Szukaj na tym blogu

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wybór. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wybór. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 2 października 2014

Dobre podejście






















Cieszę się jak ta mała ze zdjęcia, bo mnie się dzisiaj udało, załatwiłam trudną sprawę.

Po raz kolejny przekonałam się, że problem nie w tym co nas spotyka, ale w tym jak na to reagujemy. Jeśli każdą trudność przeżywamy jak życiowy armagedon, to nie ma się co dziwić, że życie jest dla nas jedną wielką katastrofą. 

Kiedyś ćwiczyłam na sobie czarne scenariusze, ale zmieniłam podejście i voilà... jest lepiej, chociaż, obiektywnie rzecz biorąc, teraz mam więcej powodów do narzekania.

piątek, 26 września 2014

Myśl na dziś od Anthonego de Mello



"Obie rzeczy - zarówno to, przed czym uciekasz, jak i to, za czym wzdychasz - są w tobie."
Ja dzisiaj dokopałam się do pogodnego nastroju, łagodnej zgody na istnienie dołków na mojej drodze, radości z dnia, który spokojnie się toczy.

A Wy czego dzisiaj w sobie szukacie? Co odkrywacie? Na czym skupiacie uwagę? Zastanówcie się i wybierajcie tylko to, co Wam służy. Całą resztę odsuńcie od siebie na odległość kija, żeby nie mogła Was podgryzać, odbierając radość z życia i spokój. Na wiele rzeczy nie mamy realnego wpływu, ale to my decydujemy, czy skupiamy uwagę na tym, co nas buduje czy na tym, co nas rujnuje.

Dla jasności, nie polecam tu „polityki strusia – głowa w piach a tyłek aż się prosi o kopniaki”, nie namawiam, żeby udawać, że ciemne strony życia nie istnieją, bo istnieją i czasami boleśnie nas dotykają. Namawiam, żeby przejść na psychiczną dietę i nie karmić się czarnymi myślami, nie produkować w głowie katastroficznych scenariuszy. Miłego dnia.


























Ilustracje posta znalezione w sieci.

środa, 24 września 2014

Dzisiaj jest odpowiedni czas...

Ranek przywitał mnie dzisiaj pięknym słońcem, ale zanim otworzyłam oczy już miałam dość dzisiejszego dnia. Po ciężkiej nocy miałam wisielczy nastrój i wstręt do życia. Ból, który nie dał mi spać, nie odpuszczał i generował całe stada czarnych myśli. Szlag by to trafił – warknęłam i schowałam głowę pod kołdrę. Niestety, zaklęcie nie podziałało tak jakbym chciała, szlag trafiał wyłącznie mnie, tego co mi dolegało się nie imał. Pomyślałam, że czeka mnie kolejny kiepski dzień, w którym będę wegetować zamiast żyć, i poczułam się jeszcze gorzej. Żeby nie zwariować zwlekłam się z łóżka i poszłam wziąć prysznic. Kiedy wyszłam z łazienki, na szafce przy łóżku stało zrobione przez Ślubnego śniadanie. Jeść mi się nie chciało, ale to, że ktoś się o mnie troszczy, wystarczyło żeby obudzić chęć do życia. Starają się o mnie, to i ja muszę się postarać, trzeba wejść w dzisiejszy dzień z tym co mam i zrobić co się da – postanowiłam nie bez oporów, bo sportów siłowych mam już po kokardę. Przy porannej herbacie przeglądałam notes i, jak na zamówienie, trafiłam na ten cytat:

ISTNIEJĄ TYLKO DWA DNI W ROKU, W KTÓRYCH NIC NIE MOŻE BYĆ ZROBIONE. JEDEN NAZYWAMY WCZORAJ, A DRUGI JUTRO. DZISIAJ JEST WŁAŚCIWY DZIEŃ, ABY KOCHAĆ, WIERZYĆ I ŻYĆ W PEŁNI. Dalai Lama  

Cóż... trzeba sprawdzić czy filozofowie mają rację))) Idę boksować się z życiem.  Miłego dnia.


































ilustracje postu znalezione w sieci

poniedziałek, 15 września 2014

Erich Fromm - o wartości życia















Pierwszy raz zetknęłam się z myślą tego filozofa będąc w szkole średniej. Później często wracałam do jego tekstów, bo zawsze znajdowałam w nich nadzieję. Dzisiaj przypomniałam sobie rozważania Fromma, gdy szukałam słów pocieszenia dla bliskiego mi człowieka, który stwierdził, że jego życie jest nic nie warte, bo fizycznie źle się czuje i nie może zarabiać wystarczającej ilości pieniędzy. Wpisałam w wyszukiwarkę zapamiętane cytaty i bez trudu znalazłam potrzebny mi tekst. Teraz ja idę dalej nawracać i pocieszać, a Wy poczytajcie, bo warto.


CZY ŻYCIE MOŻE NIE BYĆ WARTE ŻYCIA?

"Bentham wyszedł z założenia, że celem życia jest przyjemność, a Następnie zaproponował rodzaj buchalterii, która dla każdej czynności wykazywałaby bilans przyjemności i cierpienia: czynność byłaby warta wykonywania, gdyby bilans wypadł dodatnio - przyjemność byłaby większa od cierpienia. Dla niego całe życie było więc czymś analogicznym do interesu, w którym w każdym momencie korzystny bilans wykazywałby, że warto.

Poglądy Benthama nie zajmują już zbytnio ludzkich umysłów, natomiast postawa, którą wyrażają, jeszcze bardziej się umocniła. W umyśle współczesnego człowieka pojawiło się nowe pytanie, czy mianowicie "życie jest warte życia" i odpowiednio poczucie, że czyjeś życie "jest porażką" bądź "sukcesem". Idea ta opiera się na pojmowaniu życia jako przedsięwzięcia, które powinno się wykazać zyskiem. Porażka przypomina bankructwo, kiedy straty są większe niż dochody.

Nonsensowna to idea. Możemy być szczęśliwi lub nieszczęśliwi, możemy osiągać jedne cele, a nie osiągać innych; ale nie istnieje żaden sensowny bilans, który pokazywałby, czy życie, póki trwa, jest warte, żeby żyć. Być może z punktu widzenia takiego bilansu życie nigdy nie jest warte życia. Zawsze się kończy śmiercią; spotyka nas wiele rozczarowań; cierpimy i borykamy się z trudnościami; zdawałoby się, że z punktu widzenia bilansu sensowniej byłoby w ogóle się nie urodzić albo umrzeć w niemowlęctwie.

Skądinąd jednak, któż powie, czy jeden szczęśliwy moment miłości, radości z oddychania, czy spaceru o świeżym poranku i wdychania woni świeżego powietrza nie jest wart wszystkich cierpień i wysiłków życia? Życie to dar wyjątkowy i wyzwanie, nie da się go mierzyć niczym innym i nie można dać sensownej odpowiedzi na pytanie, "czy jest warte" życia, ponieważ samo pytanie jest bezsensowne."

***

„Jeśli jestem tym, co posiadam i to stracę, czym wówczas będę? [...] Jeśli jestem tym, kim jestem, nie zaś tym, co posiadam, nikt nie może mnie pozbawić pewności ani zagrozić mojemu bezpieczeństwu i poczuciu tożsamości.”
                                                                         Erich  Fromm




 obraz znaleziony w sieci

poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Powtarzam się? Nie szkodzi



W drodze ze sklepu przyglądałam się przechodniom. Gdyby sądzić po minach to większość mijających mnie ludzi nie była specjalnie szczęśliwa. Grymas niezadowolenia na twarzy, zacięte usta, smutne oczy, zupełna obojętność wobec tych, którzy są obok, i ani śladu uśmiechu. Odruchowo przejrzałam się w wystawowej szybie, czy też tak wyglądam. Uspokoiłam się, bo choć nie wyglądałam na bardzo szczęśliwą, to na nieszczęśliwą też nie.

Nie sądzę, żebym miała lepiej niż inni, ale mimo to wyglądam na bardziej zadowoloną. Nie jestem hurra optymistką, bo widzę wiele ciemnych stron życia, a moja refleksyjna natura przyciąga do mnie niczym magnes smutki duże i małe. A jednak bilans końcowy wychodzi mi na plus.

Może powodem mojego zadowolenia jest brak wygórowanych wymagań? Bo rzeczywiście, staram się żyć szczęśliwie w tych warunkach jakie mam. Natura nie obdarzyła mnie dobrym zdrowiem, los poskąpił bogactwa, moje pięć minut szybko się skończyło, z głupoty zaprzepaściłam kilka talentów i możliwości, ale... mimo to nie jest źle.

Żyję. Mam wokół siebie ludzi, których kocham i którzy mnie kochają. Mam ciepły i spokojny dom. Bogata nie jestem, ale stać mnie na płacenie rachunków i mogę sobie pozwolić na drobne przyjemności. Czy to mało? Moim zdaniem nie. A bez willi z basenem, konta z wielką ilością pieniędzy, ekskluzywnego samochodu, urlopu na egzotycznych wyspach, mogę żyć. Niechętnie, ale jednak. Więc co miałoby mnie unieszczęśliwiać i pozbawiać radości życia? Jak bym chciała, to bym coś znalazła, ale nie chcę. Wolę się skupiać na tym, co dobre. Zamiast analizować jakich luksusów los mi poskąpił doceniam to, co mi dał.

Kiedyś zastanawiałam się jacy ludzie mają w życiu najgorzej. Oczywiście nie chodziło mi o to, żeby jak najszybciej do nich dołączyć, ale przeciwnie, nie pójść tą samą drogą, która prowadzi do rozgoryczenia. I tak, moje rozmyślania doprowadziły mnie do wniosku, że najgorzej mają ludzie, którzy chcą zawsze mieć łatwo, lekko i przyjemnie.

Nie odkryję Ameryki, jak powiem, że każdemu człowiekowi towarzyszy jakiś rodzaj cierpienia, bo życie nie jest linią prostą, wznoszącą się wprost do nieba. Ludzie na ogół to wiedzą, jednak nie chcą przyjąć do wiadomości, że wykres ich życia może być sinusoidą i trzeba się z tym pogodzić. Obraz świata jest dualistyczny, więc spotykają nas rzeczy dobre i złe, pogodna aura przechodzi w burzową, radość miesza się z cierpieniem, spokój z niepokojem, itd.

Unikanie za wszelką cenę nieprzyjemnych aspektów naszego życia prowadzi najczęściej do większego cierpienia, rozczarowania sobą i swoim życiem. A drogi na skróty najczęściej prowadzą na manowce. Drzwi do szczęścia dają się otwierać tylko kluczem, więc stratą czasu i sił jest szukanie wytrycha.

Dlatego coraz rzadziej wybieram to co łatwiejsze zamiast tego co ważniejsze. Nauczyłam się żyć pełniej w takich warunkach jakie w danej chwili mam, co nie oznacza rezygnacji z dążenia do dobrostanu. Ale gdy trafiam na drodze na wyboje, to mówię sobie, jak niezapomniany Kobiela w roli trenera narciarstwa:”Jak się nie przewrócis to się nie naucys. Łoo!”.

Strasznie się rozpisałam, ale rzadko zaglądam na bloga, więc może jakoś zniesiecie moje wywody. W ubiegłym tygodniu dużo czasu poświęciłam sobie – joga, pogaduchy z Przyjaciółkami, zabiegi kosmetyczne, badania kontrolne – więc teraz powinnam się skupić na obowiązkach. Dzisiaj mają mi przywieść maliny, więc pobawię się w kuchni. 






czwartek, 28 marca 2013

Trzeba przyglądać się swoim myślom

 
znalezione w sieci
Po wczorajszym dobrym nastroju dziś rano nie było śladu. Obudziłam się jakaś przygnębiona i niezadowolona. Nie wydarzyło się nic takiego, co tłumaczyłoby mój wisielczy humor, więc zaczęłam się zastanawiać ki diabeł w tym siedzi. Jednak nie miałam czasu rozwinąć się w dzieleniu włosa na czworo, bo z zadumy wyrwało mnie walenie do drzwi. Przed drzwiami stał hydraulik ze spółdzielni, który powiedział, że musi sprawdzić moją łazienkę, bo zalewam sąsiadkę.

 Na pierwszy rzut oka w łazience wszystko było w porządku, żadnej wody, ale hydraulik rzucił okiem raz jeszcze i wypatrzył cienką strużkę wody przy kranie nad zlewem. Na szczęście ze sklepu wrócił Ślubny i zajął się cieknącym kranem. A ja mogłam dalej dociekać, co też mnie gniecie, skąd to zniechęcenie i poranny brak entuzjazmu do życia.
  • No to pięknie, trzeba skuć kilka płytek i wymienić baterię – poinformował Ślubny, patrząc na mnie spode łba jakbym była czemuś winna.
  • Żartujesz. Przed świętami chcesz rozbebeszać łazienkę? Nie wystarczy wymienić uszczelki?
  • Nie wystarczy, uszkodzenie tkwi głębiej – skwitował krótko, a ja skisłam jeszcze bardziej.

Nie dość że paskudnie się czuję, to jeszcze przybył mi kolejny kłopot – pomyślałam z pretensją bliżej nie wiadomo do kogo. Ale z drugiej strony, to tylko kłopot. A przecież mogło być gorzej, mogło zalać całe mieszkanie. Zamiast przeżuwać swoje niezadowolenie skupiłam się na tym, co trzeba zrobić. Baterię i tak mieliśmy zamiar wymienić, więc to niewielka strata. W piwnicy mamy kilka zapasowych płytek, to będzie czym załatać dziury. Mieszkanie ubezpieczone, więc nie będzie trzeba ponosić kosztów malowania łazienki sąsiadki. A do soboty Ślubny powinien zdążyć wszystko naprawić. Wniosek - nie jest tak źle.

I tak, rzeczywisty problem jakoś odsunął na bok emocjonalny dołek. Zjadłam pyszne śniadanie, przeczytałam relację z podróży mojej ulubionej koleżanki Joli i do południa zapomniałam, że nie wiedzieć czemu rano było mi źle. 

Natura ludzka ma to do siebie, że emocje dają nam poczucie szczęścia, ale mogą też nas unieszczęśliwiać. Dlatego dobrze jest pamiętać, że emocje przychodzą i odchodzą, więc nie powinno się traktować ich zbyt poważnie. Nie należy ich tłumić, ale też nie trzeba się od nich uzależniać. Warto się zastanowić z czego wynikają, co za sobą niosą, a potem nad nimi panować. Stoicki spokój pomaga ogarnąć emocje i racjonalnie z nimi postępować.

A tak a propos stoików. Marek Aureliusz twierdził, że „Nasze życie jest takim, jakim uczyniły je nasze myśli.” I trudno się z tym nie zgodzić. Dlatego, żeby mieć dobre życie trzeba starać się myśleć pozytywnie, bez zawieszania się tylko na tym co jest nie takie jakbyśmy chcieli. 

Świetną myślo-odsiewnią jest medytacja. Myśli sobie płyną a my się przyglądamy, nie nadając im szczególnego znaczenia, pamiętając, że my to nie tylko nasze myśli, to coś znacznie więcej. Pogodnych myśli życzę wszystkim i sobie samej.

znalezione w sieci

niedziela, 5 lutego 2012

Teoria memów a religia

Dzisiaj rano obejrzałam film dokumentalny o teorii memów. Memetyka, to teoria, która dotyczy rozwoju kulturowego człowieka. Zakłada ona, że tak jak w biologii jednostką doboru jest gen, tak w ewolucji kulturowej jest mem. Mem, to najkrócej mówiąc jednostka informacji kulturowej. Teoria memów zakłada, że podobnie jak geny, memy ewoluują i wpływają na rozwój człowieka. I tak te bardziej dopasowane do potrzeb psychicznych człowieka mnożą się a te niezaspokajające naszych potrzeb giną.

W programie poruszono sprawy religii i jej kulturowego oddziaływania na człowieka. Jedna z badaczek stwierdziła, że religia jest zjawiskiem kulturowym i mogłaby istnieć bez Boga, bo na religię jest psychologiczne i społeczne zapotrzebowanie. A zapotrzebowanie bierze się również z tego, że ludzie zarażają się religijnością. Tłumaczyła też, że człowiek bezradny wobec życia szuka obrony a obietnicę ratunku znajduje właśnie w religii i u współwyznawców. Trudno nie przyznać jej racji, bo rzeczywiście religia dookreśla nasze życie. Pozwala szukać schronienia w mocy większej niż nasza. Ale, chyba nie tylko o to chodzi. Co by nie mówić człowiek od zarania dziejów jest istotą duchową i tego czegoś nie da się zanegować ani zmierzyć. Posiadamy samoświadomość i, jako jedyni w naturze, szukamy większego sensu aniżeli tylko przetrwanie. Dlatego religia trwa od wieków i raczej trwać będzie. Jedni wierzą w Boga inni w mamonę i własne siły, ale w każdym z nas jest pierwiastek wiary w „coś” a więc też i religijności.

Fizyczną emanacją poszukiwania Absolutu jest moim zdaniem np. Stonehenge. Te wielkie kamienie tworzące bramę, przez która wpadają promiennie słońca łącząc niebo i ziemię, po coś postawiono. Do dziś nie do końca wiadomo, po co, ale włożono wielki wysiłek w postawienie czegoś, co było mało praktyczne. Więc jest jasne, że w ten sposób zaspokajano jakąś duchową potrzebę.

Zatwardziali ateiści przyjmują założenie, że jak czegoś nie da się empirycznie potwierdzić, to znaczy, że tego nie ma. A może prościej byłoby zgodzić się, że są rzeczy niemierzalne, swoim ogromem przekraczające możliwości ludzkiego poznania? Tak sądzę.

A wracając do teorii memów, to mutują one w kiepskim kierunku skoro współczesny świat stał się taki plastikowy i coraz bardziej ogranicza się do tego co powierzchowne.  


środa, 1 lutego 2012

Aborcja a wolność słowa

Zajrzałam na blog Marii Czubaszek a tam grono oburzonych odsądza autorkę od czci i wiary, bo miała odwagę powiedzieć, co myśli o aborcji. Na domiar złego przyznała się, że dwa razy usunęła ciążę.
Poszłam za ciosem i przeczytałam artykuł Magdaleny Środy dot. wypowiedzi Czubaszek i sprawy aborcji w ogóle. Z żadną z nich się nie zgadzam do końca, ale to nie powód, żeby odbierać im prawo do własnego poglądu na ten temat.

Prawo antyaborcyjne jest tak samo restrykcyjne jak nieskuteczne. Obrońcy życia poczętego zachowują się tak, jakby państwo stawiało kobietę pod ścianą i kazało usuwać ciążę. Z drugiej strony rzecznicy nieskrępowanego prawa do aborcji przekonują, że usunięcie ciąży, to zabieg jak każdy inny. Moim zdaniem ani jedni ani drudzy nie mają racji.

Dyskusja, jaka od lat toczy się w sprawie aborcji, nie ma końca i jest traktowana jak temat zastępczy. W tej sprawie nie ma dobrych rozwiązań, są tylko gorsze lub lepsze wybory. Kiedyś czytałam wypowiedzi kobiet, które usunęły ciążę. Dla większości z nich była to najtrudniejsza decyzja w ich życiu, dlatego nie miałabym odwagi ich oceniać. 

Najlepiej byłoby, gdyby państwo pomagało chcącym mieć dzieci a w spokoju zostawiło tych, którzy dzieci mieć nie chcą. Aborcja to sprawa sumienia. 

Nic nie zrobiłem



piątek, 2 grudnia 2011

Bajka o rzece i ludziach

Nad piękną, płynącą meandrami rzeką,  mieszkali dwaj mężczyźni, każdy na swoim brzegu. Jednak obaj uważali, że rzeka należy tylko do jednego z nich i tylko jeden ma prawo łowić w niej ryby. Dlatego, gdy jeden z nich stał z wędką drugi rzucał do wody kamienie, żeby przepłoszyć ryby.

Sytuacja wciąż się powtarzała, więc z rzucanych kamieni powstawał pomiędzy brzegami wał. Obaj mężczyźni byli niedożywieni i bardzo zmęczeni, bo żaden z nich nie mógł złowić wystarczającej ilości ryb a po kamienie musieli chodzić coraz dalej. Jednak żaden z nich nie zamierzał ustąpić.

Po jakimś czasie kamienny wał połączył oba brzegi a mężczyźni wciąż patrzyli na siebie wrogo i zastanawiali się, co zrobić, żeby ostatecznie rozwiązać problem z prawem do rzeki. Wreszcie jeden z nich wszedł na kamienny wał i ruszył w stronę przeciwległego brzegu. Drugi, po chwili wahania, zrobił to samo.

Spotkali się w połowie drogi i stanęli naprzeciw siebie mierząc się wzrokiem. Obaj byli wychudzeni i ledwie trzymali się na nogach, obaj byli jednakowo bezradni i nie mieli już siły na nienawiść.
- To moja rzeka, odejdź stąd – powiedział pierwszy.
– Nie odejdę, bo rzeka jest moja – odparł drugi.
- I, co ja mam teraz zrobić – zastanawiał się na głos ten pierwszy.
- Możesz mnie uderzyć, ale pamiętaj, że to, co zrobisz będzie miało wpływ na to, co ja zrobię. 
- Nie mam siły się bić.
- Ja też. Daj rękę i chodźmy na mój brzeg, bo fala coraz wyższa.
I obaj poszli kamiennym wałem, który powstał z niezgody a zmienił się w most, który połączył dwóch samotnych ludzi.

Czasami ludzi doprowadza do siebie niezgoda a czasami miłość, jednak, kim dla siebie będą okazuje się dopiero, gdy się naprawdę spotkają.  


To jedna z bajek, w której opisuję świat wg Basi.

wtorek, 29 listopada 2011

Moje racje i racje Epikura

autor: uskrzydlony
Epikur twierdził, że: „Bezmyślnych uwalnia od smutku czas, mądrych logika.” Po przeczytaniu tych słów trochę się obruszyłam, bo jak nic, należałam do kategorii bezmyślnych. 

Muszę dodać, że kiedy interesowałam się tym, co Epikur miał mądrego do powiedzenia byłam młoda, więc, po pierwsze uważałam, że mój sposób odbioru świata jest jedynie słuszny a po drugie, przychylałam się to teorii determinizmu. Co z tego, że mam jakąś tam wolną wolę zgodnie, z którą mogę uznać, że smucenie się jest bez sensu – myślałam – skoro natura tak mnie ukształtowała, że jestem wrażliwa i każda emocja głęboko we mnie siedzi. Jak każda emocja, to smutek też, więc w moim przypadku Epikur nie ma racji.

Dlatego dalej smuciłam się długo i z pełnym zaangażowaniem. Swoich smutków nie przeżywałam histerycznie, ale raczej przeżuwałam, jak krowa, której żołądek składa się z czterech komór. Po pierwszym przeżuciu problemu, smutek przechodził do następnych komór, gdzie go długo trawiłam, rozkładałam, przyjmowałam do siebie i dopiero na końcu się go pozbywałam. Użyłam słowa „pozbywałam się”, bo nazwanie końcowego procesu „wydalaniem” za bardzo skojarzyło mi się z defekacją, a to nie pasuje do, bądź, co bądź, sfery emocji.

Ale upłynęło parę lat i przyjrzałam się sprawie na nowo, dochodząc do wniosku, że Epikur miał wiele racji. Mądry człowiek stara się uwolnić od smutku i w tym celu świadomie szuka radości, nie czekając aż smutek sam minie. W naturze już tak jest, że jedno wypiera drugie, więc żeby pozbyć się smutku, trzeba zapełniać życie radością. No dobrze, ale skąd ją wziąć?

Na to też możemy znaleźć odpowiedź w epikureizmie. Przecież każdy z nas może cieszyć się z samego faktu, że żyje, prowadzić umiarkowanie hedonistyczne życie, pławiąc się w przyjemnościach, które są mu dostępne.

Jak ktoś się upiera, żeby być wiecznie zasmuconym i rozczarowanym, to jego sprawa, ale niech nie narzeka. Przeznaczeniem człowieka jest radość i każdy ją w sobie nosi, więc jedyne, co trzeba zrobić, to dać się jej ujawnić.

Przykład? Proszę bardzo. Wczoraj paskudnie się czułam i dopadły mnie egzystencjalne smuty. Zamiast pogrążyć się w smutku i obmyślać treść klepsydry poszłam z wnukiem i mężem na spacer. Napatrzyłam się na cudne widoki, nacieszyłam się wnukiem, który zaśmiewał się, gdy rzucałam na wiatr naręcza zeschłych liści. Do domu wróciłam w dobrym nastroju, smutek zostawiłam za drzwiami. Nie wiem na jak długo, ale za nim nie tęsknię.

sobota, 19 listopada 2011

Życiowe rachunki

Wieczorem poszłam na spacer. Idąc przed siebie chodnikiem pokrytym mokrymi liśćmi, słuchałam odgłosu swoich kroków i zastanawiałam się nad swoim życiem.

Krok za krokiem, idę drogą, która nie jest prosta ani szeroka, ale taką wybrałam. A dokładniej mówiąc, chyba nie miałam odwagi, żeby wybrać inną. Czy teraz, kiedy koniec mojej drogi coraz bliższy, żałuję swojego wyboru?

Nie, jednak nie żałuję. Dobrze że byłam zbyt tchórzliwa, żeby iść na skróty, budować swoje życie kosztem innych, gonić za wszystkim, co wygodne i przyjemne, bez oglądania się na zasady, ryzykując utratę szacunku do siebie. Owszem są rzeczy, których nie powinnam była zrobić a zrobiłam, ale mogę żyć z tą winą, bo rozgrzeszają mnie intencje.

Szkoda mi ludzi, którzy byli zbyt odważni i dekalog traktowali jak starodawny wymysł, niepotrzebny balast. Buntowali się przeciwko jednemu Bogu a bili czołem przed wieloma bożkami: mamoną, egoizmem, hedonizmem, pychą, władzą, itp. Nie kochali, bo miłość wymaga wierności a to ogranicza. Drugi człowiek był im potrzebny „do czegoś” a nie po to żeby tworzyć z nim wspólnotę.

A jak wyglądają ich rachunki pod koniec życia? Często wiele posiadają, wiele przeżyli a i tak czują się jak wydrążony orzech. Są rozczarowani światem, bo widzą w nim swoje odbicie. Nikomu nie wierzą, bo do innych przykładają swoją miarę. Samotność jest ich jedynym towarzyszem, bo więzi się tworzy a nie kupuje.

Skąd niby to wszystko wiem? Z obserwacji. Żyję już dość długo, więc widziałam jak potoczyło się życie różnych ludzi. Poza tym ostatnio poznałam takiego odważnego, który dopiero po zawale zobaczył dokąd doprowadziła go jego wygodna droga.

sobota, 22 października 2011

Droga nie musi być wygodna, droga musi prowadzić do celu

Koleżanka z forum napisała w wątku powitalnym takie słowa: „Każdy człowiek potrzebuje stale pewnej ilości trosk, cierpień lub biedy, tak jak okręt potrzebuje balastu, by płynąć prosto i równo.”

Wielu się oburzy, po co komu cierpienie, po co komu bieda, człowiek powinien być zawsze szczęśliwy. No może powinien, ale wystarczy się trochę rozejrzeć, żeby zobaczyć, że szczęścia doświadcza niewielu.

Powodów, dla których szczęście nas omija, jest wiele, ale z moich obserwacji wynika, że jednym z najczęstszych jest nasze wygodnictwo. Wiadomo nikt nie lubi się męczyć, każdy woli mieć lekko i przyjemnie zamiast ciężko i boleśnie. Nie ma w tym nic dziwnego ani złego, ale jeżeli kierujemy się w życiu przede wszystkim wygodą, to z góry możemy pożegnać się ze szczęściem. Szczęście, jak każda ważna rzecz, ma swoją cenę i żeby je odnaleźć trzeba się trochę postarać. Człowiek, który pójdzie po szczęście tylko wtedy, gdy droga prosta, pogoda ładna a buty wygodne, rzadko jest zadowolony z życia.

Wracając do cytatu, pewna ilość kłopotów i cierpienia uczy człowieka dystansu do siebie i do życia. Co prawda czasami balast jest zbyt duży, statek ociera się o dno a fala zalewa pokład, jednak, gdy wszystko przejdzie człowiek staje się mocniejszy i bardziej docenia życie.

Tak właśnie myślę. Życie nie raz boleśnie mnie doświadczało aż się nauczyłam, że droga nie musi być wygodna, droga musi prowadzić do celu. Teraz mam w sobie wiele pokory. Nie uważam, że wszystko mi się należy, bo wiem, że należy mi się dokładnie tyle ile potrafię wziąć, a i to nie zawsze. Kiedy życie mnie boli, mówię sobie, że wszystko jest po coś i bez sensu jest tracić energię na pretensje do losu. Nie jest mi lekko a mimo to bywam szczęśliwa.

Na koniec coś z mojego śpiewnika (bo bardzo lubię sobie pośpiewać) – tekst piosenki „Czerwonych Gitar” p.t. „Droga, którą idę.
* * *
Droga, którą idę, jest jak pierwszy własny wiersz.
Uczę się dopiero widzieć świat jakim jest;
Uczę się dopiero widzieć świat jakim jest.

Droga, którą idę, czasem błądzi w ciągu dnia.
Kocham, pragnę, tracę, chwytam dzień, póki trwa;
Kocham, pragnę, tracę, chwytam dzień, gdy trwa.

Już tyle słońc wzeszło tylko jeden raz.
Już z tylu stron zapłonęły ognie gwiazd.
Już tyle miejsc zapomnienia pokrył kurz.
Wiem co to jest, lecz się nie zatrzymam już.

Droga, którą idę, czasem błądzi w pełni dnia.
Kocham, pragnę, tracę, chwytam dzień, póki trwa.
Kocham, pragnę, tracę, chwytam dzień, gdy trwa.

Już tyle słońc wzeszło tylko jeden raz.
Już z tylu stron zapłonęły ognie gwiazd.
Już tyle miejsc zapomnienia pokrył kurz.
Wiem, co to jest, lecz się nie zatrzymam już.

Droga, którą idę, nie wybiera łatwych lat.
W czasie, który minie, odbić chcę własny ślad.
W czasie, który minie, swój odbiję ślad.

środa, 5 października 2011

Staram się nie zamartwiać i być szczęśliwa

Tak jak w temacie wpisu, staram się nie zamartwiać i być szczęśliwa, i wszystkich do tego namawiam. Niestety często namawiam bezskutecznie. Nie wiem, co jest z tymi ludźmi, że tak lubią narzekać, biadolić i doszukiwać się tragedii tam gdzie jest zaledwie kłopot.

Kiedy słyszę, że ja mam dobrze, bo potrafię się nie przejmować, to chce mi się śmiać. Każdy może mieć tak dobrze jak ja, wystarczy tylko nie dać sobie przyzwolenia na celebrowanie prawdziwych czy wydumanych nieszczęść. Życie jest za krótkie żeby go marnować na przeżywaniu minionych klęsk i prognozowanych niepowodzeń.

Jest takie chińskie przysłowie: Ludzie, chociaż nie dożyją nawet stu lat, to stwarzają sobie troski na całe tysiąclecia. No właśnie. Jak ktoś chce się martwić, to rzeczywiście powód zawsze znajdzie, bo życie nie bajka. Jednak wszystko jest kwestią wyboru, więc trzeba wybierać to, co nam służy. Jeżeli ktoś wciąż przygląda się tylko temu, co w jego życiu jest nie takie, to brakuje mu potem czasu na dostrzeganie jasnych stron życia. I jeszcze jedno - lepiej widzimy to, czemu się dłużej przyglądamy. Trzeba, więc odpowiedzieć sobie na pytania: Czy naprawdę chcę oglądać ze wszystkich stron, to co jest dla mnie przykre? Czy chcę powtórnie przeżywać coś, na co już nie mam realnego wpływu? Jeżeli tak, to bramy do umartwień wszelakich stoją otworem.

Nie jestem jakąś „hurra optymistką” też czasami łapię doła i życie mnie boli. Jednak, mimo to wciąż chce mi się żyć, dlatego życiowe dolegliwości wrzucam w koszty i nie skupiam się na nich nadmiernie. Korzystam z mądrości innych, którzy mimo przeciwności losu prowadzili szczęśliwe życie. Taki np. Abraham Lincoln twierdził, że cyt. "Większość ludzi ma tyle szczęścia na ile sobie pozwoli". Zgadzam się z tą tezą i dlatego pozwalam sobie na wiele, cieszę się każdą najmniejszą rzeczą. Moje szczęście opieram na braku trybu warunkowego - bywam szczęśliwa pomimo tego, że życie mnie nie pieści, często kopie po kostkach, paskudnie doświadcza.

Czasami mówię: Kocham cię życie i co ty na to? Możesz się poprawić albo pęknąć ze złości, bo ja się nie dam. Gadam jak przysłowiowy dziad do obrazu, bo życie od tego mojego gadania nie stało się idyllą, ale się nie zniechęcam. Trzymam się swoich chmur. Nie daję się smutkom, chociażby dlatego, że w szarym rzadko komu jest do twarzy. I cieszę się, cieszę się tym, co jest mi dane, robiąc z czarnych dziur ażurowy sweterek.

Na koniec jeszcze sobie pośpiewam, bo lubię.

Och życie, kocham cię nad życie

Uparcie i skrycie
Och życie kocham cię, kocham cię,
Kocham cię nad życie
W każdą pogodę
Potrafią dostrzec oczy moje młode
Niebezpieczną twą urodę

Kocham cię życie
Poznawać pragnę cię, pragnę cię,
Pragnę cię w zachwycie
Choć barwy ściemniasz
Wierzę w światełko które rozprasza mrok

Wierzę w niezmienność
Nadziei, nadziei
W światełko na mierzei
Co drogę wskaże we mgle
Nie zdradzi mnie
Nie opuści mnie

A ja szepnę skrycie
Och życie kocham cię, kocham cię,
Kocham cię nad życie
Choć barwy ściemniasz
Choć tej wędrówki mi nie uprzyjemniasz
Choć się marnie odwzajemniasz

Kocham cię życie
Kiedy sen kończy się, kończy się,
Kończy się o świcie
A ja się rzucam
Z nadzieją nową na budzący się dzień

Chcę spotkać w tym dniu
Człowieka co czuje jak ja
Chcę powierzyć mu
Powierzyć mu swój niepokój
Chcę w jego wzroku
Dojrzeć to światełko które sprawi,
Że on powie jak ja... jak ja

Uparcie i skrycie
Och życie kocham cię, kocham cię,
Kocham cię nad życie
Jem jabłko winne
I myślę "ech, ty życie łez mych winne,
Nie zamienię cię na inne"

Kocham cię życie
Poznawać pragnę cię, pragnę cię,
Pragnę cię w zachwycie
I spotkać człowieka,
Który tak życie kocha
I tak jak ja
Nadzieję ma...

Autor tekstu: W. Młynarski

czwartek, 22 września 2011

Jesień idzie, nie ma na to rady

Dzisiaj jest ostatni dzień kalendarzowego lata. Szkoda, że to już. Lato żegna się w dobrym stylu - jest słonecznie i ciepło. Zaraz po przebudzeniu rozłożyłam na balkonie leżak i zaległam pod kocykiem goniąc resztki snu. Starzeję się, więc budzę się coraz wcześniej i nie dosypiam. Całe życie byłam śpiochem, ciągle brakowało mi snu a ranne wstawanie było moją zmorą. Teraz budzę się skoro świt i szkoda mi czasu na sen. Jednak jedno się nie zmieniło - wciąż czuję się niedospana.

Lubię poranki. Kiedy dzień jeszcze młody łatwiej o nadzieję, że coś miłego się zdarzy, że wszystko, co zaplanowane, uda się przeprowadzić. Wieczorem jest o jedną kartkę w kalendarzu mniej za to więcej zmęczenia i świadomości, że nie wszystko da się zrobić a czasu ubywa.

I tak, witamy się z panią Melancholią, która uczy nas pogody ducha, łagodności dla siebie i bliźnich. Jednak czasami jesteśmy opornymi uczniami, nie odrabiamy lekcji, awanturujemy się, nie chcemy akceptować rzeczywistości i praw natury, a wtedy panią Melancholię zastępuje Chandra.

Melancholia i Chandra są siostrami, ich ojcem jest Smutek, ale Melancholia jest tą lepszą siostrą, która po ojcu odziedziczyła jego najlepsze cechy. Chandra wzięła to co gorsze, więc jest trudna do zniesienia, wszystko jej się nie podoba, wszystko ma za złe, w niczym nie widzi sensu. Dlatego niczego nas nie uczy, za to ćwiczy nas okropnie. Noce z panią Chandrą dłużą się, nie dają odpoczynku, zabierają resztki nadziei, że jeszcze spotka nas coś dobrego.

Dlatego nie lubię Chandry i obchodzę ją z daleka. Robię wszystko, żeby do mnie nie przylazła. Chandra lubi rozgoryczenie,pretensje, lenistwo, złość, wygórowane oczekiwania, wrednych ludzi, więc unikam jej i tego co lubi. Z Melancholią jestem pogodzona i staram się być pojętną uczennicą. Zabieram ją nawet na jesienne spacery. Chodzimy sobie w jesiennej mgle i kontemplujemy piękno natury. Melancholia potrafi być miła jeżeli uda się ją zrozumieć i często się do niej uśmiecha.

Na koniec jesiennego smędzenia wierszyk Andrzeja Waligórskiego jednego z moich ulubionych oswajaczy życia. Jesień idzie i nie ma na to rady, ale moją zasadą jest bycie najbardziej szczęśliwą jak się da. A reszta? Cóż, jak powiedział Hamlet:"Reszta jest milczeniem."

***
Jesień idzie

Raz staruszek, spacerując w lesie,
Ujrzał listek przywiędły i blady
I pomyślał: - Znowu idzie jesień,
Jesień idzie, nie ma na to rady!
I podreptał do chaty po dróżce,
I oznajmił, stanąwszy przed chatą,
Swojej żonie, tak samo staruszce:
- Jesień idzie, nie ma rady na to!
A staruszka zmartwiła się szczerze,
Zamachnęła rękami obiema:
- Musisz zacząć chodzić w pulowerze.
Jesień idzie, rady na to nie ma!
Może zrobić się chłodno już jutro
Lub pojutrze, a może za tydzień
Trzeba będzie wyjąć z kufra futro,
Nie ma rady. Jesień, jesień idzie!
A był sierpień. Pogoda prześliczna.
Wszystko w złocie trwało i w zieleni,
Prócz staruszków nikt chyba nie myślał
O mającej nastąpić jesieni.
Ale cóż, oni żyli najdłużej.
Mieli swoje staruszkowie zasady
I wiedzieli, że prędzej czy później
Jesień przyjdzie. Nie ma na to rady.

wtorek, 23 sierpnia 2011

Agata - moja ulubiona wersja człowieka

Lubię ludzi, którzy mają odwagę żyć po swojemu. Lubię dziwaków, którzy dla życiowej pasji umieją zrezygnować z powszechnie uznanych wartości; bogactwa, prestiżu, świętego spokoju. Lubię ludzi, którzy nie oglądając się na panujące mody, społeczne obowiązujące wzorce, projektują swoje życie po swojemu.

Do takich pozytywnie zakręconych należy Agata, którą mam przyjemność znać. Studia skończyła ze świetnym wynikiem, ale nie została na uczelni, chociaż miała taką propozycję. Nie zatrudniła się też w firmie ciotki, gdzie mogłaby za dużą kasę uczyć biznesmenów, jak osiągać sukcesy zawodowe. Zamiast tego zajęła się prostowaniem życia ludziom, którzy już na starcie dostali od życia gorsze karty. Robi to za śmieszne pieniądze, ale nie narzeka. Wie czego chce i jest gotowa wiele zrobić, żeby to osiągnąć. Lubię Agatę, bo dzięki niej łatwiej mi wierzyć, że ludzie są dobrzy. A nawet jeżeli nie wszyscy, to Agata na pewno.

W pokoju Agaty wisi duży, abstrakcyjny obraz, który sama namalowała. Kolorowe plamy, przypominające główki kwiatów, zlewają się ze sobą tworząc wizerunek dłoni, które ułożone są w geście objęcia, osłony, zupełnie tak, jak wtedy gdy osłaniamy płomień świecy przed wiatrem. Obraz emanuje pogodną energią, spokojem i jest pełen harmonii, zupełnie jak jego autorka.

Zapytałam kiedyś Agatę, co daje jej siłę, żeby wciąż wyciągać ręce do ludzi i nie zwracać uwagi na to, że zawodzą. Radość dawania -odpowiedziała. Agata potwierdza takie powiedzenie: Kto bierze ma pełne ręce, kto daje ma pełne serce.


czwartek, 30 czerwca 2011

Dla chcącego nic trudnego

Dla chcącego nic trudnego, jak ktoś lubi się denerwować, to okazję zawsze znajdzie. Każdy powód okaże się dobry, żeby napsuć sobie krwi, a jak się da to innym też. Dzisiaj byłam świadkiem sytuacji, która potwierdza powyższe.

Autobus (mój ulubiony punkt obserwacyjny kochanych bliźnich) zatrzymał się na przystanku. Ruch przy drzwiach, jedni wysiadają, inni wsiadają, a wśród tych wsiadających elegancko wyglądający mężczyzna w wieku przedemerytalnym. Kiedy drzwi się zamknęły, dobiegła do nich młoda kobieta. Kierowca zauważył ją w lusterku i powtórnie otworzył drzwi.

Kobieta wsiadła i zanim złapała oddech po biegu, znowu ją zatkało, nie ją jedną zresztą. Przedemerytalny wrzasnął z irytacją w jej kierunku.
- Co pani sobie myśli, że cały autobus będzie na nią czekał?! Zero kultury, samo chamstwo.

Może nie cały autobus, ale znaczna jego część otworzyła gęby ze zdziwienia, usiłując zrozumieć, o co Przedemerytalny drze swoją, gębę oczywiście.

Kobieta winna spóźnienia była zbyt zaskoczona i zmieszana, żeby było ją stać  na inną reakcję aniżeli wzruszenie ramion.  Ale chłopak, stojący najbliżej Przedemerytalnego, nie wytrzymał i parsknął śmiechem.

I wtedy się zaczęło. Przedemerytalny zirytował się jeszcze bardziej, poczerwieniał i wrzasnął głośniej niż za pierwszym razem.
- Co się chamie śmiejesz? Do wariatkowa debilu, a nie między ludzi.
Debil zamiast odpowiedzieć śmiał się dalej, a z nim kilka osób, które wcześniej dyskretnie się uśmiechały. Przedemerytalny poczerwieniał jeszcze bardziej osiągając na twarzy kolor wigilijnego barszczu.
- Cholerna hołota, popaprańcy – warczał i dyszał, piorunując wzrokiem rozbawionych pasażerów.

Na szczęście autobus dojechał do kolejnego przystanku, więc Przedemerytalny mógł opuścić, tę bandę niewychowanych użytkowników komunikacji miejskiej.
Sytuacja była absurdalna i po wyjściu Przedemerytalnego pasażerowie na głos zastanawiali się, o co ten cyrk i co chłopu odbiło. 
 
Mój mąż, który ma dużo wyrozumiałości dla ludzi, skwitował cierpko to zajście.
- Nie ma się z czego śmiać. Jeszcze parę takich lekcji dobrego wychowania, to faceta szlag trafi i wtedy ludzie do reszty schamieją. A przecież wiadomo, że chamstwu trzeba się przeciwstawiać „siłom i godnościom osobistom”. Nawet, jak zamiast podkreślać wężykiem, zakładamy sobie wężyk na szyję.

Cóż, każdy wybiera, to co lubi. Widocznie Przedemerytalny lubił być wkurzony i dlatego zrobił awanturę z niczego.

czwartek, 16 czerwca 2011

Każdy zasługuje na własną drogę

Wczoraj byłam na imieninach i świetnie się bawiłam. Jolka zawsze dowitaminizowuje mój nastrój, bo ma bardzo pogodny stosunek do życia. Jak zwykle wyszłam ostatnia, ponieważ nie mogłyśmy się nagadać. Kiedy się poznałyśmy, jakieś pięć lat temu, Jola rzadko mówiła coś o sobie, najczęściej robiła za słuchawkę. Teraz otwiera się coraz bardziej i widzę jak wiele mamy wspólnego. Odnaleźć w drugim człowieku podobny odbiór świata, to duża frajda.

Przez te pięć lat znajomości Jola znacznie zmieniła podejście do różnych spraw. Podobno, to pod moim wpływem się zepsuła i przestała być grzeczną dziewczynką. Niech jej będzie, że to ja jestem tym złym duchem, ale mam inne zdanie. Uważam, że zmiana wynika głównie z tego, że wreszcie pozwoliła sobie na dobrze pojęty egoizm i odkryła, że taka jaka jest, jest wystarczająco dobra. Nie musi nikogo zadowalać, żeby dobrze się czuć wśród ludzi. Nie musi oczekiwań innych stawiać przed swoimi. Teraz coraz częściej robi co chce i dobrze się z tym czuje.

Po czterdziestce zaczęła robić, to na co wcześniej brakowało jej czasu i odwagi. Uczy się pływać, bo już nie boi się, że coś się nie uda i ktoś ją wyśmieje. Wyjeżdża w góry i nie ma wyrzutów sumienia, że nie zajmuje się w tym czasie rodziną. Jeździ na rowerze, dużo czyta, poznaje nowych ludzi, pracuje w wolontariacie i przymierza się do nauki angielskiego. Szuka nowych dróg i nie kursuje już wyłącznie na linii „praca, dom, rodzina”.

Trzymam kciuki, żeby psuła się tak dalej, bo jak mówi powiedzenie: Grzeczne dziewczynki chodzą tam gdzie muszą a niegrzeczne tam gdzie chcą. Każdy zasługuje na swoją drogę, Jolcia też. Dobrze że wreszcie to odkryła. Lepiej późno niż wcale.

piątek, 3 czerwca 2011

Czasami trzeba się spocić

Na dworze skwar, więc pogoda absolutnie nie dla mnie. Nic na to nie poradzę, że od nowości wolę marznąć aniżeli się pocić. Niestety ostatnio głównie się pocę i to nie tylko z powodu temperatury. Zamiast siedzieć przed wentylatorem, popijając mrożoną herbatkę, prowadzę aktywne życie. Jak na mnie to nawet zbyt aktywne, ale nie mam wyjścia. W przyszłym tygodniu będę miała dom wywrócony do góry nogami, więc teraz muszę skończyć rozgrzebane sprawy. Dlatego rankami siedzę przy komputerze a popołudniami kończę organizowanie remontu i oddaję się babciowaniu. Babciowanie bardzo mi się podoba, ale fizycznie ledwie daję radę. Niutek swoje waży a ja nie umiem odmówić sobie przyjemności brania go na ręce, więc kręgosłup wyje i wieczorami padam ze zmęczenia. Jednak wszystkie niedogodności mają się nijak do uśmiechu Niutka i satysfakcji z tego co udaje się zrobić. I nie jest najważniejsze, że osiągnięcia są małej wagi, np. znalezienie odpowiednich wsporników pod półki. Ważne jest realizowanie kolejnych zadań przybliżających do celu i umiejętność cieszenia się tym, co się robi.

Nauczyłam się znajdować przyjemność w codziennym życiu i wykorzystywać każdą sytuację na swoją korzyść. Wczoraj byłam w Rykach i chociaż cel wyjazdu nie był miły, wręcz przeciwnie, to w końcowym efekcie było fajnie. Połaziliśmy z mężem po starym parku, obejrzeliśmy nieliczne zabytki, zjedliśmy pyszne lody i kupiliśmy prezenty na Dzień Dziecka. Wracaliśmy do domu w dobrych nastrojach a niemiłe wrażenia z poranka zostawiliśmy pod rzeźbą Jezusa Frasobliwego.

Kiedyś myślałam, że żeby cieszyć się życiem muszę być w sytuacji, która nie zawiera w sobie najmniejszego choćby dyskomfortu. Teraz wiem, że to bzdura. Jeżeli się czeka na idealne warunki, to można się nie doczekać. Jak chce się iść na spacer, to się idzie, nawet jak ma się pęcherz na stopie. To tylko kwestia wyboru co jest dla nas ważniejsze. W sferze emocjonalnej jest podobnie. Częściej towarzyszą nam te uczucia, których szukamy.

Wklejam tekst piosenki, którą sobie ostatnio cichutko ( z litości dla uszu sąsiadów) podśpiewuję. Anna Maria Jopek śpiewa pięknie a ja po swojemu, ale każdy śpiewa jak potrafi.

* * *
Ja wysiadam

Niech ktoś zatrzyma wreszcie świat, ja wysiadam
Na pierwszej stacji, teraz, tu!
Niech ktoś zatrzyma wreszcie świat bo wysiadam
Przez życie nie chce gnać bez tchu

Jak w kołowrotku bezwolnie się kręcę
Gubiąc wątek i dni
A jakiś bies wciąż powtarza mi: prędzej!

A życie przecież po to jest, żeby pożyć
By spytać siebie: mieć, czy być
No, życie przecież po to jest, żeby pożyć
Nim w kołowrotku pęknie nić

Jak w kołowrotku bezwolnie się kręcę
Gubiąc wątek i dni
A jakiś bies wciąż powtarza mi: prędzej!

Niech ktoś zatrzyma wreszcie świat, ja wysiadam
Na pierwszej stacji, teraz, tu!
Już nie chce z nikim ścigać się, z sił opadam!
Przez życie nie chce gnać bez tchu

Będę tracić czas, szukać dobrych gwiazd
Gapić się na dziury w niebie
Jak najdłużej kochać ciebie
Na to nie szkoda mi zmierzchów, poranków
I nocy..

Jak w kołowrotku bezwolnie się kręcę
Gubiąc wątek i dni
A jakiś bies wciąż powtarza mi: prędzej!
A życie przecież po to jest, żeby pożyć
By spytać siebie: mieć, czy być
No życie przecież po to jest, żeby pożyć
Nim w kołowrotku pęknie nić

poniedziałek, 25 kwietnia 2011

Świętować najlepiej po swojemu

Pierwszy dzień Świąt Wielkanocnych minął bardzo szybko. Niedzielne śniadanie przeciągnęło się do późnego popołudnia, bo z planowanych spacerów nic nie wyszło. Wczoraj było słonecznie a dzisiaj od rana z zachmurzonego nieba siąpił deszcz. Pogoda zawiodła, więc grzaliśmy się w rodzinnym ciepełku a za słoneczko robił Niutek. Śmiał się od ucha do ucha a my wszyscy, jak jeden mąż, sepleniliśmy, robiliśmy głupie miny i licytowaliśmy się do kogo mały się bardziej uśmiecha. Od czasu do czasu Niutkowi się nudziło, więc włączał syrenę, dostawał jeść i usypiał.

Po południu Niutek pojechał z rodzicami odwiedzić drugich dziadków, więc oboje z mężem zalegliśmy na kanapie. Oglądaliśmy Animal Planet, łapaliśmy nadmiar kalorii, zapychając się świątecznymi ciastami, ale kto by przejmował się liczeniem kalorii, jak tyle słodkości na stole. Wieczorem przyszła pierwsza wiosenna burza, więc całkowicie straciliśmy nadzieję na wyjście z domu. Urządziliśmy sobie zajęcia indywidualne – mąż poszedł do siebie posłuchać muzyki, ja czytałam „Rozmowy w tańcu” Osieckiej. Po kolacji obejrzymy "Ranczo", kabaretowe hity zebrane przez znajomego na płytce.

Pewnie wiele rodzin miało dzień podobny do naszego, bez nadzwyczajnych wydarzeń, w gronie domowników. Dlatego zastanawiam się, po co, rok w rok, jest tyle krzyku w sprawie świąt. Takie święta można sobie urządzać w każdą niedzielę. Pomijam oczywiście religijny wymiar Świąt Wielkiej Nocy, bo to rzeczywiście najważniejsze wydarzenie roku liturgicznego. Jednak przecież wiele z tych zabieganych przy organizacji świąt osób nie myśli o wymiarze duchowym, skupiając się na wyłącznie na aspekcie rodzinnym, towarzyskim, obyczajowym. Skoro wiara i praktyki religijne, mają być tylko dodatkiem do spotkań rodzinnych, wypoczynku, to może nie ma się co spinać. Gdybym nie była wierząca, to nie dopasowywałabym się do kalendarza, świętowałabym po swojemu. Mamy przecież wolny wybór.

czwartek, 14 kwietnia 2011

Korzystam z doświadczeń, ale życie buduję na nadziei i bliskości z ludźmi

Lubię być z ludźmi i trudno mi wyobrazić sobie samotne życie, ale był taki czas kiedy się odseparowałam. Nie było mnie stać na nic innego, bo życie wywróciło mi się do góry nogami. Choroba, utrata pracy, utrata bliskich a wszystko to w dość krótkim czasie. Czułam się jak na ruchomych piaskach, więc kiedy znieruchomiałam, to przynajmniej wolniej się zapadałam. Poza tym, jeżeli zawiodą najbliżsi, to trudno oczekiwać czegoś dobrego od tych, do których było nam dalej.

Nie nadawałam się do niczego, więc też niczego nie chciałam od innych. Zamknęłam się w sobie i trawiłam poczucie bezsilności i krzywdy. Miałam pretensje do losu, do siebie i bardzo chciałam, żeby czas się cofnął. Niestety, życzeniowe myślenie nie ma siły sprawczej, więc czas się nie cofnął, biegł dalej i tylko ja tkwiłam w przeszłości. Z głową zwróconą do tyłu przeżywałam ponownie wszystkie żale i zdrapywałam strupy z gojących się ran. Bo co by nie mówić, to jednak czas bywa czasami naszym sprzymierzeńcem i zasnuwa cierpienia mgłą niepamięci. Jednak nawet czas nie ma z nami szans, gdy się uprzemy żyć bolesną przeszłością.

Bywam głupio uparta, ale nie do tego stopnia, żeby całkiem odrzucać racjonalne myślenie. W końcu pogodziłam się z tym co mnie spotkało i powoli zaczęłam układać się z życiem. Przełknęłam gorzką pigułę rozczarowania i byłam gotowa konfrontować się z rzeczywistością.

Nie było lekko i przyjemnie, ale byłam już na tyle dojrzała żeby wiedzieć, że najgorzej mają ci, którzy za wszelką cenę chcą mieć zawsze wygodne życie. Tak się nie da. Trzeba zaakceptować, że życie czasem boli. Akceptacja nie jest równoznaczna z poddaniem się, to raczej świadome przyjęcie tego co niesie życie i podjęcie racjonalnego działania w ramach posiadanych możliwości, bez nierealnych oczekiwań.

Bez względu na to co nas spotkało zawsze mamy wybór, jak wykorzystamy życiowe doświadczenia. Czy wyciągniemy wnioski i pójdziemy dalej czy zawiesimy się, jak przeładowany komputer, na tym co się w nas zapisało i z czym nic już nie możemy zrobić.

Ja pogodziłam się ze swoim życiem i teraz staram się żyć najlepiej jak umiem. Jak pisała Safona: „Wiem, że moje ręce nie dotkną nieba. Nie wszystko w życiu można zdobyć. Trzeba raczej wybierać.” Wybrałam życie, tu i teraz. Wróciłam do ludzi, bo byli i są dla mnie ważni. Korzystam z doświadczenia, ale życie buduję na nadziei i bliskości z ludźmi.

Jest taka modlitwa o pogodę ducha, w której jest dobry przepis na życie.
* * *
Użycz mi pogody ducha,
abym godził się z tym,
czego nie mogę zmienić.
Odwagi, abym zmieniał to,
co mogę zmienić.
I mądrości, abym odróżniał jedno od drugiego.
Pozwól mi co dzień
Żyć tylko jednym dniem
i czerpać radość z chwili, która trwa;
i w trudnych doświadczeniach losu ujrzeć
drogę wiodącą do spokoju;
i przyjąć – jak Ty to uczyniłeś
- ten grzeszny świat takim,
Jakim on naprawdę jest,
a nie takim jak ja chciałbym go widzieć;
i ufać, że jeśli posłusznie poddam się Twojej woli,
to wszystko będzie jak należy.
Tak bym w tym życiu osiągnął umiarkowane szczęście,
a w życiu przyszłym, u twego boku, na wieki posiadł
szczęśliwość nieskończoną.