Szukaj na tym blogu

poniedziałek, 30 marca 2015

O tym co trzeba, a co trzeba koniecznie

Początek nowego tygodnia niesie ze sobą huk spraw do załatwienia, więc będę załatwiać. Trzy wizyty, jakieś zakupy, jakieś porządki... A żeby sobie ulżyć i mniej odczuwać ciężary codzienności uciekam w marzenia. Jak mantrę powtarzam słowa mojego ulubionego Jonasza: Żeby coś się zdarzyło /Żeby mogło się zdarzyć” trzeba marzyć...

Obrazek ze specjalną dedykacją dla G., która ma teraz ciężkie dni. Trzymajcie się ciepło, jako i ja będę się trzymać.


































obrazek złowiony w sieci

niedziela, 29 marca 2015

Niedzielna prasówka

Przy porannej herbatce zajrzałam na bloga „TRZECIE DNO” i przeczytałam ostatni wpis zatytułowany „Pętla życia”. Autor bloga lubi oglądać życie od podszewki a ja lubię czytać jego teksty, ale... ten ostatni jakoś mnie zdołował. Cóż, przyznaję się bez bicia, że trudno mi zdobyć się na wyrozumiałość, gdy widzę, że ktoś tkwi w schemacie, który mu szkodzi i nie próbuje z niego wyjść. W moim życiu też pewnie są jakieś pętle, których dotychczas nie zobaczyłam, ale staram się żyć świadomie, udowadniając tezę, że życie bywa trudne, ale nie beznadziejne. Dlatego ciągle się uczę, bo: 

„Warto rozumieć życie – zarówno innych ludzi jak i swoje własne. Warto rozwijać się, zmieniać i poszerzać własną samoświadomość. I otwierać przed sobą możliwości innych życiowych wyborów. To prawda, że stare schematy i wypracowane niegdyś mechanizmy obronne są generalnie pozytywne i chronią nas przed dezintegracją. Ale mimo wszystko stanowią pewną pętlę życia. Zwykle nie warto jej gwałtownie rozrywać, a raczej delikatnie poluzowywać. Powoli otwierać przed sobą inne drogi rozwiązywania starych problemów. Aktywnie uczyć się, jak coraz lepiej wykorzystywać swój życiowy potencjał, zamiast biernie pozwalać, aby ta pętla stopniowo zaciskała się na szyi.” 

Dla relaksu przeczytałam wywiad z Marcinem Prokopem, który okazuje się być bardzo fajnym człowiekiem. Podoba mi się jego podejście do życia i stosunek do ludzi. Miło wiedzieć że wśród tzw gwiazd show-biznesu są też wartościowi ludzie, którzy w głowie mają mózg (a nie plastik i metki znanych projektantów) i sprawnie go używają. Co prawda, telewizji śniadaniowej nie oglądam, programów rozrywkowych, które prowadził, też nie widziałam, więc nie bardzo mogę ocenić pracę pana Marcina, ale felietony, które czytałam potwierdzają, że facet ma klasę. Miłej niedzieli Wam i sobie życzę.


















obrazki złowione w sieci

sobota, 28 marca 2015

Deszczowy dzień

„Zwykło się uważać za cud chodzenie po powierzchni wody czy unoszenie się w powietrzu, ale myślę, że prawdziwym cudem jest chodzenie po ziemi. Każdego dnia uczestniczymy w cudzie, z którego nawet nie zdajemy sobie sprawy: niebieskie niebo, białe chmury, zielone liście, ciekawskie oczy dziecka – nasze własne oczy. Wszy­stko jest cudem.” - Thich  Nhat Hannah 
A dzisiaj cudownie padał deszcz. Przez cały dzień w różnym natężeniu leciała z nieba woda - mżyło, kapało, lało... 

Ale mi  nie przeszkadzała ta pogoda, bo, po pierwsze primo, ja lubię deszcz, po drugie primo, po ostatnich słonecznych dniach przyszła pora na trochę wilgoci, po trzecie primo, świat obmyty deszczem zyskuje na urodzie, a po czwarte primo, musiałabym mieć „coś” z głową, żeby martwić się tym że pada. 
Nie wiem do końca, jak to jest z moją głową - podobno kretyni i wariaci są zawsze pewni, że nie odstają od normy - ale na pewno nie szukam na siłę powodów do narzekania na cokolwiek. Wolę cieszyć się z tego co mam. Dlatego włożyłam kalosze wzięłam parasol i poszłam na długi spacer. I wiecie co, było pięknie, szaro, mgliście, srebrzyście. Z kropelkami deszczu na twarzy chłonęłam piękno wczesnowiosennego krajobrazu i cieszyłam się, że mogę tak iść i iść... słuchając z iPada Beethovena albo deszczu z natury. Zresetowałam się i nabrałam chęci do życia. Czego i Wam z serca życzę. 

 

obrazki złowione w sieci



piątek, 27 marca 2015

Na spacerach ładuję akumulatory i łuskam fasolę z Myśliwskim


Pogada piękna, słonecznie i ciepło, więc próbuję reanimować swoje przyszłe zwłoki i wyprowadzam się na spacery. Odbieram Daniela z przedszkola i chodzimy sobie wespół w zespół podziwiając budzącą się do życia przyrodę. To bardzo nieskomplikowany sposób na osłodzenie sobie życia a ja coraz bardziej potrzebuję słodyczy. Ponieważ, albowiem, gdyż - poziom energii życiowej spadł mi do dolnych rejestrów stanów niskich i normalnie żyć się nie da. Budzę się rano i już jestem zmęczona jakbym przez noc taszczyła na własnych plecach ciężary całego świata. I jak tu wykrzesać z siebie choćby odrobinę entuzjazmu do życia? Jak? - pytam retorycznie.


Nie ja jedna tak mam po zimie, oj nie ja jedna, ale jakieś wątpliwe to pocieszenie. Zima zimą, ale poza tym, coraz bardziej dokuczają mi „siątki”, więc... żyje się trudniej. I chociaż nie składam broni, to walczyć ze sobą i światem też nie mam ochoty. A tu bez walki ani rusz, bo to, co kiedyś robiłam mimochodem, teraz wydaje się wyzwaniem przerastającym moje obecne możliwości. 


Myśliwski, którego czytam teraz ciurkiem, świetnie wyraził to, co ostatnio dość często czuję: "Chociaż powiem panu, kiedy sobie uprzytomnię, że cały świat razem ze mną wstaje, myje się, ubiera, nieraz chce mi się z powrotem do łóżka położyć i przynajmniej ten raz nie wstać czy już nie wstać w ogóle. Jakby jakieś przekleństwo wisiało nad człowiekiem, że każdego dnia musi wstać, umyć się, ubrać. Od tego samego miałby prawo czuć się zniechęcony do całego dnia, mimo że dzień się dopiero zaczyna, i do wszystkiego, co się w tym dniu zdarzy czy nie zdarzy. A teraz niech pan sobie wyobrazi, że przez całe życie tak. Ile to razy nawstawaliśmy się, namyli,naubierali i po co?" 
Bożeszszszty mój, jakby z ust mi wyjął te słowa. A tak na marginesie, to za „Traktat o łuskaniu fasoli” zabierałam się kilka lat, ale widocznie dopiero teraz przyszła odpowiednia pora. Cóż, czytam i pieję z zachwytu.


A wracając do meritum, świat pięknieje w oczach, więc głupio tak się poddawać marazmowi i bezsilności, dlatego jeszcze spróbuję, jeszcze powalczę, pójdę na bolących nogach na spacer... Co mam do stracenia? Skisnąć i zdziadzieć zawsze zdążę. A przecież nie ma gwarancji, że po zdziadzieniu będę równie urocza jak ten dziadek na zdjęciu poniżej, więc nie ma co, trzeba się starać.




































obrazki złowione w sieci

środa, 25 marca 2015

(...)























Cisza to nie zawsze spokój, ale cudnie jest znaleźć spokój w ciszy. Schować się pod zamkniętymi powiekami, pomilczeć, pomyśleć i popłynąć... Kiedy znudziło mi się wsłuchiwanie we własny oddech włączyłam sobie Beethovena, którego po długiej przerwie odkrywam na nowo. 

To właśnie robiłam dziś całe przedpołudnie. A teraz pora wziąć się za robotę. Święta coraz bliżej, więc trzeba ogarnąć chałupę i pomyśleć o jakichś świątecznych zakupach. Nie ma zmiłuj. 

Tym bardziej, że wyniki badań są całkiem dobre, więc odpadła jedna z istotnych przyczyn świątecznej wymuwkozy. No, ale pan doktor G. stracił w moich oczach, bo kto to widział tak mnie straszyć, jak ja i bez tego jestem przestraszona kiepskim stanem swoich przyszłych zwłok. Ale nic to. Nie dajemy się i żyjemy dalej. Serdeczności dla tych, których zmartwił mój ostatni wpis. 

obrazki złowione w sieci