Szukaj na tym blogu

środa, 20 kwietnia 2011

Prywatność

Prywatność, tym mianem określa się prawo każdej jednostki żyjącej w społeczeństwie do zachowania w tajemnicy osobistych spraw, których nie chce dzielić z innymi. Prawo to jest chronione przez kodeks cywilny. Jednak, żeby posługiwać się prawem w obronie tego, co się nam należy, trzeba udać się do sądu. Wystąpienie z powództwem jest wystawieniem się na dodatkowe ataki, wiąże się ze stresem a walka w sądzie często przypomina czyszczenie szambiarki odkurzaczem.

Cudze życie zawsze jest interesujące, szczególnie dla tych, którzy nie mają własnego. Dawniej plotkarki przystawiały szklankę do ściany, obserwowały z okna a po zebraniu „informacji” leciały do koleżanek i ekscytowały się babraniem się w cudzych sprawach. I nie było ważne, czy informacje są prawdziwe czy wymyślone. Ulubionym miejscem spotkań tych pań był magiel, bo parno, duszno i do czysta można było przerobić cudze życie na szmaty. Jednak w czasach magla, tego prawdziwego, takie zachowania były pogardliwie traktowane przez bardziej kulturalną część społeczeństwa.

Teraz wiele się zmieniło. Współczesny magiel pretenduje do bycia czynnikiem opiniotwórczym i niestety często jest. Obecne maglary, pańcie o ciasnym umyśle (niestety odsetek kobiet w populacji maglujących jest większy niż mężczyzn), kupują kolorową gazetę, siadają przed klawiaturą komputera i już wszystko wiedzą, już wszystko mogą. Pod gust tych pań przygotowuje się specjalną prasę, bo stanowią tzw. target. Kołtunka jest głupia, ale można na niej zarobić i można się nią posłużyć.

Nie od dziś wiadomo, że najlepiej zarabia się na głupocie i najniższych ludzkich instynktach. Jest zapotrzebowanie na towar, znajdzie się ten który go dostarczy a jak trzeba to wyprodukuje. W dziedzinie odkrywania prywatności najlepszym sprzedawcą i producentem są media. Młynarski napisał: Byle głośno, byle głupio, ludzie to kupią. Niestety to święta prawda, znana na całym świecie.

Osoby znane publicznie, tj. te które mają jakieś osiągnięcia, wyrastają ponad przeciętność mają trudniej, bo ich życiem interesuje się więcej ludzi. Przykładów jest wiele, ale przytoczę tylko kilka tych, które mnie najbardziej zniesmaczyły.

Zbigniew Piesiewicz, człowiek wielu talentów, został zmieszany z błotem i skazany na śmierć w życiu publicznym, bo śmieciowa gazeta upubliczniła jego „wstydliwą tajemnicę”. Zastanawiałam się dlaczego człowiek tej miary uległ szantażowi. Jedyne co wymyśliłam to to, że Piesiewicz znając świetnie nasze społeczeństwo, z jego kołtuńską moralnością, dobrze wiedział co go czeka. Wiedział, że nieważny będzie autentyczny dorobek jego życia, ważne będzie to, że jakiś śmieć zarejestrował kamerą jak przebrał się w sukienkę. Wiedział jak wielka jest rzesza moralnie niepełnosprawnych ludzi, którzy zachcą napawać się jego wstydliwą tajemnicą. Magiel to kupi, przeżuje i wypluje.

Andrzej Żuławski znany z tego, że inteligentnie potrafi babrać się w tym co najszpetniejsze w ludzkiej naturze napisał książkę, którą bardzo trafnie zatytułował „Nocnik”. Książka się dobrze sprzedawała, bo bardzo wielu lubi babrać się w zawartości nocnika. Przecież to takie ciekawe, dowiedzieć się, co pan Żuławski robił z córką znanego polityka i projektantki.

Andrzej Łapicki ożenił się w wieku lat 85 z młodą dziewczyną, więc każda kołtunka musiała ocenić ten fakt i słusznie się oburzyć. Ohydnie łamano prywatność tego człowieka i jeszcze słychać było głosy, że jest osobą publiczną, znanym aktorem, więc każdy może wtykać nos pod jego kołdrę.

Ryszard Kapuściński i jego rodzina też zostali ograbieni z prywatności, bo niestety Kapuściński miał ucznia, „przyjaciela”, który strasznie chciał pokazać „prawdziwą twarz” swojego mistrza. Domosławski odbrązawiał Kapuścińskiego, mimo protestów żyjącej żony, bo jego zdaniem społeczeństwo miało prawo wszystko wiedzieć. Znalazł się wydawca i Domosławski wypłynął na trumnie swojego Mistrza jak na okręcie i to że fala śmierdząca zdaje się w niczym mu nie wadziło. Dostał nawet nagrodę literacką – nie ważna przyzwoitość, liczy się lekkie pióro.

Jednak wcale nie trzeba być nikim znaczącym, żeby się przekonać, że cyt. „magiel rządzi, magiel radzi, magiel nigdy cię nie zdradzi”. Wiem o czym mówię, bo chociaż nie jestem osobą publiczną ani nikim znaczącym, to znalazłam się w polu zainteresowania jednaj kołtunki i na własnej skórze odczułam, jak działa magiel.

Dobrze wychowany człowiek gdy znajdzie się w sytuacji, w której zobaczy coś z osobistej czy intymnej sfery drugiego człowieka, wycofuje się albo udaje że nic nie zauważył. Tyle że dobre wychowanie, jak wiele wartości, odchodzi do lamusa. Za to wszelkie odmiany dulszczyzny mają się świetnie. Informacja, prawdziwa czy nie, jest towarem a dzięki współczesnej technice można szybko ją rozpowszechniać i świetnie na niej zarabiać. Albo chociaż dopiec nielubianej osobie.

I tak, wykorzystując techniczne możliwości cywilizowanego świata mentalnie staczamy się w duszną atmosferę magla. Kołtuństwo kwitnie, pączkują obficie wszelkie odmiany chamstwa, bo ludzie zatracili miarę, co wypada a co nie. Sama już nie wiem, czy takie sytuacje bardziej mnie złoszczą czy martwią. Jedno jednak wiem na pewno, bardzo mi się nie podobają.

wtorek, 19 kwietnia 2011

Bądź tym kim jesteś

"Bądź tym kim jesteś”, takimi słowami członkowie jednego z afrykańskich plemion witają nowo narodzone dziecko. To piękne powitanie zawierające w sobie obietnicę, że dziecko będzie akceptowane takie jakie jest i nie musi być kimś innym, lepszym, żeby mieć swoje miejsce w społeczności. Ci prości ludzie wiedzą, że każdy człowiek jest indywidualnością i zasługuje na swoje miejsce w społeczności.

W cywilizacji zachodniej wygląda to trochę inaczej, bo już małym dzieciom narzuca się konieczność doskonalenia się. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby doskonalenie się polegało na rozwijaniu swoich możliwości z jednoczesnym akceptowaniem swoich ograniczeń. Jednak dla wielu doskonalenie się nie polega na dążeniu do lepszej wersji samych siebie lecz jest przerabianiem się na kogoś zupełnie innego, kto inaczej wygląda, ma inną osobowość i zupełnie inne życie. Skąd bierze się ta niezgoda na siebie? Może stąd, że od wczesnego dzieciństwa wpaja się nam, że powinniśmy być najlepsi i pasować do idealnego modelu człowieka sukcesu, a na szacunek i akceptację, możemy liczyć tylko pod pewnymi warunkami.

Patrzę na mojego maleńkiego wnuka i nie mogę wyjść z podziwu nad tą miniaturką człowieka. Chociaż jeszcze nie ogarnia do końca samego siebie, dziwi się własnym rączkom, zaskakują go odgłosy dochodzące z brzuszka, to już wie, co lubi a co go złości, i potrafi to okazać. On już zdecydowanie jest jakiś. Przyniósł ze sobą na ten świat swoją niepowtarzalną indywidualność a teraz będzie się tylko rozwijał.

Jednak nie jest samowystarczalny potrzebuje opieki rodziców, którzy dadzą oparcie, pomogą rozwijać talenty, nauczą jak radzić sobie z wadami i ograniczeniami. Potrzebuje rodziców, którzy będą akceptowali, że oni są dla dziecka a nie dziecko dla nich i chociażby dlatego nie będą go lepić na wzór pasujący do najlepszej formy, nie będą oczekiwać, że dziecko zaspokoi ich ambicje, czy zrealizuje ich niespełnione plany.

Wychowanie dziecka jest trudną sztuką a można jej sprostać tylko wtedy, gdy kochamy dziecko miłością bezwarunkową i nie przerabiamy go na kogoś, kim nie jest.

poniedziałek, 18 kwietnia 2011

Korepetycje u Zorby

Cudna pogoda, słonecznie i ciepło a ja nie mogę wyjść na spacer. Kaszlę jak gruźlik i pocę się jak w saunie, więc nie mam wielkiego wyboru – muszę wypocić to cholerstwo, które zatruwa mi życie. Pocieszam się, że prawie pozbyłam się kataru, nie mam temperatury, to tylko patrzeć, jak całkiem wyzdrowieję. Najwyższa pora, bo sama siebie już nudzę tymi choróbskami. Powtarzam za Sztaudyngerem:„Tym daję radę chorobie, że nic z niej sobie nie robię.” I co? Powtarzam, ale się wkurzam i rady nie daję. Za to choroba rzeczywiście nic sobie nie robi z tych moich zaklęć. Od dziś koniec. Ignoruję i czekam kiedy choróbsko strzeli focha i się na mnie obrazi, najlepiej na wieki wieków amen!

Oglądałam dzisiaj, już nie wiem po raz który, jeden z najsłynniejszych filmów - „Grek Zorba”. Ta opowieść o radosnym przeżywaniu każdej chwili i traktowaniu życia, jak wielkiej przygody, zawsze dodaje mi energii. Słowa o pięknej katastrofie pokazują, jak można zachwycić się nawet czymś, co niszczy i udaremnia wszystkie nasze plany. Ale, żeby tak patrzeć na życie, trzeba żyć z pasją i mieć poczucie wewnętrznej wolności. Och, jakbym chciała tak zatańczyć, tak drwić sobie z losu, jak Zorba. Do tańca nadaję się jak kulawy do baletu, ale chęci mi nie brakuje, więc kto wie.......

Każde drzewo szumi inaczej

Palmą, która jest katolickim symbolem odrodzenia życia, nie powitałam tej niedzieli, ale trochę świętowałam. Skończyłam też czytać książkę i napisałam obiecaną recenzję. Książka przypomniała mi sytuację, w której doświadczyłam radości życia. Niedziela Palmowa to radosny dzień, więc postanowiłam opisać to doświadczenie.

Kiedyś rzadko byłam „tu i teraz”, bo ciągle zajmowało mnie analizowanie przeszłości, planowanie przyszłości i poprawianie siebie. Jednak mimo usilnych starań wciąż nie czułam, że żyję tak jakbym chciała. Aż raz, mimo nadchodzącej burzy, wyszłam na spacer, żeby się wyciszyć. Był późny sierpniowy wieczór, silny wiatr gonił po niebie czarne chmury i szarpał gałęziami drzew. Szybko zmęczyłam się marszem, więc stanęłam na chwilę, żeby zaczerpnąć tchu. Nade mną kołysały się gałązki brzozy a listki szeleściły odgłosem tysiąca kropel. Spojrzałam w niebo, ale deszcz nie padał. Poszłam dalej, ale znów musiałam odpocząć. Tym razem zatrzymałam się koło lipy. Usłyszałam zupełnie inne odgłosy, listki uderzały o siebie, wydając metaliczne dźwięki, jakby drzewo było roślinnym werblem. Czułam na skórze uderzenia wiatru, który niósł ze sobą wilgoć, padającego już gdzieś deszczu. Słuchałam, jak w porywach coraz silniejszego wiatru narasta szum, będący mieszaniną różnych dźwięków; szelestu liści, postukiwania gałęzi uderzających o siebie, skrzypienia starych konarów, świstu i pojękiwania wiatru. Patrzyłam, jak wszystko wokół poddaje się wiatrowi, jak natura zmaga się z chaosem, który sama tworzy. Miałam ochotę podnieść do góry ręce, żeby wiatr i mnie ukołysał. Nagle ogarnęło mnie uczucie spokoju i wewnętrznego stopienia się z tym, co mnie otaczało. Zniknął mój wewnętrzny chaos, poczułam się szczęśliwa. W tamtej chwili nie miałam żadnych wątpliwości, że jestem częścią czegoś pięknego, skomplikowanego i ogromnie wielkiego. Dzięki temu że zwróciłam uwagę na szum drzew, doświadczyłam na sobie cudu istnienia. Potem nie mogłam zrozumieć, jak to możliwe, że przez wiele lat, dość długiego już życia, nie zauważyłam, że każde drzewo inaczej szumi. Przypomniały mi się takie słowa A. Einsteina: „Są dwie drogi, aby przeżyć życie. Jedna to żyć tak, jakby nic nie było cudem. Druga to żyć tak, jakby cudem było wszystko.”

niedziela, 17 kwietnia 2011

Pocieszanki

Na dworze piękna, wiosenna sobota a u mnie bez większych zmian. Na razie, w walce ja kontra wirus, wygrywa wirus. Leżę w łóżku, trochę mnie trzęsie, wysmarkuję resztki mózgu a gardło piecze jak otarta pięta. Z tęsknoty za czymś przyjemnym zadzwoniłam do psiapsiuły, ale długo nie pogadałam. Głos mam bardziej skrzeczący niż posłanka Senyszyn, więc E. odradziła mi mówienie, żeby mi się nie utrwaliło. Chciał nie chciał, musiałam pocieszać się sama.

Ostatnio często mam powody do niezadowolenia z siebie, więc repertuar pocieszanek mam na wyczerpaniu. Ale pogrzebałam w rozumie i z pomocą przyszedł mi wielki kpiarz G. B. Shaw., który zracjonalizował, to co mnie dotyka: „Życie jest chorobą. Jedyną różnicą pomiędzy ludźmi jest stadium choroby, w jakim żyją.” Jak widać nie mam na co narzekać, zwykła rzecz, po prostu należę do grupy bardziej zaawansowanych. I tego będę się trzymać, bo inaczej skwaśnieję jak kapusta na wiosnę, a to nie pora na bigos, bo to nie te święta. Teraz pomykam w podskokach, jak wiosenny zajączek, do łazienki i wymoczę kości w gorącej wodzie. Może to pomoże, bo jak nie, to już nie wiem co zrobię.