Od 2001 roku szósty dzień lutego, to dla mnie data graniczna. Tego dnia obchodzę kolejne rocznice śmierci mojej Mamy. Dzisiaj minęło równo dziesięć lat. Trudno mi uwierzyć, że aż tyle.
Musiałam dzisiaj pójść na grób rodziców, bo gdybym nie poszła, to całkiem bym się posypała. Od dawna nie robię wielu rzeczy, które chciałabym robić, ale jakieś minimum muszę zachować. Dlatego uparłam się, że pójdę.
Szłam sobie przez cmentarną aleję podrygując w podskokach, zalewałam się potem, ale czułam się dobrze. Nieważne że wyglądałam komicznie, nieważne że teraz czuję się jak po zderzeniu z pociągiem, ważne że mogłam zrobić to co chciałam.
Zapaliłam światło, pomodliłam się a wracając wspominałam Mamę rozmawiając z moją córką. Śmiałyśmy się z rodzinnych anegdot, zastanawiałyśmy się, jakby to było, gdyby Mama jeszcze żyła i czekała na urodziny prawnuka, który przyjdzie niedługo na świat.
Zapalone znicze i przywołane wspomnienia rozjaśniły ten zimowy dzień i łatwiej będzie żyć do kolejnej rocznicy, bo w jakimś sensie ciągle jesteśmy razem.
***
smak życia
jest bardziej intensywny
kosztowany małą łyżeczką
ze świadomością o twojej bliskości
dzieli nas tylko mój cień
ty
bezbarwna - enigmatyczna
jesteś osią mojego istnienia
w radosnej chwili i w gorzkiej chwili
przez pryzmat twoich oczodołów
żyję mocniej
patrzę głębiej
wnikliwiej słucham
rozumiem więcej
kocham bezgranicznie
pokochałam również i ciebie
zakodowaną we mnie...
jesteś zimnym tłem mojego bytu
dzięki tobie
jestem gotowa dalej ŻYĆ
Zofia Szydzik
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz