko czy jeszcze zdążymy zapragnąć wyjścia „z ziemi egipskiej, domu niewoli" skoro nie rozpoznajemy ekonomicznego zniewolenia a brak zasad bierzemy za wolność? Dajemy się mamić demokracją, prawami człowieka, chrześcijańskimi podstawami cywilizacji zachodu, ale jesteśmy szarą masą legitymującą obowiązujący system prawny.

Mój ojciec mawiał, że jak świat zawiruje, to najszybciej na powierzchnię wypływają śmieci. Współczesny świat coraz szybciej się zmienia i w wielkim pędzie wyrzuca w górę to, co puste i nie zakorzenione w moralnym dorobku ludzkości. Czy musimy się na to godzić? Własne wybory i swój indywidualny odbiór rzeczywistości oddać we władanie szumowinie, która wypłynęła na powierzchnię? Za marzenia brać treść reklam w telewizji? Za pożądaną rzeczywistość manipulację? Czy jest jeszcze choćby minimalna szansa na społeczeństwo obywatelskie? Czy obudzimy się dopiero przy kolejnej rewolucji, która wybuchnie, gdy już nie da się żyć w starych ramach?

Mój rozum z coraz większym trudem ogarnia otaczający mnie świat, bo coraz mniej pojmuję zasady, według których ten świat funkcjonuje. Wygląda na to, że, albo jestem za głupia albo za wolno głupieję, i stąd bierze się mój brak zrozumienia. Dlatego powyżej zadaję tyle pytań.

sobota, 22 stycznia 2011

Nie możesz zabronić ptakom smutku krążyć nad twoją głową, ale...

Rano, robiąc sobie herbatę, wyjrzałam przez okno. Spojrzałam na drzewa przyprószone śniegiem, białoszare niebo i drobne płatki śniegu tańczące na wietrze. Przypomniało mi się, jak siedząc w kuchni rodzinnego domu, patrzyłam na zaśnieżony ogród, czując zachwyt i lęk. Bałam się, że zanim gardło przestanie mnie boleć, śnieg stopnieje i nie zdążę się nacieszyć zimą. Dzisiaj widok za oknem wzbudził we mnie te same uczucia, chociaż inne okno i ja starsza o ponad czterdzieści lat.

Wciąż patrzę na świat oczami dziecka. Ten śnieg za oknem jest dla mnie tak samo ważny, jak wtedy gdy chciałam ulepić bałwana. Drzewo otulone białymi płatkami budzi we mnie taki sam zachwyt. Taka sama jest tęsknota za zapachem zimowego powietrza, za poczuciem powiewu wiatru smagającego policzki.

Tylko jedna myśl jest nowa. Ile jeszcze lat będę miała szansę cieszyć się pięknem świata? To pytanie, na które nie chcę znać odpowiedzi, zrodziło się w mojej głowie, bo dorosłam. Dorosłam do świadomości, że nic nie jest dane na zawsze.


Banałem jest stwierdzenie, że życie strasznie szybko mija, ale cóż poradzić na to, że banały często najlepiej odzwierciedlają prawdę. Kiedy jesteśmy dziećmi świat jest nasz, bo my i nasi bliscy, to cały świat. Potem dojrzewamy, wchodzimy w dorosłość i dociera do nas, że świat jest nam dany na chwilę i nie wiadomo kiedy ta chwila przeminie. Bez względu na to, jak bardzo będziemy  te myśli od siebie odsuwać i tak będziemy musieli kiedyś się z nimi zmierzyć.

Upływające lata, śmierć naszych bliskich, medialne doniesienia o wypadkach, katastrofach, to wszystko zakłóca nam próby ignorowania śmierci. Niestety im bardziej wypieramy jakąś myśl, tym bardziej ona się w nas zakorzenia. Wszystkie nasze przeżycia, którym nie pozwalamy się narodzić i dojrzeć, schodzą do podziemia, tam zamieniają się w potwory, które straszą nas na różne sposoby.

Rozsądek nakazuje przestać udawać, że śmierci nie ma, bo śmierć to nie teoria, to wydarzenie, które kiedyś nastąpi. Śmierć trzeba oswoić, żeby była jak najmniej straszna. Każdy sam musi znaleźć sposób, jak zmierzyć się z nieuchronnością ludzkiego losu. Kiedy przed czymś uciekamy, udajemy że coś nas nie dotyczy, to spychamy lęki do podświadomości, a to tworzy sieć połączeń i jesteśmy coraz mocniej uwikłani.

Jest takie chińskie przysłowie: „Nie możesz zabronić ptakom smutku krążyć nad twoją głową, ale możesz nie dopuścić do tego, by uwiły gniazdo w twoich włosach.” No właśnie, skoro nie jesteśmy w stanie uciec przed śmiercią, to nie bójmy się o niej myśleć. Myśl o śmierci nie splątana zakazami, przyleci jak ptak i odleci, ale gdy będziemy pamiętać, żeby jej unikać, to zostanie z nami na dłużej. Zepchnięta do naszej podświadomości będzie zatruwała nam życie.

Kocham życie i chcę je przeżywać jak najbardziej radośnie. Lubię znajdować w sobie, te wszystkie minione zimy, zachwyt i zadziwienie światem. Ale nie chcę żyć w strachu, udając, że śmierci nie ma. A jak nad moją głową przeleci czarny ptak z okiem jak koralik, to przyjrzę mu się tak, jak przyglądałam się wronom siedzącym na gałęzi i dam mu odlecieć. 

środa, 19 stycznia 2011

Szczęścia nauczycielka - rosy kropelka

Duża ilość czasu, sytuacje graniczne, podeszły wiek, to czynniki które sprzyjają wspominaniu. Jednak, to co wydobywamy z naszej pamięci zależy w dużej mierze od naszego nastawienia do życia. Gdyby umownie podzielić ludzi na dwie kategorie, tych, co widzą tylko ciemne strony życia i tych, co we wszystkim szukają kolorów, to łatwo dostrzeżemy, że nawet we wspomnieniach zachowują swoiste status quo.
Pesymista wygarnie z przeszłości wszystkie sytuacje, które utwierdzają go w przekonaniu, że życie jest okropne i trafił mu się parszywy los. Optymista znajdzie w przeżytych dniach więcej dobrych zdarzeń i będzie się ogrzewał myślą, że świat mu sprzyja.

Kiedyś patrzyłam na świat oczami człowieka smutnego i rozgoryczonego, bo obiektywnie rzecz biorąc, los często fundował mi ciężkie sprawdziany. Poza tym, byłam przekonana, że mam jakiś defekt, którego skutkiem jest bolesne doświadczanie rzeczywistości. Wydawało mi się, że mnie życie boli bardziej niż innych. Chciałam zagłuszyć w sobie ten ból, ale skupiałam się wyłącznie na tym, co mnie bolało. Traktowałam swoje smutki jak dzieci, nie spuszczałam ich z oczu, ciągle się nimi zajmowałam i nie dawałam im szansy, żeby się zgubiły. A one, tak troskliwie doglądane, wciąż rosły i rosły.

Aż kiedyś, gdy o poranku szłam smutna ze spuszczoną głową, spojrzałam na kropelkę rosy na listku małej krzewinki. Kropelkę wyglądającą jak łza. Kropla powstała w czasie chłodnej nocy, gdy brak było światła i ciepła. Zaświeciło słońce i kropla zaczęła błyszczeć, maleć a potem znikła.

Wtedy dotarło do mnie, że przecież każdy ma w sobie światło, trzeba tylko zadać sobie trochę trudu, żeby je odnaleźć. A, gdy już je odnajdziemy, to osuszy ono każdą łzę i zaprowadzi nas w pogodne krainy. Wejdziemy na kolorową tęczę, którą sami rozepniemy pomiędzy ziemią a niebem. Tęczę, która składa się przecież z mnóstwa małych kropelek prześwietlonych słońcem.

W życiu prawie wszystko jest sprawą wyboru. Możemy wciąż płakać nad tym, co nam nie wyszło, pogrążać się w prawdziwym i wydumanym cierpieniu, ale możemy też dać obeschnąć łzom i szukać jasnych miejsc, które dodadzą nam siły. Każdy lepiej widzi to czemu się uważniej przygląda. Dlatego szczęście częściej przychodzi do tych, którzy potrafią wykorzystać to, co mają.  A przecież każdy z nas ma coś na czym może budować lepsze, pogodniejsze życie.