Szukaj na tym blogu

czwartek, 28 kwietnia 2011

Powolutku, pomalutku, ale do przodu

Powolutku, pomalutku, ale jednak ruszyłam z miejsca. Znalazłam sposób na wczorajsze problemy. Mam nadzieję, że do soboty się obrobię. Muszę tylko przysiąść fałdów i wykrzesać z siebie trochę więcej entuzjazmu.

Żeby entuzjazm był możliwy wieczorem zajęłam się ładowaniem akumulatora. Na początek wypożyczyłam Niutka i oddawałam się babciowaniu. Co się nalulałam, nacałowałam i nagruchałam, to moje. Niutek zachwycał się swoim głosem a ja zachwycałam się całością jego 6 kg osoby. Po godzinie mały został przejęty przez stęsknionego tatę, który wrócił z pracy.

Gdy Młodziaki poszli do domu, zrobiłam sobie kąpiułkę. A potem zapakowałam się do łóżka z mocną herbatką i ostatnim kawałkiem świątecznego makowca. Do pełnego zadowolenia brakowało mi tylko czegoś miłego do czytania. Tym razem sięgnęłam po wiersze J. Kofty, które często poprawiają mi nastrój. Kiedy z przyjemnością składałam sobie literki i smakowałam nastroje, wrócił mój osobisty małżonek. Już od progu było widać, że zadowolony to on nie jest. Nie musiałam pytać co zepsuło mu humor, bo od razu się pochwalił – z planowanego na przyszły tydzień urlopu wyszły nici. Brak ludzi, nie ma komu robić, więc urlop musi poczekać. Żal mi ślubasa, bo tak liczył na te parę dni odpoczynku. Co zrobić, jest jak jest. Idę zrobić coś dobrego na kolację, może to trochę poprawi mu humor.

Na koniec dwa razy Kofta.

* * *
Rzecz o myśleniu Jest w naszym małym codziennym świecie Bzdur wiele w prasie, sztuce, przemyśle
Można by tego uniknąć przecież
Wystarczy tylko chwilę pomyśleć
Długo myślałem w skupieniu
Na czole mi przybyło bruzd
Co nam przeszkadza w myśleniu?
Chyba najbardziej mózg

* * *

Ździebełko...ciepełka

Wiem, że miłość jest udręką
Bo się wszystkiego od niej chce
Ja pragnę mało, malusieńko
A właściwie jeszcze mniej

Ździebełko ciepełka
W codziennych piekiełkach
W wyblakłym na szaro obłędzie
Różowa perełka, ździebełko ciepełka
Znów wiem, że jakoś to będzie

Gdy serce ukłuje przykrości igiełka
I biedne się czuje, niczyje
Ciepełka ździebełko
Ździebełko ciepełka
Wystarczy i wszystko przemija

Ździebełko ciepełka
Diamencik ze szkiełka
Czułości kropelka na listku
Ciepełka ździebełko
Tkliwości światełko
W twych oczach wystarczy za wszystko

środa, 27 kwietnia 2011

Czas na codzienność...

Poświąteczny wtorek, więc czas na codzienność. Na dworze piękna pogoda i bardzo zielono a ja pół dnia przesiedziałam przy komputerze. Próbowałam przygotować nową robotę, ale niestety szło mi kiepsko. Nie dość że nie mogłam się skupić, to jeszcze dokuczało mi swoiste „wolnomyślicielstwo” - myślałam wolno i byłam inaczej oświecona. Dałabym spokój swojemu mózgowi, ale zaczynam odczuwać suchoty kieszonkowe, więc muszę się przemóc. Jutro czeka mnie ciąg dalszy, bo jak się nie ma co się lubi.... itd.

Przyjemnie byłoby robić tylko miłe rzeczy, ale nie ma tak dobrze. Czasami życie jest jak ta zła macocha a nam trafia się rola Kopciuszka. Wtedy trzeba zawinąć rękawki i brać się za robotę. No chyba, że ktoś woli wierzyć w bajki i zamiast liczyć na siebie, czeka na królewicza. Tyle, że w bajkach jest piękny królewicz i karoca z dyni, a w życiu bywa, że trafia się królewicz jak dynia. Ale cóż, jak to mówią, life is brutall.

Dlatego od dawna nie wierzę w bajki i robię co muszę, a przynajmniej bardzo się staram. Nie jest mi łatwo, ale mam satysfakcję, że mimo wszystko jakoś sobie radzę. Jednak chętnie oddałabym trochę satysfakcji w zamian za przychylność losu, bo sił ubywa i coraz trudniej pokonywać przeszkody.

Gdyby tak los się namyślił i dał więcej dobrobytu tj. więcej zdrowia i pieniędzy a mniej wrednych ludzi na drodze, to byłabym bardzo wdzięczna.
Na stronie Kobieta.pl znalazłam kiedyś fajny wiersz, w podobnym do wpisu klimacie, więc teraz go wklejam.

* * *

Wędrówki dobrobytu

sorry, budowa oparta na regułach własnych

szedł Dobrobyt po linie w nieznane
i nie myślał co będzie mu dane
czy kilometr księżyca z pół-tęczą
czy też wiorsta* pajęczyn zajęczych

nagle ujrzał dziewczynę bezbarwną
smętna dusza - pomyślał przygarnę
dłoń wyciągnął skinieniem zaprosił

już podziwiał spełnienie proroczych
snów na jawie jak kwiatów na łące
wkoło tylko owoce pachnące

między Wisłą a Odrą w przestrzeni
świat Okame od zaraz zamienił

ale serce chce więcej i więcej
niczym bajla** o złotej rybeńce

z biegiem czasu straciło ochotę
bowiem świat - jedna wielka niecnota

Autor: Mariat

poniedziałek, 25 kwietnia 2011

Świętować najlepiej po swojemu

Pierwszy dzień Świąt Wielkanocnych minął bardzo szybko. Niedzielne śniadanie przeciągnęło się do późnego popołudnia, bo z planowanych spacerów nic nie wyszło. Wczoraj było słonecznie a dzisiaj od rana z zachmurzonego nieba siąpił deszcz. Pogoda zawiodła, więc grzaliśmy się w rodzinnym ciepełku a za słoneczko robił Niutek. Śmiał się od ucha do ucha a my wszyscy, jak jeden mąż, sepleniliśmy, robiliśmy głupie miny i licytowaliśmy się do kogo mały się bardziej uśmiecha. Od czasu do czasu Niutkowi się nudziło, więc włączał syrenę, dostawał jeść i usypiał.

Po południu Niutek pojechał z rodzicami odwiedzić drugich dziadków, więc oboje z mężem zalegliśmy na kanapie. Oglądaliśmy Animal Planet, łapaliśmy nadmiar kalorii, zapychając się świątecznymi ciastami, ale kto by przejmował się liczeniem kalorii, jak tyle słodkości na stole. Wieczorem przyszła pierwsza wiosenna burza, więc całkowicie straciliśmy nadzieję na wyjście z domu. Urządziliśmy sobie zajęcia indywidualne – mąż poszedł do siebie posłuchać muzyki, ja czytałam „Rozmowy w tańcu” Osieckiej. Po kolacji obejrzymy "Ranczo", kabaretowe hity zebrane przez znajomego na płytce.

Pewnie wiele rodzin miało dzień podobny do naszego, bez nadzwyczajnych wydarzeń, w gronie domowników. Dlatego zastanawiam się, po co, rok w rok, jest tyle krzyku w sprawie świąt. Takie święta można sobie urządzać w każdą niedzielę. Pomijam oczywiście religijny wymiar Świąt Wielkiej Nocy, bo to rzeczywiście najważniejsze wydarzenie roku liturgicznego. Jednak przecież wiele z tych zabieganych przy organizacji świąt osób nie myśli o wymiarze duchowym, skupiając się na wyłącznie na aspekcie rodzinnym, towarzyskim, obyczajowym. Skoro wiara i praktyki religijne, mają być tylko dodatkiem do spotkań rodzinnych, wypoczynku, to może nie ma się co spinać. Gdybym nie była wierząca, to nie dopasowywałabym się do kalendarza, świętowałabym po swojemu. Mamy przecież wolny wybór.

sobota, 23 kwietnia 2011

Czasem święta nie cieszą

W okresie przedświątecznym często wraca temat ludzi samotnych, starych,
opuszczonych, dla których święta są trudnym przeżyciem. Samotność ma różne przyczyny, ale chyba zawsze jest bolesna. Co prawda, są osoby deklarujące samotność z wyboru, ale wydaje mi się, że takie deklaracje wynikają z racjonalizacji stanu, w którym się jest, a który wynika z rozczarowania ludźmi. Unikanie bliskości bywa formą obrony przed kolejnym zranieniem. Samobójcy też wybierają dobrowolną rezygnację z życia, a przecież nikt chyba nie sądzi, że się zabijają bo lubią. Nie zawsze umiemy wybaczyć, więc zrywamy kontakt i wolimy być sami. Ale zdarza się, że dawno wybaczyliśmy a mimo to nie widzimy możliwości powrotu do dawnych relacji i też trzymamy się z boku. Powody dla których oddalamy się od siebie są bardzo różne, ale efekt końcowy jest taki sam – życie uboższe o czyjąś obecność.

Kiedyś opisałam, jak próbowała sobie poradzić z samotnością przemiła, starsza pani, którą poznałam w szpitalu.

Wielkanocne śniadanie z Pikusiem

Pani Waleria ma 95 lat i bardzo nie lubi, gdy ktoś liczy jej lata, więc pytana o wiek reaguje irytacją. Nie mam pewności z czego wynika ta reakcja. Czy z kobiecej próżności pani Wali, która wciąż bardzo dba, żeby być kobietą,  nie tylko staruszką. Czy może to nielubienie jest spowodowane strachem przed śmiercią. Jedno jest pewne, z panią Walą nie należy rozmawiać o jej wieku, ale za to można rozmawiać o wszystkim innym, bo ma wciąż żywy umysł i mnóstwo ciekawych wspomnień. 

Spędziłam z nią wiele godzin, poznałam historię jej długiego życia i polubiłam ją z całego serca, bo nie sposób jej nie lubić. Ma urok prawdziwej damy i wdzięk małej dziewczynki. Uciążliwości podeszłego wieku dyskretnie zachowuje dla siebie a swoim dziecięcym zachwytem nad światem dzieli się chętnie i z niekłamaną przyjemnością. Urzekła mnie opowiedziana przez nią historia o tym, jak pani Wala i jej mąż świętowali kiedyś Wielkanoc. 

Pani Wala pięknie nakryła do stołu, oboje odświętnie się ubrali i bladym świtem poszli na mszę do kościoła. W drodze powrotnej mąż pani Wali powiedział.

- Widzisz Walu, wszyscy nasi już na cmentarzach i nie ma nawet z kim świętować. 

Nic nie odpowiedziała, bo mąż zawsze miał rację, a poza tym, co miałaby mu powiedzieć, skoro rzeczywiście ich rodzina, przyjaciele i znajomi leżeli w grobach rozsianych po całym świecie. Najbliższy im człowiek, syn Tomasz, który do końca dni miał być radością ich życia, leżał w grobie pod gorącym słońcem dalekiej Libii. 

Dostali od Boga długie i bogate życie, ale część tego bogactwa była nierozerwalnie związana z cierpieniem. Mieli szczęście spotykać na swojej drodze pięknych ludzi, ale czas odebrał im ten dar i zostawił tylko wspomnienia. Pani Wala co dzień walczyła i walczy dalej, aby zaakceptować te obie strony medalu. Ma świadomość, że przekleństwem długiego życia jest konieczność przeżycia wielu pożegnań, a ceną za miłość prawie zawsze jest cierpienie. 

W milczeniu wrócili do domu i usiedli do przygotowanego stołu. Pani Wala spojrzała na męża, który był tego dnia wyjątkowo posępny.
- To co Stasieńku? Mam podawać? - spytała. 

Jednak mąż zamiast odpowiedzieć przyglądał się siedzącemu w kącie pokoju ich psu Pikusiowi. Pikuś strzygł uszami, jakby starając się wyczuć nastrój pana, bo mąż pani Wali był srogi. Często pokrzykiwał na niego, więc Pikuś doskonale wiedział, że pana trzeba się słuchać, czasami go omijać, a po pieszczoty i jedzenie przychodzić wyłącznie do pani Wali. 

Pani Wala, czekając co odpowie mąż, wpadła nagle na pomysł, który wydawał się jej kuriozalnie niedorzeczny, ale nie była w stanie mu się oprzeć. Dwie bliskie jej sercu istoty patrzyły na siebie i obie były jednakowo niespokojne zaś ona chciała przeżywać z nimi radość. Chciała świętować i cieszyć się, mimo wszystko. Mimo tęsknoty za tymi co odeszli i już nigdy nie usiądą z nią do stołu, nie podzielą się jajkiem i nie przytulą do siebie.

- Stasieńku, zaprośmy do stołu Pikusia, to teraz jedyna bliska nam istota – powiedziała drżącym głosem, bo wiedziała, jak zabrzmią te słowa w uszach jej męża. Nie pomyliła się. Jej mąż spojrzał na nią z takim zdziwieniem, jakiego jeszcze u niego nie widziała, jednak po chwili zdziwienie przeszło na panią Walę.
- Masz rację, bliscy powinni razem siadać do stołu - powiedział Stasieniek i wstał, żeby odsunąć krzesło dla Pikusia.

Pani Wala dostawiła dodatkowy talerzyk, a Pikuś jakby doskonale zrozumiał o czym była mowa, bo wskoczył na krzesło, chociaż nigdy wcześniej tego nie robił. Od szczeniaka miał utrwalone, że gdy próbował siadać tam gdzie pan, to na jego ogonie lądowała gazeta, więc naprawdę trudno wytłumaczyć jego śmiałość w zajęciu miejsca przy stole.

- To było piękne śniadanie - wspominała pani Wala. - Pikuś zachował się jak arystokrata. Jadł tylko z talerzyka, delikatnie, niczego nie upuścił na stół i z uwagą słuchał naszej rozmowy. A my wspominaliśmy dawne, dobre chwile i pokój zapełnił się wszystkimi naszymi bliskimi. Było nam tak dobrze...

Nagle pani Wala przerwała swoje opowiadanie i spojrzała na mnie uważnie.
- Myśli pani, że to przez sklerozę? – spytała.
- Nie pani Walu, nie przez sklerozę. Myślę, że mieliście państwo miłe Wielkanocne śniadanie z wyjątkowym gościem przy stole, bo nie zabrakło wam serca i otwartości, żeby czerpać radość z każdej bliskości, nawet psiej.

Pani Wala uśmiechnęła się promiennie i powiedziała:
- Cieszę się, że pani to rozumie, bo teraz ludzie coraz mniej czują dobra wokół siebie i wciąż jest im czegoś za mało. 

Pomyślałam, że niestety pani Wala ma rację. Dlatego korzystając z okazji, że zbliżają się Święta Zmartwychwstania Pańskiego i zaczęła się wiosna, życzę wszystkim czytającym te słowa, żeby mieli w sobie wiele miłości do siebie i świata, wielu kochających ludzi obok siebie i żeby doceniali wszystko co mają. 

Trzeba kochać tak jak pani Wala, godząc się z utratą i bólem, bo wszystko co umiera, rodzi się na nowo. Miłość jest silniejsza niż śmierć, a życie, dopóki trwa, wciąż się zmienia i chcemy czy nie, musimy temu sprostać. A w znoszeniu trudów życia może nam pomóc nawet ktoś taki jak Pikuś.  

czwartek, 21 kwietnia 2011

Święta coraz bliżej

Święta coraz bliżej, ale nie dotyka mnie przedświąteczna gorączka, bo tkwię sobie spokojnie w swojej codzienności. Może coś ze mną nie tak. A może nareszcie zmądrzałam i dlatego nie przeprowadzam świątecznych manewrów. Sama nie wiem. Planuję jutro udekorować świątecznie dom, pokręcić się po kuchni, żeby coś upichcić. Ale wszystko bez spinania się i na luzie, bo na nic innego mnie nie stać. Jeżeli chcę przyjemnie spędzić świąteczne dni, to muszę rozkładać siły na zamiary. Ustaliłyśmy z córką, że te święta przygotowujemy tak, żeby nie dojadać przez następny tydzień świątecznych dań.

Same Święta nie będą odbiegały od tych z poprzednich lat – rodzinne śniadanie, obiad, niedzielna msza, wizyta na grobach bliskich, spacer. Cieszę się, że zapowiada się ładna pogoda, bo można będzie dłużej pobyć na dworze, przyjrzeć się wiośnie.

Święta to czas na życzenia. Kiedyś były kartki, teraz częściej sms, mms, maile. Rozesłałam już swoje życzenia i otrzymałam życzenia od innych. Część z nich była w formie zabawnych wierszyków.
*
Niech Ci jajeczko dobrze smakuje,
bogaty zajączek uśmiechem czaruje,
mały kurczaczek spełni marzenia,
wiary, radości, miłości, spełnienia.

*

Wczoraj kury tak gdakały,
nasze jajka oszalały.
Malowały się w paseczki
i w kółeczka i wstążeczki.
Teraz wszystkie krzyczą - hura hura
wesołego Alleluja!

*
Wesołego zająca,
co śmieje się bez końca,
szczerbatego barana,
co beczy od rana,
pisanek w koszyku
oraz mokrego ubrania w dzień polewania

*
Marzeń spełnienia, Serca zatracenia, Pisanek kolorowych, Zawsze w chmurach głowy, Pieniędzy bez liku, Pysznej szynki w koszyku, Radosnego śniadanka, Zabawy do białego ranka, Zajączka bogatego, Przyjaciela niezawodnego, A w poniedziałek wielkanocny, niech Dyngus zmyje wszystkie troski, Gdyby smutki pozostały życzę litra porządnej gorzały

*
Jaj przepięknie malowanych,
Świąt wesołych, roześmianych.
W poniedziałek kubeł wody.
Szczęścia, zdrowia oraz zgody.
Wesołego Alleluja!


Wszystkim czytającym mojego bloga, życzę z okazji Świąt Wielkanocnych radosnego, wiosennego nastroju, miłych spotkań w gronie rodziny i przyjaciół oraz wielu niespodzianek od zajączka.