Dzwoniłam dziś do koleżanki, która w ubiegłym tygodniu bezskutecznie się do mnie dobijała. Nie odbierałam jej telefonów, bo nie czułam się na siłach, żeby z nią gadać. Teraz gryzło mnie sumienie i chciałam to naprawić. Poza tym, wiedziałam jak trudne są dla niej dni wolne od pracy. Ma wtedy więcej czasu , więc rozmyśla o swoim nieudanym życiu i trudno ją od tego zajęcia oderwać. Po takim weekendzie wchodzi w nowy tydzień jak zombi, kompletnie wyprana z energii i jakiejkolwiek chęci do życia.
Zrobiłam sobie dobrą herbatę i sięgnęłam po telefon, żeby uciszyć sumienie i wesprzeć W.
- Halo! – burknęła w słuchawkę.
-Cześć, co u ciebie?
- Nic. A co ma być. Żyć mi się nie chce.
-Możesz jaśniej?
-Jak mam jaśniej? Jaśniej już nie można. Życie mnie boli i już.
- W, czy ty nie możesz wziąć pod uwagę, że ja prosta kobita jestem, nie mam nic z melancholijnej poetessy, więc takie teksty do mnie nie przemawiają, raczej działają mi na zęby. - Raz jeszcze proszę, mów co się stało. Bo jak nie to się rozłączam i zostaniesz sama z tym bolącym życiem – zagroziłam.
- No tak. Jeszcze ty się na mnie wyżyj, to będzie już komplet – odparła płaczliwie.
„Znowu wchodzi w rolę cierpiętnicy” oceniłam i zamiast współczucia poczułam zniecierpliwienie.
- To powiesz w końcu, o co chodzi? – spytałam, nastrajając się jednocześnie na długą listę lamentów.
- Chodzi o to, że jestem sama jak palec, w pracy robię za osła, głowa mi pęka i nawet ty na mnie krzyczysz- skończyła wyliczankę W.
„Coś krótko, jak na nią. Chyba faktycznie z nią kiepsko”, pomyślałam.
- W, po pierwsze to nie jesteś taka bardzo samotna, bo masz rodziców, rodzeństwo i jeszcze paru ludzi, dla których jesteś ważna…
-Oj, daj spokój- przerwała mi W. Powiedz mi jeszcze, że Bóg mnie kocha i na pewno spotkam w końcu tego odpowiedniego faceta – powiedziała z irytacją.
- Masz jakieś kłopoty w pracy- spytałam, żeby nie ciągnąć wątku o samotności.
- Takie jak zawsze. Wszyscy mają mnie za głupią oślicę, która nie ma osobistego życia, więc zwalają mi na garba wszystko, co tylko się da – powiedziała ze smutkiem.
- A nie pomyślałaś, że podrzucają ci problemy, z którymi sobie nie radzą, bo wiedzą, że ty dasz radę? Jesteś świetna w swoim fachu - próbowałam ją pocieszyć.
- Akurat ci uwierzę. Co ty masz mnie za głupią? – warknęła.
- Nie mam cię za głupią, tylko nie rozumiem, dlaczego sobie to robisz. -Co sobie robię - No sama zatruwasz sobie życie.
-Ja???- powiedziała z takim zdumieniem, jakbym ogłosiła ją królową egipską.
Oczywiście, że nie ona. Ona jest tylko jak przeładowany komputer, zawiesza się wyłącznie na tym, co negatywne. Najmniejszy problem celebruje jak ksiądz mszę a każde niepowodzenie musi wspominać w nieskończoność, bo jakby nie wspominała, to mogłaby, co nie daj boże, zapomnieć i lista nieszczęść by się jej nie zgadzała.
Jest mi jej żal i chciałabym jakoś pomóc, ale coraz częściej jej unikam, bo czuję się bezradna. Nie jestem facetem, a w świecie W. życie bez faceta, to nie jest życie. Staram, się żyć pogodnie, a W. lubi mi tłumaczyć, że niepotrzebnie się tak cieszę, bo właściwie nie mam z czego. Wszystko jest do bani, ludzie są źli, tylko ja nie potrafię tego tak dobrze ocenić jak ona.
Jesteśmy w pewien sposób do siebie podobne, tylko nasze życiowe wektory mają przeciwne kierunki. Ona się uparła, że będzie nieszczęśliwa i nikt jej nie wytłumaczy, że może żyć inaczej. Ja też się uparłam, że będę jak najmniej nieszczęśliwa i z uporem maniaka szukam każdej, nawet najmniejszej, radości.
Moja ulubiona poetka Wisława Szymborska nie jest hura optymistką. Widzi życie na wskroś, porażająco wyraźnie, ale ile w niej pogody ducha i uśmiechu. Przecież nawet jeżeli „życie chwilami bywa znośne”, to i tak jest na tyle ważne, że warto starać się żyć, najlepiej jak można.
***
Życie na poczekaniu
Życie na poczekaniu
Życie na poczekaniu.
Przedstawienie bez próby.
Ciało bez przymiarki.
Głowa bez namysłu.
Nie znam roli, którą gram.
Wiem tylko, że jest moja, niewymienna.
O czym jest sztuka,
zgadywać muszę wprost na scenie.
Kiepsko przygotowana do zaszczytu życia,
narzucone mi tempo akcji znoszę z trudem.
Improwizuję, choć brzydzę się improwizacją.
Potykam się co krok o nieznajomość rzeczy.
Mój sposób bycia zatrąca zaściankiem.
Moje instynkty to amatorszczyzna.
Trema, trzymając mnie, tym bardziej upokarza.
Okoliczności łagodzące odczuwam jako okrutne.
Nie do cofnięcia słowa i odruchy,
nie doliczone gwiazdy,
charakter jak płaszcz w biegu dopinany -
oto żałosne skutki tej nagłości.
Gdyby choć jedną środę przećwiczyć zawczasu
albo choć jeden czwartek raz jeszcze powtórzyć!
A tu już piątek nadchodzi z nie znanym mi scenariuszem,
Czy to w porządku - pytam
(z chrypką w głosie,
bo nawet mi nie dano odchrząknąć za kulisami).
Złudna jest myśl, że to tylko pobieżny egzamin
składany w prowizorycznym pomieszczeniu. Nie.
Stoję wśród dekoracji i widzę, jak są solidne.
Uderza mnie precyzja wszelkich rekwizytów.
Aparatura obrotowa działa od długiej już chwili.
Pozapalane zostały najdalsze nawet mgławice.
Och, nie mam wątpliwości, że to premiera.
I cokolwiek uczynię,
zamieni się na zawsze w to, co uczyniłem.
Jestem kobietą, która ma już życia popołudnie, ale starość ignoruję na ile się da. Tytuł bloga odnosi się do tego, że jeżeli popatrzymy na życie jak na górę, to ja już schodzę ze swojej góry, a kto chodził po górach wie, że schodzi się trudniej. Jednak smęcę umiarkowanie, bo wolę się śmiać. A że potrafię się śmiać również z siebie to powodów do śmiechu mi nie brakuje. Na blogu piszę o swoich i nie swoich potyczkach z życiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz