Szukaj na tym blogu

wtorek, 12 kwietnia 2011

Lekarstwo które może wywołać chorobę

Czytałam dzisiaj książkę o życiu Buddy i zainteresowała mnie taka przypowieść. Nie jest to cytat, ale sens i treść jest zgodna z tym co przeczytałam.

Żył kiedyś bogaty człowiek, który miał dzieci. Kiedyś wyszedł z domu zostawiając dzieci same. Pod jego nieobecność dom zaczął się palić. Gdy powrócił zobaczył, że cały dom stoi w płomieniach a nieświadome niczego dzieci bawią się w środku. Zaczął wołać, żeby uciekały. Jednak dzieci, nie widząc zagrożenia, nie posłuchały go i bawiły się dalej. Bojąc się że dzieci spłonął, ów człowiek użył fortelu. Krzyknął do dzieci, że ma dla nich zabawki, muszą tylko po nie przyjść. Wtedy dzieci wybiegły z płonącego domu, unikając śmierci.
Świat jest jak płonący dom, lecz ludzie nie są tego świadomi, więc miłosierny Budda obmyśla sposoby aby ich ratować.

Zaczęłam się zastanawiać nad sensem przypowieści i pomyślałam, że Budda dobrze zna naturę człowieka, ale lekarstwo średnio mu się udało.

Jeżeli bogaty człowiek nie da dzieciom zabawek, to straci ich zaufanie i drugi raz go nie posłuchają, co więcej, będą miały pretensje, że nie spełnił obietnicy. Jeżeli obdaruje dzieci, to sprawi im radość, zaspokoi potrzebę zabawy i nowości, ale też nauczy je szukania przyjemności poza sobą. Za jakiś czas zabawki się znudzą i dzieci będą się domagać nowych.

Współczesny świat jest jak dziecinna zabawka zwana bąkiem. Szybko kręci się w kółko, żeby dostarczać dużo zabawek, które mają uszczęśliwić niezadowolonych z życia ludzi. A ludzie? Cóż. Ludzie stają się coraz bardziej infantylni i nienasyceni, bo życie oparte na tym co materialne nie daje szczęścia. A dom wciąż płonie.

niedziela, 10 kwietnia 2011

Obchody takie jak dzisiejsze najlepiej obchodzić z daleka

Niedzielny poranek przywitał mnie słońcem, więc szybko odpędziłam resztki snu i nastawiłam się na miły dzień. Miałam ochotę na dobrą herbatę i coś do zjedzenia, bo włączyło mi się ssanie. Odkąd biorę sterydy, to tylko otworzę oczy a już chce mi się jeść.

Przy śniadaniu włączyłam telewizor i trafiłam na kanał informacyjny, a tam relacja z obchodów rocznicy katastrofy smoleńskiej. Jarosław Kaczyński wiecuje w tłumie krzyżowców pod Pałacem Prezydenckim i robi happening polityczny ze ś.p. bratem i bratową w tle. Najwyższe władze z Prezydentem i Premierem też czczą pamięć, składają wieńce i ubolewają w świetle fleszy, pod okiem kamer. W Krakowie na Wawelu bije Dzwon Zygmunta. W wielu miejscach na raz hucznie obchodzi się wydarzenie, któremu powinna towarzyszyć zaduma i refleksja nad kruchością ludzkiego życia. Niestety zamiast godnego uczczenia pamięci zmarłych mamy igrzyska i to w bardzo złym guście.

Życie może ludzi podzielić, ale śmierć wszystkich zrównuje, więc przynajmniej w takich chwilach wypadałoby zachować się przyzwoicie. Może ja mam niedzisiejsze zasady, ale uważam że, jak to się kiedyś mówiło, w majestacie śmierci przyzwoity człowiek zostawia swoje ambicje i pretensje na boku i nawet wrogowi potrafi okazać zrozumienie, nie wykorzystuje sytuacji do załatwiania swoich interesów.

Nic na to nie poradzę, że czuję obrzydzenie, gdy czyjaś śmierć staje się dla kogoś okazją do wykorzystania. Pierwszy raz z taką postawą zetknęłam się na stypie po mojej Teściowej. Brat męża miał w imieniu synów Zmarłej podziękować rodzinie za przybycie. Zaczął dziękować i wtedy jego żona weszła mu w słowo i dała upust swojej niezaspokojonej potrzebie bycia gwiazdą. Stypa stała się dla niej okazją, żeby się popisać i jednocześnie upokorzyć nielubianego szwagra, więc w podziękowaniach skupiła się wyłącznie na sobie i swoim mężu. Znając ją nie oczekiwałam zbyt wiele, ale mimo wszystko nie spodziewałam się, że tak ostentacyjnie pominie mojego męża. Jego udział w tej smutnej okoliczności ograniczy wyłącznie do partycypowania w kosztach zorganizowania stypy. Jednak, jeżeli ktoś prowadzi walkę na wianki, przypisuje sobie zasługi Zmarłej w trosce o grób męża, a po zareklamowaniu się jako jedynej opiekującej się grobem swojego teścia przestaje o niego dbać, to widocznie ma coś z hieny cmentarnej i nie stać jej na inne zachowanie.

Tyle że Jarosław Kaczyński nie jest osobą prywatną i zasięg jego zachowania godzi w większość społeczeństwa. On na trumnie brata chce ponownie wjechać do Sejmu i nie widzi w tym niczego złego. Wygląda na to, że nie ma ceny, której by nie zapłacił za postawienie na swoim i zaspokojenie chorych ambicji. Antagonizuje ludzi, zaniża standardy (nie tylko w polityce), ośmiesza Polskę a jednocześnie twierdzi że kierują nim szlachetne pobudki i prawdziwy patriotyzm. Szkoda że nie myśli o rodzinach pozostałych tragicznie zmarłych uczestników feralnego lotu. Sądzi że ich żałoba jest mniej ważna od jego  straty? Dlatego nie bierze ich uczuć pod uwagę, skazując na cyrk, który urządza wokół tragedii? A może zwyczajnie nikt i nic oprócz niego się nie liczy, nawet pamięć brata. Nie dziwię się część rodzin zrezygnowała z udziału w takich obchodach. Trzeba im współczuć, że ich bliscy i oni sami są tylko elementem czyjejś gry.

Tytułem wyjaśnienia...

Czytelnicy mojego bloga z pewnością zauważyli, że zdarza mi się tak formułować opinie, jakbym nie miała żadnych wątpliwości co do słuszności moich sądów. Jednak gdyby ktoś odniósł wrażenie, że mam się za najmądrzejszą z mądrych w kwestii podejścia do życia, to wyjaśniam, że nie uważam iż wiem wszystko najlepiej, nie pretenduję do roli autorytetu ani nie oczekuję, że inni będą mnie naśladować. Sprawa odbioru tego co piszę, zależy też od tego kto czyta moje słowa.

Mam świadomość, że czasami zbyt egocentrycznie odbieram rzeczywistość i wszystko filtruję przez siebie, ale taka już moja natura. Jednak nie robię tego w celu pouczania innych i nie startuję na wzór, który powinno się umieścić w Sevres. Jestem jaka jestem, ze swoimi wadami, słabościami, zaletami, i nie zamierzam z siebie rezygnować.

Pisząc posty, dzielę się swoimi doświadczeniami, bawię się w domorosłego filozofa i opisuję świat ze swojej perspektywy. To mój sposób na refleksję nad sobą i innymi ludźmi.

Lubię mówić własnymi słowami, ale często cytuję mądrzejszych, od których się uczę. Andrzej Poniedzielski, mój ulubiony smutas, tak ładnie napisał co czuję, że posłużę się jego słowami:
"To już ładnych tyle lat jak do życia się przymierzam
nie wiem nic
nie umiem żyć
a zamierzam, a zamierzam."

I to by było na tyle.

czwartek, 7 kwietnia 2011

Kapitał na deszczowe dni

W miniony poniedziałek świętowałam 54 urodziny męża i równe 4 tygodnie życia wnuka. Posłodziliśmy sobie życie, bo każda okazja jest dobra do serdeczności i zjedzenia czegoś dobrego, a urodziny tym bardziej. Bardzo lubię robić prezenty i podkreślać wyjątkowość szczególnych dni, bo nie jestem oszczędna w okazywaniu uczuć. Wielką przyjemność daje mi sprawianie radości moim bliskim, więc korzystam z każdej okazji.

Dziwię się ludziom, którzy widzą konieczność materialnego zabezpieczenia się na gorsze czasy a do gromadzenia dobrych wspomnień nie przywiązują w ogóle wagi.

Dobra materialne, pieniądze, mogą zabezpieczyć nam przeżycie w trudniejszych czasach, ułatwić wygodne funkcjonowanie, ale stan posiadania nie jest gwarantem jakości życia. To, co może rozjaśnić perspektywę, dać nadzieję i siły do przetrwania przeciwności losu, jest w naszych pozytywnych emocjach.

Miłe wspomnienia, poczucie bliskości, radość z bycia kochanym i ważnym, to cenny kapitał, który niczym akumulator odda energię potrzebną do życia. Dlatego, jak najpewniejszą walutę na tzw czarną godzinę, zbieram szczęśliwe chwile i dobre uczucia.

Przypomniała mi się taka stara piosenka z tekstem J. Millera „Na deszczowe dni”, którą śpiewała Teresa Tutinas.

* * *
Na deszczowe dni trzeba też coś mieć
Może jakieś usta, co nie mówią"nie"
Na deszczowe dni trzeba też coś mieć
Może jakieś oczy, by całować je

Może kilka nut z nie deszczowych dni
Może kilka słów obiecanych mi
Może gdzieś tu są i przywołam je
Chociaż jeden ton, chociaż jeden dźwięk

Na deszczowe dni trzeba też coś mieć
Może jakiś dawno nie mówiony wiersz
Może jakieś drzwi, których adres znasz
Ale, czy to warto wracać jeszcze raz

Może kilka nut z nie deszczowych dni
Może kilka słów obiecanych mi
Chociaż parę zdjęć, chociaż jeden list
Bo już późno jest, a ja nie mam nic

Na deszczowe dni trzeba też coś mieć
Może jakieś lato, gdy nie padał deszcz
Może jakieś drzwi, których adres znasz
Ale, czy to warto wracać jeszcze raz
Ale, czy to warto...

W moim życiu było wiele deszczowych dni, ale zawsze miałam to „coś”. No i nie miałam wątpliwości, że warto jeszcze raz iść za tym co ważne, nawet jak droga była kręta a słońce schowało się gdzieś za horyzontem. A od prawie 35 lat nie idę sama, towarzyszy mi mąż, z który jest dobry nawet na niepogodę.

piątek, 1 kwietnia 2011

Doba wciąż jest za krótka

Żyję w niedoczasie. Doba wciąż jest za krótka. Wieczorem zwykle okazuje się, że zostaje jeszcze parę rzeczy, z którymi nie zdążyłam się wyrobić i żal mi że trzeba iść spać. A przecież wcale nie jestem pracusiem, który zapełnia każdą minutę działaniem. Powiedziałabym że wprost przeciwnie.

Lubię robić różne rzeczy, ale lubię też mieć czas na refleksję, zamyślenie, zapatrzenie, rozmarzenie. Dziwię się ludziom, którzy się nudzą, bo nie rozumiem, jak można się nudzić. Jeżeli mi czegoś brakuje, to na pewno nie rzeczy, którymi chciałabym się zająć.

Ostatnio doba skróciła mi się jeszcze bardziej, bo dużo czasu spędzam z wnukiem. Pomagam córce, chociaż dobrze sobie radzi i bez mojej pomocy. Jednak nie mogę przepuścić okazji, żeby dosłodzić sobie życie zajmowaniem się Niutkiem. Córka ma dobre serce, więc dzieli się ze mną wielką radością, jaką jest bycie z dzieckiem. Nie odgania mnie od małego a ja gapię się w niego jak w telewizor i rozpływam się ze szczęścia.

W międzyczasie kończę pracę na umowę i czytam książkę, którą obiecałam ocenić. Czytanie przemyśleń Ryżaka jest bardzo przyjemną czynnością, ale poświęcam temu zbyt mało czasu, bo proza życia domaga się mojej uwagi. Niestety nie przepadam za wieloma czynnościami, które trzeba codziennie wykonać, żeby jako tako żyć. Ale bez większej chęci z moje strony musi mi się chcieć . Robię więc to czego akurat robić mi się nie chce. A czas ucieka.

Jeden z moich ulubionych autorów Phil Bosmans napisał słowa, które wykorzystuję do rozgrzeszenia siebie ze zbyt małej wydajności: „Czas to nie droga szybkiego ruchu pomiędzy kołyską a grobem, czas – to miejsce na zaparkowanie pod słońcem” Przyznam bez zbytniej skruchy, że często robię sobie przerwy w jeździe i sprawdzam gdzie trawa bardziej zielona.