Szukaj na tym blogu

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą życie. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą życie. Pokaż wszystkie posty

sobota, 13 września 2014

Minęła kolejna rocznica






















13 dzień września 1996 roku to data graniczna - od tej daty diametralnie zmieniło się moje życie i ja sama. Wypadek wyrzucił mnie z mojej dotychczasowej drogi i trafiłam na pobocze, gdzie wcale nie jest spokojniej a jedzie się trudniej. Jednak jakoś sobie radzę. Już dawno przestałam pytać, dlaczego tak a nie inaczej potoczyło się moje życie. Wiele straciłam, ale też coś zyskałam. Choć czasami się buntuję, bo nie podoba mi się mój los, to i tak jestem wdzięczna za wszystko co mam. Prawdę mówiąc, to trudnym przeżyciom zawdzięczam najwięcej, bo dzięki nim stałam się pełniejszym człowiekiem. Żyję, godząc się z tym, że życie chociaż ulotne jak dmuchawiec bywa ciężkie jak ołów. Jednak dopóki trwa jest dobrze... i tego będę się trzymać. 


 


                                                                                                                                                ilustracje   znalezione w sieci

poniedziałek, 11 marca 2013

Kombinuję, jak płynąć a nie tylko dryfować



Zaczął się nowy tydzień, więc po weekendowym "odpuście", wróciłam do prostowania moich ścieżek. Dlatego - bez wielkiego entuzjazmu, ale z determinacją – wzięłam się za robotę. Bo jak chce się coś zrobić, to trzeba szukać sposobów, jak to zrobić, a nie powodów, dlaczego zrobić się nie da. W szukaniu sposobów pomaga mi moja rogata natura, bo od zawsze tak mam, że jak mnie życie przygniata do ziemi, to sprężynuję. Zupełnie jak leszczyna.

Wieczorem dopadło mnie zmęczenie, więc odpuściłam sobie działanie i przeszłam w stan kontemplacji, niekoniecznie religijnej. Właściwie może bardziej odpowiednie byłoby nazwanie tego, co robię, medytacją albo zadumą, ale mi bardziej pasuje kontemplacja. 

Lubię pogrążać się w myślach i oglądać wszystko od podszewki, pozwalając, żeby myśli swobodnie krążyły wokół tego co akurat mnie zajmuje. Staram się jednak nie wybiegać myślą za bardzo do przodu i skupiam się na tym, co tu i teraz. Snuję różne plany i oceniam które z nich mają choćby minimalną szansę powodzenia. Mapa moich myśli przypomina obrazy Pollocka - gmatwanina linii, plam, figur wśród których ukryty jest jakiś sens, jakaś odpowiedź. Trzeba się tylko nauczyć w jaki sposób patrzeć, żeby zobaczyć coś więcej aniżeli bazgroły. Kurcze, całkiem jak w życiu.





Na koniec, linkuję wywiad z Marcinem Prokopem Nareszcie ktoś uczciwie i otwarcie powiedział, że  bajońskie sumy płaci się ludziom, którzy są medialnymi wydmuszkami. Lubię Pana, Panie Marcinie.
 


wtorek, 25 października 2011

Nikt nie może powiedzieć, że nie śpiewam

Przed chwilą skończył się pierwszy od 25 lat spektakl Teatru Telewizji na żywo. W programie była „Boska” w reżyserii Krystyny Jandy. Spektakl oparty na historii Florence Foster Jenkins, która nie miała głosu, nie miała słuchu, ale kochała śpiewać. Fałszując i zawodząc zachwycała się muzyką i własnym głosem. Radość, jaką dawał jej śpiew, dzieliła z ludźmi, których kochała tak samo jak muzykę.

Można powiedzieć o niej bezkrytyczna megalomanka. Ale można też nazwać ją spełnionym człowiekiem, który wbrew wszystkiemu miał odwagę robić to, co kochał.

Jej słowa: ”Ludzie mogą mówić, że nie umiem śpiewać, ale nikt nie może powiedzieć, że nie śpiewam.”, dokładnie oddają filozofię życiową, którą się kierowała. Jej pasją było śpiewanie, więc wbrew wszystkiemu śpiewała. I nikt nie mógł jej zarzucić, że marnuje swój urojony talent. Bo chociaż talent sobie uroiła, to jej miłość do śpiewu była jak najbardziej realna.

Lubię ludzi, którzy żyją z pasją. Lubię ich nawet wtedy, gdy są dziwni, niedoskonali, śmieszni, bo dla mnie istotniejsze niż społeczne przystosowanie jest podążanie za marzeniem. Wolę ich od zjadaczy chleba, którym życie upływa na trawieniu i gromadzeniu.

Sama też oddaję się różnym pasjom, bo tylko życie w uniesieniu i zachwycie jest życiem wartym zachodu. Przemiana białka może zachodzić bez zachwytu, ale to nie jest życie tylko egzystencja.

Kiedyś już pisałam na temat życia z pasją.

poniedziałek, 17 października 2011

Wojna krzyżowa - reaktywacja

Wygląda na to, że szykuje się nam kolejna „wojna krzyżowa”. Palikot chce usunąć krzyż z Sejmu, Episkopat się oburza a Kościół rozumiany jako wspólnota wiernych traci.

Każdy, kto był w ubiegłą niedzielę w kościele słyszał w czytaniach ewangelię wg Św. Mateusza, w której Jezus tak odpowiada na pytania faryzeuszy: "Oddajcie więc cesarzowi to, co jest cesarskie, a Bogu to, co boskie".

Ja byłam i wysłuchałam kazania głoszonego przez proboszcza mojej parafii. Kazanie było mądre, pozbawione politykierstwa i agresji. Bardzo różne od tego, co mówili biskupi po weekendowych obradach episkopatu.

Nie oznacza to, że mój proboszcz zgadzał się z tymi, którzy wojują z krzyżem. Nie, nie zgadzał się, ale w jego słowach nie było nienawiści, buty, lekceważenia inaczej myślących.

To, co było w tym kazaniu, to namowa, aby Bóg był obecny przede wszystkim w życiu i czynach tych, którzy uważają się za wierzących. Walczyć o symbole jest łatwiej aniżeli o prawdziwie praktykować wiarę.

Niestety hierarchowie kościelni postępują jak faryzeusze, gorliwie przestrzegają praktyk religijnych, pilnują symboli, a zapominają o tym, co najistotniejsze - o miłowaniu, nawet nieprzyjaciół.

Tak po ludzku można ich nawet zrozumieć, nikt nie lubi, gdy mu się odbiera przywileje, czy w jakikolwiek sposób ogranicza, nieprzyjaciół też trudno kochać, ale kapłani powinni się wznosić ponad ludzkie ambicje i wady.

Skoro Kościół hierarchiczny chce mieć posłuch nie powinien wiernych gorszyć. Idę o zakład, że mniej byłoby agresji w stosunku do Kościoła i księży, gdyby z tamtej strony mniej było arogancji, interesowności i złych emocji.

Nie mnie dyskutować o roli Kościoła w życiu publicznym, ale sposób, w jaki inni dyskutują bardzo mi się nie podoba. Mogę darować Palikotowi, jego walkę o usunięcie krzyża, napastliwą retorykę, w końcu szedł do wyborów z hasłem państwa świeckiego, ale trudniej mi zaakceptować to, że osoby duchowne zamiast nauczać antagonizują. Idą na wojnę za symbol, jednocześnie niszcząc, swoimi zachowaniami, wiarę, szczególnie wśród mniej fanatycznych wyznawców i młodzieży. Kiedyś już  o tym pisałam pisałam i zdania nie zmieniłam.

wtorek, 23 sierpnia 2011

Agata - moja ulubiona wersja człowieka

Lubię ludzi, którzy mają odwagę żyć po swojemu. Lubię dziwaków, którzy dla życiowej pasji umieją zrezygnować z powszechnie uznanych wartości; bogactwa, prestiżu, świętego spokoju. Lubię ludzi, którzy nie oglądając się na panujące mody, społeczne obowiązujące wzorce, projektują swoje życie po swojemu.

Do takich pozytywnie zakręconych należy Agata, którą mam przyjemność znać. Studia skończyła ze świetnym wynikiem, ale nie została na uczelni, chociaż miała taką propozycję. Nie zatrudniła się też w firmie ciotki, gdzie mogłaby za dużą kasę uczyć biznesmenów, jak osiągać sukcesy zawodowe. Zamiast tego zajęła się prostowaniem życia ludziom, którzy już na starcie dostali od życia gorsze karty. Robi to za śmieszne pieniądze, ale nie narzeka. Wie czego chce i jest gotowa wiele zrobić, żeby to osiągnąć. Lubię Agatę, bo dzięki niej łatwiej mi wierzyć, że ludzie są dobrzy. A nawet jeżeli nie wszyscy, to Agata na pewno.

W pokoju Agaty wisi duży, abstrakcyjny obraz, który sama namalowała. Kolorowe plamy, przypominające główki kwiatów, zlewają się ze sobą tworząc wizerunek dłoni, które ułożone są w geście objęcia, osłony, zupełnie tak, jak wtedy gdy osłaniamy płomień świecy przed wiatrem. Obraz emanuje pogodną energią, spokojem i jest pełen harmonii, zupełnie jak jego autorka.

Zapytałam kiedyś Agatę, co daje jej siłę, żeby wciąż wyciągać ręce do ludzi i nie zwracać uwagi na to, że zawodzą. Radość dawania -odpowiedziała. Agata potwierdza takie powiedzenie: Kto bierze ma pełne ręce, kto daje ma pełne serce.


środa, 10 sierpnia 2011

Bawimy się w życie, życie nami bawi się

„Bawimy się w życie, życie nami bawi się”, to słowa starej piosenki śpiewanej przez H. Frąckowiak. Słowa chwytliwe i prawdziwe, jak większość banałów.

Kiedy jesteśmy bardzo młodzi bawimy się w życie, odtwarzamy role dorosłych i wydaje się nam, że wiele wiemy i jeszcze więcej możemy. Dopiero z dojrzałością dociera do nas, że to życie bawi się nami, bo, owszem, coś tam wiemy i coś możemy, ale nie jest tego znowu tak wiele.

Trudno przyjąć tę prawdę. Jednak im wcześniej pogodzimy się z tym, że życie nie stosuje się do naszych oczekiwań i jest nieprzewidywalnym graczem, tym lepsza będzie jakość naszego życia, bo unikniemy wielkiego rozczarowania.

Od dawna tak myślę, więc nie wymagam od życia za wiele, pokornie znoszę wszystkie szturchańce, biorę co daje i staram się niczego nie zmarnować. Czasami, gdy moje życie staje się trudne do zniesienia, zgrzytnę zębami, przeklnę pod nosem, ale nie robię za Rejtana i nie drę koszuli. Życie mam jakie mam a koszuli szkoda.

Na paskudne zagrania życia stosuję sposób - „zabij dziada dobrocią” i śpiewam sobie tak:

Uparcie i skrycie
Och życie kocham cię, kocham cię,
Kocham cię nad życie
W każdą pogodę
Potrafią dostrzec oczy moje młode
Niebezpieczną twą urodę

Kocham cię życie
Poznawać pragnę cię, pragnę cię,
Pragnę cię w zachwycie
Choć barwy ściemniasz
Wierzę w światełko które rozprasza mrok

Wierzę w niezmienność
Nadziei, nadziei
W światełko na mierzei
Co drogę wskaże we mgle
Nie zdradzi mnie
Nie opuści mnie

A ja szepnę skrycie
Och życie kocham cię, kocham cię,
Kocham cię nad życie
Choć barwy ściemniasz
Choć tej wędrówki mi nie uprzyjemniasz
Choć się marnie odwzajemniasz

Kocham cię życie
Kiedy sen kończy się, kończy się,
Kończy się o świcie
A ja się rzucam
Z nadzieją nową na budzący się dzień

Chcę spotkać w tym dniu
Człowieka co czuje jak ja
Chcę powierzyć mu
Powierzyć mu swój niepokój
Chcę w jego wzroku
Dojrzeć to światełko które sprawi,
Że on powie jak ja... jak ja

Uparcie i skrycie
Och życie kocham cię, kocham cię,
Kocham cię nad życie
Jem jabłko winne
I myślę "ech, ty życie łez mych winne,
Nie zamienię cię na inne"

Kocham cię życie
Poznawać pragnę cię, pragnę cię,
Pragnę cię w zachwycie
I spotkać człowieka,
Który tak życie kocha
I tak jak ja
Nadzieję ma...

Pan Młynarski pięknie napisał, to co ja czuję i za to bardzo dziękuję. Na koniec wpisu walnęłam rym częstochowski, ale wdzięczność jest jak najbardziej autentyczna.

sobota, 6 sierpnia 2011

Właśnie zaczął się pierwszy dzień z reszty mojego życia...

Właśnie zaczął się pierwszy dzień z reszty mojego życia. Wczoraj miałam urodziny a dzisiaj zaczynam życie od nowa, jak co dnia. Ranki bywają różne, jedne lepsze inne gorsze, ale zawsze niosą ze sobą jakąś nadzieję, trzeba ją tylko dostrzec. Ten ranek jest akurat bardzo miły. Po wczorajszych urodzinach mam dobry nastrój, bo nałapałam dobrej energii i dosłodziłam sobie życie. Bliscy tak zorganizowali mi urodziny, że nie musiałam nic robić. Córka zrobiła pyszne jedzenie, mąż posprzątał a ja ograniczyłam się do przyjmowania życzeń i prezentów. Było bardzo miło - proszę o powtórkę za rok.

Zastanawiam się, czy znak zodiaku, pod którym się urodziliśmy, ma rzeczywiście wpływ na to jacy jesteśmy, bo czasami czuję się jak lwica. Potrafię ryknąć, zapolować i lubię niezależność. Tak, jak lwica swoich młodych, bronię tych, których kocham. Kiedy życie mnie przygniata - prostuję się, bo mam w sobie niezgodę na styl „usmarkała się bida i płacze”. Co mnie naszło, żeby tak wystawiać sobie cenzurki? Z okazji urodzin dostałam horoskop dla urodzonych pod znakiem Lwa i zadumałam się nad sobą i przeżytymi latami.
* * *
Lew
Jest to człowiek serdeczny, kochający, wspaniałomyślny. Cechują go potężne wzruszenia i uczucia i najczęściej mocna wola. Lecz gdy nie jest rozwinięty – nie potrafi wówczas opanować samego siebie i staje się zbyt impulsywny, a uczucia znoszą jego wolę i opanowują świadomość.
Pośpieszny, impulsywny, niespokojny, zawsze jest w ruchu. Już we wczesnej młodości okazuje niezwykłą pewność siebie i zdolności wszechstronne. Gdy raz zdecyduje, że jakaś sprawa jest słuszna nie odstępuje jej nigdy. Jest to urodzony kierownik i przywódca innych ludzi.
Chociaż najczęściej usposobiony jest konserwatywnie, okazuje wielką aktywność życiową, a organizm jego odznacza się wielkim zapasem sił życiowych. Najczęściej żyje dość długo, ale powinien się wystrzegać chorób gorączkowych, ostrych, zapalnych, a także w wieku późniejszym zwracać uwagę na serce, które jest najwrażliwszym organem jego ciała.
Zwolennik wszelkiego piękna - nie jest pozbawiony idealizmu. Stały i pewny jest w swoich czynach, a praca wytrwała doprowadzi go w końcu do upragnionego celu. Na ogół wiedzie mu się w życiu.
Wady. Jest usposobiony nieufnie, sceptycznie, nie wierzy ludziom i wykazuje zbytnią opozycyjność.
Do czego powinien dążyć? Przede wszystkim do spotęgowania swej woli, co mu się najczęściej udaje. Zamiast poddawać się swym instynktom i namiętnościom, powinien dążyć do tego, aby żyć w wyższych światach umysłu i ducha, a wówczas rozwinie i zrealizuje zarówno swe duże zdolności, jak i wrodzoną szlachetność i wspaniałomyślność.

Czytając powyższe, powinnam chyba spuchnąć z dumy, jaki to ze mnie, potencjalnie, świetny okaz człowieczego rodu. Ale jakoś mi się nie chce, bo nadęte bufony to nie moja kategoria. Znam takich co są nadęci tylko z tego powodu, że istnieją i nie zamierzam do nich dołączyć. Muszę się trochę postarać, żeby, z przychylnością gwiazd czy bez, żyć najpiękniej jak będę potrafiła. Na koniec życzę sobie wielu darów, jak te z mojego ulubionego wiersza Cz. Miłosza
* * *

Dar

Dzień taki szczęśliwy.
Mgła opadła wcześnie, pracowałem w ogrodzie.
Kolibry przystawały nad kwiatem kaprifolium.
Nie było na ziemi rzeczy, którą chciałbym mieć.
Nie znałem nikogo, komu warto byłoby zazdrościć.
Co przydarzyło się złego, zapomniałem.
Nie wstydziłem się myśleć, że byłem kim jestem.
Nie czułem w ciele żadnego bólu.
Prostując się, widziałem niebieskie morze i żagle

niedziela, 31 lipca 2011

Jaka szkoda...

Wczoraj wieczorem, kiedy Ślubasowi przeszły wapory, słuchaliśmy wspólnie naszych ulubionych piosenek. Leszek Długosz śpiewał: „ I patrząc w wodę jak zanika - fala za falą, świat za światem, Pili herbatę za herbatą. Jaka szkoda, jaka szkoda, jaka szkoda...”

Ogarnęła mnie łagodna melancholia a z za zakamarków pamięci powyłaziły smutki, smuteczki. Żal, że tak wiele już mną, że tylu ludzi już przepłynęło przez moje życie, jak ta woda... Kurcze. JAKA SZKODA

Dobrze, że we wszystkim towarzyszy mi On. Jestem wdzięczna losowi, że, chociaż minęło tyle lat , wciąż idziemy razem, patrzymy w jedną stronę.

Facet, którego często mam po kokardę, bo ma okropny charakter i regularnie mnie wkurza, jest jednocześnie moim największym oparciem i jedynym człowiekiem, który obdarzył mnie taką dozą bezwarunkowej miłości. Kiedyś mnie wybrał i od tej pory jest przy mnie. Nie zawiódł w najtrudniejszych chwilach mojego życia, chociaż inni zawiedli.

Jak patrzę na naszą przeszłość, to wiele bym zmieniła, ale jedno zostawiłabym bez najmniejszej zmiany - to kim dla siebie jesteśmy. Mam nadzieję, że On jeszcze długo będzie trzymał mnie za rękę i jako staruszkowie, będziemy się cieszyć życiem.

* * *

Jaka szkoda – L. Długosz

W niedzielne letnie popołudnie
Gdy kulę smutku toczy demon
Nad rzeką w kwiaty opawioną
Pod niebem bladym jak anemon
Siedzieli rzędem staruszkowie
Pochyłe panie i panowie
Ubrani jasno mile schludnie
I patrząc w wodę jak zanika
- fala za falą, świat za światem,
Pili herbatę za herbatą


Jaka szkoda, jaka szkoda, jaka szkoda
Że dni nasze, dni wiosenne nawet we śnie
Przepłynęły beznamiętnie
Bezszelestnie jak ta woda
Jaka szkoda, jaka szkoda, jaka szkoda

Poczem ta gwiazda kwitnąca
I tak cię nie uśpi, nie uśpi,
A woda odpływająca i tak cię minie
Przepłynie
Zatrzymasz się kiedyś bez tchu
Po tamtej już stronie snu
I będziesz wołał z daleka
Jak ja dziś wołam do snu
- Poczekaj, poczekaj, czy słyszysz, poczekaj...

Jaka szkoda, jaka szkoda, jaka szkoda
Że dni nasze, dni wiosenne nawet we śnie
Przepłynęły beznamiętnie
Bezszelestnie jak ta woda

niedziela, 3 lipca 2011

Skrzydło motyla

autor: robertkabaciński


















 

Niedzielny poranek. Niebo ma dzisiaj kolor zakurzonej bieli, wiatr rozciąga po nim postrzępione chmury, siąpi deszcz. Od godziny obserwuję kawałek świata zamknięty w prostokącie okna. Z perspektywy łóżka widzę niebo i koronę lipy. Reszta okien ma zaciągnięte rolety, odgradzając mnie od innych elementów miejskiego pejzażu. Mam wybór i mogę patrzeć na co chcę. Oczy mojego domu kilka dni temu zyskały powieki. Powieki są kolorowe, z cienkiej, szeleszczącej tkaniny przypominającej chitynowe ciała owadów. Banalny przedmiot, jakim jest roleta, daje mi możliwość fragmentacji świata, otwiera albo zamyka, pozwala nie widzieć albo, wprost przeciwnie, skupia wzrok na jakimś wycinku rzeczywistości. Podoba mi się to.

Kiedyś czytałam artykuł o tym, jak postrzegamy to, co wokół nas. Pamiętam, że byłam bardzo zdziwiona wynikami naukowych eksperymentów. Empirycznie dowiedziono, że każdy ma na oczach filtr i od tego filtra zależy, co i jak widzimy. Dlatego zakochani widzą wyłącznie piękno a matkom podobają się nawet brzydkie dzieci. Okazuje się, że widzenie jest o wiele bardziej związane z przetwarzaniem informacji przez nasz mózg, projekcją nas samych, aniżeli z mechanicznym odbiorem obrazu. Na szpetotę i ułomność świata Bóg dał nam skrzydło motyla - tęczę zamkniętą w cienkiej osłonce. Jednak od nas zależy, czy widzimy piękno czy robala.

Jest dokładnie tak jak mówił Einstein: „Są dwie drogi, aby przeżyć życie. Jedna to żyć tak, jakby nic nie było cudem. Druga to żyć tak, jakby cudem było wszystko.” Bez własnej zasługi, odkąd pamiętam jestem na tej drugiej drodze. Dziękuję Bogu, że widzę wokół siebie tyle cudów.

Ludzie szukają szczęścia a ono jest w wszędzie, potrzebuje tylko naszej uwagi. Gdybym miała coś radzić tym, którzy gonią w życiowym maratonie i wciąż nie znają spełnienia, to powiedziałabym: Nie szukaj czego nie zgubiłeś, to się nie rozczarujesz, że nie znalazłeś. I to było moje „słowo na niedzielę”, pisane ad hoc, przy śniadaniu.

Jeszcze tylko LINK    do ciekawego artykułu również związanego z tematem odbioru przez nas tego co widzimy i słyszymy.

czwartek, 16 czerwca 2011

Każdy zasługuje na własną drogę

Wczoraj byłam na imieninach i świetnie się bawiłam. Jolka zawsze dowitaminizowuje mój nastrój, bo ma bardzo pogodny stosunek do życia. Jak zwykle wyszłam ostatnia, ponieważ nie mogłyśmy się nagadać. Kiedy się poznałyśmy, jakieś pięć lat temu, Jola rzadko mówiła coś o sobie, najczęściej robiła za słuchawkę. Teraz otwiera się coraz bardziej i widzę jak wiele mamy wspólnego. Odnaleźć w drugim człowieku podobny odbiór świata, to duża frajda.

Przez te pięć lat znajomości Jola znacznie zmieniła podejście do różnych spraw. Podobno, to pod moim wpływem się zepsuła i przestała być grzeczną dziewczynką. Niech jej będzie, że to ja jestem tym złym duchem, ale mam inne zdanie. Uważam, że zmiana wynika głównie z tego, że wreszcie pozwoliła sobie na dobrze pojęty egoizm i odkryła, że taka jaka jest, jest wystarczająco dobra. Nie musi nikogo zadowalać, żeby dobrze się czuć wśród ludzi. Nie musi oczekiwań innych stawiać przed swoimi. Teraz coraz częściej robi co chce i dobrze się z tym czuje.

Po czterdziestce zaczęła robić, to na co wcześniej brakowało jej czasu i odwagi. Uczy się pływać, bo już nie boi się, że coś się nie uda i ktoś ją wyśmieje. Wyjeżdża w góry i nie ma wyrzutów sumienia, że nie zajmuje się w tym czasie rodziną. Jeździ na rowerze, dużo czyta, poznaje nowych ludzi, pracuje w wolontariacie i przymierza się do nauki angielskiego. Szuka nowych dróg i nie kursuje już wyłącznie na linii „praca, dom, rodzina”.

Trzymam kciuki, żeby psuła się tak dalej, bo jak mówi powiedzenie: Grzeczne dziewczynki chodzą tam gdzie muszą a niegrzeczne tam gdzie chcą. Każdy zasługuje na swoją drogę, Jolcia też. Dobrze że wreszcie to odkryła. Lepiej późno niż wcale.

czwartek, 9 czerwca 2011

Moje niebo z widokiem na raj

Okna mojego pokoju wychodzą na wschód, więc w pogodne dni budzi mnie słońce. Nie pomagają zaciągnięte żaluzje. Złote światło przenika przez każdą szparkę, wciska się w pomiędzy plastikowe pióra i dociera do moich oczu płosząc sen. Chcę czy nie wcześnie zaczynam dzień. Nie myślałam, że zostanę kiedyś rannym ptaszkiem, bo poranne wstawanie przez wiele lat było moją zmorą. Teraz to się zmieniło i ja się zmieniłam. Lubię początek dnia. Odsłaniam okno, poprawiam poduszki, kładę się wygodnie i obserwując niebo, myślę o dniu który się zaczyna. Nowy dzień, to nowa szansa, nowy początek, nowe życie. Trzeba z tego korzystać.

Fajnie że niczego już nie muszę a jeszcze wiele mogę. Dlatego nie łykam życia tylko je smakuję. Uczę się żyć w międzyczasie, bo, to chyba jedyny sposób żeby nie dać się przytłoczyć codzienności i czerpać radość z istnienia. Ostatnio sporo się u mnie działo, ale udało mi się uniknąć nerwówki i nadmiernego spięcia. Nie wszystko poszło po mojej myśli, nie wszystko wyszło perfekt, co nieco trzeba poprawić, ale i tak jest dobrze. Cieszę się tym co mam i śpiewam sobie piosenkę, która pasuje do mojego nastroju.

* * *
Na tablicy ogłoszeń pod hasłem lokale
Przeczytałem przedwczoraj ogłoszenie ciekawe
Na tablicy ogłoszeń fioletowym flamastrem
Ktoś nabazgrał słów kilka dziwna była ich treść

Niebo do wynajęcia niebo z widokiem na raj
Tam gdzie spokój jest święty niebo święci są pańscy
Szklanką ciepłej herbaty poczęstuje cie Pan

Pomyślałem to świetnie takie niebo na ziemi
Grzechów nikt nie przelicza
Nikt nie szpera w szufladzie
Pomyślałem to świetne i spojrzałem na adres
Lecz deszcz rozmył litery i już nie wiem gdzie jest

Niebo..

Gdy wróciłem do domu gdzie się błękit z betonem
Splata w Babel wysoki sięgający do chmur
Zaparzyłem herbatę w swym pokoju nad światem
Myśląc nic nie straciłem pewnie tak jest i tam

W niebie do wynajęcia
W niebie z widokiem na raj

Niebo...

tekst R. Kasprzycki

czwartek, 5 maja 2011

Dzień jak co dzień

Dzisiejszy dzień był podobny do wielu dni, które już bezpowrotnie minęły. Nic nadzwyczajnego się nie wydarzyło. Ot, szara codzienność zorganizowana wokół przyziemnych spraw.

Życie stawia przed nami upierdliwe wymagania i chcemy czy nie, trzeba jakoś sobie z nimi radzić. Trzeba się umyć, trzeba coś zjeść, wywiązać się z różnych obowiązków, znaleźć się wśród innych ludzi. Jak już się obrobimy, to można ostatecznie skupić się na swojej obolałej duszy, ale jeżeli naprawdę jesteśmy w kiepskiej formie, to po tzw. normalnym dniu nie mamy już na to siły. Dobrze, nie będę generalizować, ja już nie mam siły. Święty brat Albert Chmielowski poradził kiedyś swojej współpracownicy, która wciąż przeżywała rozterki, depresje i różne psychiczne cierpienia: „Niech Dynka tyle nie myśli, bo i tak nic nie wymyśli” No właśnie. Na to że życie czasami boli, nic się nie wymyśli.

Za oknem słońce, przyroda pięknieje w rozkwicie, więc chociaż czuję miałkość swego bytu i chociaż życie ma teraz gorzki smak, to mam wielki apetyt na trwanie i uczę się być szczęśliwa bez stawiania warunków. Z rozmysłem i z własnej woli, staram się nie uzależniać swojego szczęścia od różnych rzeczy. Nie mówić, że gdyby stało się to czy tamto, to byłabym szczęśliwa a skoro się nie stanie, to nie mam szansy na szczęście. Nie oczekuję nadzwyczajnych rzeczy, szukam radości w tym co mam.

Nie zawsze jestem dobrą uczennicą, ale naprawdę się staram. Dlatego nawet w taki dzień jak dziś, gdy trudno o ”hura optymizm”, nie mówię „witaj smutku” ale też nie uciekam od smutku na oślep. Wiem, że gorszy nastrój, przygnębienie, to tylko uczucia a nie koniec świata. Mój świat będzie trwał, przynajmniej jeszcze przez jakiś czas, i mam szansę na radość i słońce, może już jutro. A póki co, spokojnie zanurzę się w codzienność, zrobię co będzie trzeba i poszukam tego co dobre, budujące, bo na pewno coś takiego znajdę.

poniedziałek, 18 kwietnia 2011

Korepetycje u Zorby

Cudna pogoda, słonecznie i ciepło a ja nie mogę wyjść na spacer. Kaszlę jak gruźlik i pocę się jak w saunie, więc nie mam wielkiego wyboru – muszę wypocić to cholerstwo, które zatruwa mi życie. Pocieszam się, że prawie pozbyłam się kataru, nie mam temperatury, to tylko patrzeć, jak całkiem wyzdrowieję. Najwyższa pora, bo sama siebie już nudzę tymi choróbskami. Powtarzam za Sztaudyngerem:„Tym daję radę chorobie, że nic z niej sobie nie robię.” I co? Powtarzam, ale się wkurzam i rady nie daję. Za to choroba rzeczywiście nic sobie nie robi z tych moich zaklęć. Od dziś koniec. Ignoruję i czekam kiedy choróbsko strzeli focha i się na mnie obrazi, najlepiej na wieki wieków amen!

Oglądałam dzisiaj, już nie wiem po raz który, jeden z najsłynniejszych filmów - „Grek Zorba”. Ta opowieść o radosnym przeżywaniu każdej chwili i traktowaniu życia, jak wielkiej przygody, zawsze dodaje mi energii. Słowa o pięknej katastrofie pokazują, jak można zachwycić się nawet czymś, co niszczy i udaremnia wszystkie nasze plany. Ale, żeby tak patrzeć na życie, trzeba żyć z pasją i mieć poczucie wewnętrznej wolności. Och, jakbym chciała tak zatańczyć, tak drwić sobie z losu, jak Zorba. Do tańca nadaję się jak kulawy do baletu, ale chęci mi nie brakuje, więc kto wie.......

Każde drzewo szumi inaczej

Palmą, która jest katolickim symbolem odrodzenia życia, nie powitałam tej niedzieli, ale trochę świętowałam. Skończyłam też czytać książkę i napisałam obiecaną recenzję. Książka przypomniała mi sytuację, w której doświadczyłam radości życia. Niedziela Palmowa to radosny dzień, więc postanowiłam opisać to doświadczenie.

Kiedyś rzadko byłam „tu i teraz”, bo ciągle zajmowało mnie analizowanie przeszłości, planowanie przyszłości i poprawianie siebie. Jednak mimo usilnych starań wciąż nie czułam, że żyję tak jakbym chciała. Aż raz, mimo nadchodzącej burzy, wyszłam na spacer, żeby się wyciszyć. Był późny sierpniowy wieczór, silny wiatr gonił po niebie czarne chmury i szarpał gałęziami drzew. Szybko zmęczyłam się marszem, więc stanęłam na chwilę, żeby zaczerpnąć tchu. Nade mną kołysały się gałązki brzozy a listki szeleściły odgłosem tysiąca kropel. Spojrzałam w niebo, ale deszcz nie padał. Poszłam dalej, ale znów musiałam odpocząć. Tym razem zatrzymałam się koło lipy. Usłyszałam zupełnie inne odgłosy, listki uderzały o siebie, wydając metaliczne dźwięki, jakby drzewo było roślinnym werblem. Czułam na skórze uderzenia wiatru, który niósł ze sobą wilgoć, padającego już gdzieś deszczu. Słuchałam, jak w porywach coraz silniejszego wiatru narasta szum, będący mieszaniną różnych dźwięków; szelestu liści, postukiwania gałęzi uderzających o siebie, skrzypienia starych konarów, świstu i pojękiwania wiatru. Patrzyłam, jak wszystko wokół poddaje się wiatrowi, jak natura zmaga się z chaosem, który sama tworzy. Miałam ochotę podnieść do góry ręce, żeby wiatr i mnie ukołysał. Nagle ogarnęło mnie uczucie spokoju i wewnętrznego stopienia się z tym, co mnie otaczało. Zniknął mój wewnętrzny chaos, poczułam się szczęśliwa. W tamtej chwili nie miałam żadnych wątpliwości, że jestem częścią czegoś pięknego, skomplikowanego i ogromnie wielkiego. Dzięki temu że zwróciłam uwagę na szum drzew, doświadczyłam na sobie cudu istnienia. Potem nie mogłam zrozumieć, jak to możliwe, że przez wiele lat, dość długiego już życia, nie zauważyłam, że każde drzewo inaczej szumi. Przypomniały mi się takie słowa A. Einsteina: „Są dwie drogi, aby przeżyć życie. Jedna to żyć tak, jakby nic nie było cudem. Druga to żyć tak, jakby cudem było wszystko.”

niedziela, 10 kwietnia 2011

Tytułem wyjaśnienia...

Czytelnicy mojego bloga z pewnością zauważyli, że zdarza mi się tak formułować opinie, jakbym nie miała żadnych wątpliwości co do słuszności moich sądów. Jednak gdyby ktoś odniósł wrażenie, że mam się za najmądrzejszą z mądrych w kwestii podejścia do życia, to wyjaśniam, że nie uważam iż wiem wszystko najlepiej, nie pretenduję do roli autorytetu ani nie oczekuję, że inni będą mnie naśladować. Sprawa odbioru tego co piszę, zależy też od tego kto czyta moje słowa.

Mam świadomość, że czasami zbyt egocentrycznie odbieram rzeczywistość i wszystko filtruję przez siebie, ale taka już moja natura. Jednak nie robię tego w celu pouczania innych i nie startuję na wzór, który powinno się umieścić w Sevres. Jestem jaka jestem, ze swoimi wadami, słabościami, zaletami, i nie zamierzam z siebie rezygnować.

Pisząc posty, dzielę się swoimi doświadczeniami, bawię się w domorosłego filozofa i opisuję świat ze swojej perspektywy. To mój sposób na refleksję nad sobą i innymi ludźmi.

Lubię mówić własnymi słowami, ale często cytuję mądrzejszych, od których się uczę. Andrzej Poniedzielski, mój ulubiony smutas, tak ładnie napisał co czuję, że posłużę się jego słowami:
"To już ładnych tyle lat jak do życia się przymierzam
nie wiem nic
nie umiem żyć
a zamierzam, a zamierzam."

I to by było na tyle.

czwartek, 24 marca 2011

Lawina

„Lawina bieg od tego zmienia, po jakich toczy się kamieniach.”  Pół dnia usiłowałam sobie przypomnieć, kto napisał te słowa i nic. Najwyraźniej moja lawina toczy się wraz ze sklerozą i stąd problemy z pamięcią. I nagle olśnienie. Miłosz. No jak mogłam nie pamiętać. Jak nie pamiętałam, to widocznie mogłam, ale zaczynam trochu się bać.

Za oknem zapowiedź pięknej wiosny, w domu radosna atmosfera a ja jakaś taka zamulona. Po sterydach mój kręgosłup ma się lepiej, ale reszta organizmu strajkuje. Głowę mam jak bania, wątroba rozpycha się rozsadzając żebra, w żołądku jakby leżał kamień, więc mam dość swojego ciała. Nadrabiam miną, ale jestem sobą zmęczona.

Otwieram się na nadzieję, że już niedługo poczuję się lepiej, ale zmęczenie nie mija. Powtarzam sobie, że zawsze jest jakiś wybór i ode mnie zależy, jak będę postrzegać moje życie. Nie zapominam, że zawsze dokładniej widzimy to, czemu dłużej się przyglądamy, więc szukam dobrych stron mojej egzystencji.

Patrzę na jasną stronę życia i mówię sobie, że wszystko to dzieje się po coś. Te kamienie, o które teraz obijam sobie boki, mają coś we mnie zmienić. I tego będę się trzymać, bo nie stać mnie na inne podejście do życia.

* * *

Kiedy mówisz

Nie płacz w liście
nie pisz że los ciebie kopnął
nie ma sytuacji na ziemi bez wyjścia
kiedy Bóg drzwi zamyka - to otwiera okno
odetchnij popatrz
spadają z obłoków
małe wielkie nieszczęścia potrzebne do szczęścia
a od zwykłych rzeczy naucz się spokoju
i zapomnij że jesteś gdy mówisz że kochasz
ks. Twardowski

wtorek, 22 marca 2011

Bitwy naszego życia

Pierwszy dzień wiosny przywitałam z nadzieją. Żal mi że nie nacieszyłam się zimą, bo prawie całą przechorowałam, ale nie mogę już tego zmienić. Co mnie ominęło, jest już przeszłością i tak muszę na to patrzeć.

Paulo Coelho napisał: „Wszystkie bitwy naszego życia czegoś nas uczą, nawet te, które przegraliśmy.” Nie sposób się z nim nie zgodzić, bo każde doświadczenie, każda radość, każdy ból, dają nam szansę na kształtowanie siebie i bardziej dojrzałe życie.

Staram się o tym pamiętać, ale nie zawsze tak było. W przeszłości zamiast wyciągać wnioski z tego co mnie spotykało, skupiałam się na rozczarowaniu przegraną i wolałam unikać walki. Skutek był taki, że byłam coraz bardziej niezadowolona z siebie i tego jak żyłam.

A przecież każdy ma jakąś przeszłość, jedni lepszą inni gorszą. Ale, chociaż nasza przeszłość wpływa na to jacy jesteśmy, to nie powinniśmy szukać w niej usprawiedliwienia. To że raz coś się nie udało nie oznacza, że nie uda się nigdy.
Życie składa się z różnych problemów, ale jeżeli chcemy dostać to na czym nam zależy, to trzeba je rozwiązywać. Przegrana i wygrana, to dwa możliwe skutki naszych działań. A człowiek ma po to rozum, żeby z niego korzystać i zmieniać to co mu nie pasuje.

Poszłam więc po rozum do głowy i założyłam że będę żyła najlepiej jak umiem a niepowodzenia wpiszę w koszty. Dlatego teraz, kiedy życie mnie wkurza i kopie po kostkach, mu mówię: Kocham cię życie i co ty na to? Możesz się poprawić albo pęknąć ze złości. Wybór należy do ciebie, bo ja się nie dam.

Jak do tej pory, to gadam jak dziad do obrazu, bo życie jest jakie było, ale ja się nie zniechęcam. Wszyscy mają jakieś lekcje do odrobienia i nie ma sensu uciekać na wagary, bo życie to inny rodzaj szkoły, taki, w którym nie można wagarować.

Moja recepta na wyjście z przegranej bitwy jest prosta.
a) wyciągamy głowę z piasku, bo w takiej pozycji mamy
wystawione cztery litery i aż się prosimy, żeby życie nam dokopało.
b) podnosimy się na łokciu, bo to taki wysiłek, na który nawet ledwie żywy człowiek może się zdobyć jak musi.
c) następnie wstajemy na kolana a z tej perspektywy widzimy i swoją bezradność, i możliwość stanięcia na nogi.
d) chwytamy wszystko, co pomoże nam się podnieść i wstajemy.
e) kiedy już stanęliśmy na nogi, pazurami trzymamy się pionu, bo wiemy, że nie możemy sobie pozwolić na nic innego.
f) wyciągamy wnioski na przyszłość i cieszymy się, że chociaż nie wygraliśmy, to jednak próbowaliśmy zawalczyć o siebie.

Za radą Coelho nie wypieram się przegranych bitew i szukam sensu także w porażkach. Uważam że o zadowoleniu z życia decyduje nie to, co nas spotyka, ale jak na to patrzymy.

piątek, 18 marca 2011

Złapałam trochę szczęścia

Przez ostatnie dni nic nie pisałam, bo zamknęłam się na świat.
Nie chciałam nic wiedzieć o katastrofach, kryzysach, problemach gospodarczych i politycznych. Wszystko, co działo się poza ścianami mojego domu, było dla mnie mniej ważne od tych chwil szczęścia, które przeżywałam patrząc na maleńkiego wnuka, córkę, która poznaje smak macierzyństwa, męża przejętego rolą dziadka. W czterech ścianach domu cieszyłam się rodziną, dosładzając sobie życie.

Światu nic nie ubyło z powodu braku mojego zainteresowania. A ja złapałam trochę szczęścia, doładowałam akumulatory i znów mam siłę na życie. Życie które nie jest proste, które pewnie jeszcze nie raz mnie zaboli. Ale w mojej pamięci zostaną przeżycia z ostatnich dni, więc będzie czym rozniecić nadzieję.

Przypomniała mi się myśl H. Poświatowskiej: „Nie pytaj o życie, zapytaj o miłość, to jedno”.

piątek, 11 marca 2011

Żyjesz - płacisz

Zaczął się w moim życiu nowy etap. Szansa na radość, ale też nowe obawy, zmartwienia. Nowa miłość, to również nowe lęki i ograniczenia, jak to w życiu, a ja czuję się wyczerpana. Chciałabym mieć więcej siły, bo mój organizm za bardzo mnie ogranicza. Przydałoby się też trochę więcej odwagi, bo boję się cierpienia. Jednak mam to co mam i tylko z tego mogę korzystać. Dlatego, wiem że muszę zmierzyć się z życzeniowym myśleniem. To jedyna szansa żeby otworzyć się na życie ze wszystkimi jego blaskami i cieniami. Każda moneta ma dwie strony. Wszystko co w życiu ważne ma swoją cenę. Żyjesz - płacisz.

* * *
Kochać i tracić

Kochać i tracić, pragnąć i żałować,
Padać boleśnie i znowu się podnosić,
Krzyczeć tęsknocie “precz!” i błagać “prowadź!”
Oto jest życie: nic, a jakże dosyć…

Zbiegać za jednym klejnotem pustynie,
Iść w ton za perłą o cudu urodzie,
A żeby po nas zostały jedynie
Ślady na piasku i kręgi na wodzie.

Leopold Staff

sobota, 12 lutego 2011

Życie - bez przygotowań i kursów...

W życiu nie ma kursu dla początkujących. Od razu trafiamy do grupy dla zaawansowanych - miał podobno powiedzieć Rainer Maria Rilke. Piszę podobno, bo ten cytat znalazłam na jakiejś stronie poświęconej poezji a nie w twórczości poety. Czytam czasami jego wiersze. Język trochę archaiczny, ale emocje takie żywe, jakby wyjęte wprost z duszy, bez śladu atramentu. Miłość, śmierć, egzystencjalne problemy człowieka, to najważniejsze tematy twórczości R.M. Rilke.

Dlaczego akurat dzisiaj przypomniał mi się ten poeta? Sama nie wiem. Może dlatego, że mam do przejścia kolejny życiowy test a czuję się kiepsko przygotowana.

Moja córka lada dzień urodzi swoje pierwsze dziecko. Nie mam wprawy w byciu babcią, ale już wiem, że przyjdzie na świat kolejny człowiek, o którego będę drżała. Miłość i lęk są tak bardzo ze sobą splecione, że właściwie niemożliwe do rozdzielenia. Jestem już zmęczona życiem, więc wciąż mam miejsce dla miłości, ale nie mam siły na lęk.

Ponad pięćdziesiąt lat uczę się jak żyć, ale ciągle się potykam, padam, wstaję, a sił coraz mniej. Ratuję się ucieczką w wymyślone światy, które pięknie opowiadają o tym rzeczywistym. Poezja daje mi oddech i trochę dystansu. Przekonuję się, że mój los nie jest odosobniony. Wielu przede mną zmagało się z podobnymi emocjami. Muszę się pogodzić, że „Zrodziliśmy się bez wprawy / I pomrzemy bez rutyny”, jak pięknie napisała Szymborska.


Ten wiersz nie ma związku z treścią posta, na szczęście nie dotyczy też w sposób dosłowny mojego życia, ale bardzo go lubię, więc wklejam.

***

Samotność

Samotność jest jak deszcz.
Z morza powstaje, aby spotkać zmierzch;
z równin niezmiernie szerokich, dalekich,
w rozległe niebo nieustannie wrasta.
Dopiero z nieba opada na miasta.

Mży nieuchwytnie w godzinach przedświtu,
kiedy ulice biegną witać ranek,
i kiedy ciała, nie znalazłszy nic,
od siebie odsuwają się rozczarowane;
i kiedy ludzie, co się nienawidzą,
spać muszą razem - bardziej jeszcze sami:

samotność płynie całymi rzekami