Szukaj na tym blogu

niedziela, 20 lutego 2011

Sny w stylistyce Beksińskiego.

Dzisiejszą niedzielę zaczęłam przed siódmą rano i nie narzekam, że za wcześnie. Dobrze że się obudziłam, bo miałam jakiś okropny sen. Na szczęście co dziś mi się śniło nie pamiętam, ale mam kilka snów w stylistyce Beksińskiego. Sny były odreagowaniem moich lęków przed śmiercią, gdy miałam poważne kłopoty ze zdrowiem. Bo ja nie mogę powiedzieć tak jak Woody Allen: „Nie chodzi o to, że boję się śmierci; po prostu nie chcę być przy tym kiedy przyjdzie.” Dlatego w snach przerabiałam różne czarne scenariusze.

Dla przykładu opiszę trzy sny, które najlepiej zapamiętałam.

Sen pierwszy. Chodzę po jakichś zimnych i brudnych piwnicznych korytarzach. Czegoś szukam, ale jest prawie ciemno, więc boję się, że nie znajdę. W końcu dochodzę do jakiegoś pomieszczenia przypominającego loch. Wchodzę tam, rozglądam się i widzę stojącą na środku trumnę. Podchodzę do niej i mówię na głos.
- Nareszcie znalazłam. Zobaczę, czy w środku jest wygodna poduszka, bo przecież muszę uważać na kręgosłup.
Uchylam wieko trumny i widzę czyjeś nogi. Z hukiem opuszczam wieko trumny i mówię ze wściekłością.
- No tak, jak w końcu znalazłam, to okazuje się, że zajęta. Ja to mam przesrane. Nawet trumnę mi ukradli.

Po tym odkrywczym stwierdzeniu obudziłam się cała roztelepana. Usiadłam na łóżku i próbowałam się uspokoić. Szybko do siebie doszłam, bo moja troska o wygodę wiecznego spoczynku i pretensje do losu za kradzież trumny bardzo mnie rozśmieszyły.

Sen drugi. Biegnę po jakiejś obskurnej ulicy, pełnej zrujnowanych domów i szukam kwiaciarni, bo mam odebrać wieniec. W końcu dopadam do przeszklonych drzwi, za którymi widać półki z kwiatami i zniczami. Wchodzę do środka. Tuż przy drzwiach stoi wielki winiec z jodły i herbacianych róż. Podchodzę, oglądam go i widzę że nie ma szarfy. Powinna być szarfa z tekstem: Kochanej Żonie i Mamie…….. Niestety szarfy nie ma. Rozglądam się, ale oprócz mnie w kwiaciarni nikogo nie ma. Idę więc w poszukiwaniu kwiaciarki na zaplecze. Korytarz jest długi, zastawiony jakimiś gratami i śmierdzi stęchlizną. Znajduję wreszcie mały, mroczny pokoik, w którym na środku stoi stary stół. Na stole leżą czarne wstążki a nad nimi pochyla się stara kobieta. Wygląda jakby na chwilę usnęła.
- Proszę pani – mówię i słyszę jak mój głos odbija się od zawilgoconych ścian.
Kobieta podnosi ciężkie powieki i patrzy uważnie na mnie.
- Przy moim wieńcu nie ma szarfy.
- Nic nie szkodzi, zaraz namaluję - odpowiada przeciągle.
Patrzę na zegarek i widzę, że jest dziesięć minut po trzynastej. Wpadam w popłoch, bo przypominam sobie, że o 13 jest mój pogrzeb. Wrzeszczę, więc na całe gardło.
-Co pani sobie myśli? Od 10 minut jest mój pogrzeb. Ja nie mogę czekać, już jestem spóźniona.
Kobieta wstaje, podchodzi do mnie i patrząc mi w oczy mówi.
- To po cholerę tak się pani pospieszyła?
Usiłuję znaleźć odpowiedź na to pytanie i wtedy się budzę.

No Baśka, mówię sobie, musisz jeszcze trochę pożyć albo lepiej zaplanować swój pogrzeb. Jedno z dwojga.

Sen trzeci. Idę do kościoła, żeby powiesić klepsydrę, oczywiście swoją. Idę długo, bo przy każdym kroku zapadam się w błotnistą drogę. Wreszcie dochodzę na miejsce, ale na tablicy ogłoszeń wisi kłódka. Obchodzę kościół, chwilę mocuję się z ciężkimi drzwiami i wchodzę do kancelarii. Przy biurku siedzi proboszcz mojej parafii.
-Proszę księdza, chciałam powiesić klepsydrę, ale nie mam dostępu do tablicy – mówię od progu.
Proboszcz nie patrzy na mnie, tylko przekłada sterty papierów.
- Niech pani da, ja ją powieszę – mówi wyciągając rękę.
Podaję mu klepsydrę a on rzuciwszy na nią okiem, podnosi głowę mówi.
- Ta klepsydra jest za długa. Ma być imię, nazwisko, data, godzina pogrzebu i to wszystko.
- Ale proszę księdza - oponuję- jak napiszę samo nazwisko, to ludzie nie będą wiedzieli, o kogo chodzi, nikt nie przyjdzie na pogrzeb. Kto wtedy pocieszy moją córkę i męża?
- Albo pani wiesza taką, albo żadnej nie powieszę – stwierdza krótko proboszcz.
- Proszę księdza – nie ustępuję - klepsydra to taka reklama nieboszczyka, więc chyba ja mam prawo się zareklamować. Jak napiszę gdzie mieszkałam, gdzie pracowałam, to przyjdą znajomi, współpracownicy, i moja rodzina nie będzie taka samotna.
Niestety ksiądz nie jest wrażliwy na moje argumenty.
- Jak pani jest taka uparta, to ja wcale tej klepsydry nie powieszę – mówi z irytacją.
Ja też się robię zła. Wyobrażam sobie moich bliskich, których nie ma kto pocieszyć.
-To się wypchaj się sianem ty klecho, jak nie rozumiesz człowieka – krzyczę na księdza. A potem łapię wielką gromnicę i walę proboszcza prosto w głowę. Gromnica pęka a ja się budzę.

Na szczęście dla mnie, to tylko sen i nikt mnie nie poda do sądu za naruszenie nietykalności cielesnej. Jednak trzeba przyznać, że jestem bardzo zmotywowana, żeby zadbać o swoje sprawy do przysłowiowej grobowej deski.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz